Fahrenheit nr 65 - styczeń 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 18>|>

Ten trup jest całkiem żywy!

O serii „żywych trupów” George’a A. Romero słów kilka... (część 1)

 

 

George A. Romero znany jest w środowisku filmowców i filmożerców jako główny propagator zombizmu w filmie. Dzięki cyklowi swoich obrazów o żywych trupach na stałe zagościł w panteonie twórców horrorów, tuż obok Dario Argento, Wesa Cravena i innych. Romero, chcąc zrobić z filmu grozy coś więcej niźli tylko historyjkę mającą na śmierć przerazić widza, wpadł na pewien niespotykany u innych twórców tego gatunku pomysł.

Pierwszą kwestią było wprowadzenie do opowieści zombie. Po co rzucać bohaterów na żer nieznanym gatunkom z innych planet, mumiom, wampirom i szeregowi innych potworów? Niech stawią czoło swoim najbliższym powstałym z grobu, a zobaczą, że nie będzie euforii i zachwytu z powodu ich powrotu na łono żywych.

Druga sprawa to zakamuflowane bardziej lub mniej zgrabnie niepokoje społeczne targające obywatelami współcześnie zamieszkującymi tereny USA. I temu wątkowi należałoby się bliżej przyjrzeć.

 

„Noc żywych trupów”

Pierwsza poważna produkcja G.A. Romero, która z horroru uczyniła arcydzieło sztuki filmowej, a reżyserowi przyniosła wielki splendor.

Sam film nakręcony przy użyciu czarno-białej taśmy i zdradzający oznaki lichego budżetu osiągnął status kultowy i miano pionierskiego w konwencji gore. Nakręcone lata później dwa remake’i (jeden z roku 1990 w reżyserii Toma Saviniego, charakteryzatora współpracującego z Romero przy tworzeniu żywych trupów i drugi, w wersji 3D, z roku 2006 Jeffa Broadstreeta) stały się jedynie klasycznymi horrorami, a Romero pragnął w swojej wersji zwrócić uwagę na coś zupełnie innego.

Film zaczyna się banalnie. Dwoje młodych ludzi (brat z siostrą) udaje się na grób ojca w bliżej nam nieznanej prowincjonalnej miejscowości. Będąc już na cmentarzu, zajęci przekomarzaniem się, nie zwracają uwagi na sunącego ku nim w dość charakterystyczny sposób mężczyznę. Wkrótce zaatakowana przez niego zostaje dziewczyna (Barbara). Uwalniający ją brat ginie pokonany przez przeciwnika, który z kolei zaczyna ścigać Barbarę. Dziewczyna stara się uciec samochodem, co nie wychodzi jej najlepiej, dojeżdża jednak w pobliże pewnego opuszczonego domu... i tu sprawy zaczynają się komplikować, zarówno w kwestiach scenariusza, jak i zamysłach reżyserskich.

Barbara zachowująca się do tej pory dość racjonalnie jak na osobę ogarniętą paniką, wpada w histerię i wybiega z domu mimo czyhającego tam na nią zagrożenia. W tym właśnie momencie ląduje w ramionach czarnoskórego mężczyzny, który siłą zaciąga ją z powrotem i rygluje za sobą drzwi. Warto by przypomnieć w tej chwili o jednym z wielu stereotypów dotyczących czarnoskórych obywateli, który pokutował w Stanach w latach 40-60. Czarnoskórzy mężczyźni stanowili swoiste zagrożenie dla białych kobiet (białe kobiety nosiły miano ladies, czarne – women, tak w kwestii formalnej), ni mniej, ni więcej, według białego, antyabolicjonistycznego społeczeństwa dybali oni na ich cnotę. Można więc uznać, że scena wyżej opisana stanowi próbę przełamania owego stereotypu. W dalszej części filmu następuje umocnienie poglądów Romero w tej kwestii. Jesteśmy świadkami prawdziwej troski Bena (ów czarnoskóry bohater) o Barbarę – szuka jej butów, bo swoje zrzuciła w trakcie ucieczki, rozmawia z nią, starając się dodać otuchy, w końcu broni przez napastnikami, narażając własne życie i wszystko to bez cienia intencji o jakie go posądzano.

Jednakże Ben i Barbara nie są jedynymi ocalałymi chroniącymi się w domu. Wkrótce okazuje się, że w piwnicy ukrywa się jeszcze pięcioro innych uciekinierów (oczywiście wszyscy biali) – pewna młoda para chcąca spędzić dzień nad jeziorem i małżeństwo (państwo Cooper) z około dziesięcioletnią córką, ukąszoną przez jednego z „ghuli”, czego dowiadujemy się później (o tym, że ugryzieni przez zombie w czasie krótszym lub dłuższym sami stają się zombie, to chyba już wszyscy wiedzą, ale warto o tym wspomnieć na wszelki wypadek). Tak więc pojawia nam się tutaj fragment złożonej społeczności daleki od modelowego amerykańskiego snu. Neurotyczka niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy, rodzina, na której opierają się fundamenty społeczeństwa, a która w rzeczywistości jest konglomeratem patologii, tchórzostwa i ignorancji, dwoje młodych ludzi, choć skorych do współpracy i wolnych od uprzedzeń, to jednak zbyt brawurowych i pochopnych w podejmowaniu kluczowych decyzji, co przypłacają życiem, i w końcu jedyna osoba racjonalnie myśląca i działająca, która toczy tu podwójną walkę – z zagrożeniem zewnętrznym i wewnętrznym z powodu „nieodpowiedniego” koloru skóry.

Akcja filmu nabiera tempa w momencie ujawnienia się pozostałych osób ukrywających się w domu. Harry (głowa rodziny) koncentruje się jedynie na własnym bezpieczeństwie, względnie jego najbliższych, poza tym nie potrafi pogodzić się z faktem, iż to „czarny” wydaje dyspozycje i podejmuje decyzje. Jego głównym celem staje się odebranie broni Benowi, a co za tym idzie także nieformalnego przywództwa. Dwójka młodych ludzi wpada na absurdalny pomysł dobiegnięcia do samochodu oblężonego przez zombie, wrócenia pod dom i wywiezienia wszystkich w bardziej bezpieczne miejsce. Oczywiście przedsięwzięcie to kończy się fiaskiem i ogólną konsumpcją przez wygłodniałych przeciwników. W domu toczy się walka o władzę między Harrym i Benem, na skutek czego ten drugi zostaje postrzelony, a nieobliczalna „głowa rodziny” triumfuje. Jednakże zdeterminowany Ben rzuca się na niego i tym razem po zdobyciu broni śmiertelnie rani swego przeciwnika. Harry osuwa się po schodach do piwnicy, która miała być dla niego schronem i tam umiera. Do domu zaczynają wdzierać się hordy zombie, łamiąc gorliwy, ale nieznaczny opór pozostałej broniącej się trójki. Żona Harry’ego, przypomniawszy sobie o pozostawionym w piwnicy dziecku, zbiega na dół, gdzie zastaje córkę wgryzającą się w ciało ojca. Przemieniona dziewczynka chwyta za wiszącą na ścianie kielnię i zabija niepróbującą nawet się bronić kobietę. Tymczasem na górze Barbara, która jakby nagle oprzytomniała z letargu, próbuje własnym ciałem barykadować drzwi. Puszcza je, gdy staje w nich jej brat, którego śmierć widziała na cmentarzu. Johnny porywa siostrę i wciąga w kłębiący się na zewnątrz tłum. Ben także traci siły, jedyną jego szansą na przetrwanie staje się piwnica, do której wcześniej wzbraniał się wchodzić. Ucieka jednak na dół i barykaduje drzwi.

Nadchodzący świt niesie ze sobą dźwięki obławy oczyszczającej teren z umarłych. Całość zorganizowanej zbrojnej pomocy przypomina beztroskie polowanie z roześmianą i rozzuchwaloną gromadą uczestników (ten motyw pojawia się w każdej części, za każdym razem uzmysławiając widzowi, do jakiego bestialstwa i bezmyślności posunąć się może określona zbiorowość, której poczucie władzy mierzy się w ilości wystrzelonych naboi oraz kalibru broni).

Ben opuszcza swoją kryjówkę, kiedy pomoc zbliża się do opuszczonego domu. Wygląda przez okno i w tym momencie pada strzał, zabijając go na miejscu.

Ostatnie kadry filmu są kluczowe dla całości obrazu. Stylizowane na czarno-białe fotografie reporterskie ukazują leżącego czarnoskórego mężczyznę z przestrzeloną głową, a wokół niego ustawionych białych „myśliwych”. Fakt, że widać tylko ich nogi i broń w rękach przywodziło na myśl zdjęcia, jakie robił Ku-Klux-Klan podczas linczów. Następnie ciało Bena wywlekane jest za pomocą haków i wrzucane na stos wraz z zastrzelonymi podczas obławy zombie. Ciało Bena płonie z innymi odmieńcami, stanowiącymi zagrożenie dla zdrowej społeczności USA.

Zadziwiające jednak jest to, że reżyser w pierwotnej wersji scenariusza przewidział zdecydowanie inne zakończenie. Ben oczywiście ginie, ale ratuje przy tym Barbarę, która staje się jedyną ocaloną z makabrycznej nocy. Uzbrojeni mężczyźni, którzy wchodzą do domu, zauważają swój błąd i, o dziwo, przyznają się do niego, stwierdzając: „Niestety... wypadek... nasza jedyna strata przez całą noc”. Po czym zanoszą ciało Bena na noszach do karetki, a nie rzucają na stos.

Dlaczego Romero zmienił zakończenie filmu? Dlaczego kazał zginąć Barbarze z ręki własnego brata, wszak patologię rodzinną zaznaczył już w przypadku państwa Cooper? Dlaczego Ben musiał nawet po śmierci doznać dyskryminacji?

Biorąc pod uwagę fakt, że w każdej niemalże produkcji Romero (w każdym bądź razie w serii żywych trupów) występuje czarnoskóry bohater dobry i prawy aż do bólu oraz że za każdym razem pojawiają się wzmianki o wykluczeniu ze społeczności z powodu koloru skóry, można by posądzić go o zwykłą poprawność polityczną. Śmierć Bena, sposób, w jaki ginie, i to, co dzieje się z jego ciałem później, stanowi dowód na autentyczność i szczerość przekonań reżysera. Obcymi nie są niezrozumiałe dla nas istoty czyhające na nasze wątłe ciała i rychłą śmierć. Obcymi jesteśmy sami dla siebie.

A temu wszystkiemu towarzyszy wszechogarniający nas konsumpcjonizm, ale to już w następnym odcinku.

 


< 18 >