Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Janusz Stankiewicz „Paskudna sprawa”

Tytuł: "Gorath. Uderz pierwszy"
Autor: Janusz Stankiewicz,
Cykl: Gorath
Wydawnictwo: Wydawnictwo Alegoria,
Redakcja: Joanna Czarkowska, Barbara Mikulska,
Korekta: Anna Grzeszczyk,
Typ publikacji: papier,
Premiera: 17 maja 2022
Wydanie: 1
Liczba stron: 292
Format: 13x20 cm
Oprawa: miękka,
ISBN: 978-83-66767-18-8
Cena: 35.00 PLN
Więcej informacji: Janusz Stankiewicz „Gorath. Uderz pierwszy”
Recenzje fantastyczne: [Recenzja] „Gorath. Uderz pierwszy” Janusz Stankiewicz
Tytuł: "Gorath. Krawędź otchłani"
Autor: Janusz Stankiewicz,
Cykl: Gorath
Wydawnictwo: Wydawnictwo Alegoria,
Redakcja: Joanna Czarkowska,
Typ publikacji: papier,
Premiera: 31 marca 2023
Wydanie: 1
Liczba stron: 320
Format: 13x20 cm
Oprawa: miękka,
ISBN: 978-83-66767-35-5
Cena: 44.00 PLN
Więcej informacji: Janusz Stankiewicz „Gorath. Krawędź otchłani”
Recenzje fantastyczne: [Recenzja] „Gorath. Krawędź otchłani” Janusz Stankiewicz

W oczekiwaniu na trzecią część przygód Goratha, zapraszamy do lektury opowiadania Janusza Stankiewicza „Paskudna sprawa”, w którym autor przybliża przeszłe losy półorka.

Zapachniało gulaszem. Albo bigosem – ściśniętemu żołądkowi Goratha było w zasadzie wszystko jedno. Porządna, gotowana strawa po dniach na suchych racjach była tym, czego teraz najbardziej potrzebował. Nie zaszkodziłoby się też umyć, spłukać z siebie pył stepu, zmienić koszulę na tę drugą, nieprzepoconą, która, jak liczył, wciąż leżała w skrzynce przy jego pryczy, razem z resztą dobytku. Ale najpierw zjeść, napełnić brzuch, poczuć przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, siąść spokojnie przy ogniu. Raport ze zwiadu mógł poczekać. Tym bardziej, że może być to jeden z ostatnich spokojnych posiłków.

– Najpierw konie, weźmiecie też mojego – rzucił do trójki jadących z tyłu zwiadowców, zanim przejechali przez otwartą bramę Fortu Crinn. – Do końca dnia macie wolne, nie dajcie sobie wcisnąć żadnej służby – dodał. Niepotrzebnie. Znali się na tej robocie tak dobrze, jak i on. Nawet Vent, jeszcze parę tygodni temu zupełny świeżak, teraz nabrał wyglądu i maniery doświadczonego szpicy.

Wjechali przez potężną, drewnianą bramę, nie zwracając większej uwagi na kilkunastu legionistów kopiących rowy i dostawiających kolejne rzędy częstokołu przed wysokimi wałami z drewna i ziemi. Kapitan Varhagen – mimo że skurwiel, sadysta i kłamca, a także od czasu do czasu beznadziejny pijak – nigdy nie zaniedbywał fortyfikacji. Horda znów miała się ruszyć, wyczuwał to każdy, kto spędził na stepach więcej niż parę miesięcy. Gorath popatrzył tylko pobieżnie na krępe sylwetki zajętych pracą orków i półorków, szczuplejsze smagłych południowców i zwaliste, ciężkawe górali z Rughostu. Nieważne, z której części Imperium pochodzili, jakiej byli rasy, których bogów wyznawali, tu, na stepach Kohrunu, jedyne, co się liczyło, to odsłużyć swoje, nie dać się zabić, przetrwać. Zwłaszcza w Legionie Szumowin.

– O, wracają miłośnicy mokradeł – powitał ich Tahorn, jak zwykle czerstwym humorem. – Komary tak samo zajadłe jak ostatnim razem, Torgat?

Dowódca zwiadu popatrzył na niego niezadowolony. Z całego Legionu Szumowin, tej zbieraniny drani, wykolejeńców i zatwardziałych kryminalistów, z których uformowano karną jednostkę, Tahorn był jedynym, którego Gorath mógłby nazwać przyjacielem. Lub raczej towarzyszem, kompanem, bo przyjaciel to ktoś, komu można zaufać, a w Legionie Szumowin Gorath nie ufał nikomu. Nawet nie na tyle, by znali jego prawdziwe imię. Tu, wśród paru setek wrednych drani zesłanych na rubież Imperium, posyłanych do najgorszych zadań, takich, których nawet regularne orkowe legiony wolały się nie podejmować, znany był jako Torgat – półork, jak wielu innych, którzy zamiast gnicia w lochu wybrali nieustanne starcia z Hordą, chwytając się nikłej nadziei na przetrwanie tej rzezi na Pograniczu i szansy wywalczenia sobie wolności.

– Było ich mniej niż zwykle. – Gorath uścisnął wyciągniętą rękę Tahorna. Trudno byłoby stwierdzić, czyja dłoń była bardziej zgrubiała. – Mokradła są prawie suche, cały teren na południe od Czarnych Wzgórz to teraz jeden wielki gościniec. A na jego końcu jesteśmy my, tu, w Crinn. Parę setek trupów, otoczonych dla niepoznaki palisadą. I Duch o tym wie, widzieliśmy ślady jego zwiadowców. Sana wróciła?

– Jeszcze czekamy. – Tahorn splunął na wysuszone klepisko. – Ale założę się o swoje miejsce na łodzi, że przywiezie z północy takie same wieści.

– A co ze sztabem? Przysłali barki po tę przeklętą naftę?

– Przysłali gońca, jest teraz u kapitana, zaraz idę się dowiedzieć, z czym przyjechał. Stary kazał cię wezwać, jak tylko wrócicie. Zjedz sobie teraz spokojnie, ale potem lepiej od razu się melduj.

To jednak był gulasz, solidny, gęsty, sycący. Gorath dostał większą miskę, przynależną oficerowi zwiadu, zjadł na zewnątrz, ciesząc się, być może już ostatnim przed nadchodzącą jesienią, ciepłym przedpołudniem.

Życie w forcie toczyło się z grubsza zwyczajnym rytmem. Strażnicy lenili się na wysokich, drewnianych wałach, obserwując pechowców, którym przypadła kolej ustawiania częstokołu i oblepiania wałów gliną. Na dziedzińcu dziesiątka Torosa ćwiczyła z łukami i Gorath musiał przyznać, że szło im całkiem nieźle. Parę kroków dalej, w kuźni, toczyła się zażarta kłótnia: Gruz wrzeszczał na kowala, podtykając mu obuch topora niemal pod sam nos, ale Gruz zawsze miał o coś pretensje. Zaraz obok, zupełnie nie zwracając uwagi na krzyki tamtych dwóch, jedna z bliźniaczek Roald – Gorath dotąd ich nie rozróżniał – ostrzyła swój topór. Z dołu, od strony przystani, dochodziły miarowe odgłosy pracujących na piłach, Gorath wiedział jednak, że nie zdążą zbudować wystarczająco wielu łodzi, by ewakuować załogę fortu, gdyby nie dało się go utrzymać. A i tak sztab nie pozwoli im spłynąć Teshanką, zanim nie zabezpieczą transportu nafty, jedynego zasobu na Pograniczu cennego na tyle, by za niego ginąć. Kopalnie były już stracone, ale ponad trzysta beczek urobku czekało na odbiór w piwnicach ustawionego na wysokim rzecznym klifie Fortu Crinn. Ostatniego fortu po tej stronie Teshanki.

Dokończył gulasz, wycierając miskę kawałkiem chleba, i ruszył do kwater kapitana. Mijani legioniści pozdrawiali go skinieniami głów i zwyczajowymi ponurymi uśmiechami, przez te parę lat w Legionie zasłużył sobie na ich szacunek. Nikt jednak nie ważył się poklepywać go po ramieniu, znali go. W ciemnych oczach południowców, jak i na bardziej płaskich, kanciastych twarzach orków dostrzegał respekt i strach. Gorath zastanowił się, jak to jest, że gdziekolwiek nie trafi, zawsze daje się poznać tylko z jednej strony. Tej, której nie lubił.

Varhagen urzędował w jedynej izbie na piętrze, do której prowadziły drewniane, zewnętrzne schody. Kapitan, typ o posturze i usposobieniu leniwego niedźwiedzia, miał w zwyczaju wychodzić na przylegający do niej balkon i popatrywać z góry na swoich ludzi, szukając pretekstu do kolejnych ćwiczeń z bronią lub musztry. Widok zmęczonych żołnierzy cieszył go bardziej niż gąsior wódki, który zwykle stał na jego biurku.

Tym razem gorzałki nie było, choć zadowolone z siebie spojrzenie kapitana Varhagena nie wróżyło niczego dobrego. Dowódca fortu siedział rozparty w swoim zbyt małym fotelu, trzymając ciężkie buciory na blacie biurka, brudząc rozłożone na nim pergaminy.

– Jest – powiedział przeciągle do stojącego pod ścianą Tahorna, który, zupełnie nie w swoim, zwykle kpiąco-ironicznym stylu, wpatrywał się intensywnie w Goratha.

– Nie wygląda to dobrze, Varhagen. – Gorath przeszedł od razu do rzeczy, jak zwykle nie przejmując się rangą rozmówcy. Gardził nim i, zwłaszcza w oficerskim gronie, poza zasięgiem słuchu szeregowych legionistów, nie dbał o pozory. – Duch przestał się kryć, nie musi przy takiej sile. Tysiące namiotów. Horda przekroczyła już Wzgórza, a teren im sprzyja. Przy tej suszy, to bardziej kwestia dni, niż tygodni. Jeśli sztab chce odzyskać swoją naftę, lepiej, żeby barki już płynęły…

Urwał, widząc porozumiewawcze, dziwne spojrzenia Varhagena i Tahorna.

Coś było nie tak.

– Barki po naftę już wypłynęły – rzekł powoli Varhagen, uśmiechając się jakby do siebie. – Za trzy dni oddamy Imperium jego skarb i będzie można się stąd wynosić. Ale to moje zmartwienie, Torgat, ty masz inne. Goniec ze sztabu przywiózł coś jeszcze.

Zrobił efektowną pauzę na zdjęcie nóg z biurka, podniósł jeden z pergaminów, uśmiechnął się porozumiewawczo do Tahorna.

– Do sztabu przyjechał jakiś możny han, kurier opowiadał, że wszyscy tam na baczność przed nim stają. Chce dostać w swoje ręce zbiega, ponoć to straszny zbrodniarz, taki, co to nawet nie do Legionu Szumowin, ale od razu na szafot się nadaje.

Gorath poczuł, jak napinają mu się mięśnie barków, a po kręgosłupie przebiega dreszcz. Teraz rozumiał już ich dziwne spojrzenia, wyjątkowo gęstą, nawet jak na kwaterę Varhagena, atmosferę. Przeszłość znów go dopadła, nawet tutaj, na końcu świata.

– Półork lat około trzydziestu, imieniem Gorath – odczytał zjadliwie kapitan. – Sześć stóp wzrostu i tyleż pudów wagi, skóra śniada, włosy ciemne. Znak szczególny: w walce dzierży ostrze w prawej, jak i lewej ręce. Obok jeszcze narysowali wredną gębę. – Uniósł list gończy, teatralnie obrócił w stronę Tahorna i Goratha. – Wypisz wymaluj ty, Torgat.

– Gorath, kapitanie – odezwał się milczący dotąd Tahorn. – Torgat był towarzyszem, druhem. A teraz, skoro ma być naszą suką, możemy go wołać prawdziwym imieniem.

– Tak, Gorath – powiedział powoli Varhagen, obracając w dłoniach ciężki buzdygan, który wcześniej przyciskał papiery do biurka. – Mogę cię wydać w łapy hana, nawet chciałem to zrobić, nigdy cię nie lubiłem. Ale Tahorn przekonał mnie, że więcej jesteś dla nas wart żywy. I posłuszny. Od teraz…

– To twój pomysł? – Gorath podszedł do Tahorna, ignorując przemowę kapitana. – Chcecie mnie szantażować? Mam teraz gryźć na waszej smyczy, chodzić przy waszej nodze? Być waszą… suką?

Z każdym wypowiedzianym słowem czuł, jak narasta w nim wściekłość. Jak w żyłach zaczyna pulsować mu czysto zwierzęca furia. Jak napięte mięśnie palą się do działania. Nie obchodziło go, że było ich dwóch, twardzieli takich jak i on, nie dbał o to, że byli w centrum fortu, otoczeni setkami legionistów. Zbyt długo już uciekał, ukrywał się, zginał kark. Miał dość.

– Właśnie tak, Gorath – odpowiedział za Tahorna wciąż wygodnie rozparty Varhagen. – Właśnie…




Pobierz tekst:
Strony: 1 2

Mogą Cię zainteresować

Anna Wołosiak-Tomaszewska „Z wyrazami wdzięczności”

– Ale ja go naprawdę nie umiem ożywić! – jęknął w końcu…

[Recenzja] „Gorath. Krawędź otchłani” Janusz Stankiewicz

Janusz Stankiewicz dokładnie przemyślał układ i konstrukcję powieści. Niemal przez całą książkę…

Michał Cholewa „Sabotaż funkcji celu”
Opowiadania Michał Cholewa - 31 grudnia 2023

Od pierwszego do dwudziestego czwartego grudnia trwał Whamageddon – czyli adwentowa gra…

Komentarze: 4

  1. Artek pisze:

    Kolejny napakowany Conan. Opowiadanie bardzo przeciętne, po prostu przeczytać i zapomnieć.

  2. Keishi pisze:

    Fajne! Wygląda jak część większej całości…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit