Fahrenheit nr 56 - grudzień 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 12>|>

Jak zostać pisarzem - wreszcie gotowa recepta

 

 

Jak pisać? Oto jest pytanie. Jak pisać dobre książki? Jak pisać opowiadania, które ktoś zechce opublikować? Jak pisać, żeby stać się pisarzem, a nie pisaczem?

Jeśli ktoś powinien czuć się kompetentny, aby udzielić prawidłowych odpowiedzi na te pytania, to nie ja – który publikacji mam jak na lekarstwo, a książki nie napisałem wręcz żadnej. A jednak czuję, że wiem. Wiem, jak pisać dobrze; a więc także – co za tym idzie – wiem, jak pisać, żeby stać się pisarzem. Sęk w tym, że ta wiedza nie czyni ze mnie pisarza. I tutaj jest pies pogrzebany. Wiedzieć a umieć dzieli od siebie długi dystans, dla wielu niemożliwy do pokonania.

W ostatnich latach nie brakuje wszelkiego rodzaju poradników, które uczą, jak pisać – bądź jak nie pisać, co w sumie na jedno wychodzi. To niebezpieczna rzecz, taki poradnik. Większość oświeconych jego lekturą adeptów na pisarzy po przeczytaniu np. „Galerii złamanych piór” Kresa (książki skądinąd bardzo dobrej moim zdaniem) ma wrażenie, że właśnie złapała Pana Boga za pięty. Wiem, bo sam miałem takie wrażenie. Wiem, bo widzę, jak rozmaite fora internetowe zalewa masa domorosłych Kresów, popisujących się „rozbebaszeniem” utworów kolegów, a nawet – o zgrozo! – utwory pisarzy! Czyli ludzi, którzy... Ale o tym może za chwilę.

Tak więc taki domorosły Kres myśli, że jak już posiadł wiedzę prawdziwie tajemną (zaimki trzeba kreślić!), to pisarz z niego pełną gębą – tylko siąść i pisać! – bo bez tego jednak ani rusz. Nauczył się wyłapywać i poprawiać błędy, czyli właśnie odkrył pisarską Amerykę, ponieważ nauczył się pisać po polsku. I myśli, biedaczysko, że teraz WIE, O CO CHODZI, mimo iż sam autor książki tłukł mu do głowy raz po raz, że przeczytanie „Galerii...” nie uczyni nikogo pisarzem. Bo ona uczy, jak pisać (albo jak nie pisać, jeśli kto woli), ale nie uczy, jak być pisarzem. A jak już wspomniałem na wstępie, jest to zasadnicza różnica.

Innymi słowy: poradniki nie uczą tańczyć. One uczą chodzić. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie. Nie uczą czytać – uczą literek, alfabetu, może nawet nie całego. Nauczą Cię pisać szkolne wypracowania na piątkę albo i szóstkę. Ale nie zrobią z Ciebie pisarza. Bo pisarstwo to taniec – tego nie da się nauczyć, jeśli nie masz go we krwi.

Zauważam u wielu potencjalnych debiutantów pewną nadgorliwość w wyszukiwaniu błędów u innych pisarzy, jakby znalezienie babola w cudzym tekście było dowodem na to, że facet (załóżmy dla ułatwienia, że to facet), który go znalazł „zna się na rzeczy”. Nic podobnego. Taki koleś jest najwyżej specjalistą od szukania dziury w całym. Wszak niemal do wszystkiego można się przyczepić, jeśli bardzo się chce – tylko po co? Jak już siedemsetny raz przewertujesz utwór Mistrza i znajdziesz błęda, zastanów się, czy przeszkadza Ci on w odbiorze. Czy książka jest przez to gorsza. Znalazłeś? Czujesz się lepiej? Nie ma powodu. Nie jesteś lepszym pisarzem niż pięć minut temu.

Chodzi mi o to, że bycie pisarzem to nie jest umiejętność odnajdywania błędów w tekstach. Przykro mi. To wciąż zaledwie abecadło, pierwsze kroki. Poradniki uczulają na wyszukiwanie błędów, zaszczepiają pewną czujność (która niestety czasem przeradza się w upierdliwość) – i dobrze, ale nie ma powodu, by z radości skakać zaraz pod sufit. Wypada za to zastanowić się, czy aby o czymś nie zapomnieliśmy – bo książki są do czytania, a nie do wyszukiwania błędów. Szkoda byłoby tracić przyjemność płynącą z lektury tylko dlatego, że chęć zostania pisarzem za wszelką cenę, rzuciła nam się na mózg.

Ludzie, uwierzcie: nikomu nie jest potrzebna do szczęścia lawina pisarczyków klepiących w klawiatury poprawnie napisane dyrdymały. Nie chodzi o to, by nie robić błędów. Nie robić błędów – to tylko pierwszy krok, i to wcale nie milowy. Nierobienie błędów nie jest równoznaczne z byciem pisarzem. Zaryzykowałbym, że nie jest nawet warunkiem niezbędnym, oczywiście w rozsądnych granicach. Błędy są be, ale bez przesady. Przesadzanie też jest be, chyba że w ogródku – że tak wtrącę z głupia i pseudohumorystycznie. Ha, ha.

Nie mam zamiaru nikogo tutaj wyśmiewać. Jeśli ktoś poczuje się urażony (tak na marginesie, czy nie oznacza to, że jednak strzał był celny?), sądząc, że się z niego nabijam, to wyjaśniam: po pierwsze – nabijam się głównie z samego siebie, ponieważ w znacznej mierze swoje sądy opieram na własnych doświadczeniach i obserwacjach. Dzisiaj jeszcze gorzki śmiech mnie bierze na myśl, że w swej naiwności sądziłem kiedyś, iż zostanę pisarzem dzięki jakimś poradnikom. Ale przede wszystkim próbuję choćby w niewielkim stopniu pomóc wszystkim tym, których nurtują podobne pytania, co mnie: w czym tkwi tajemnica? Jaka jest różnica między wypracowaniem na szóstkę a dobrym tekstem literackim? Jeśli drażnią Cię moje wywody, jeśli uważasz, że są bezwartościowym bełkotem, albo masz mnie za faceta, który nie może Ci w żaden sposób pomóc – umówmy się: w tym miejscu żegnamy się bez urazy, OK?

Poradniki i porady to dobra, wartościowa rzecz. Z czystym sumieniem polecam wszystkim „Galerię złamanych piór” Kresa (nie, nie zapłacił mi za reklamę), „Jak pisać” Stephena Kinga czy choćby cykl felietonów Andrzeja Pilipiuka pt. „Piszemy bestsellera”, który można znaleźć w archiwum sieciowego „Fahrenheita”. Polecam, bo żeby tańczyć – owszem, trzeba nauczyć się chodzić, a wyżej wymienieni panowie wiedzą, o czym mówią. Jestem jednak przekonany, że więcej korzyści niż wszystkie poradniki razem wzięte może dać rozmowa z pisarzem – najlepiej dobrym pisarzem. Ze zrozumiałych względów nie jest to prosta sprawa – nie każdy ma wujka Sapkowskiego, tak więc takie szczęście spotyka tylko nielicznych wybrańców losu (nawiasem mówiąc, taki wybraniec zazwyczaj nie przejawia chęci, by pójść w ślady wuja – dlatego Sapkowski jest tylko jeden). Oczywiście są konwenty, na których można spotkać znane persony – jednak to nie to samo, co długa rozmowa w cztery oczy, najlepiej w zimowy wieczór i przy kominku. Ale nie fantazjujmy.

Namiastką takiej rozmowy może być książka napisana w tonie gawędy, książka, w której pisarz pisze o sobie – i tutaj polecam „Jak zostać pisarzem fantastą” Kira Bułyczowa. Co prawda nie uczy ona, jak pisać; nie uczy też, jak nie pisać ani nawet jak zostać pisarzem fantastą – a jednak jest lekturą godną polecenia. Bo jest to książka o ciekawym człowieku.

I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Otóż odważę się postawić tezę, że aby stać się pisarzem, trzeba być wpierw interesującym człowiekiem. Jest to proste i arcytrudne zarazem. Proste, gdyż każdy z nas jest jedyny w swoim rodzaju. Arcytrudne, bo ubrać swoją osobowość w formę, która trafi do odbiorcy, i „sprzedać” część siebie, ale nie nachalnie, tak, aby nie raziło to po oczach – już takie proste nie jest. A właśnie o to chodzi w tej zabawie.

Weź własny kciuk i podetknij go sobie teraz pod nos. Przyjrzyj mu się uważnie. Każdy z nas ma niepowtarzalny wzór linii papilarnych. Twoja twórczość musi być jak odcisk kciuka. Nie o to chodzi, broń Boże, żeby silić się na oryginalność, pisząc jak nikt przed Tobą. Ty nie musisz się silić. Wystarczy, że odszukasz w sobie to, to chcesz powiedzieć światu. Swój sposób opowiadania. Swój styl. Nie staraj się naśladować ulubionego pisarza. Masz swoje przeżycia, własną drogę życiową. Nikt nie ma takich samych przeżyć i nikt nie podąża taką samą drogą jak Ty. Wykorzystaj to. Jeśli nie potrafisz – to znak, że nie jesteś pisarzem. Bycie pisarzem wbrew pozorom nie polega na układaniu wyrazów w zdania.

Czytałeś „Fight Club” Chucka Palahniuka? Mocna rzecz. Facet wie, jak wygląda terapia grupowa ludzi cierpiących na pasożyty mózgu. Robi wrażenie, co? To nie żadna fantastyka – naprawdę są takie grupy i takie pasożyty. Poczytaj sobie.

Tak więc autor krok po kroku, szczegółowo opisuje spotkanie takiej grupy. Skąd wie, jak to wygląda, do cholery?! Chyba musiał w życiu przeżyć to i owo. Nie twierdzę, że ma pasożyty mózgu, choć książka jest tak napisana, że... mniejsza z tym. Facet wie również, jak rozwalać zamki w drzwiach za pomocą freonu w aerozolu. Wie, jak domowym sposobem zrobić nitroglicerynę albo mydło. Sypie takimi wiadomościami jak z rękawa. Ale jak zrobić mydło, można dowiedzieć się choćby z Internetu, a jak wygląda spotkanie grupy, wiecie jakiej...

Generalnie – choć będzie to truizm – chcę tutaj powiedzieć, że warto dużo wiedzieć, jeśli chce się pisać dobre książki. Ale przykład „Fight Clubu” ukazuje przede wszystkim, co to jest styl, a może nawet Styl. Czytając, masz wrażenie, że książkę napisał świr – co chyba jest plusem, biorąc pod uwagę fakt, że głównym bohaterem faktycznie jest facet mający nierówno pod sufitem, a narracja jest pierwszoosobowa. Ale ten świr dużo wie, jest inteligentny i przekonujący. Gość mówi o stu rzeczach naraz, a jednak trzyma się to kupy. Narracja jest dziwna. Chaotyczna, rwana. Nie poprawna, Boże broń. Oryginalna, jedyna w swoim rodzaju. Ta książka to odcisk kciuka Chucka Palahniuka (nie miało być do rymu). Facet swoją wiedzę o świecie i ludziach, swoje przemyślenia odział w sensacyjną, bynajmniej nie pretekstową fabułę i przelał na papier.

Ktoś powiedział kiedyś, że każdemu człowiekowi przygrywa w życiu jego własna melodia. Jeśli Twoja melodia jest na tyle głośna, że słyszą ją inni – jesteś materiałem na pisarza. Masz osobowość czy też charyzmę – jak kto woli. Kumasz? To teraz bierz się za te poradniki (żart).

Właściwie... jestem święcie przekonany, iż to los decyduje, czy rodzimy się pisarzem – dając nam odpowiedni wzór linii papilarnych (to metafora, rozumiesz). Więc nie masz się co martwić – szkoda zdrowia. Możesz i powinieneś spróbować sobie pomóc, ale wyżej pępka nie podskoczysz. Przyjmij to do wiadomości – już się zadecydowało, czy będzie z Ciebie pisarz, czy nie. Wiem, boli. Ale nie pękaj. Może masz to szczęście – to wcale nie jest takie mało prawdopodobne. W końcu wolisz głowić się nad kartką papieru zamiast biegać po parku z kijem bejsbolowym, a to już coś, nie?

Kiedyś myślałem, że ktoś może zrobić ze mnie pisarza. Gdybym tylko mógł zadać kilka pytań takiemu Sapkowi, Dickowi czy innemu Tolkienowi! Odpowiedzi na moje pytania sprawiłyby, że wiedziałbym, jak pisać. Tak myślałem, ale to nieprawda. Nawet tysiąc rozmów z pisarzem nie uczyni z Ciebie pisarza, choć może otworzyć Ci oczy na pewne sprawy. Poradniki nauczą Cię chodzić; chwiejnym krokiem, niepewnie, ale chodzić – nie tańczyć. Pamiętaj o tym. I szukaj siebie. Zakładam, że lubisz pisać – więc pisz dużo, ale przede wszystkim myśl. Obserwuj świat i opisuj swoje odczucia, swój punkt widzenia. Jeśli będziesz robił to szczerze i jeśli jesteś na tyle uważnym obserwatorem, że Twoje spostrzeżenia mają jakąś wartość – będzie dobrze. Czytelnicy wybaczą Ci nawet, jeśli raz czy drugi walniesz babola. Grunt, żeby w Twojej twórczości była jakaś Prawda, a nie tylko wyrazy poukładane w poprawne zdania. Prawda o życiu, o ludziach, o świecie, w którym żyjemy. Prawda o Tobie. Prawda musi być, nawet jeśli stuprocentowy z Ciebie fantasta.

Tak myślę. Może się mylę, tak jak kiedyś myliłem się, sądząc, że złapałem pana Boga za pięty po przeczytaniu „Galerii złamanych piór” Kresa. Może. A może nie – i tym optymistycznym akcentem – kończę.

 


< 12 >