strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Piotr K. Schmidtke Publicystyka
<<<strona 18>>>

 

PeKaeSem 06: Rzecz o prezentach

 

 

Motto:

W iskier krzesaniu żywem

Materiał to rzecz główna:

Trudno najtęższym krzesiwem

Iskry wydobyć z materii miękkiej i podatnej...

"Pytają mnie się ludzie..." ("Słówka")

Tadeusz Boy-Żeleński

 

Święta się zbliżają, krępi i wyjątkowo spasieni brodacze w czerwonych kufajkach czyhają dosłownie wszędzie; potem wyskakują znienacka, wymachując ciężkimi lagami i groźnie pokrzykując "Ho ho ho!", że aż się człowiek zastanawia, co dresiarzom odwaliło, że pozapuszczali brody. Wszędzie promocje, zniżki, wyjątkowe okazje – kup książkę, a dostaniesz plastikowy nóż do masła gratis – słowem, gdzie nie splunąć, interes życia i kupa radości dla obdarowywanych i obdarowującego. Nawet Packowi się udzieliło i przedłużył termin zdawania tekstów. Święta ani chybi, to czuć nawet w powietrzu.

No, a Boże Narodzenie, jak łatwo wywnioskować z wszechobecnych reklam, to przede wszystkim prezenty. I choć przez pulpit przemknął mi również pop-up reklamujący chwalebną inicjatywę "Buy Nothing For Christmas", to jednak jestem dziwnie spokojny, że mało kto na taki interes pójdzie – bo nie chciałbym się znaleźć w skórze idealistycznego rodzica, który nie kupi swoim pociechom jakichś podarunków. Podstawowym problemem, jeśli chodzi o prezenty gwiazdkowe, jest dyskretne wybadanie, z czego najbardziej ucieszyliby się najbliżsi, a jednocześnie subtelne danie do zrozumienia, z czego ucieszylibyśmy się my.

Choć, jakby się tak zastanowić, kto lepiej wie, co chcielibyśmy dostać na Gwiazdkę, niż my sami? Wszak święta to doskonała okazja, by kupić sobie wreszcie coś z tej długiej listy rzeczy, które od dawna chciało się mieć, a są trochę zbyt drogie, jak na codzienne zakupy. W przypadku rodzinnych podchodów zawsze istnieje olbrzymie ryzyko niezrozumienia, a tak – kupujemy to, o czym marzymy, a potem z wyrazem stosownego zaskoczenia i radości na twarzy rozpakowujemy w wigilijną noc. Niektórzy zasmakowali w dawaniu sobie samym prezentów tak bardzo, że przestali się ograniczać jedynie do świąt i uszczęśliwiają się również przy innych okazjach, a czasem i bez okazji w ogóle.

Taka na przykład krakowska studentka psychologii, odprawiana z kwitkiem z każdego wydawnictwa, do którego zgłosiła się ze swoją prozą, która uszczęśliwiła się własnym, w barwach którego następnie wystąpiła, odgrywając poczwórną rolę: autorki, redaktorki, korektorki i składaczki w jednej osobie. Książka, co warto zaznaczyć, to gniot kompletny, i czytając fragmenty (niektórzy biedacy musieli całość, ale ja dbam o zdrowie psychiczne), można z łatwością zrozumieć, czemu autorka w kolejnych wydawnictwach całowała klamki, mimo pozytywnych opinii bliskiej rodziny i znajomych. No, ale zaparła się, zacisnęła zęby – bo to, jak informuje nas obszerny i entuzjastyczny artykuł w ogólnopolskiej gazecie studenckiej, inteligentna i przedsiębiorcza osóbka – i wydała, by później trudnić się marketingiem bezpośrednim na konwentach. Obecnie, jak możemy przeczytać we wzmiankowanym tekście, autorka zamierza poświęcić się zarabianiu na życie pisaniem, właśnie pracuje nad nową powieścią, a jej książka leży na półkach obok bestsellerów. Dziennikarka zapomniała tylko dodać, że w tych samych księgarniach taki, na przykład, Gaiman leży obok pornothrillerów. Idąc tropem jej rozumowania, musielibyśmy dojść do wniosku, że poczciwy Neil to jakiś niewyżyty perwers. Interesująca hipoteza.

Ale zdarza się i tak, że pragnienie ukazania się drukiem dotyka nie tylko niespełnionych, gotyckich nastolatek, ale również statecznych i dobrze sytuowanych mężczyzn. Fenomen ostatnich miesięcy, najlepiej reklamowana polska fantasy stulecia również sprawia wrażenie, że jest prezentem autora dla samego siebie. Jej twórca, właściciel dobrze prosperującej szkoły rysunku, postanowił kiedyś napisać powieść. Super, nigdy nie jest na to za późno, czasem późne debiuty okazują się wyjątkowo udane. Więc wziął i napisał. Wszystko było świetnie do momentu, w którym postanowił ją wydać – i wyłożył na to naprawdę sporą kasę. Efekty chyba wszyscy znają – rewelacyjna kampania reklamowa książki, prelekcje na każdym możliwym konwencie, zarówno przed wydaniem książki, jak i po nim, breloczki, koszulki, plakaty... Szał ciał i uprzęży. No i gwiazda i jądro całego tego rejwachu – On. Autor. Niestety, pisarz (było nie było, zasłużył sobie na to określenie) nie poprzestał na jednym tomie – na końcu stoi jak byk, że część pierwsza, a nas z półek księgarskich atakuje jego najnowszy produkt – komiks – wydany już we własnej oficynie (namnożyło się nam ich ostatnio, oj namnożyło).Cóż, widać, że autor najwyraźniej zasugerował się orgiastycznymi okrzykami zachwytu bywalców forum poświęconego powieści, i zatracił ów słynny zdrowy pogląd na własną genialność. Się zdarza.

W zasadzie to wypadałoby się zastanowić, na ile pęd człowieka do wydania własnej twórczości bez względu na koszty i metody jest po prostu pragnieniem ujrzenia swojego nazwiska na książce, w sklepie, na półce obok bestsellerów, a na ile – poczuciem misji i chęcią dotarcia i przekazania czegoś czytelnikom (jak się wydaje, oba te pragnienia mogą cechować zarówno kompletnych grafomanów, jak i prawdziwych artystów pióra). Bo w zasadzie jeśli ma miejsce ta druga sytuacja, to jest to chęć zrobienia prezentu komu innemu – i czasem się nawet udaje, bo z czytania takiej ostatniej szmiry z pozytywnym nastawieniem może zapewnić kilkanaście godzin rechotu do wypęku. Byłbym jednak bliższy stwierdzenia, że ludziom, którzy posuwają się do wydania samizdatu, przyświeca przede wszystkim marzenie ujrzenia własnego nazwiska na okładce książki, i zamiast mozolnego szlifowania warsztatu i niekończącej się pracy nad tekstem (a efektów tej pracy i tak nie można być pewnym, bo bywają przypadki, że mimo najszczerszych chęci brak talentu uniemożliwia osiągnięcie zadowalających rezultatów) idą na ordynarną łatwiznę, drukując gdziebądź. A raczej, jak się szybko okazuje, nigdziebądź.

Przy okazji, korzystając z faktu, że zbliżają się Święta, chciałem złożyć wszystkim czytelnikom serdeczne życzenia udanych Świat Bożego Narodzenia, a także udanego Sylwestra i Szczęśliwego Nowego Roku. Ponieważ do tych życzeń ja również mam zamiar się zastosować, istnieje prawdopodobieństwo, że następny felieton będę pisał na ciężkim kacu, bądź też nie napiszę go wcale. Gdyby to miało miejsce, z góry proszę o wypicie szklanki kefiru za moje zdrowie.

Na marginesie – gdyby ktoś czuł, że Nowy Rok będzie o wiele milszy, gdy z Fahrenheita znikną moje wypociny, to niech się nie waha i w te pędy pisze do redakcji. Wszystkie prośby zostaną komisyjnie zignorowane. Desperatów informuję, że nie jestem przekupny, ale przyjmuję łapówki.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Od Redakcji
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Tomasz Pacyński
Adam Cebula
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Konrad Bańkowski
Adam Cebula
Zbigniew Zodaj
Tomasz Olczyk
Jerzy Grundkowski
Grzegorz Czerniak
Piotr Lenczowski
Miłosz Brzeziński
XXX
Dominika Materska
EuGeniusz Dębski
 
< 18 >