Fahrenheit nr 53 - czerwiec-lipiec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 14>|>

Kompem w krocze

czyli: czy leci na mnie pilot?!

 

 

Jeśli ktoś myśli, że jestem niedojdą, który nie lubi postępu, nie radzi sobie z nim, że tylko mnie się przydarzają niezwykłe przygody z Wordem, Windowsem i innymi WWW, to to nie jest tak. Jestem za, a nawet bardzo za postępem, idę z nim, jak tylko mogę finansowo wydolić, mam laptopa, aparat cyfrowy, odtwarzacz MP3 i kilka par okularów zwyczajnych, bo elektronicznych jeszcze nie wymyślono.

Ale korzystanie z nich...

Nie węszę spisku ogólnoświatowego, nie. Kocham opowiadanie „Naciśnij enter” Johna Harleya, ale jeszcze chyba człowiek rządzi, do cholewki, Ziemią! Tak!

Tym niemniej zakusy sprzętu na dominację są widoczne.

Zakupiłem odtwarzacz MP3. Gites, jak się mawiało w ubiegłym wieku i jak się będzie mówiło za dwa lata. Gra.

Póki nie zacząłem ustawiać sobie inaczej brzmienia. Przecież robiłem wszystko zgodnie z instrukcją, po niemiecku, co prawda. I się zmienił język obsługi na chiński mandaryński. I zostałem z jedną opcją, właściwie dwoma: gra albo milczy. Nic innego ustawić nie mogę.

Dobrze, że mam lotnego syna Macieja, to mi odtworzył język polski. Po czym empek się wkurzył, że się nie udały jaja z Dębskiego Seniora, i się popsuł.

Ale miało być o czym innym, o moich postępowych poglądach. Takie mam.

Ze dwadzieścia kilka lat temu mój sąsiad zrobił sobie sam, z części kupowanych na giełdach wszelakich, telewizor kolorowy, nie pomnę, jak się nazywał pierwszy nieradziecki odbiornik TV – Neptun, czy jakoś tak. Z lekka dumny z siebie, przywołał mnie piętro wyżej, postawił jak porządny Polak pół ela i siedzimy, i napawamy się barwnym polskim obrazem. Dwa programy, full zabawa. W pewnej chwili Gienek (też Gienek!) mówi:

– Można było jeszcze taki sterownik na kablu zrobić, ale mi się nie chciało.

Jeszcze nie znaliśmy słowa „pilot”.

Ja: – Chyba zdurniałeś?! Przecież to taka wygoda, siedzisz sobie na kanapie, pstrykasz programami!

Dwoma, przypominam.

Gienek: – A tam, trzeba pamiętać, żeby wziąć go z telewizora, trzeba pilnować, żeby moja stara nie wpakowała się w przewód, nie urwała... Nie tam. Mnie jest wygodnie bez.

Ja: – Ale musisz wstać, żeby zmienić program albo zrobić głośniej!

On: – Wcale nie. – I krzyczy: – Magda!

Wychodzi z pokoju dziecinnego ośmioletnia Madzia.

On. – Zmień mi, dziecko, na dwójkę... Tak, i zrób trochę głośniej.

Ona zrobiła i wyszła.

Gienek: – I po cholerę mi sterownik?

Kurtyna.

Ale łaknienie sterownika we mnie tkwiło, może dlatego, że moi synowie nie tak chętnie przybiegali na zawołanie...

Kiedy zaczął wysiadać mój pierwszy pilot, już „pilot”, poszedłem na giełdę i kupiłem drugi.

Wróciłem do domu, schowałem pilota do rękawa, zasiadłem przy telewizorze, jest niedziela, moja żona odpytuje młodszego z historii, tiwi cichutko mruczy na jakimś programiku. Ja zasiadam w fotelu, nadpsuty pilot leży obok żony. Delikatnie pocieram nadgarstek i zmieniam program na inny, tępo patrząc w drzwi balkonowe. Filip nie bardzo wie, co zrobił Łokietek i komu, ale czujny jest na inne rzeczy jak cholera.

Filip: – Zmienił się program! Sam!

Ewa: – Patrz tu, Łokietek panował...

Ja – pstryk w pilota.

Filip: – O, znowu się zmienił!

Ewa: – Patrz tu! Ja... Hej, zmienił się program...?

Ja: – No to się nie bawcie pilotem...

Oni, chórem: – Przecież leży na stole.

Ja, zmęczonym głosem: – A dajcie mi spokój, przesz nic nie zrobiłem.

I pstryk.

Oni: – O!

Ja: – Co?

Pstryk!

Oni: Ja-a?!

Ja – pstryk!

Potem, kiedy już Ewa wstawała, żeby... nie wiem, coś zrobić, ziewnąłem, przeciągnąłem się i zacząłem przeglądać gazetę. Zmiana programów ustała. Wrócił Łokietek. Kiedy król doszedł do...

Ja – pstryk!

Filip: – Ja wiem! To ktoś kupił sobie laser i z bloku naprzeciwko wali nam po szybach. Tatuś, spuść żaluzje!

Ja – wzruszam ramionami, spuszczam żaluzje, program zmienia się dwa razy podczas tej czynności. Potem jeszcze dwa razy.

Ewa: – Padł telewizor! Trzeba kogoś zawołać! Przecież tak się nie da oglądać.

Ja: – A dajcie mi spokój, nie mamy pieniędzy. Zresztą...

Macham ręką i wychodzę do kuchni, z której wystawiam rękę z pilotem i kilka razy zmieniam programy. Łokietek padł, szkoła nieważna. Ewa wyłącza telewizor na pięć minut, potem włącza, i zanim jeszcze się dobrze włączył, już trzy razy zmienił się program...

I tak dalej...

Półtorej godziny świetnej zabawy.

Ale owo pilotowe plemię jest pamiętliwe.

Zaczął wysiadać ów nowy pilot (nawiasem mówiąc, ten stary przestał się psuć od razu, i do dziś jest używany, skubany!), spotkałem w jakimś sklepie pilota uniwersalnego. A to mi przypasowało! Jednym pilotem se będę i tiwi, i diwidi, i światło włączał, o!

Kupiłem. Czytam instrukcję: „Działa z większością urządzeń znanych marek. Posiada łatwą instrukcję ustawienia...” No, tego właśnie mi trzeba!

„Jeżeli nie wie się marki maszyny albo nie da rady znaleźć tego koda, można ręcznie odszukać: Najpierw naciska guzik „ustawienie”, potem guzik „wybieranie sprzętów”, lampka wskaźnikowa będzie ciągle świecić. Naciska guzik „ustawienie” jeszcze raz, lampka wskaźnikowa będzie migotać. Kierując pilot w kierunku telewizora i naciska guzik „zasilacz”. Naciska raz, będzie jednocyfrowy kod. Od razu naciska guzik „wybieranie sprzętów”, inaczej następny kod będzie zamykany. Można w taki sam sposób ustawić inną maszynę.”

Może i można, mnie się nie udało tej jednej. Ale jak mogło, skoro instrukcja dalej daje takie wskazówki:

„1. Włącza telewizor, wejdzie do normalnego stanu oglądania.

2. Kierując pilot do telewizora i naciska zasilacz, potem wyłącza telewizor.”

„Znane problemy. Dokładnie stosuje następujące sposoby do ustawienia kontroli...”

I tak dalej. Ja wysiadłem.

Ale podpatrzyłem u koleżanki podobną instrukcję, i już po dwóch miesiącach mój nowy pilot działał!

Zwołałem rodzinę i powiadam: – Kto nie wierzył, że uda mi się uruchomić pilota uniwersalnego, niech to odszczeka w postaci pójścia po dwa piwa znanej marki. Kierując stopa w kierunku sklep i wykonując znany ruch nożny z zasilaczem w rąka!

I pokazałem, jak działa. I powiedziałem doń: – No i co, cwaniaczku? Myślałeś, że jak jesteś z Chin, to ja ci nie dam rady?!

Trzy dni później pilot zginął. Nie było go w kanapie, w szczelinach foteli, pod stołem, pod telewizorem, w koszyku z kocimi zabawkami, w misce psa, nie było go w żadnej z szesnastu szuflad komódek pokojowych. Nie było go, bo nie chciał być! Menda jedna! Po awanturze domowej i zawarciu pokoju, postanowiłem, że kupię identycznego i ZMUSZĘ do działania. Nie będzie pilot w twarz mi! Nie będzie. Zmowa pilotów świata nie złamie EuGeniusza!!! Poszedłem do sklepu, nie było. Były inne, miały zrozumiałą instrukcję. Ale ja taki durny nie jestem. Postanowiłem poczekać do niedzielnej giełdy. Na giełdę nie pojechałem, potem przegapiłem drugą i trzecią... Afera z pilotem ucichła, w końcu działały, kiepsko, ale działały dwa poprzednie, diwidi ma swojego, nowiutkiego...

Dobra.

Ale nie odpuściłem. Tylko na chwilę... odpuściłem.

Nadeszła kolejna, czwarta niedziela. Około południa rzucam się do szukania kluczyków, że niby jadę na giełdę po pilota. Rodzina wodzi oczami po suficie, palcem po czole, ale ja – twardym jest.

I nagle Ewa mówi: – Co tam Pixel grzebie pod kaloryferem?

Domyślacie się, oczywiście, Pixel, kocur syberyjski, jak to one – uwielbiają chować chińskie piloty pod i za kaloryferami, ścierwa...

Mam owoż w tej chwili trzy piloty. Żaden mi nie podskoczy.

Niedługo zamierzam zakodować w uniwersalnym pilocie obsługę również diwidi.

Przecież instrukcja powiada: „Po ustawieniu wszystkich elektronicznych sprzętów domowych, możesz kontrolować wszystkie maszyny jednym pilotem” i zaraz obok: „Ta funkcja kontrolna może przestać działać pod pewnym stanie błędnych czynności”...

Na pewno nie!

Zmuszę go.

Muszę. Magda wyrosła, i już na pewno nie przyjdzie mi zmienić programu...

 

P.S. Sądzę, że zmowa palmtopów, telefonów, odtwarzaczy i tosterów nie dotyczy tylko mnie.

Jeśli masz, drogi laptopie, jakieś w tym względzie doświadczenie – napisz emila do redakcji i naciśnij enter...

 


< 14 >