Fahrenheit XLVIII - październik-listopad 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<<<strona 03>>>

Literatura

 

 

A miało być tak pięknie... No, ale zacznijmy od początku. A zaczęło się od tego, że mój plan dotyczący odcisku Ojca spalił na platfusie. Otóż kiedy trzeciego dnia Oz trzymał się nadal indyferentnie niczym sam Michaił, zacząłem podejrzewać, że to pewnie nie ta noga. Ale kiedy Ozi chciał podłubać w nosie i wyciągnął z kieszeni ten nasz bajerancki telefon komórkowy, żeby sobie poświecić (że też on wszystko zawsze do swoich kieszeni ładuje...) okazało się, iż dopuściłem się fatalnej pomyłki i uparcie depczę mopa. A to ci zabawne pro bono! Niemniej sytuacja wróciła w okolice beznadziejności. Poszarzałej z głodu na dodatek. Przez chwilę nawet dyskutowaliśmy ściszonymi głosami nad możliwością poddania placówki i ewentualnym negocjowaniem warunków bohaterskiej kapitulacji, ale przypomniały nam się odgłosy, jakie wydawały różne fragmenty Rzecznika, kiedy został potraktowany prewencyjnie i, przepełnieni męstwem i odwagą, zdecydowaliśmy się dać przeciwnikowi jeszcze jedną szansę spokojnego przemyślenia swojego postępowania. Żeby potem na nas nie było. Wiecie, jak to jest.

Zamiast tego zaczęliśmy przeglądać zakamarki schowka w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. W Redakcji nigdy nic nie wiadomo. Pierwszy, na przykład, zanim został Naczelnym, był mistrzem w znajdowaniu Rzeczy w Miejscach i Innych Rzeczach. No owszem, stare sznurówki w pomidorowej z makaronem, czy kredka świecowa w paczce szlugów to może była lekka przesada, jednak już za takie znalezienie klucza do toalety, kiedy się zatrzasła była, albo sensu w jednym z opowiadań, którego autor odgryzł sobie niechcący języczek uwagi i jego samego nie mogliśmy zapytać, byliśmy bardziej niż wdzięczni. Cóż, tym razem jednak musieliśmy sobie radzić sami i dokładnie tyle z tego mieliśmy. Najwyraźniej z jakiegoś, niejasnego dla nas powodu schowek na szczotki używany był wyłącznie do przetrzymywania szczotek, co wzbudziło święte i jakże słuszne oburzenie szacownego Ojca, któren się ze złości zamachnął i byłby mnie ciepnął przez ucho, gdyby nie Dźwięk. Coś stuknęło, zadźwięczało, a potem prasło o podłoże niczym słoik korniszonów. Po ciemku nie zdołaliśmy nic dostrzec (Ozesz... z nudów ciął w węża i rozładował baterię telefonu), ale kiedy zbadaliśmy sprawę na macanego, okazało się, że w jednym miejscu, pośrodku gładkiej ściany, jest wormhol. BOZo kiedy chciał mnie ciepnąć, trafił w wormhola centralnie łokciem i coś po drugiej stronie stuknął. Zaczęliśmy eksploracyjnie sprawdzać, gdzie nasza dziura czasoprzestrzenna wiedzie i natrafiliśmy na półkę. To dawało jakąś nadzieję. Pierwszym triumfem okazała się puszka pasty do butów marki Nielot, ale bezbarwna, to nie jedliśmy. Drugim, słoik musztardy Terminator, którą sprzedawano w sklepiku na rogu i którą wystarczyło w słoiku odparować i wetknąć zapalnik, aby otrzymać nad wyraz śmiercionośny ładunek wybuchowy. Przynajmniej wiedzieliśmy już dokąd prowadzi wormhol, ale sama musztarda wiosny jeszcze nie czyniła, więc próbowaliśmy wyciągnąć coś jeszcze. Wtedy OjZet znalazł sprawną i w świetnym stanie technicznym pułapkę na myszy, więc zaprzestaliśmy. I kiedy zaczęło się wydawać coraz bardziej oczywiste, że długo tak jednak nie pociągniemy, postanowiliśmy, że cóż, raz maty kąpała, tanio skóry nie sprzedamy i... uzbrojeni w słoik musztardy, gotowi odkręcić wieczko jednym wprawnym ruchem, wypadliśmy na zewnątrz.

Nikogo nie było.

Cisza, spokój, żywego ducha. Sam już nie pamiętam, kiedy po raz ostatni coś takiego w Redakcji miało miejsca. Zaczęliśmy się nieufnie rozglądać, jednak żaden atak z zaskoczenia nie nadchodził. Wstępnie odetchnęliśmy z ulgą, a o.z. ruszył do biurka po ukryty w szufladzie relaksatron. I to właśnie do butelki przypięta była kartka poznaczona własnoręcznym pismem Szefowej – jędza, wiedziała, gdzie się udamy w pierwszej kolejności.

Czekałyśmy na was z kolacją, ale się spóźnialiście i spóźnialiście. No to skończyłyśmy numer same i poszłyśmy sobie w miasto, trochę się zabawić. Odgrzejcie sobie numer i bawcie się dobrze, w mikrofalówce macie teksty Alastaira Reynoldsa, Toroj, Martina Kralika, Adama Cebuli, Marka Utkina i Pawła Palińskiego.

Bawcie się dobrze, jak wrócimy, to pogadamy.

I tyle. „Jak wrócimy, to pogadamy”. Oczami wyobraźni, w niezbyt odległej przyszłości widzę pokryty listopadłymi liśćmi smutny swój nagrobek, a na nim epitafium – „Wróciły”. No nic, ale zanim, przynajmniej odgrzejmy sobie numer...

 

Wasz Literaturoznawca

 

PS. Oczywiście, do jedzenia nie zostawiły nam nic. Próbowałem wrócić do schowka i sięgnąć przez wormhola, ale widocznie zdążyli już zaszpachlować z drugiej strony. Tylko sobie paznokieć złamałem. Martwi też ostentacyjnie żeńska forma zostawionego nam listu. Rzecznika jakoś nie widać...


< 03 >