Głos młotka przebił ciszę.
– Dobrze stoisz?
– Jakby tu można było dobrze stać, hahaha! Powiedzmy, że dostatecznie.
– Teraz ty prowadzisz.
– Dobra, popuść mi trochę. Pilnuj, żeby się nie skręcała.
Młody mężczyzna ubrany w czarne spodnie i takąż bluzę ostrożnie sprawdzał chwyt.
– Trzymaj na sztywno, idę.
Drugi, w krasnoludzkiej misiurce na głowie, naciągnął linę. Obserwował, jak jego towarzysz pnie się powoli w górę. Asekurował – lina z łosiowej skóry łączyła obu wspinaczy, przechodząc między nimi przez oczko wbitego w ścianę stalowego haka z diamentową końcówką. Inne nie wchodziły w ścianę. Była ze szkła.
Wspinaczka na Szklanych Górach to kosztowny sport. Ale mówią, że może się zwrócić.
Diamentowe haki, śruby, zęby raków i końcówki czekanów kosztowały fortunę. Dodatkowo wyposażyli się w rękawice z rysimi pazurami i ewentualnie, gdyby raki nie zdały egzaminu – w „muchobutki” – zwane tak w skałkowym światku Sargalu ekskluzywne buty z muszej skóry, świetnie przylegające do wszelkich, nawet najgładszych gładzi. Reszta „szpeju” w porównaniu do tych luksusów to była taniocha.
Szklana Góra K-2 wyrastała nad Nieskończoną Prerią jak samotny żagiel nad oceanem. Tylko dużo wyżej. I w zasadzie nie tak samotnie. Podobnych gór było więcej, konkretnie od K-1 do K-23. Mówiono, że K to jest skrót od „Kurna, jak tu się wdrapać po tej cholernej stromiźnie?” To mogła być prawda.
Przeszli już ponad połowę. Z dwoma noclegami w ścianie, na niewielkich półkach. Jeśli noclegiem można nazwać przesiedzenie nocy na jednym pośladku.
– Słyszałeś, Hagen? – zagaił jeden. – Kiedyś czytałem, że na takie góry koniem wjeżdżali.
– Hehehe, patrz, jak to historię fałszują. Może trza nam też było zamiast diamentowych dziab dobre konie kupić, co?
– Pisali, że jeno dobrze podkuć i hajda.
– Uważaj, Izbor, sypie się.
– Sypie, sypie, co ma nie sypać. Wiesz co, coś mi się zdaje, że diamentowe pazury lepsze by były niż te.
– No, a pisali, że nie masz nad rysie, widzisz?
– Ano pisali.
– Bo to taka tradycja, że rysie i już. Na tradycję nie ma siły. Ktoś tam kiedyś sto lat temu wdrapał się w rysich, to potem powtarzać ci będą do znudzenia, że bez rysich nie wejdziesz.
– Tak jak z butami ze smoczej skóry, że niby całkiem nieprzemakalne.
To był łatwy kawałek. Szkło chrzęściło pod rakami, dzwonił wbijany z rozmachem czekan. Mogli chwilę odpocząć, rozluźnić się.
– Raki dobrze wchodzą, nie?
– No, stary, swoje zapłaciłeś.
– Ale myślałem, że szkło trudniejsze. A to jak twardy lodowiec.
– Hagen, chowaj czekan i skup się.
– Co jest?
– Przewiecha, kurzawica! – zaklął Izbor.
– Nie ominiemy? – Hagen zadzierał wysoko głowę. – Jakiś trawersik na lewo?
– Nie wiem, może...
Izbor spróbował w lewo, aż chrupnęły rysie pazury.
– Zacinka, jest zacinka!
– Wbijaj i podpinaj się.
– Jasne.
Odgłos był nieprzyjemny. Przypominał rysowanie gwoździem po szybie. To było zresztą mniej więcej to samo.
Szklane Góry wyglądają nieskazitelnie. Ale tylko z daleka. W rzeczywistości jest na nich sporo pęknięć, rys, półek, kominów i szczelin. Materiał jest na tyle podatny, że wchodzą weń raki. Fachowcy mówią o „szklanej erozji” – szkło, wskutek działania deszczów i wiatrów, mięknie, kruszeje i traci ostre krawędzie. Na szczęście.
Zacinka była bardzo solidna – z dobrze urzeźbionymi chwytami, prowadziła prosto w górę. Szli w regularnym rytmie, wbijając haki i co jakiś czas zmieniając się na prowadzeniu. Z zacinki wdrapali się na bardzo śliski, lekko przewieszony odcinek.
Już blisko, dudniło w głowie Izborowi, wpijającemu się kurczowo pazurami i rakami w ścianę. Mięśnie, twarde jak łokcie trolla, drżały z wysiłku.
Już blisko...
Podciągnął się na prawej ręce, znalazł oparcie dla lewej nogi. Przydało się podciąganie na framudze, pomyślał Izbor, zbierając siły do następnego ruchu. Zerknął w górę, zauważył wystającą krawędź. Chwycił się, szarpnął, oparł na łokciu. Nogi zawisły w powietrzu – na szczęście to był szczyt. Zaparł się i wciągnął kolegę.
Byli na K-2.
Hagen rozejrzał się nieco sceptycznie po wierzchołku. Nie wierzył w bajki, dawne przekazy. Zdziwił się bardzo.
Na Szklanej Górze był szklany pałac. W oknie zaś siedział ona.
– Księżniczka – wymamrotał Izbor. – Piękna...
Hagen tylko pokiwał głową. Ku jego zaskoczeniu wszystko się zgadzało – był wspaniały pałac i była księżniczka. Naprawdę piękna. I jeszcze dość młoda.
– To jak? – szepnął Izbor. – Dzielimy się tak jak było w umowie: dla ciebie księżniczka z pałacem, dla mnie skarby i sława, tak?
– No tak.
– Trochę ci zazdroszczę tej księżniczki. Ech, gdyby nie to, że muszę jeszcze dokonać wielu bohaterskich czynów, ech...
Księżniczka uśmiechała się:
– Witajcie, dzielni panowie!
Skłonili się.
– Witaj pani – rzekł Hagen. – Honor to dla nas gościć tutaj.
– Nie. – Księżniczka miała kasztanowate kręcone włosy, brązowe oczy i sylwetkę bogini. Zgrabnej bogini. – Nie, to dla mnie honor gościć was. Rzadka to rzecz, goście tutaj. Zapraszam do wnętrza.
Przepych wyposażenia bił w oczy.
– Przyzwyczajaj się. – Szturchnął kolegę łokciem Izbor. Nie mogli uwierzyć, że to prawda.
Gospodyni zeszła po schodach.
– O – zauważyła. – Widzę, że niektórzy ciągle używają rysich pazurów. Diamentowe są lepsze.
– Zapewne. – Mężczyzna w stalowej misiurce spojrzał zdziwiony na swoją przyszłą żonę. – A skąd, pani, taką wiedzę o wyposażeniu górołaza posiadasz?
– Ja nie. – Księżniczka uśmiechała się przepięknie. – Ja się na tym za bardzo nie znam. To mój mąż...
– Przepraszam? – Hagen nie odrywał wzroku od kobiety. – Powiedziałaś pani „mąż”?
– Tak, mój mąż. O, właśnie idzie.
Hagen oderwał się na chwilę od rzeczywistości. Jak przez mgłę widział lekko łysiejącego krasnoluda z czarną brodą, wyłaniającego się zza narożnika. Nic nie czuł. Ani żalu, ani rozczarowania, ani złości. To go zdziwiło. Nic nie czuł.
Poczuł dopiero, jak krasnolud ściska go wylewnie:
– No! – Głos męża gospodyni brzmiał jak lawina. – No, brawo, pogratulować, południową ścianą. Zacny wyczyn, prawda. Ale panowie, rysie pazury to nie to. Diamentowe lepsze. Raki bardzo dobre widzę. No, tylko pogratulować!
– Dziękuję – bąknął Izbor. – Nie ma czego.
– Ano nie – poparł go towarzysz, chwytając się za głowę.
– Jak to, nie ma czego?! – ryknął krasnolud. – Panowie, trzecie przejście południową ścianą to jest coś. Trzeba to oblać.
– Zostaw, Jur, panowie pewnie zmęczeni – mitygowała męża księżniczka.
Izbor zacisnął pięści.
– Trzecie przejście? – wydyszał. – Jak to trzecie? A dwa poprzednie to kto?
Czarnobrody wzruszył ramionami.
– No ja. Nie ma co robić za bardzo na tej górze, to ją sobie zdobywam różnymi drogami. Południowa jest chyba jedną z łatwiejszych. Musicie spróbować wschodniej. Tam jest nieźle. Kawałkami to 6g+. Tylko żona mi trochę zabrania...
– Znaczy, że nie jesteśmy pierwsi? – przerwał mu Izbor. – Czyli...
– Czyli że... – Hagen chciał coś powiedzieć, ale na szczęście tylko to pomyślał.
– Chyba wiem, o co wam chodzi. – Jur klepnął młodzieńców twardymi rękami. – Naczytaliście się o Szklanych Górach. Mieliście nadzieję, co?
– No – potwierdził niedoszły mąż księżniczki. – Mieliśmy...
– Niestety – odezwała się gospodyni. – Jur Kukułka był pierwszy.
Drgnęli na dźwięk tego imienia i spojrzeli na krasnoluda. To imię znali wszyscy, nie tylko wspinacze.
– Mówili, że zginąłeś.
– Tak. – Pokiwał głową Jur Kukułka. – Skąd mogli wiedzieć. Nie chwaliłem się nikomu. Wspinałem się dla przyjemności. Nie spodziewałem się, że te bujdy o pałacach i pannach na szczytach to prawda. A jednak. No to zostałem. Dobrze mi tu. Jak mam ochotę, to wybieram się na wspinaczkę, jak nie, to siedzę z żoną. Cisza, spokój. Zawsze chciałem mieć dom w górach. To spełnienie marzeń. Dobrze mi tu.
Nie dziwota, pomyślał Izbor.
– Zapraszamy na obiad. – Skinęła pani domu.
– Bardzo chętnie.
Obiad smakował wyśmienicie: kasza, pieczeń z dzika, żubrzy ser, jagody, jabłka, wino.
– Skąd to wszystko? – zainteresował się Hagen. – Znaczy, jak to tutaj trafia? Zawsze mnie to nurtowało.
– Zaprzyjaźnione orły. – Przełknął kęs sera Jur Kukułka.
– Aha.
– Ale żeby nie nadużywać ich przyjaźni – Jur przepłukał gardło łykiem wina – zaporęczowałem wnękę na północnej ścianie. Godzinka i jestem na dole.
Hagen połknął ogryzek na wspomnienie kilku odpadnięć od ściany. Mało życia nie stracił. I właśnie dowiedział się, że na północnej była poręczówka!
Gospodarze zauważyli zdenerwowanie gościa. Wymienili znaczące spojrzenia.
– Zawsze mówiłem – westchnął Jur Kukułka – że wspinać się można tylko dla przyjemności. A nie żeby zaimponować kobiecie!
marzec 2001