Fahrenheit XLVIII - październik-listopad 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<<<strona 41>>>

Najstarszy (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Książka opiera się na znanym starszej ge­ne­ra­c­ji czytelników ar­che­ty­pie dorastania mło­dzie­ń­ca, jego dojrzewania, poszukiwania na­u­czy­cie­la i spełnieniu wy­z­na­czo­nej przez los, czasem fatum, misji. Eragon – bohater trylogii Dzie­dzi­c­two, młody wiejski chłopak znajduje nie­bie­s­ki kamień i przynosi go do domu. Ale zanim udaje mu się sprzedać go handlarzowi, z “kamienia” wykluwa się szafirowy smok, Saphira. Smoka próbuje ukraść zły Urgals, który brutalnie morduje wuja Eragona. Chłopcu i smoczycy w ostatniej chwili udaje się uciec. Od tej chwili Eragon poprzysięga zemstę mordercy wuja i wyrusza na wyprawę, by uratować świat i stać się ostatnim legendarnym Jeźdźcem Smoków. Poczekajcie, to nie wszystko.

Eragon jest związany z Saphirą magiczną mocą, psychiczną więzią, która wzmacnia ich wzajemną siłę lecz jest trochę... nieprzewidywalna. Król krainy, w której rozgrywa się akcja – Alagaesii – jest także Jeźdźcem, zaprzedał się jednak ciemnej mocy... W książce znajdujemy wszystko, co niezbędne dla nowej generacji fantasy; wspaniałe walki, historyczną broń, tajemniczy spisek i... kobietę elfa, która pojawia się w snach Eragona.

W pierwszym tomie trylogii pt. Eragon Eragon dociera do kryjówki buntowników i bierze udział w bitwie z wojskami króla Galbatorixa. Dzięki swojej magii oraz pomocy smoczych Saphiry udaje się ocalić kryjówkę buntowników.

Najstarszym Eragon z Saphirą udają się do Ellesméry, krainy elfów, gdzie Eragona czeka dalsze szkolenie. Musi nauczyć się jeszcze lepiej władać bronią Smoczych Jeźdźców: mieczem i magią. Wyrusza zatem w najważniejszą podróż swego życia, poznaje cudowne miejsca i nowych kompanów, przeżywa nowe przygody. Lecz cały czas towarzyszy mu chaos i zdrada, i nic nie jest takie, jakim się wydaje. Wkrótce Eragon nie wie już komu może zaufać.

Tymczasem jego kuzyn Roran musi stoczyć własną bitwę – bitwę, która być może narazi Eragona na jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Czy mroczne siły króla zdławią wszelki opór? Z tego starcia Eragon może nie ujść z życiem...

Rozdział 1: Bliźniacze klęski

 

Pieśni umarłych to lamenty żywych.

Tak właśnie pomyślał Eragon przekraczając rozrąbane truchło Urgala i słuchając zawodzenia kobiet, zbierających szczątki ukochanych z mokrej od krwi ziemi Farthen Duru. Za jego plecami Saphira delikatnie okrążyła zwłoki. Jej lśniące błękitne łuski stanowiły jedyną barwną plamę pośród mroku wypełniającego wydrążoną górę.

Minęły trzy dni od czasu, gdy Vardeni i krasnoludy stanęli do walki z Urgalami o Tronjheim, wysokie na milę stożkowe miasto przycupnięte pośrodku Farthen Duru, lecz na polu bitwy wciąż pozostało mnóstwo trupów. Było ich po prostu zbyt wiele, by móc pogrzebać wszystkie od razu. W oddali, pod murem Farthen Duru, płonął wielki ogień, do którego wrzucano martwe Urgale. Nie dla nich pogrzeby i zaszczytne miejsca spoczynku.

Od chwili gdy ocknął się i odkrył, że Angela uleczyła mu ranę, Eragon trzykrotnie próbował pomagać w zbieraniu zwłok. Za każdym razem atakował go straszliwy ból, zdający się eksplodować gdzieś w kręgosłupie. Uzdrowiciele podawali mu najróżniejsze mikstury, Arya i Angela twierdziły, że całkiem wrócił do zdrowia, on jednak wciąż cierpiał. Nawet Saphira nie potrafiła mu pomóc – dzieliła tylko z nim ból, który docierał do niej poprzez łączącą ich umysłową więź.

Eragon przesunął dłonią po twarzy i uniósł wzrok ku gwiazdom przeświecającym przez odległy krater Farthen Duru. Po niebie snuły się pasma tłustego dymu. Trzy dni. Trzy dni, odkąd zabił Durzę; trzy dni, odkąd ludzie zaczęli nazywać go Cieniobójcą; trzy dni, odkąd resztki świadomości czarownika opanowały mu umysł. Wówczas ocalił go tajemniczy Togira Ikonoka, Kaleka Uzdrowiony. Nie opowiedział o tej wizji nikomu prócz Saphiry. Walka z Durzą i mrocznymi duchami, które nim zawładnęły, odmieniła Eragona, choć sam nie wiedział jeszcze, na lepsze czy na gorsze. Czuł się dziwnie kruchy, jak gdyby nagły wstrząs mógł strzaskać jego ciało i umysł.

Teraz zaś, wiedziony niezdrową ciekawością, przybył na miejsce walki. Nie ujrzał tam jednak chwały, którą zapowiadały pieśni o bohaterach, lecz jedynie aurę śmierci i rozkładu.

Dawniej, nim jeszcze wiele miesięcy wcześniej Ra’zacowie zabili jego wuja Garrowa, widok podobnie brutalnego starcia ludzi, krasnoludów i Urgali zniszczyłby Eragona. Teraz czuł jedynie odrętwienie. Z pomocą Saphiry zrozumiał, że jedyną metodą zachowania rozumu pośród morza bólu jest coś robić. Poza tym nie wierzył już, by życie miało jakikolwiek głębszy sens. Nie po tym, jak widział ludzi rozszarpywanych na strzępy przez Kullów, rasę gigantycznych Urgali; ziemię zasłaną wciąż drgającymi członkami, piasek tak mokry od krwi, że przeciekał przez podeszwy butów. Jeśli na wojnie istniał jakikolwiek honor, to krył się wyłącznie w walce w obronie innych.

Eragon schylił się i podniósł z ziemi ząb trzonowy. Ruszył dalej, podrzucając go na dłoni. Wraz z Saphirą powoli okrążyli zdeptaną równinę. Zatrzymali się na jej skraju, bo dostrzegli Jörmundura – pierwszego zastępcę dowódcy Vardenów, Ajihada – spieszącego ku nim od strony Tronjheimu. Gdy się zbliżył, mężczyzna ukłonił się nisko. Eragon wiedział, że jeszcze parę dni temu nie okazałby mu podobnego szacunku.

– Cieszę się, że zdążyłem cię znaleźć Eragonie. – Jörmundur ściskał w dłoni zwinięty pergamin. -Ajihad wraca i chce, abyś go powitał. Pozostali czekają już przy zachodniej bramie Tronjheimu. Musimy się pośpieszyć, żeby zdążyć na czas.

Eragon przytaknął i skierował się ku bramie, lekko wsparty o bok Saphiry. Ajihad spędził ostatnie trzy dni polując na Urgale, które zdołały umknąć w głąb krasnoludzkich tuneli rozciągających się gęstą siecią w skałach pod Górami Beorskimi. W tym czasie Eragon widział go tylko raz. Ajihad wpadł wówczas we wściekłość odkrywszy, że jego córka, Nasuada wbrew rozkazom nie odeszła przed bitwą z resztą kobiet i dzieci. Zamiast tego dołączyła do łuczników Vardenów i wraz z nimi stanęła do walki.

Ajihadowi towarzyszyli Murtagh i Bliźniacy: Bliźniacy, ponieważ łowy były niebezpieczne i przywódca Vardenów potrzebował magicznej ochrony, a Murtagh, bo pragnął z całych sił dowieść, że nie życzy Vardenom źle. Odkrycie, jak bardzo zmienił się stosunek ludzi do Murtagha, zdumiało Eragona, zważywszy na fakt, iż ojcem Murtagha był Smoczy Jeździec Morzan, który zdradził Jeźdźców i przeszedł na stronę Galbatorixa. Choć Murtagh nienawidził ojca i był wiernym towarzyszem Eragona, Vardeni mu nie ufali. Teraz jednak najwyraźniej nikt nie zamierzał tracić energii na urazy i zaszłości; pozostało przecież tyle pracy. Eragonowi brakowało rozmów z Murtaghem. Nie mógł się już doczekać chwili, gdy po powrocie towarzysza usiądą razem i pomówią o wszystkim, co się zdarzyło.

Gdy Eragon i Saphira okrążyli Tronjheim, ich oczom ukazała się niewielka grupka czekająca w rzucanej przez latarnię plamie światła obok drewnianych wrót. Wśród zebranych był Orik – krasnolud przestępujący niecierpliwie z nogi na nogę – i Arya. Biały bandaż wokół jej ramienia połyskiwał w ciemności, rzucając jasne plamy na koniuszki długich włosów. Jak zawsze, widok elfki wzbudził przejmujący zachwyt u Eragona. Spojrzała na niego i Saphirę, jej zielone oczy błysnęły – a potem odwróciła się, wypatrując Ajihada.

Rozbijając Isidar Mithrim – wielki gwiaździsty szafir, liczący sześćdziesiąt stóp średnicy i wyrzeźbiony w kształt róży – Arya pomogła Eragonowi zabić Durzę i tym samym rozstrzygnąć bitwę. Mimo to krasnoludy były na nią wściekłe za zniszczenie ich najcenniejszego skarbu. Odmówiły uprzątnięcia szczątków szafiru, które wciąż zaściełały posadzkę centralnej komnaty Tronjheimu, tworząc na niej olbrzymi krąg. Eragon stąpając pośród kryształowych drzazg wraz z krasnoludami opłakiwał utracone piękno.

Przystanęli z Saphirą obok Orika i powiedli wzrokiem po otaczających Tronjheim pustkowiach, sięgających do podstawy Farthen Duru, pięć mil w każdą stronę.

– Skąd przybędzie Ajihad? – spytał Eragon.

Orik wskazał ręką grono latarni wiszących na palach wokół wylotu sporego tunelu parę mil dalej.

– Wkrótce powinien tu być.

Eragon czekał cierpliwie z pozostałymi. Udzielał zwięzłych odpowiedzi na kierowane ku niemu uwagi, wolał jednak rozmawiać z Saphirą w głębi umysłu. Odpowiadał mu spokój panujący w Farthen Durze.

Minęło pół godziny, nim dostrzegli poruszenie w odległym tunelu. Grupka dziesięciu ludzi wyłoniła się z niego, po czym odwróciła, pomagając wyjść tyluż krasnoludom. Jeden z ludzi – Eragon założył, że to Ajihad – uniósł dłoń i wojownicy ustawili się za nim w dwóch prostych szeregach. Na sygnał dowódcy oddziałek ruszył dumnie w stronę Tronjheimu.

Nim jednak żołnierze pokonali choćby pięć jardów, w tunelu za plecami wybuchło gwałtowne poruszenie. Wyskoczyły z niego kolejne postaci. Eragon zmrużył oczy; nie widział dokładnie z tak daleka.

To Urgale! wykrzyknęła Saphira. Jej ciało napięło się niczym naciągnięta cięciwa.

Eragon nie wątpił w jej słowa.

– Urgale! – krzyknął i wskoczył na grzbiet smoczycy, czyniąc sobie wyrzuty, że zostawił w komnacie swój miecz Zar’roc. Ale nikt nie spodziewał się ataku, nie teraz, przegnali przecież armię Urgali.

Zabolała go rana. Saphira tymczasem rozłożyła lazurowe skrzydła, uderzyła nimi gwałtownie i skoczyła naprzód, z każdą sekundą nabierając szybkości i wysokości. Pod nimi Arya puściła się biegiem w stronę tunelu, niemal dotrzymując kroku Saphirze. Orik biegł za nią wraz z kilkoma mężczyznami. Tymczasem Jörmundur popędził z powrotem w stronę koszar.

Eragon musiał patrzeć bezsilnie jak Urgale atakują od tyłu żołnierzy Ajihada. Z takiej odległości nie mógł posłużyć się magią. Potwory miały po swojej stronie przewagę zaskoczenia. Szybko powaliły czterech mężczyzn, zmuszając resztę ludzi i krasnoludów, by zbili się w ciasną grupkę wokół Ajihada, próbując go chronić. Miecze i topory szczękały donośnie. Z dłoni jednego Bliźniaków wystrzeliło światło i Urgal runął na ziemię, ściskając kikut pozostały po oderwanej ręce.

Przez minutę zdawało się, że obrońcy zdołają oprzeć się napierającym Urgalom, potem jednak w powietrzu pojawiło się coś dziwnego, jakby wąskie pasmo mgły, które na moment spowiło walczących. Gdy zniknęło, na nogach pozostało zaledwie czterech: Ajihad, Bliźniacy i Murtagh. Urgale rzuciły się na nich, przesłaniając Eragonowi widok. On jednak patrzył dalej z narastającą grozą.

Nie! Nie! Nie!

Nim Saphira dotarła na miejsce walki, grupa Urgali wycofała się z powrotem w głąb tuneli i zniknęła pod ziemią, pozostawiając po sobie tylko nieruchome ciała. W chwili gdy Saphira dotknęła ziemi, Eragon zeskoczył z jej grzbietu. Przez sekundę zawahał się, ogarnięty falą wściekłości i smutku. Nie mogę tego zrobić. Przypomniał sobie ów dzień, gdy powrócił na farmę i znalazł umierającego wuja Garrowa. Z każdym krokiem walcząc z rosnącą paniką, zaczął szukać niedobitków.

Miejsce to w osobliwy sposób przypominało pole walki, które zwiedzał nieco wcześniej, tyle że tu krew była świeża.

Pośrodku zwału trupów spoczywał Ajihad, jego napierśnik nosił ślady potężnych ciosów. Wokół leżało pięć Urgali, które padły z jego ręki. Oddychał głośno, z trudem. Eragon ukląkł przy nim i opuścił głowę, by łzy nie kapały na zmiażdżoną pierś wodza. Nikt nie zdołałby uleczyć podobnych ran. Arya, która tymczasem podbiegła do nich, zatrzymała się gwałtownie. Jej twarz posmutniała, pojęła bowiem, że Ajihada nie da się ocalić.

– Eragon. – Imię to uleciało spomiędzy warg Ajihada niewiele głośniej od szeptu.

– Tak, jestem tu.

– Posłuchaj mnie, Eragonie... Mam dla ciebie ostatni rozkaz. – Eragon pochylił się bliżej, by uchwycić słowa umierającego. – Musisz mi coś obiecać: przyrzeknij, że... że nie pozwolisz, by wśród Vardenów zapanował chaos. Tylko oni mogą stawić opór Imperium. Muszą zachować swą siłę. Przyrzeknij mi...

– Przyrzekam.

– Zatem pokój z tobą, Eragonie Cieniobójco.

Ajihad odetchnął po raz ostatni, zamknął oczy, jego szlachetna twarz stężała – i umarł. Eragon pochylił głowę. Gardło ściskało mu się tak mocno, że każdy oddech sprawiał nieznośny ból. Arya pobłogosławiła Ajihada w pradawnej mowie, po czym odezwała się dźwięcznym głosem:

– Niestety, jego śmierć wywoła wielki zamęt. Miał rację. Musisz zrobić wszystko co zdołasz, by zapobiec walce o władzę. Pomogę ci, jak tylko będę mogła.

Niezdolny przemówić choć słowa, Eragon powiódł wzrokiem po reszcie trupów. Oddałby wszystko, byle tylko móc znaleźć się gdzieś indziej. Saphira trąciła nosem jednego z Urgali i rzekła, To nie powinno się było wydarzyć. To sprawka złych sił, tym gorsza, że nadeszła gdy winniśmy czuć się bezpieczni i radować ze zwycięstwa. Obejrzała kolejne zwłoki i obróciła głowę. Gdzie są Bliźniacy i Murtagh? Nie ma ich wśród poległych.

Eragon rozejrzał się szybko.

Masz rację!

Podbiegł do wylotu tunelu, czując falę ogarniającego go podniecenia. Kałuże gęstniejącej krwi wypełniały zagłębienia w starych marmurowych stopniach niczym seria czarnych zwierciadeł, szklistych i owalnych; wyglądało to jakby ktoś wlókł po nich kilka rozszarpanych trupów.

Urgale musiały ich zabrać! Ale czemu? Nie biorą przecież jeńców ani zakładników. Rozpacz powróciła błyskawicznie. To nie ma znaczenia. Nie możemy ich ścigać bez posiłków, a ty nie zmieścisz się nawet w tunelu.

Może wciąż żyją? Porzucisz ich?

Co niby mam zrobić? Krasnoludzkie tunele tworzą nieskończony labirynt. Tylko bym się w nich zgubił. I nie zdołam doścignąć Urgali pieszo, choć Aryi mogłoby się to udać.

To ją poproś.

Aryę? – Eragon zawahał się, rozdarty między pragnieniem działania i niechęcią narażania elfki. Mimo wszystko jednak, jeśli ktokolwiek z Vardenów mógł poradzić sobie z Urgalami, to właśnie ona. Z jękiem wyjaśnił, co odkryli.

Ukośne brwi Aryi zmarszczyły się mocno.

– To nie ma sensu.

– Wyruszysz w pościg?

Długą ciężką chwilę przyglądała mu się bez słowa.

– Wiol ono. – Dla ciebie.

Skoczyła naprzód, w jej dłoni błysnął miecz i zanurkowała we wnętrzności ziemi.

Walcząc z ogarniającą go frustracją, Eragon krzyżując nogi usiadł obok Ajihada. Czuwał przy zwłokach, starając się oswoić z myślą, że Ajihad nie żyje, a Murtagh zaginął. Murtagh. Syn jednego z Zaprzysiężonych – trzynastu Jeźdźców, którzy pomogli Galbatorixowi zniszczyć swój zakon i przywdziać koronę króla Alagaësii – i przyjaciel Eragona. Czasami Eragon marzył o tym, by Murtagh odszedł. Teraz jednak, gdy rozłączono ich siłą, poczucie straty pozostawiło w nim niespodziewaną pustkę. Siedział bez ruchu, patrząc jak Orik zbliża się wraz z ludźmi.

Gdy krasnolud ujrzał Ajihada, tupnął głośno i zaklął w swym języku, po czym z rozmachem wbił topór w truchło Urgala. Mężczyźni stali oszołomieni. Orik roztarł między dłońmi szczyptę ziemi.

– Do licha, poruszyli gniazdo szerszeni. Po tym co się tu stało, możemy się pożegnać ze spokojem wśród Vardenów. Barzuln, to wszystko komplikuje. Czy przybyłeś na czas, by usłyszeć jego ostatnie słowa?

Eragon zerknął na Saphirę.

– Mogę je powtórzyć tylko właściwej osobie.

– Rozumiem. A gdzie jest Arya?

Eragon wskazał ręką.

Krasnolud zaklął ponownie, po czym pokręcił głową i przysiadł na piętach.

Wkrótce potem zjawił się Jörmundur prowadzący dwanaście szeregów po sześciu żołnierzy. Gestem nakazał im czekać poza pierścieniem trupów. Sam ruszył naprzód, pochylił się i dotknął ramienia Ajihada.

– Jak los może być tak okrutny, stary druhu? Przybyłbym wcześniej, gdyby nie ogrom tej przeklętej góry. Wówczas może zdołałbym cię ocalić. Zamiast tego w godzinie naszego triumfu odnieśliśmy ciężką ranę.

Eragon cicho powiedział mu o Aryi i zniknięciu Bliźniaków i Murtagha.

– Nie powinna była tam iść – Jörmundur wyprostował się szybko. – Ale teraz nic na to nie poradzimy. Ustawimy tu straże, lecz minie co najmniej godzina, nim zdołamy znaleźć krasnoludzkich przewodników mogących poprowadzić wycieczkę w głąb tuneli.

– Chętnie nią pokieruję – zaproponował Orik.

Jörmundur z namysłem obejrzał się na Tronjheim.

– Nie, Hrothgar będzie cię teraz potrzebował. To musi być kto inny. Przykro mi, Eragonie, ale każdy kto się liczy musi tu zostać aż do wyboru następcy Ajihada. Arya będzie musiała radzić sobie sama... Zresztą i tak nie zdołamy jej doścignąć.

Eragon przytaknął, godząc się z nieuniknionym.

Jörmundur raz jeszcze rozejrzał się wokół, po czym podniósł głos tak, żeby słyszeli go wszyscy.

– Ajihad zginął śmiercią wojownika. Spójrzcie, zabił pięć Urgali, choć ktoś o mniejszym duchu mógł paść z ręki jednego. Oddamy mu wszelkie honory i miejmy nadzieję, że bogowie z radością przyjmą jego duszę. Ponieście go na tarczach wraz z towarzyszami... I nie wstydźcie się pokazywać łez, bo nastał dzień smutku, który zapamiętamy wszyscy. Obyśmy wkrótce mogli zatopić ostrza mieczy w ciałach potworów, które zabiły naszego wodza!

Wojownicy jak jeden mąż uklękli, odsłaniając głowy w hołdzie dla Ajihada. Potem wstali i z głęboką czcią unieśli go na tarczach, tak że legł między ich ramionami. Wielu Vardenów płakało otwarcie, łzy wsiąkały im w brody. Nie przynieśli jednak hańby swojej służbie, nie pozwolili Ajihadowi upaść. Stąpając z powagą ruszyli do Tronjheimu. Saphira i Eragon wędrowali pośrodku procesji.

 

Rozdział 2: Rada Starszych

 

Eragon ocknął się i przekręcił na skraju łóżka, wodząc wzrokiem po oświetlonym słabym blaskiem zasłoniętej lampy pokoju. Usiadł, patrząc na śpiącą Saphirę. Jej umięśnione boki unosiły się i opadały, gdy wielkie miechy płuc wciągały powietrze przez łuskowate nozdrza. Pomyślał o szalejącym ognistym piekle, jakie umiała teraz przywoływać i wyrzucać z paszczy. Był to doprawdy niesamowity widok: płomienie dość gorące, by stopić metal, spływające bez szkody po języku i między potężnymi zębami. Odkąd pierwszy raz zionęła ogniem – podczas walki z Durzą, gdy opadała ku niemu ze szczytu Tronjheimu – Saphira wciąż przechwalała się swym nowym talentem. Cały czas wypuszczała z paszczy niewielkie strużki ognia i korzystała z każdej sposobności, by coś podpalić.

Po strzaskaniu Isidar Mithrimu, Eragon i Saphira nie mogli już pozostać dłużej w smoczej twierdzy. Krasnoludy znalazły im kwaterę w starej strażnicy na najniższym poziomie Tronjheimu. Było to duże pomieszczenie, miało jednak niski sufit i ciemne ściany.

Eragon z bólem serca przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Do oczu napłynęły mu łzy i ściekły po policzkach. Jedną z nich chwycił w dłoń. Arya dopiero późnym wieczorem dała znak życia. Wynurzyła się wtedy z tunelu zmęczona, stąpająca ciężko na obolałych stopach. Mimo wszelkich wysiłków – wspartych dodatkowo magią – Urgale zdołały jej uciec.

– Znalazłam to – oznajmiła i pokazała im jedną z fioletowych szat Bliźniaków, podartą i zakrwawioną, oraz tunikę Murtagha i jego skórzane rękawice. – Leżały rozrzucone na skraju czarnej otchłani, której dna nie sięga żaden tunel. Urgale musiały ukraść ich zbroje i broń i cisnąć ciała w przepaść. Próbowałam postrzegać Murtagha i Bliźniaków, ujrzałam jednak tylko cienie w głębi ziemi. – Jej oczy spojrzały wprost na Eragona. – Przykro mi; oni nie żyją.

Teraz, w bezpiecznym schronieniu umysłu, Eragon opłakiwał Murtagha. Straszliwe, przejmujące poczucie straty i zgrozy pogarszał jeszcze fakt, iż przez ostatnie miesiące poznał je aż nadto.

Gdy tak wpatrywał się w maleńką lśniącą kopułkę łzy na swej dłoni, postanowił, że sam spróbuje postrzec trzech mężczyzn. Wiedział, że to rozpaczliwa, bezsensowna próba, ale musiał to zrobić, by przekonać samego siebie, że Murtagh naprawdę odszedł. Z drugiej strony nie był pewien czy chce, by powiodło mu się tam, gdzie Arya poniosła klęskę. Czy poczuje się lepiej, widząc strzaskane ciało Murtagha leżące u podstawy urwiska głęboko pod Farthen Durem?

– Draumr kópa – wyszeptał.

Przejrzysty płyn pociemniał gwałtownie; przypominał teraz kroplę nocy leżącą na srebrzystej dłoni. Coś się w niej poruszyło niczym ptak przelatujący na tle zasnutej chmurami tarczy księżyca... a potem już nic.

Kolejna łza dołączyła do pierwszej.

Eragon odetchnął głęboko, odchylił się i pozwolił, by ogarnął go spokój. Odkąd ocknął się uleczony z zadanej przez Durzę rany, pojął upokarzającą prawdę, że dotąd zwyciężał dzięki czystemu szczęściu. Jeśli kiedyś stawię jeszcze czoło innemu Cieniowi, Ra’zacom lub Galbatorixowi, muszę być silniejszy, jeżeli chcę wygrać. Brom mógł nauczyć mnie więcej, wiem, że mógł. Ale bez niego pozostaje mi tylko jeden wybór: elfy.

Oddech Saphiry przyspieszył. Smoczyca otworzyła oczy i ziewnęła szeroko.

Dzień dobry, mój mały.

Naprawdę dobry? Spuścił wzrok i oparł się na rękach, przygniatając siennik. Raczej straszny... Murtagh i Ajihad... Czemu wartownicy w tunelach nie ostrzegli nas przed Urgalami? Nie powinny móc niepostrzeżenie podążać tropem oddziału Ajihada. Arya miała rację, to nie ma sensu.

Być może nigdy nie poznamy prawdy, odparła łagodnie Saphira. Wstała, muskając skrzydłami sufit. Musisz coś zjeść, a potem dowiemy się, co planują Vardeni. Nie możemy tracić czasu. Za kilka godzin mogą już wybrać nowego przywódcę.

Eragon zgodził się. Przypomniał sobie, jak wczoraj rozstali się ze wszystkimi: Orik odbiegł, by przekazać wieści królowi Hrothgarowi, Jörmundur zabrał ciało Ajihada w miejsce, gdzie miało spocząć do czasu pogrzebu, a Arya stała samotnie, odprowadzając wzrokiem ich wszystkich.

Wstał, przypiął do pasa Zar’roca, na plecy zarzucił łuk, potem pochylił się i podniósł siodło Śnieżnego Płomienia. Nagle jego tułów przeszyła linia palącego bólu, który powalił go na posadzkę, gdzie Eragon zwijał się, sięgając niezgrabnie do tyłu. Miał wrażenie, jakby ktoś próbował rozpiłować go na pół. Saphira warknęła, gdy dotarło do niej echo bólu. Próbowała ukoić go własnym umysłem, nie zdołała jednak zmniejszyć cierpienia swego Jeźdźca. Jej ogon uniósł się instynktownie, jak do walki.

Atak skończył się po kilku minutach. Ostatnia fala bólu zniknęła. Eragon leżał na ziemi zdyszany, z twarzą mokrą od potu. Włosy lepiły mu się do czaszki, w uszach dzwoniło. Sięgnął do tyłu i ostrożnie przesunął palcami po szczycie blizny. Była gorąca, opuchnięta i wrażliwa. Saphira opuściła pysk i dotknęła jego ramienia.

Och, mój mały..

Tym razem było gorzej, odparł dźwigając się chwiejnie na nogi. Pozwoliła mu oprzeć się o siebie, gdy wycierał pot kawałkiem czystego materiału. Potem ostrożnie ruszył do drzwi.

Jesteś dość silny, by iść?

Musimy. Jako smok i Jeździec mamy obowiązek udzielić publicznego wsparcia nowo wybranemu przywódcy Vardenów, a może nawet wpłynąć na ów wybór. Nie zamierzam lekceważyć znaczenia naszej pozycji. Cieszymy się teraz wśród Vardenów wielkim autorytetem. Przynajmniej nie ma tu Bliźniaków, którzy sami próbowaliby przechwycić przywództwo. To jedyna dobra strona obecnej sytuacji.

No dobrze, ale Durza powinien cierpieć tysiąc lat tortur za to, co ci zrobił.

Eragon odchrząknął.

Trzymaj się blisko mnie.

Ruszyli przez Tronjheim w stronę najbliższej kuchni. Napotykani w korytarzach i przejściach ludzie zatrzymywali się i skłaniali głowy mamrocząc „Argetlam” bądź „Cieniobójca”. Pozdrawiały ich nawet krasnoludy, choć nie tak często. Eragona uderzyły poważne udręczone miny ludzi i ciemne stroje, które przywdziali, by okazać smutek. Wiele kobiet ubrało się w czerń, ich twarze przesłaniały koronkowe welony.

W kuchni Eragon zaniósł kamienny talerz z jedzeniem na jeden z niskich stołów. Saphira obserwowała go uważnie, na wypadek gdyby atak się powtórzył. Kilka osób próbowało podejść, ona jednak uniosła górną wargę i warknęła, tak że rozpierzchli się w popłochu. Eragon skubał jedzenie udając, że niczego nie dostrzega. W końcu, próbując odwrócić myśli od Murtagha, spytał:

Jak myślisz, kto może teraz kontrolować Vardenów, skoro nie ma już Ajihada i Bliźniaków?

Smoczyca zawahała się.

Może ty, jeśli ostatnie słowa Ajihada zinterpretujemy jako błogosławieństwo dla nowego wodza. Prawie nikt by się nie sprzeciwił. Nie uważam jednak, by było to najmądrzejsze wyjście. Wiedzie wyłącznie ku kłopotom.

Zgadzam się. Poza tym Arya by tego nie zaakceptowała, a nie chciałbym sobie robić z niej wroga. Elfy nie mogą kłamać w pradawnej mowie, w naszej jednak nie znają podobnych ograniczeń. Gdyby służyło to jej celom, mogłaby zaprzeczyć, że Ajihad powiedział cokolwiek. Nie, nie chcę tego stanowiska... Co powiesz na Jörmundura?

Ajihad nazywał go swoją prawą ręką. Niestety, niewiele o nim wiemy, podobnie jak o innych wodzach Vardenów. Tak niewiele czasu minęło od dnia, gdy tu przybyliśmy. Będziemy musieli ocenić ich sami, ufając naszemu osądowi, przeczuciom i wrażeniom. Bez znajomości przeszłości.

Eragon przesuwał po talerzu kawałek ryby wokół stosu gniecionych bulw.

Nie zapominaj o Hrothgarze i klanach krasnoludzkich. Nie będą przecież milczeć. Poza Aryą, elfy nie będą miały nic do powiedzenia o sukcesji – nim dotrą do nich wieści, decyzja dawno zdąży zapaść. Ale krasnoludów nie można i nie należy lekceważyć. Hrothgar łaskawie patrzy na Vardenów, jeśli jednak zbyt wiele klanów mu się sprzeciwi, mogą go wymanewrować i zmusić do poparcia kogoś nie nadającego się na dowódcę.

Kogóż takiego?

Osoby, którą łatwo manipulować. Zamknął oczy i wyprostował się. To może być każdy w Farthen Durze. Ktokolwiek.

Długą chwilę oboje rozmyślali nad najnowszymi problemami. Saphira odezwała się pierwsza.

Eragonie, ktoś chce się z tobą widzieć. Nie mogę go przepłoszyć.

Hę? Szybko uniósł powieki i zmrużył oczy czekając, by przywykły do światła. Przy stole stał bardzo blady młodzik. Czujnie obserwował Saphirę, jakby bał się, że smoczyca zechce go pożreć.

– O co chodzi? – spytał uprzejmie Eragon.

Chłopak wzdrygnął się, zarumienił i skłonił głowę.

– Argetlamie, zostałeś wezwany przed oblicze Rady Starszych.

– Kto to taki?

Pytanie jeszcze bardziej zamąciło chłopcu w głowie.

– Ra-rada to... to... ludzie, których my, to znaczy Vardeni, wybraliśmy, by w naszym imieniu przemawiali do Ajihada. Byli jego zaufanymi doradcami. Teraz chcą cię widzieć. To wielki zaszczyt – zakończył z szerokim uśmiechem.

– A ty mnie do nich zaprowadzisz?

– Tak.

Saphira spojrzała pytająco na Eragona, który wzruszył ramionami i wstał, pozostawiając niedojedzony posiłek. Gestem polecił chłopcu, by pokazał im drogę. Podczas marszu, chłopak lśniącymi oczami podziwiał Zar’roca, potem nieśmiało spuścił wzrok.

– Jak masz na imię? – spytał Eragon.

– Jarsha, panie.

– To dobre imię. Doskonale przekazałeś wiadomość. Powinieneś być dumny.

Jarsha rozpromienił się i lekkim krokiem ruszył naprzód.

Szybko dotarli do pokrytych wypukłymi rzeźbami kamiennych drzwi. Jarsha pchnął je i ich oczom ukazała się okrągła komnata zwieńczoną błękitną jako niebo kopułą, ozdobioną malunkami konstelacji. Okrągły marmurowy stół oznaczony godłem Durgrimst Ingeitum – wzniesionym młotem w otoczeniu dwunastu gwiazd – stał pośrodku komnaty. Przy stole siedział Jörmundur i dwaj inni mężczyźni, jeden wysoki i jeden gruby, kobieta o zaciśniętych wargach, wąsko osadzonych oczach i starannie wymalowanych policzkach i druga kobieta, nad której dobroduszną twarzą piętrzył się stos siwych włosów; wrażeniu łagodności zaprzeczała jednak rękojeść sztyletu wystająca spomiędzy potężnych wzgórków jej łona.

– Możesz odejść – rzekł do Jorshy Jörmundur. Chłopak skłonił się i szybko odszedł.

Świadom tego, że obserwują go wszystkie oczy w komnacie, Eragon rozejrzał się i usiadł pośrodku kilku pustych krzeseł tak, by członkowie rady musieli odwrócić głowy, jeśli chcieli wciąż na niego patrzeć. Saphira przycupnęła tuż za nim; we włosach czuł gorący oddech smoczycy.

Jörmundur na wpół podniósł się z miejsca, skłonił lekko i znów usiadł.

– Dziękuję, że przybyłeś, Eragonie, choć także poniosłeś bolesną stratę. To jest Umérth – wysoki mężczyzna; – Falberd – tęgi – oraz Sabrae i Elessari – dwie kobiety.

Eragon skłonił głowę.

– A Bliźniacy? Czy także byli częścią tej rady?
Sabrae gwałtownie zaprzeczyła i postukała w stół długim paznokciem.

– Nie mieli z nami nic wspólnego. Byli jak mierzwa, nie, jeszcze gorzej: niczym pijawki działające zawsze wyłącznie dla własnej korzyści. Nie pragnęli służyć Vardenom, nie mieli zatem miejsca w tej radzie.

Eragon nawet z drugiej strony stołu czuł zapach jej perfum, ciężki i oleisty niczym woń gnijącego kwiatu. Z trudem powstrzymał się uśmiechu na to skojarzenie.

– Wystarczy. Nie patrzyliśmy tu po to, by rozmawiać o Bliźniakach – uciął Jörmundur. – Stoimy w obliczu kryzysu, który należy rozwiązać szybko i sprawnie. Jeśli my nie wybierzemy następcy Ajihada, zrobi to ktoś inny. Hrothgar przysłał nam już swoje kondolencje. A choć zachował się niezwykle uprzejmie, z pewnością podczas gdy tu rozmawiamy, snuje własne plany. Musimy też mieć na względzie Du Vrangr Gata, znających magię. Większość z nich jest oddana Vardenom, lecz nawet w najlepszych okolicznościach trudno przewidzieć jak postąpią. Mogą zechcieć sprzeciwić się naszemu wyborowi, aby poprawić własną pozycję. Dlatego właśnie potrzeba nam twego wsparcia i pomocy, Eragonie. Chcemy, abyś swym autorytetem wsparł tego, kto zajmie miejsce Ajihada.

Falberd oparł na stole mięsiste dłonie i dźwignął się z krzesła.

– Cała nasza piątka podjęła już decyzję, kogo poprze. Nie mamy wątpliwości, że to właściwa osoba. Ale – uniósł gruby palec – nim ujawnimy ci kto to, musisz nam dać słowo honoru, że niezależnie czy się z nami zgodzisz czy nie, nic z tego co tu usłyszysz nie opuści tej komnaty.

Dlaczego tego żądają? spytał Saphirę Eragon.

Nie wiem. Smoczyca prychnęła. To może być pułapka. Ale musisz zaryzykować. Pamiętaj też, że ode mnie nie wymagają słowa. W razie potrzeby mogę powtórzyć wszystko Aryi. To bardzo niemądrze z ich strony zapomnieć, że inteligencją dorównuję ludziom.

Myśl ta bardzo go ucieszyła.

– Zgoda. Macie moje słowo. A teraz mów, kto według was winien przewodzić Vardenom.

– Nasuada.

Eragon zaskoczony spuścił wzrok, myśląc gorączkowo. Nie brał pod uwagę kandydatury Nasuady z powodu jej młodego wieku – była zaledwie kilka lat starsza od niego. Oczywiście nie istniała żadna przyczyna, dla której nie mogłaby zostać przywódcą, ale dlaczego Rada Starszych wybrała właśnie ją? Jak na tym zyskają? Przypomniał sobie rady Broma i próbował przyjrzeć się tej zagadce ze wszelkich stron, wiedząc że musi zdecydować szybko.

Nasuada ma w sobie siłę stali, zauważyła Saphira. Będzie taka jak ojciec.

Może, ale czemu to ją wybrali?

– Czemu nie ty, Jörmundurze? – spytał, usiłując zyskać na czasie. – Ajihad nazwał cię swoja prawą ręką. Czy nie oznacza to, że powinieneś zająć jego miejsce?

Wśród członków rady rozszedł się szmer niepokoju. Sabrae wyprostowała się jeszcze bardziej, splatając mocno dłonie, Umérth i Falberd spojrzeli po sobie posępnie, natomiast Elessari tylko się uśmiechnęła. Rękojeść sztyletu falowała na jej piersi.

– Ponieważ – odparł Jörmundur, starannie dobierając słowa – Ajihad mówił wówczas o sprawach wojskowych, niczym więcej. Poza tym jestem członkiem tej rady, a nasza siła opiera się na wsparciu, jakiego sobie udzielamy. Niemądrze i niebezpiecznie byłoby, gdyby jedno z nas usiłowało wznieść się ponad resztę.

Pozostali odprężyli się, gdy skończył. Elessari poklepała go lekko po przedramieniu.

Ha!, wykrzyknęła Saphira. Zapewne chętnie przejąłby władzę, gdyby zdołał zmusić pozostałych, żeby po poparli. Spójrz tylko jak na niego patrzą. Jest wśród nich niczym wilk.

Może wilk pośród stada szakali.

– Czy Nasuada ma dość doświadczenia? – spytał głośno.

Elessari pochyliła się naprzód, mocno przyciśnięta do krawędzi stołu.

– Przebywałam tu już siedem lat, kiedy Ajihad dołączył do Vardenów. Na moich oczach Nasuada z uroczej dziewczynki stałą się kobietą, którą jest dzisiaj: od czasu do czasu nieco lekkomyślną, lecz doskonałą, by poprowadzić Vardenów. Ludzie ją pokochają. Ja natomiast – poklepała się czule po gorsie – i moi przyjaciele wspomożemy ją w tych trudnych czasach. Nigdy nie zabranie jej kogoś, kto wskaże właściwą drogę. Brak doświadczenia nie może przeszkodzić w tym, by zajęła przeznaczoną jej pozycję.

Eragon zrozumiał nagle.

Chcą mieć marionetkę!

– Pogrzeb Ajihada odbędzie się za dwa dni – wtrącił Umérth. – Tuż po nim zamierzamy ogłosić Nasuadę nową przywódczynią. Najpierw oczywiście musimy ją spytać, ale z pewnością się zgodzi. Chcemy, byś był obecny podczas mianowania – wówczas nikt, nawet Hrothgar, nie będzie mógł się sprzeciwić – i abyś złożył hołd Vardenom. To przywróci ludziom pewność, której pozbawiła ich śmierć Ajihada i zniweczy wszelkie próby rozbicia naszej jedności.

Hołd!

Saphira szybko dotknęła umysłu Eragona.

Zauważ, że nie chcą, byś przysiągł Nasuadzie tylko Vardenom.

Tak, i zamierzają sami mianować Nasuadę, co pokaże wyraźnie, iż Rada ma większą władzę niż ona. Mogliby poprosić Aryę, żeby to zrobiła, to jednak oznaczałoby uznanie, iż stoi ponad Vardenami. W ten sposób pokażą swą przewagę nad Nasuadą, zyskają kontrolę nad nami poprzez hołd, a publiczne uznanie przez Jeźdźca przywództwa Nasuady zwiększy ich autorytet.

– Co się stanie – spytał – jeśli nie przyjmę waszej oferty?

– Oferty? – Falberd wydawał się szczerze zaskoczony. – Ależ oczywiście nic. Tyle że twoja nieobecność podczas wyboru Nasuady stałaby się wielką obrazą. Jeśli bohater bitwy o Farthen Dur ją zlekceważy, Nasuada z pewnością pomyśli, iż Jeździec gardzi nią i uważa Vardenów za niegodnych służby. Czy zdoła znieść podobne poniżenie?

Znaczenie tych słów było całkiem jasne. Eragon ścisnął pod stołem rękojeść Zar’roca. Miał ochotę krzyczeć, że nie ma potrzeby zmuszać go do poparcia Vardenów, że i tak by to zrobił. Teraz jednak instynktownie pragnął się sprzeciwić, uniknąć kajdan, w które próbowali go zakuć.

– Skoro Jeźdźcy cieszą się tak znamienitą opinią, mógłbym uznać, że najlepiej będzie, jeśli sam poprowadzę Vardenów.

Nastrój w komnacie pogorszył się gwałtownie.

– To nie byłoby mądre – oznajmiła Sabrae.

Eragon zastanawiał się, rozpaczliwie próbując znaleźć jakieś wyjście.

Po śmierci Ajihada, rzekła Saphira, być może nie zdołamy pozostać niezależni od wszystkich, tak jak pragnął. Nie możemy narazić się na gniew Vardenów. Jeśli ta Rada ma przejąć nad nimi kontrolę po mianowaniu Nasuady, musimy ich ugłaskać. Pamiętaj, podobnie jak my, oni także muszą myśleć o sobie.

Ale kiedy chwycą nas w garść, czego sobie zażyczą? Czy uszanują pakt wiążący Vardenów z elfami i wyślą nas do Ellesméry na szkolenie, czy też wydadzą inny rozkaz? Jörmundur wydaje mi się człowiekiem honoru, lecz pozostali? Nie potrafię orzec.

Saphira musnęła krańcem szczęki czubek jego głowy.

Zgódź się przyjść na ceremonię mianowania Nasuady. Uważam, że to musimy zrobić. Co do hołdu, zobacz, czy uda ci się uniknąć zgody. Może do tego czasu wydarzy się coś, co odmieni naszą pozycję. Może Arya znajdzie rozwiązanie.

Eragon bez ostrzeżenie skinął krótko głową.

– Jak sobie życzycie. Przybędę na mianowanie Nasuady.

Jörmundur odetchnął z ulgą.

– To dobrze. Zatem pozostało nam do załatwienia tylko jedno – zgoda Nasuady. Skoro wszyscy już tu jesteśmy, nie ma po co zwlekać. Natychmiast po nią poślę. Poproszę też Aryę. Przed publicznym ogłoszeniem decyzji potrzebna nam zgoda elfów. Nie powinno być o nią trudno; Arya nie może sprzeciwić się woli Rafy i twojej, Eragonie. Będzie musiała zgodzić się z naszym osądem.

– Zaczekaj – oczy Elessari błysnęły groźnie. – Twoje słowo, Jeźdźcze. Czy podczas ceremonii złożysz hołd?

– O tak, musisz to zrobić – zawtórował Falberd. – Musisz to zrobić. Vardeni byliby zhańbieni, gdybyś uznał, że nie zdołamy zapewnić ci wszelkiej możliwej opieki.

Nieźle to ujął!

Warto było spróbować, mruknęła Saphira. Lękam się, że nie masz już wyboru.

Nie ośmielą się na skrzywdzić, jeśli odmówię.

Nie, ale mogą bardzo uprzykrzyć nam życie. Nie mówię, abyś zgodził się dla mnie, lecz dla twego dobra. Istnieje wiele niebezpieczeństw, przed którymi nie mogę cię chronić, Eragonie. Galbatorix chce nas zniszczyć, trzeba zatem, by otaczali cię sprzymierzeńcy, nie wrogowie. Nie możemy sobie pozwolić na walką zarówno z imperium, jak i z Vardenami,.

– Złożę hołd – odparł po dłuższej przerwie.

Obecni wyraźnie się odprężyli, Umérth odetchnął wręcz z ulgą i nieudolnie usiłował zamaskować ów dźwięk.

Oni się nas boją!

I powinni, warknęła Saphira.

Jörmundur wezwał Jarshę i przemówił do niego krótko. Chłopak natychmiast pobiegł po Nasuadę i Aryę. Podczas jego nieobecności w komnacie zapadła niezręczna cisza. Eragon kompletnie ignorował członków rady, szukając rozpaczliwie wyjścia z pułapki. Żadnego nie znalazł.

Gdy drzwi otwarły się ponownie, wszyscy wyczekująco unieśli głowy. Pierwsza przekroczyła próg Nasuada. Z wysoko uniesionej głowy spoglądały spokojne oczy. Haftowana suknia miała odcień najgłębszej czerni, głębszej nawet niż jej skóra, rozjaśnionej tylko szarfą barwy królewskiej purpury, sięgającą od ramienia po biodro. Za nią kroczyła Arya, stąpająca gibko i gładko jak kotka, oraz wyraźnie oszołomiony Jarsha.

Jörmundur odprawił chłopaka, po czym podsunął krzesło Nasuadzie. Eragon pospieszył, by uczynić to samo dla Aryi, elfka jednak zignorowała podsunięte krzesło i zatrzymała się parę kroków od stołu.

Saphiro, rzekł, powtórz jej wszystko, co się tu stało. Mam przeczucie, że członkowie rady nie powiadomią jej, iż zmusili mnie do przysięgi wierności wobec Vardenów.

– Aryo – Jörmundur pozdrowił ją skinieniem głowy, po czym skupił wzrok na Nasuadzie. – Nasuado, córko Ajihada, Rada Starszych pragnie oficjalnie złożyć ci najszczersze kondolencje z powodu straty, która dotknęła cię bardziej niż kogokolwiek... – Zniżając głos dodał: – Bardzo ci współczujemy. Wszyscy wiemy, jak to jest: stracić kogoś z rodziny w walce z Imperium.

– Dziękuję – mruknęła Nasuada, mrużąc migdałowe oczy.

Siedziała tam, nieśmiała i skromna, i wydawała się tak bezbronna, że Eragon pragnął tylko ją pocieszyć. Jakże teraz różniła się od energicznej młodej kobiety, która odwiedziła go i Saphirę w Smoczej Twierdzy przed bitwą.

– Choć nastał teraz czas żałoby, pozostała kwestia, którą musisz rozstrzygnąć. Nasza rada nie może przewodzić Vardenom. Po pogrzebie ktoś musi zastąpić twojego ojca. Prosimy, abyś przyjęła to stanowisko. Należy ci się prawnie jako jego dziedziczce. Vardeni oczekują tego po tobie.

Nasuada skłoniła głowę, jej oczy lśniły. W końcu przemówiła pełnym bólu głosem.

– Nigdy nie przypuszczałam, że w tak młodym wieku będę musiała zająć miejsce mego ojca. Jednakże... skoro twierdzicie, że to mój obowiązek... przyjmę go.

 

Rozdział 3: Prawda między przyjaciółmi

 

Członkowie Rady Starszych rozpromienili się w tryumfalnych uśmiechach. Nasuada zrobiła to, czego chcieli.

– Nalegamy – oznajmił Jörmundur – dla dobra tak twego, jak i wszystkich Vardenów.

Pozostali dodali słowa wsparcia; Nasuada przyjęła je ze smutnym uśmiechem. Gdy Eragon nie dołączył do chóru, Sabrae posłała mu gniewne spojrzenie.

On tymczasem nie spuszczał wzroku z Aryi, szukając jakiejkolwiek reakcji na przekazane pzrez nich wieści bądź na słowa rady. Jednak oblicze elfki pozostało niewzruszone. Saphira natomiast poinformowała go: Po wszystkim chcę z tobą pomówić.

Nim Eragon zdążył odpowiedzieć, Falberd odwrócił się do Aryi.

– Czy elfy zaakceptują ten wybór?

Elfka patrzyła na niego bez słowa i po chwili mężczyzna poruszył się niespokojnie, czując na sobie przeszywający wzrok. Wówczas uniosła jedną brew.

– Nie mogę mówić w imieniu mojej królowej, ale osobiście nie widzę powodów do sprzeciwu. Nasuada ma moje błogosławieństwo.

Jak inaczej mogła odpowiedzieć, skoro wie już o wszystkim – pomyślał z goryczą Eragon. – Wszystkich nas przyparli do muru.

Błogosławieństwo Aryi wyraźnie ucieszyło radę. Nasuada podziękowała jej, po czym zwróciła się do Jörmundura.

– Czy o czymś jeszcze musimy pomówić? Jestem bardzo zmęczona.

Jörmundur pokręcił głową.

– Poczynimy wszystkie przygotowania. Obiecuję, że nikt nie będzie cię niepokoił aż do pogrzebu.

– Raz jeszcze dziękuję. A teraz zechciejcie odejść. Potrzebuję czasu, by zastanowić się jak najlepiej uczcić pamięć ojca i służyć Vardenom. Daliście mi wiele do myślenia – Nasuada złożyła dłonie o wąskich palcach na okrytych ciemną materią kolanach.

Umérth wyglądał, jakby chciał zaprotestować przeciw takiej odprawie, lecz Falbert uciszył go machnięciem ręki.

– Oczywiście, zrobimy wszystko, byle zapewnić ci spokój. Jeśli będziesz potrzebować pomocy, jesteśmy gotowi ci służyć – wzywając gestem pozostałych wyminął Aryę i ruszył ku drzwiom.

– Eragonie, mógłbyś zostać?

Zaskoczony Eragon opadł z powrotem na krzesło, nie dbając o pytające, czujne spojrzenia członków rady. Falbert przez chwilę zwłóczył przy drzwiach, jakby nagle zapragnął zostać, w końcu jednak wyszedł powoli. Jako ostatnia opuściła ich Arya. Nim zamknęła drzwi spojrzała na Eragona; w jej oczach jasno dostrzegł skrywaną wcześniej troskę i obawę.

Nasuada siedziała częściowo odwrócona od Eragona i Saphiry.

– A zatem znów się spotykamy, Jeźdźcze. Nie powitałeś mnie. Czyżbym cię uraziła?

– Nie Nasuado, lękałem się przemówić w obawie, iż mógłbym okazać się niegrzeczny. Obecna sytuacja nie sprzyja pochopnym słowom – nagle ogarnął go paniczny lęk przed podsłuchującymi szpiegami. Sięgając poprzez barierę w umyśle zaczerpnął magii i zaintonował: – Attra nosu waíse vardo fra eld hórnya... Już. Teraz możemy rozmawiać swobodnie, bez obaw, że podsłucha nas człowiek, krasnolud bądź elf.

Z ciała Nasuady zniknęła część napięcia.

– Dziękuję, Eragonie. Nie wiesz nawet, jak wielki to dar – w jej słowach zabrzmiała większa niż dotąd siła i pewność siebie.

Siedząca za krzesłem Eragona Saphira poruszyła się, po czym ostrożnie okrążyła stół i stanęła naprzeciw Nasuady. Opuściła wielką głowę, aż w końcu szafirowe oko spojrzało w czarne oczy dziewczyny. Smoczyca przyglądała jej się pełną minutę, w końcu parsknęła cicho i wyprostowała się. Powiedz jej – rzekła – że wraz z nią opłakuję jej stratę. Powiedz też, że musi użyczyć swej siły Vardenom, gdy zajmie miejsce Ajihada. Będą potrzebowali stanowczego przewodnika.

Eragon powtórzył jej słowa i dodał:

– Ajihad był wielkim człowiekiem, jego imię nigdy nie zostanie zapomniane... Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć. Przed śmiercią Ajihad polecił mi przyrzec, że nie pozwolę, aby wśród Vardenów zapanował chaos. To były jego ostatnie słowa, Arya też je słyszała. Z powodu ich implikacji zamierzałem zachować je w tajemnicy, ale masz prawo wiedzieć. Nie jestem pewien, co miał na myśli Ajihad i czego dokładnie pragnął, ale wiem jedno: zawsze będę bronił Vardenów całą swoją mocą. Chcę, byś to zrozumiała i zrozumiała też, że nie pragnę uzurpować sobie władzy nad Vardenami.

Nasuada roześmiała się z goryczą.

– Ale ta władza nie ma przypaść mnie, prawda? – Jej rezerwa zniknęła, pozostawiając jedynie opanowanie i determinację. – Wiem, czemu znalazłeś się tu przede mną i co próbuje zrobić rada. Sądzisz, że przez te lata, podczas których pomagałam ojcu, nigdy nie dyskutowaliśmy o takiej ewentualności? Spodziewałam się, że rada postąpi dokładnie tak jak to uczyniła. Teraz wszystko jest gotowe do tego, bym objęła dowództwo.

– Nie zamierzasz pozwolić, by tobą rządzili – rzekł Eragon w nagłym olśnieniu.

– Nie. Zachowaj instrukcje Ajihada w tajemnicy. Niemądrze byłoby je rozgłaszać, bo ludzie mogliby uznać, iż znaczą one, że chciał, abyś to ty go zastąpił, to zaś podminowałoby mój autorytet i zdestabilizowało Vardenów. Ojciec powiedział to co musiał, by chronić Vardenów. Na jego miejscu zrobiłabym to samo. Mój ojciec... – jej głos załamał się lekko. – Dopełnię jego, dzieła nawet gdyby miało mnie to zaprowadzić do grobu. Chcę, żebyś zrozumiał to jako Jeździec. Wszystkie plany Ajihada, jego strategie i cele są teraz moimi. Nie zawiodę go, nie okażę słabości. Imperium runie w gruzy, Galbatorix straci tron, a władzę obejmie prawowity rząd.

Gdy skończyła, po jej policzku spłynęła łza. Eragon słuchał w milczeniu. Doskonale rozumiał, w jak trudnym znalazła się położeniu i dostrzegł w niej głębię charakteru, jakiej wcześniej nie zauważał.

– A co ze mną, Nasuado? Co ja mam zrobić dla Vardenów?

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Możesz robić co zechcesz. Członkowie rady to głupcy, jeśli sądzą, że zdołają nad tobą zapanować. Dla Vardenów i krasnoludów jesteś bohaterem. Nawet elfy będą opiewać twoje zwycięstwo nad Durzą, gdy tylko o nim usłyszą. Jeśli sprzeciwisz się radzie bądź mnie, będziemy musieli ustąpić, bo ludzie poprą cię całym sercem. W tej chwili jesteś najpotężniejszym człowiekiem wśród Vardenów. Jeśli jednak przyjmiesz moje przywództwo, nie zboczę ze ścieżki wyznaczonej przez Ajihada. Udasz się z Aryą do elfów, odbierzesz nauki i powrócisz do Vardenów.

Czemu jest z nami taka szczera? – zastanawiał się Eragon. – Jeśli ma rację, czy mogliśmy sprzeciwić się żądaniom rady?

Saphira zastanowiła się przez moment. Tak czy inaczej jest już za późno. Zgodziłeś się spełnić ich prośby. Myślę, że Nasuada jest szczera, bo pozwala jej na to twoje zaklęcie. A także dlatego, iż ma nadzieję, że w ten sposób zaskarbi sobie naszą lojalność.

Nagle Eragonowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Nim jednak podzielił się nim ze smoczycą, spytał: Czy możemy jej zaufać? Uwierzyć, że postąpi tak jak mówi? To bardzo ważne.

Tak – odparła Saphira. Przemawiała prosto z serca.

Wówczas Eragon powiedział smoczycy o swoim pomyśle. Zgodziła się, toteż dobył Zar’roca i podszedł do Nasuady. Zbliżając się dostrzegł w jej oczach błysk strachu. Spojrzenie dziewczyny powędrowało ku drzwiom, a jej dłoń zninęła w fałdach sukni, ściskając coś mocno. Eragon przystanął przed nią i ukląkł, oburącz unosząc Zar’roca.

– Nasuado, Saphira i ja przebywamy tu od niedawna. Przez ten czas jednak zdążyliśmy obdarzyć szacunkiem Ajihada i teraz ciebie. Walczyłaś pod Farthen Durem, gdy uciekli inni, w tym dwie członkinie rady, i traktowałaś nas uczciwie, nie uciekając się do podstępów. Ofiaruję ci zatem moje ostrze... i mój hołd jako Jeźdźca.

Wymówił te słowa z głęboką powagą, świadom, że nie zdobyłby się na nie przed bitwą. Widok tak wielu ginących wokół ludzi odmienił jego spojrzenie. Sprzeciw wobec imperium nie był już tylko czymś osobistym – walczył teraz dla Vardenów i wszystkich ludzi wciąż tkwiących pod jarzmem Galbatorixa. Nieważne jak długo to potrwa, poświęcił się temu zadaniu. Na razie służba pozostawała dla niego najlepszym wyjściem.

Mimo wszystko jednak podjęli z Saphirą ogromne ryzyko, składając hołd lenny Nasuadzie. Rada nie mogła zaprotestować, bo Eragon obiecał im jedynie, że złoży przysięgę, ale nie określił komu. Nie mieli jednak z Saphirą żadnych gwarancji, że Nasuada będzie dobrym przywódcą. Cóż, lepiej złożyć przysięgę uczciwemu głupcowi, niż kłamliwemu mędrcowi – zdecydował Eragon.

Na twarzy Nasuady odbiło się zdumienie. Chwyciła rękojeść Zar’roca i uniosła go, wbijając wzrok w szkarłatną klingę, po czym dotknęła czubkiem miecza głowy Eragona.

– Przyjmuję twój hołd, Jeźdźcze, jako i ty przyjmujesz towarzyszące mu obowiązki. Powstań jako mój wasal i weź swój miecz.

Eragon posłuchał.

– Teraz jako mojej suwerence mogę powiedzieć otwarcie, że rada zmusiła mnie, bym się zgodził złożyć przysięgę Vardenom po twoim mianowaniu. To był jedyny sposób, w jaki mogliśmy z Saphirą zniweczyć ich plany.

Nasuada roześmiała się z nieskrywaną radością.

– Ach, widzę, że nauczyłeś się już grać w naszą grę. Doskonale. Jako mój najnowszy i jedyny wasal, czy zgodzisz się ponownie złożyć mi hołd, tym razem publicznie, kiedy rada oczekiwać będzie twej przysięgi?

– Oczywiście.

– Świetnie, w ten sposób załatwimy problem rady. Do tego czasu zostaw mnie, muszę wszystko zaplanować i przygotować się do pogrzebu. Pamiętaj, Eragonie, więź którą właśnie stworzyliśmy wiąże nas jednako. Odpowiadam za twe czyny, ty zaś zgadzasz się mi służyć. Nie przynieś mi hańby.

– Ani ty mnie.

Nasuada zawahała się, potem spojrzała mu w oczy i dodała łagodniejszym tonem.

– Przyjmij wyrazy współczucia, Eragonie. Wiem, że nie ja jedna opłakuję tych, którzy zginęli. Podczas gdy ja straciłam ojca, ty utraciłeś też przyjaciela. Bardzo lubiłam Murtagha i żałuję, że zginął... Żegnaj, Eragonie.

Eragon przytaknął. W ustach czuł gorzki smak. Bez słowa wyszedł z komnaty z Saphirą. Szary korytarz na zewnątrz był pusty. Eragon podparł się pod boki, odchylił głowę i odetchnął głośno. Dzień ledwie się zaczął, a jego już wyczerpały wszystkie dzisiejsze emocje.

Saphira trąciła go nosem. Tędy – mruknęła. Bez dalszych wyjaśnień ruszyła naprzód prawą stroną tunelu; lśniące szpony ze szczękiem uderzały o twardą posadzkę.

Eragon zmarszczył brwi, ale ruszył w ślad za nią. Dokąd idziemy? Nie odpowiedziała. Saphiro, proszę. Jedynie machnęła ogonem. Spójrz, jak wszystko się zmieniło – rzekł zmieniając temat. – Nie wiem już, co przyniesie z sobą każdy następny dzień – prócz smutku i rozlewu krwi.

Nie jest tak źle – upomniała go. – Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo. Powinniśmy to uczcić, nie opłakiwać.

Cała ta bzdurna sprawa nie nastraja mnie radośnie.

Smoczyca parsknęła gniewnie, z jej nozdrzy wystrzelił wąski jęzor ognia i przypalił ramię Eragaona, który odskoczył z krzykiem, zagryzając wargę, by nie odpowiedzieć wiązką przekleństw.

Ups – Saphira pokręciła głową, by rozgonić dym.

Ups? O mało mnie nie przypiekłaś.

Nie spodziewałam się tego. Wciąż zapominam, że jeśli nie będę ostrożna, może pojawić się ogień. Wyobraź sobie, że za każdym razem gdy podnosisz rękę, w ziemię uderza piorun. Łatwo byłoby wykonać nieostrożny gest i niechcący coś zniszczyć.

Masz rację... przepraszam, że na ciebie krzyknąłem.

Koścista powieka smoczycy szczęknęła, gdy Saphira mrugnęła do niego.

Nieważne. Próbowałam tylko powiedzieć, że nawet Nasuada nie może cię do niczego zmusić.

Ale przecież dałem jej moje słowo Jeźdźca!

Możliwe. Jeśli jednak będę musiała je złamać, by cię uchronić albo zrobić to co należy, nie zawaham się. To brzemię, które z łatwością udźwignę. Ponieważ jesteśmy złączeni, honor nakazuje mi cię wspierać, lecz twoja przysięga mnie nie obowiązuje. W razie potrzeby porwę cię. Wówczas nikt nie będzie mógł cię winić o nieposłuszeństwo.

Nie powinno do tego dojść. Jeśli będziemy musieli uciec się do takich sztuczek, by zrobić to co należy, Nasuada i Vardeni stracą wszelką wiarygodność.

Saphira zatrzymała się. Znaleźli się przed łukowatymi drzwiami biblioteki Tronjheimu. Olbrzymia, pogrążona w ciszy sala wydawała się pusta, choć rzędy ustawionych gęsto regałów i rozrzucone wewnątrz kolumny mogły skrywać wiele osób. Lampy rzucały łagodny blask na pokryte zwojami ściany i oświetlały mieszczące się pod nimi wnęki.

Manwerując między regałami Saphira poprowadziła go do jednej z nich, w której czekała Arya. Eragon przystanął, przyglądając się elfce. Zdawała się bardziej poruszona niż kiedykolwiek wcześniej, choć zdradzało to wyłącznie widoczne w jej ruchach napięcie. Zdążyła także przypasać miecz o zgrabnej rękojeści. Położyła na niej dłoń.

Eragon usiadł naprzeciw przy marmurowym stole. Saphira ustawiła się między nimi tak, by żadne nie mogło umknąć jej spojrzeniu.

– Co ty zrobiłeś? – spytała Ayra z nieoczekiwaną wrogością.

– Słucham?

Uniosła wyżej brodę.

– Co obiecałeś Vardenom? – Co ty zrobiłeś?!

Ostatnie słowa zadźwięczały wprost w umyśle Eragona, który wstrząśnięty pojął, że jego rozmówczyni jest bliska utraty panowania nad sobą. Poczuł ukłucie strachu.

– Zrobiliśmy tylko to co musieliśmy. Nie znam zwyczajów elfów. Jeśli więc nasze działania cię zmartwiły, wybacz proszę. Nie ma powodów do gniewu.

– Głupcze! Nic o mnie nie wiesz. Przez siedem dziesięcioleci przemawiałam tu w imieniu mojej królowej, a przez piętnaście z tych lat przewoziłam jajo Saphiry pomiędzy Vardenami i elfami. Cały czas dokładałam wszelkich starań, by Vardeni mieli silnych przywódców, którzy mogli stawić czoło Galbatorixowi i uszanować nasze życzenia. Brom mi pomógł, zawierając układ dotyczący nowego Jeźdźca – ciebie. Ajihad szczerze chciał, byś pozostał niezależny, zachował równowagę sił. Teraz widzę jak, chętnie czy nie, sprzymierzasz się z Radą Starszych, by kontrolować Nasuadę! Zniszczyłeś całą moją pracę! Co ty zrobiłeś?

Wstrząśnięty Eragon odrzucił wszelkie pozory. Krótkimi, treściwymi zdaniami wyjaśnił, czemu zgodził się na żądania rady i w jaki sposób z Saphirą próbowali je podminować.

– Ach tak – rzekła Arya, gdy skończył.

– Tak.

Siedemdziesiąt lat! Choć wiedział, że elfy żyją niezwykle długo, nigdy nie podejrzewał, iż Arya jest aż tak stara, i jeszcze starsza, wyglądała bowiem, jakby dopiero co przekroczyła dwudziestkę. Jedyną oznakę wieku na jej gładkiej twarzy stanowiły szmaragdowe oczy – głębokie, mądre i spoglądające z nieludzką powagą.

Arya odchyliła się w tył, przyglądając mu się uważnie.

– Twoja pozycja nie jest taka jakbym sobie życzyła, ale lepsza niż sądziłam. Byłam niegrzeczna. Saphira... i ty rozumiecie więcej niż przypuszczałam. Elfy zaakceptują twój kompromis, choć nigdy nie możesz zapomnieć, że jesteś naszym dłużnikiem. Daliśmy ci Saphirę. Bez naszych wysiłków nie byłoby Jeźdźców.

– Dług ten odcisnął się piętnem na dłoni i w samej krwi – odparł Eragon. W ciszy, która zapadła, zaczął pospiesznie szukać nowego tematu, łaknąc dłuższej rozmowy. Miał nadzieję, że może dowie się o niej czegoś więcej. – Tak długo nie było cię w domu. Czy tęsknisz za Ellesmérą? A może żyłaś gdzie indziej?

– Ellesméra była i zawsze pozostanie mym domem – odparła elfka patrząc w dal, gdzieś poza niego. – Nie mieszkałam w domu rodzinnym odkąd opuściłam go, wyruszając do Vardenów. Ściany i okna okrywał wtedy płaszcz pierwszych wiosennych kwiatów. Nawet gdy wracałam, to zawsze na krótko. Wedle naszej miary to tylko mgnienia oka, ulotne przebłyski pamięci.

Ponownie zauważył, że Arya pachnie świeżymi, sosnowymi igłami. Była to słaba, cierpka woń, pobudzająca zmysły i odświeżająca umysł.

– Musi być ci ciężko żyć pośród wszystkich tych krasnoludów i ludzi, bez nikogo z twych pobratymców.

Przekrzywiła głowę.

– Mówisz o ludziach, jakbyś nie był jednym z nich.

– Być może... – zawahał się. – Być może jestem czymś innym, połączeniem dwóch ras. Saphira żyje wewnątrz mnie, tak jak ja wewnątrz niej. Mamy wspólne uczucia, zmysły, myśli, do tego stopnia, iż czasem stajemy się jednym umysłem miast dwóch – Saphira potakująco pochyliła głowę, omal nie trącając stołu długim pyskiem.

– Tak właśnie być powinno – odparła Arya. – Łączy was pakt starszy i potężniejszy niż przypuszczacie. Nie zrozumiesz w pełni co to znaczy być Jeźdźcem, póki nie zakończysz szkolenia. To jednak musi poczekać do pogrzebu. Tymczasem niechaj gwiazdy czuwają nad tobą.

To rzekłszy odeszła, znikając wśród bibliotecznych cieni. Eragon zamrugał. Czy tylko ja mam takie wrażenie, czy też wszyscy są dziś podenerwowani? Choćby Arya. W jednej chwili się złości, w drugiej obdarza mnie błogosławieństwem.

Nikt nie poczuje się lepiej, póki wszystko nie wróci do normy.

Zdefiniuj normę.

 

Rozdział 4: Roran

 

Roran szybkim krokiem wspiął się na wzgórze.

Zatrzymał się i mrużąc oczy spojrzał przez opadające na twarz włosy na wiszące na niebie słońce. Pięć godzin do zachodu, nie będę mógł zostać długo. Z westchnieniem podjął wędrówkę wzdłuż rzędu wiązów. Każde z drzew otaczał pierścień nieskoszonej trawy.

Były to jego pierwsze odwiedziny na farmie od dnia, gdy wraz z Horstem i sześcioma innymi mężczyznami z Carvahall zabrali ze zniszczonego domu i spalonej stodoły wszystko, co można było ocalić. Potrzebował pięciu miesięcy, by zebrać dość sił na powrót.

Na szczycie zatrzymał się, splatając ręce na piersi. Przed sobą widział pozostałości domu z dzieciństwa. Jeden z narożników wciąż stał – niszczejący, zwęglony – z reszty jednak pozostały tylko porośnięte trawą i chwastami szczątki. Nie dostrzegł nawet śladu stodoły. Na kilku akrach, które co rok udawało im się uprawiać, bujnie krzewiły się mlecze, gorczyca i wysoka trawa. Tu i ówdzie pozostały pojedyncze buraki bądź rzepy, ale nic więcej. Gęste pasmo drzew za farmą przesłaniało widok na rzekę Anorę.

Roran zacisnął dłoń, mięśnie szczęki napięły mu się boleśnie, gdy walczył z zalewającą go falą gniewu i rozpaczy. Tkwił tam jak przyrośnięty przez wiele długich minut, czasem drżał gdy w jego umyśle pojawiało się kolejne miłe wspomnienie. To miejsce było całym jego życiem i czymś jeszcze więcej. Jego przeszłością... i przyszłością. Ojciec Rorana Garrow powiedział kiedyś:

– Ziemia to coś niezwykłego. Dbaj o nią, a ona zadba o ciebie. O niewielu innych rzeczach można to rzec.

Roran zamierzał postępować zgodnie z radą ojca – aż do chwili, gdy wiadomość od Baldora wywróciła jego świat do góry nogami.

Z jękiem odwrócił się i ruszył z powrotem ku drodze. Wciąż czuł wstrząs towarzyszący tamtej chwili. Jednoczesnej utracie wszystkich, których kochał towarzyszył szok i Roran wiedział, że nigdy się z niego nie otrząśnie. Uczucie to na zawsze wsączyło się w każdy aspekt jego osoby i zachowania.

Zmusiło go także do intensywniejszego myślenia. Zupełnie jakby obejmy ściskające jego umysł nagle prysły, pozwalając mu rozważyć idee wcześniej zupełnie niewyobrażalne. Na przykład fakt, że być może nie zostanie farmerem. Albo że sprawiedliwość – największy pewnik w pieśniach i legendach – ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czasami podobne myśli przepełniały jego świadomość do tego stopnia, że przytłoczony ich ciężarem z trudem podnosił się rankiem z łóżka.

Dotarłszy do drogi skręcił na północ, poprzez dolinę Palancar z powrotem do Carvahall. Zębate góry po obu stronach doliny wciąż pokrywała gruba warstwa śniegu, lecz tu, w dole w ciągu ostatnich tygodni przyroda przebudziła się do życia. Samotna szara chmura płynęła wolno po niebie nad jego głową w stronę szczytów.

Roran przesunął dłonią po podbródku, pod palcami poczuł kłujący zarost. To wszystko przez Eragona, przez niego i jego przeklętą ciekawość. Przez to, że przyniósł z Kośćca ów kamień. Roran potrzebował kilku tygodni, by dojść do tego wniosku. Wysłuchał uważnie relacji wszystkich. Na jego prośbę Gertruda, wioskowa uzdrowicielka, kilkanaście razy odczytała na głos zostawiony przez Broma list. Nie istniało inne wyjaśnienie. Czymkolwiek był ów kamień, musiał zwabić obcych. Już z tej i tylko tej przyczyny obwiniał Eragona o śmierć Garrowa. Nie czuł jednak złości do kuzyna, a przynajmniej nie z tego powodu. Wiedział, iż Eragon nie miał złych zamiarów. Nie, złościł go wyłącznie fakt, iż Eragon pozostawił Garrowa niepogrzebanego i uciekł z doliny Palancar, porzucając swoje obowiązki, by wyruszyć w wariacką podróż ze starym bajarzem. Jak mógł zapomnieć o wszystkich, których tu zostawił? Czy uciekł, bo czuł się winny, bo się bał? Może Brom omamił go bajaniami o przygodach? Czemu jednak Eragon miałby słuchać podobnych historii w takiej chwil? Nie wiem nawet, czy wciąż jeszcze żyje.

Roran skrzywił się, uniósł i opuścił ramiona, próbując oczyścić umysł. List Broma... Ha! Nigdy w życiu nie słyszał śmieszniejszego i bzdurniejszego zbioru pomówień, mglistych bredni i złowieszczych aluzji. Tylko jedna zawarta w nich rada miała sens – unikać obcych – a to samo podpowiadał zdrowy rozsądek. Uznał w końcu, że stary zupełnie zwariował.

Jakiś ruch sprawił, że Roran odwrócił się gwałtownie i ujrzał dwanaście saren – wśród nich młodego samca o miękkich rogach – znikających wśród drzew. Zapamiętał szybko to miejsce, by móc znaleźć je jutro. Szczycił się tym iż potrafi polować dość zręcznie, by się utrzymać w domu Horsta, choć w tej dziedzinie nigdy nie dorównywał umiejętnościami Eragonowi.

Maszerując dalej wciąż próbował uporządkować myśli. Po śmierci Garrowa porzucił pracę u Demptona w Therinsfordzie i wrócił do Carvahall. Horst zgodził się przyjąć go pod swój dach i przez następne miesiące zapewniał mu pracę w kuźni. Głęboki żal opóźniał decyzję Rorana co do przyszłości. Wszystko zmieniło się dwa dni temu, gdy w końcu podjął decyzję.

Chciał poślubić Katrinę, córkę rzeźnika. Po to przecież udał się do Therinsfordu: by zarobić dość pieniędzy na zapewnienie im spokojnego startu w życiu. Teraz jednak pozbawiony farmy, domu i środków pozwalających utrzymać żonę, Roran nie mógł z czystym sumieniem poprosić o rękę Katriny. Nie pozwoliłaby mu na to duma. Nie sadził też, by Sloan, jej ojciec, przyjął ciepło zalotnika o tak mizernych życiowych perspektywach. Nawet w dawnych czasach Roran obawiał się, że niełatwo przyjdzie mu przekonać Sloana do oddania Katriny. Nigdy za sobą nie przepadali. Nie mógł zaś poślubić dziewczyny bez zgody jej ojca. To oznaczałoby rozłam w jej rodzinie, oburzenie w wiosce z powodu złamania tradycji i najprawdopodobniej krwawą waśń ze Sloanem. Po rozważeniu swojej sytuacji Roran uznał, że pozostaje mu jedynie odbudować farmę, nawet jeśli będzie musiał wznieść dom i stodołę własnymi rękami. Wiedział, że niełatwo będzie zacząć od zera, ale gdy uda mu się tego dokonać, będzie mógł zwrócić się do Sloane’a z podniesionym czołem. Najwcześniej za rok na wiosnę, pomyślał Roran i skrzywił się.

Wiedział, że Katrina zaczeka – przynajmniej jakiś czas.

Maszerował dalej nie zwalniając kroku aż do wieczora, gdy ujrzał przed sobą wioskę. Pomiędzy ciasno stłoczonymi domami rozciągały się sznury, na których wisiało pranie. Mężczyźni zmierzali ku osadzie schodząc z pól, na których szumiała ozimina. Za Carvahall w blasku słońca połyskiwał wysoki na pół mili wodospad Igualda, opadający z Kośćca w wody Anory. Zwyczajność tego widoku poruszyła serce Rorana. Nic nie dodaje otuchy bardziej niż fakt, że wszystko toczy się jak zwykle.

Szybko skręcił z drogi wspinając się na pagórek, na którym stał dom Horsta. Z jego okien roztaczał się widok na Kościec. Drzwi stały otworem. Roran wmaszerował do środka i kierując się dźwiękiem głosów poszedł wprost do kuchni.

Był tam już Horst; opierał się o szorstki stół wciśnięty w kąt pomieszczenia. Podwinięte rękawy odsłaniały przedramiona. Obok niego siedziała jego żona Elain, od pięciu miesięcy brzemienna i uśmiechnięta pogodnie. Naprzeciw zasiedli synowie, Albriech i Baldor.

W chwili gdy Roran przekroczył próg, Albriech mówił właśnie:

– ...a przecież nie wyszedłem jeszcze wtedy z kuźni! Thane przysięga, że mnie widział, ale byłem po drugiej stronie wsi.

– Co się dzieje? – spytał Roran, zsuwając z pleców worek.

Elain wymieniła szybkie spojrzenia z Horstem.

– Zaczekaj, dam ci coś do jedzenia – postawiła przed nim chleb i miskę zimnego gulaszu. Potem spojrzała mu prosto w oczy, jakby czegoś szukała. – Jak to wygląda?

Roran wzruszył ramionami.

– Całe drewno albo spłonęło, albo spróchniało. Nie zostało nic, czego można by użyć. Studnia jest wciąż nietknięta, przynajmniej tyle dobrego. Jeśli do czasu siewów chcę mieć dach nad głową, muszę jak najszybciej zebrać drewno na budowę domu. A teraz powiedzcie co się stało?

– Ha! – wykrzyknął Horst. – Doszło do potężnej kłótni. Thane’owi zginęła kosa. Uważa, że zabrał ją Albriech.

– Pewnie zostawił ją w trawie i zapomniał gdzie – prychnął jego syn.

– Prawdopodobnie – zgodził się z uśmiechem Horst.

Roran odgryzł potężny kęs chleba.

– Oskarżanie ciebie nie ma sensu. Gdybyś potrzebował kosy, mógłbyś ją sobie wykuć.

– Wiem – Albriech opadł ciężko na krzesło. – Ale zamiast szukać swoich narzędzi, Thane zaczyna gadać, że widział kogoś na swym polu, i ten ktoś wyglądał jak ja... A skoro nikt inny nie wygląda jak ja, to musiałem ukraść mu kosę.

Istotnie, nikt nie wyglądał podobnie jak Albriech. Młodzian odziedziczył krzepką budowę ojca i miodowozłote włosy Elain, co sprawiało, że wyróżniał się wśród innych mieszkańców Carvahall, gdzie dominowały włosy brązowe. W odróżnieniu od brata Baldor był chudszy i ciemnowłosy.

– Z pewnością kosa się znajdzie – rzekł teraz cicho. – Tymczasem postaraj się zanadto nie złościć.

– Łatwo ci mówić.

– Będziesz mnie jutro potrzebował? – spytał Horsta Roran, który skończył chleb i zabrał się za mięso.

– Niespecjalnie. Muszę naprawić wóz Quimby’ego. Przeklęta rama wciąż się gnie.

Roran przytaknął z zadowoleniem.

– To dobrze. W takim razie wybiorę się na łowy. Widziałem w dolinie kilka nienajchudszych saren – no, przynajmniej nie dostrzegłem ich żeber.

Baldor rozpromienił się nagle.

– Masz ochotę na towarzystwo?

– Jasne. Możemy wyruszyć o świcie.

 

***

 

Po skończonym posiłku Roran wyszorował twarz i ręce, po czym wyszedł na zewnątrz, by oczyścić umysł. Leniwym krokiem skierował się w stronę centrum wioski.

Gdy był w połowie drogi, jego uwagę przyciągnęły podniesione głosy dobiegające spod Siedmiu Snopów. Odwrócił się zaciekawiony i podążył do karczmy. Tam jego oczom ukazał się dziwny widok. Na werandzie siedział mężczyzna w średnim wieku, opatulony w połatany, skórzany płaszcz. Obok niego stał worek zwieńczony stalowymi szczękami paści, typowego narzędzia traperów. Kilkunastu wieśniaków słuchało słów przybysza, który machnął ręką i rzekł:

– Kiedy więc przybyłem do Therinsfordu, udałem się do tego człowieka Neila. To porządny, uczciwy jegomość, wiosną i latem pomagam mu w polu.

Roran skinął głową. Traperzy zimę spędzali w górach, wiosną powracali, aby sprzedać futra i skóry garbarzom takim jak Gedrik. Potem zatrudniali się w okolicy, zwykle pomagając na farmach. Ponieważ Carvahall leżał najdalej na północ wzdłuż Kośćca, odwiedzało go wielu traperów. Z tego właśnie powodu w wiosce mogli utrzymać się karczmarz, kowal i garbarz.

– Po paru kuflach piwa – no wiecie, chciałem nawilżyć gardło, po pół roku samotnie w górach człek zapomina języka w gębie prócz paru przekleństw na czym świat stoi, gdy traci się wnyki – przyszedłem do Neila z pianą wciąż na brodzie i zaczęliśmy plotkować. W czasie transakcji pytałem go ot tak, towarzysko, o wieści o imperium i królu, oby zeżarła go gangrena, a gardło zarosło wrzodami: czy ktoś się urodził, umarł, został wygnany, o czym powinienem wiedzieć. I wiecie co? Neil pochylił się ku mnie, całkiem spoważniał i oświadczył, iż po całym kraju, od Dras Leony do Gil’eadu, krążą pogłoski o dziwnych wydarzeniach w Alagaësii. Urgale praktycznie zniknęły z krajów cywilizowanych i dzięki za to bogom, ale nikt nie potrafi wyjaśnić dokąd i po co się udały. Połowa handlu w imperium zamarła z powodu napaści i ataków, i z tego co słyszałem nie jest to dzieło zwykłych rozbójników, bo ataki są zbyt powszechne, zbyt starannie zaplanowane. Napastnicy nie kradną towarów, palą je tylko i niszczą. Ale to jeszcze nie koniec, o nie, klnę się na wąsik mojej ukochanej babki. – Traper pokręcił głową i pociągnął łyk z bukłaka. – Ludzie szepczą o Cieniu nawiedzającym północne tereny. Widziano go na skraju Du Weldenvarden i  w pobliżu Gil’eadu. Mówią, że zęby ma spiłowane w szpic, oczy pąsowe jak wino, a włosy czerwone niczym krew, którą pije. Co gorsza, coś najwyraźniej ugryzło w zadek naszego prześwietnego, szalonego monarchę. Pięć dni temu żongler z południa zatrzymał się w Therinsfordzie podczas samotnej wędrówki do Ceunon i powiedział, że wojska królewskie gromadzą się i maszerują, choć nie miał pojęcia po co. – Wzruszył ramionami. – Gdy byłem dzieckiem w kolebce tato nauczył mnie, że nie ma dymu bez ognia. Może chodzi o Vardenów? W przeszłości boleśnie znaleźli za skórę staremu Żelaznokościstemu. A może Galbatorix uznał w końcu, że znudziło mu się tolerowanie Surdy. Przynajmniej wie gdzie ją znaleźć, w odróżnieniu od buntowników. Rozdepcze Surdę niczym niedźwiedź mrówkę, zapamiętajcie moje słowa.

Roran zamrugał, słysząc deszcz spadających na trapera pytań. Był skłonny wątpić w pogłoski o Cieniu – zanadto przypominały historyjkę wymyśloną przez pijanego drwala – lecz reszta informacji brzmiała dość ponuro, by odpowiadać prawdzie. Surda... Do Carvahall nie docierało wiele informacji o owym odległym kraju, lecz Roran wiedział przynajmniej, że choć z pozoru między Surdą i imperium panuje pokój, Surdanie nieustannie żyją w lęku przed napaścią potężniejszego sąsiada z północy. Z tej przyczyny ich król Orrin popierał ponoć Vardenów.

Jeśli traper miał rację co do Galbatorixa, oznaczało to, iż przyszłość przyniesie ze sobą paskudną wojnę i towarzyszące jej inne wątpliwe atrakcje: podniesione podatki, przymusowy pobór. Wolałbym żyć w czasach pozbawionych historycznych wydarzeń. Zamęt utrudnia życie, a tacy jak my, którym i tak żyje się najtrudniej, cierpią najbardziej.

– Co więcej, krążą też wieści o... – tu traper urwał i z mądrą miną postukał się palcem po nosie – opowieści o nowym Jeźdźcu w Alagaësii! – Roześmiał się głośno, serdecznie, klepiąc się w brzuch i kołysząc w przód i w tył.

Roran także wybuchnął śmiechem. Historie o Jeźdźcach pojawiały się co kilka lat. Pierwsze dwie czy trzy bardzo go zainteresowały. Wkrótce jednak nauczył się nie ufać podobnym relacjom, wszystkie bowiem okazywały się fałszywe. Pogłoski stanowiły jedynie wyraz marzeń tych, którzy łaknęli lepszej przyszłości.

Już miał odejść, gdy z boku pod ścianą karczmy zauważył Katrinę, odzianą w długą, rdzawą sukienkę ozdobioną zieloną wstążką. Dziewczyna spojrzała na niego z równie głębokim uczuciem jak on na nią. Roran podszedł do niej szybko, dotknął jej ramienia i wymknęli się razem. Wkrótce dotarli na skraj wioski, gdzie zatrzymali się, patrząc w gwiazdy. Na czystym firmamencie migotały tysiące niebiańskich ogni, zaś dokładnie nad ich głowami, z północy na południe, ciągnął się cudowny, perłowy szlak, spinający horyzonty niczym pasmo diamentowego pyłu.

Nie patrząc na niego Katrina oparła głowę na ramieniu Rorana.

– Jak ci minął dzień?

– Wróciłem do domu. – Poczuł jak zesztywniała.

– Jak było?

– Okropnie – głos załamał mu się. Roran umilkł, tuląc ją mocno. W nozdrzach czuł woń jej miedzianych włosów, zapach wina, korzeni i perfum, który zdawał się docierać głęboko w ciało Rorana, ciepły, kojący. – Dom, stodoła pola, wszystko już zarosło. Nie znalazłbym ich, gdybym nie wiedział gdzie szukać.

Katrina odwróciła się w końcu ku niemu. W jej oczach zalśnił blask gwiazd, twarz zastygła w wyrazie współczucia.

– Och, Roranie – pocałowała go, ich usta zetknęły się przez moment. – Tak wiele ucierpiałeś, tyle straciłeś, a jednak ani na chwilę nie zawiodła cię siła. Chcesz wrócić na swą farmę?

– Tak. Uprawa ziemi to jedyne na czym się znam.

– A co będzie ze mną?

Zawahał się. Od chwili rozpoczęcia zalotów oboje bez słowa zakładali, że kiedyś się pobiorą. Nie musieli rozmawiać o swych zamiarach, były one dla nich jasne jak słońce, toteż pytanie to wzbudziło w nim niepokój. Czuł też, że nie powinni mówić o tym otwarcie, skoro nie jest jeszcze gotów, by się oświadczyć. To on powinien rozpocząć rozmowy – najpierw ze Sloanem, potem z Katriną – nie ona. Teraz jednak, gdy wyraziła swą troskę, musiał odpowiedzieć.

– Katrino... nie mogę zwrócić się do twego ojca tak szybko, jak zamierzałem. Wyśmiałby mnie i słusznie. Musimy zaczekać. Gdy będę już miał dla nas dom i zakończę pierwsze żniwa, wówczas mnie wysłucha.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę patrzyła w niebo. Szepnęła coś tak cicho, że nie dosłyszał.

– Co?

– Spytałam czy się go boisz?

– Oczywiście, że nie! Ja...

– Zatem musisz uzyskać jego zgodę, zaraz jutro, i ustalić termin zaręczyn. Musisz go przekonać, że choć teraz nic nie masz, zapewnisz mi dobry dom i będziesz zięciem, z którego może być dumny. Oboje wiemy co czujemy; nie ma sensu, abyśmy marnowali całe lata.

– Nie mogę tego zrobić – w jego głosie zadźwięczała rozpacz. Tak bardzo pragnął, by zrozumiała. – Nie zdołam cię utrzymać, nie mogę...

– Nie rozumiesz? – cofnęła się o krok, mówiąc z napięciem. – Kocham cię, Roranie, i chcę być z tobą, ale ojciec ma co do mnie inne plany. Jest wielu lepszych kandydatów od ciebie. Im dłużej zwlekasz, tym mocniej naciska na mnie, bym zgodziła się na jednego z nich. Lęka się, że zostanę starą panną, ja też się tego obawiam. Mam mało czasu, a wybór w Carvahall nie jest wielki. Jeśli będę musiała wziąć innego, to wezmę.

W jej oczach zalśniły łzy. Spojrzała na niego przenikliwie, czekając na odpowiedź. Potem uniosła lekko sukienkę i pobiegła do domu.

Roran został na miejscu, wstrząśnięty. Jej nieobecność była równie bolesna jak utrata farmy. Otaczający go świat stał się nagle zimny, nieprzyjazny – zupełnie jakby stracił część siebie.

Minęło kilka godzin, nim zdołał wrócić do domu Horsta i położyć się spać.

 

Rozdział 5: Myśliwi i ofiary

 

Żwir chrzęścił pod stopami Rorana, gdy ten podążał w głąb doliny, bladej i chłodnej o pierwszym brzasku. Na niebie wisiały chmury. Baldor podążał tuż za nim, obaj nieśli w dłoniach łuki. Bez słowa rozglądali się, szukając śladów saren.

– Tam – rzekł w końcu cicho Baldor, wskazując tropy wiodące w krzaki na brzegu Anory.

Roran przytaknął i ruszył w ich stronę. Wyglądały na zostawione co najmniej dzień wcześniej, toteż zaryzykował i podniósł głos:

– Czy mógłbym prosić cię o radę, Baldorze? Jak się zdaje, dobrze rozumiesz ludzi.

– Oczywiście. O co chodzi?

Przez długą chwilę słyszeli tylko własne kroki.

– Sloan chce wydać za mąż Katrinę i to nie za mnie. Każdy mijający dzień zwiększa niebezpieczeństwo, że zaaranżuje jej małżeństwo z innym.

– Co na to Katrina?

Roran wzruszył ramionami.

– To jej ojciec. Nie może mu się sprzeciwiać, skoro nie zjawił się nikt inny, kto by o nią prosił.

– To znaczy ty?

– Tak.

– Dlatego właśnie tak wcześnie wstałeś. – To nie było pytanie.

W istocie Roran zanadto się martwił, by w ogóle zasnąć. Całą noc rozmyślał o Katrinie, szukając rozwiązania ich problemu.

– Nie zniosę jej utraty, ale nie sądzę, by Sloan dał nam błogosławieństwo, zważywszy mizerny stan mojego majątku.

– Owszem, też w to wątpię – zgodził się Baldor, kątem oka zerkając na Rorana. – Po cóż ci zatem moja rada?

Roran zaśmiał się cicho.

– Jak mam przekonać Sloana, by zmienił zdanie? Jak rozwiązać ten dylemat nie rozpoczynając krwawej waśni? – Rozłożył bezradnie ręce. – Co powinienem zrobić?

– Nie masz żadnych pomysłów?

– Nawet kilka, ale żaden mi nie odpowiada. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy z Katriną po prostu ogłosić nasze zaręczyny – choć jeszcze nie jesteśmy zaręczeni – i stawić czoło konsekwencjom. To zmusiłoby Sloana do udzielenia zgody na nasz ślub.

Baldor zmarszczył czoło.

– Może – rzekł ostrożnie. – Ale też wywołałoby powszechne oburzenie w całym Carvahall. Niewielu zaakceptowałoby coś takiego. Zresztą niemądrze byłoby zmuszać Katrinę do wyboru pomiędzy tobą i jej rodziną. W przyszłości mogłaby cię o to winić.

– Wiem, ale jakie mam inne wyjście?

– Nim podejmiesz drastyczne środki, radzę abyś spróbował zyskać sobie przychylność Sloana. Istnieje spora szansa, że ci się uda, jeśli tylko Sloan zrozumie, że nikt inny nie zechce poślubić rozgniewanej Katriny, zwłaszcza gdy pozostaniesz pod ręką, by móc przyprawić mu rogi – Roran skrzywił się, wbijając wzrok w ziemię. Baldor wybuchnął śmiechem. – Jeżeli ci się nie uda, wówczas świadom, że wyczerpałeś wszelkie inne możliwości. zawsze możesz zrobić to co mówiłeś, a ludzie mniej chętnie spluną na ciebie za złamanie tradycji. Obwinią raczej Sloana o to, że swym uporem zmusił cię do tego.

– Żadne z tych wyjść nie jest łatwe.

– Wiedziałeś o tym od początku – Baldor znów spoważniał. – Bez wątpienia jeśli rzucisz wyzwanie Sloanowi, czeka cię wiele gorzkich słów, ale w końcu wszystko się uspokoi. Może nie do końca, ale zawsze. Oprócz Sloana urażeni poczują się tylko najwięksi świętoszkowie, tacy jak Quimby. Nie mam pojęcia, jak Quimby może warzyć tak świetny trunek, jest przecież suchy i zgorzkniały.

Roran przytaknął ze zrozumieniem. W Carvahall spory nie wygasały łatwo.

– Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać. To było... – umilkł, wspominając niegdysiejsze dyskusje z Eragonem. Eragon powiedział kiedyś, że są braćmi we wszystkim poza krwią. Świadomość istnienia kogoś, kto zawsze go wysłucha, niezależnie od okoliczności, niezmiernie dodawała sił. Jak również pewność, iż ów człowiek zawsze mu pomoże, nie bacząc na koszty.

Brak podobnej więzi pozostawił w duszy Rorana nieznośną pustkę.

Baldor nie naciskał go, by dokończył zdanie. Zamiast tego przystanął i pociągnął łyk wody z bukłaka. Roran przeszedł jeszcze parę kroków i zamarł, uderzyła go bowiem dziwna woń.

Był to ciężki smród przypiekanego mięsa i zwęglonych sosnowych gałęzi.

– Kto tu jest oprócz nas? – Oddychając głęboko obrócił się wokoło, próbując odnaleźć źródło zapachu. Jego twarz musnął lekki powiew znad drogi, niosący z sobą gorący, ciężki dym. Towarzysząca mu woń jedzenia była dość silna, by do ust Rorana napłynęła ślinka.

Gestem wezwał Baldora, który pospieszył naprzód.

– Czujesz?

Baldor przytaknął. Razem wrócili na drogę i ruszyli na południe. Jakieś sto stóp dalej szlak skręcał wymijając gęstą kępę topoli i znikał im z oczu. Gdy się zbliżyli, dotarły do nich głosy, stłumione przez gęstą poranną mgłę zasnuwającą dolinę.

Na skraju zagajnika Roran przystanął. Niemądrze jest zaskakiwać innych ludzi, zwłaszcza jeśli również ruszyli na łowy. Poza tym coś nie dawało mu spokoju. Być może była to liczba głosów – zdawało się, że jest ich więcej, niż liczyła jakakolwiek rodzina w dolinie. Bez namysłu skręcił i wśliznął się pod gęste krzaki zagajnika.

– Co robisz? – szepnął Baldor.

Roran przycisnął palec do ust i zaczął skradać się naprzód równolegle do drogi, starając się stąpać jak najciszej. Gdy pokonali zakręt, zamarł.

Na trawie przy trakcie obozowali żołnierze. Trzydzieści hełmów lśniło w promieniach porannego słońca, podczas gdy ich właściciele pochłaniali ptactwo i mięso piekące się nad kilkoma ogniskami. Stroje żołnierzy pokrywało błoto i bród podróży, lecz na ich czerwonych tunikach wciąż widać było symbol Galbatorixa, skręcony płomień obszyty złotą nicią. Pod tunikami mieli brygantyny, kolczugi i skórzane, wyściełane kubraki. Większość uzbrojona była w ciężkie miecze, choć pół tuzina miało łuki, a kolejne pół groźne halabardy.

A pośrodku obozu przycupnęły dwie zdeformowane czarne postaci, które Roran rozpoznał natychmiast z licznych opisów mieszkańców wioski usłyszanych po powrocie z Therinsfordu: to byli obcy, którzy zniszczyli jego farmę. Ich widok zmroził mu krew w żyłach. To słudzy imperium! Ruszył naprzód, powoli sięgając po strzałę, Baldor jednak chwycił go mocno i pociągnął na ziemię.

– Stój! Przez ciebie zginiemy obydwaj.

Roran spojrzał na niego gniewnie.

– To... to ci dranie – warknął i nagle umilkł dostrzegając, że trzęsą mu się ręce. – Wrócili!

– Roranie – wyszeptał z napięciem Baldor – nic nie możesz zrobić. Posłuchaj, oni pracują dla króla. Nawet gdybyś zdołał uciec, byłbyś wszędzie banitą i sprowadziłbyś nieszczęście na Carvahall.

– Czego oni chcą? Czego mogą od nas chcieć? – Króla? Cczemu Galbatorix rozkazał im torturować mojego ojca?

– Jeśli nie wydobyli od Garrowa tego czego potrzebowali, a Eragon umknął z Bromem, musi im chodzić o ciebie – Baldor zawiesił głos pozwalając, by znaczenie jego słów w pełni dotarło do Rorana. – Musimy wrócić i ostrzec wszystkich. Potem się ukryjesz. Tylko ci dwaj obcy mają konie; jeżeli pobiegniemy, zdążymy pierwsi.

Roran wpatrywał się przez krzaki w nieświadomych niczego żołnierzy. Serce tłukło mu się w piersi. Łaknął zemsty, rozpaczliwie pragnął rzucić się do walki, zaatakować, ujrzeć dwóch zwiastunów nieszczęścia naszpikowanych strzałami, dopilnować by spotkała ich sprawiedliwość. Nieważne, że mógłby zginąć, byle tylko w jednej szaleńczej chwili uwolnić się od bólu i smutku. Wystarczy jedynie wyjść z ukrycia, dalej wydarzenia potoczą się same.

Tylko jeden maleńki krok.

Ze zdławionym szlochem zacisnął pięści i opuścił wzrok. Nie mogę zostawić Katriny. Na chwilę zesztywniał, mrugając oczami, w końcu boleśnie powoli cofnął się.

– Wracajmy zatem.

Nie czekając na reakcję Baldora zaczął jak najszybciej przemykać się między drzewami. Gdy stracił z oczu obóz, wybiegł na drogę i puścił się pędem, gnany frustracją, złością i strachem.

Baldor wygramolił się za nim, doganiając go na prostej. W końcu Roran zwolnił, biegnąc swobodnie, i zaczekał aż towarzysz zrówna się z nim.

– Powiadom wszystkich. Ja porozmawiam z Horstem.

Baldor przytaknął i znów przyspieszyli kroku.

Po dwóch milach zatrzymali się, by chwilę odpocząć i pociągnąć łyk wody. Gdy przestali dyszeć, znów ruszyli naprzód przez niskie wzgórza, otaczające Carvahall. Wzniesienia i spadki zmusiły ich do zwolnienia tempa, wkrótce jednak ujrzeli przed sobą wioskę.

Roran natychmiast skręcił do kuźni, pozostawiając Baldora na drodze. Mijając w pędzie dom, gorączkowo kreślił plany uniknięcia bądź zabicia obcych bez wzbudzenia gniewu imperium.

Gdy wpadł do kuźni Horst wbijał akurat kołek w ramę wozu Quimby’ego, śpiewając głośno.

– Hej, ho!

Brzęczy i dźwięczy na kowadle młot,

kapryśny metal i stali grzmot,

z hukiem i brzękiem trzymam w garści młot

i biję niesforne żelazo!

Na widok Rorana Horst zamarł z uniesioną ręką.

– Co się stało, chłopcze? Baldor jest ranny?

Roran pokręcił głową i pochylił się, głośno chwytając powietrze. Krótkimi zdaniami zrelacjonował wszystko co widzieli i powtórzył ich wnioski, w tym najważniejszy, że obcy to bez wątpienia agenci imperium.

Horst przeczesał palcami brodę.

– Musisz opuścić Carvahall. Weź z domu jedzenie na drogę, potem zabierz moją klacz – Ivor pożyczył ją do karczowania pniaków – i jedź na pogórze. Gdy zorientujemy się, czego chcą żołnierze, przyślę do ciebie Albriecha bądź Baldora.

– Co powiesz, jeśli o mnie spytają?

– Że ruszyłeś na łowy i nie wiemy kiedy wrócisz. Zresztą to prawda. Wątpię zaś, by zaryzykowali wyprawę do lasu. Będą się bali, że cię przeoczą. Zakładając oczywiście, że to właśnie o ciebie im chodzi.

Roran przytaknął, odwrócił się i pobiegł do domu Horsta. Wewnątrz zerwał ze ściany uprząż i juki klaczy, szybko przygotował zawiniątko z rzepą, burakami, suszonym mięsem i bochnem chleba, złapał kociołek i wypadł na zewnątrz. Zatrzymał się tylko na moment, by wyjaśnić Elaine jak wygląda sytuacja.

Dźwigając w objęciach niewygodne zawiniątko z zapasami pobiegł na wschód z Carvahall na farmę Ivora. Zastał farmera obok domu. Poganiał wierzbową witką klacz, która usiłowała wyrwać z ziemi rozgałęzione korzenie wiązu.

– No dalej – krzyczał farmer. – Przyłóż się, przyłóż! – Koń zadrżał z wysiłku, wokół wędzidła wystąpiła piana. W końcu z gwałtownym szarpnięciem pień uniósł się i runął na bok; korzenie sięgnęły ku niebu niczym pokrzywione palce. Ivor pociągnął lekko wodze klaczy i poklepał ją dobrodusznie. – Już dobrze, dobrze, skończone.

Roran pomachał mu z daleka, a gdy się zbliżył, wskazał dłonią klacz.

– Muszę ją pożyczyć. – Szybko wyjaśnił dlaczego.

Ivor zaklął i mamrocząc niechętnie pod nosem zaczął wyprzęgać klacz.

– Zawsze ktoś przeszkadza mi w chwili, gdy na dobre zabiorę się do roboty. Nigdy wcześniej.

Splótł ręce na piersiach i marszcząc brwi przyglądał się Roranowi, który w skupieniu siodłał konia.

Gdy skończył, wskoczył na grzbiet klaczy, trzymając w dłoni łuk.

– Przepraszam że ci przeszkodziłem, ale nic nie mogłem poradzić.

– Nie przejmuj się. Uważaj tylko i nie daj się złapać.

– Spróbuję.

Wbijając pięty w boki klaczy Roran usłyszał jeszcze krzyk Ivora.

– I nie ukrywaj się nad moim strumykiem!

Uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową, pochylony nisko nad końską szyją. Wkrótce dotarł do podnóża Kośćca i zagłębił się między góry, tworzące północną granicę doliny Palancar. Po jakimś czasie znalazł miejsce na zboczu, z którego mógł niepostrzeżenie obserwować Carvahall. Uwiązał wierzchowca i usiadł na ziemi czekając.

Powiódł wzrokiem po ciemnych koronach sosen i zadrżał. Nie lubił przebywać tak blisko Kośćca. Niemal nikt z Carvahall nie śmiał zapuszczać się w góry, a ci, którzy to robili często nie wracali.

Wkrótce Roran ujrzał żołnierzy, maszerujących parami drogą. Na przedzie jechały dwie złowieszcze czarne postaci. Naprędce zebrana grupka mężczyzn, niektórych z kilofami w dłoniach, zatrzymała ich na skraju wioski. Obie strony zaczęły rozmawiać, a potem po prostu stanęły naprzeciw siebie niczym warczące psy, czekające kto uderzy pierwszy. Po długiej chwili mężczyźni z Carvahall odstąpili na bok, przepuszczając intruzów.

Co teraz? – zastanawiał się Roran, huśtając się na piętach.

 

***

 

Do wieczora żołnierze rozbili obóz na polu obok wioski. Ich namioty tworzyły niski, szary czworobok, wewnątrz którego migały powykrzywiane cienie wartowników patrolujących obrzeża. Pośrodku czworoboku wielkie ognisko wysyłało w powietrze obłoki dymu.

Roran także rozbił obóz. Teraz mógł już tylko patrzeć i rozmyślać. Zawsze zakładał, że gdy obcy zniszczyli jego dom, dostali to po co przyszli, to znaczy kamień znaleziony przez Eragona w Kośćcu. Może jednak go nie znaleźli? Może Eragon zdołał z nim uciec, uznał, że powinien odejść, by go ochronić? Zmarszczył brwi. To w znacznej mierze tłumaczyło powód ucieczki kuzyna, Roranowi jednak nadal wydało się dość naciągane. Niezależnie od powodów, król musi uważać ów kamień za fantastyczny skarb, skoro przysłał po niego tak wielu ludzi. Nie pojmuję, czemu miałby być taki cenny? Może chodzi o magię?

Wciągnął głęboko w płuca haust chłodnego wieczornego powietrza, słuchając pohukiwania sowy. Nagle jego uwagę przyciągnął niespodziewany ruch. Jakiś człowiek przedzierał się przez las w dole. Roran ukrył się szybko za głazem, naciągając łuk. Odczekał, aż upewnił się, że to Albriech, po czym zagwizdał cicho.

Syn kowala wkrótce dotarł do głazu, na plecach dźwigał wypchany worek. Stęknął i rzucił go na ziemię.

– Myślałem już, że nigdy cię nie znajdę.

– Dziwię się, że znalazłeś.

– Nie mogę powiedzieć, że podobał mi się marsz po lesie po zachodzie słońca. Cały czas spodziewałem się, że wpadnę na niedźwiedzia albo coś jeszcze gorszego. Jeśli chcesz znać moje zdanie, Kościec to niedobre miejsce dla ludzi.

Roran znów spojrzał ku Carvahall.

– Po co właściwie przyszli?

– Żeby cię zabrać. Są gotowi czekać ile tylko trzeba na twój powrót z polowania.

Roran usiadł ciężko. Miał wrażenie jakby wokół jego żołądka zacisnęła się lodowata dłoń.

– Podali jakiś powód? Wspominali o kamieniu?

Albriech pokręcił głową.

– Mówili jedynie, że to sprawa króla. Cały dzień zadawali pytania o ciebie i Eragona, nic więcej ich nie interesowało. Zostałbym, ale rano zauważyliby moją nieobecność. Przyniosłem ci mnóstwo jedzenia i koce oraz maści Gertrudy na wypadek gdybyś się zranił. Dasz sobie radę.

Przywołując na pomoc wszystkie swe siły Roran uśmiechnął się.

– Dzięki.

– Każdy postąpiłby tak samo – Albriech zażenowany wzruszył ramionami. Zawrócił, przeszedł parę kroków, po czym obejrzał się przez ramię.

– A przy okazji, ci dwaj obcy... nazywają ich Ra’zacami.

 

Rozdział 6: Przyrzeczenie Saphiry

 

Rankiem po spotkaniu z Radą Starszych Eragon czyścił właśnie i natłuszczał siodło Saphiry, starając się nie nadwyrężać pleców, gdy złożył mu wizytę Orik. Krasnolud odczekał cierpliwie aż Eragon skończy oliwić pasek, po czym odezwał się.

– Czujesz się dziś lepiej?

– Odrobinę.

– To dobrze, potrzebna nam twoja siła. Częściowo przychodzę po to, by zobaczyć jak się miewasz, a częściowo dlatego, że jeśli nie masz innych zajęć, Hrodgar chciałby z tobą pomówić.

Eragon uśmiechnął się cierpko.

– Dla niego zawsze znajdę czas. Musi o tym wiedzieć.

Orik roześmiał się.

– Owszem, ale uprzejmiej jest spytać. – Gdy Eragon odłożył siodło, Saphira wyłoniła się z wyściełanego kąta i powitała Orika przyjacielskim warknięciem. – Tobie też życzę dobrego dnia – odparł składając głęboki ukłon.

Krasnolud poprowadził ich jednym z czterech głównych korytarzy Tronjheimu w stronę środkowej komnaty i dwóch bliźniaczych schodów wiodących pod ziemię do sali tronowej króla. Nim jednak dotarli do okrągłej komnaty, skręcił na inne schody. Dopiero po chwili Eragon zrozumiał, iż Orik zrobił to, by nie musieć oglądać strzaskanego Isidar Mithrimu.

Wkrótce zatrzymali się przed granitowymi drzwiami ozdobionymi koroną o siedmiu szczytach. Siedem zbrojnych krasnoludów stojących po obu stronach wejścia jednocześnie uderzyło o ziemię drzewcami swych kilofów. Do wtóru łomotu drewna o kamień odrzwia otwarły się do środka.

Eragon pozdrowił Orika skinieniem głowy, po czym wraz z Saphirą wszedł do mrocznej sali. Maszerowali razem w stronę odległego tronu, mijając po drodze nieruchome posągi, hírny, dawnych krasnoludzkich królów. Dotarłszy do stóp ciężkiego, czarnego tronu Eragon skłonił się. Krasnoludzki władca w odpowiedzi pochylił srebrzystą głowę, rubiny osadzone w złotym hełmie zalśniły krwawym blaskiem niczym odłamki rozżarzonej stali. Na okrytych kolczugą kolanach spoczywał Volund, młot bojowy.

– Cieniobójco – przemówił Hrothgar – witaj w moim dworze. Wiele uczyniłeś od czasu naszego ostatniego spotkania. Dowiodłeś też, że myliłem się co do Zar’roca. Ostrze Morzana będzie mile widziane w Tronjheimie, póki pozostanie u twego boku.

– Dziękuję – odparł Eragon wstając.

– Chcemy także – zagrzmiał krasnolud – byś zatrzymał zbroję, którą nosiłeś w bitwie o Farthen Dur. W czasie naszej rozmowy, naprawiają ją nasi najlepsi kowale. To samo czynią ze smoczą zbroją i gdy ją zreperują Saphira może używać jej jak długo zechce, bądź do chwili, gdy z niej wyrośnie. Chociaż w ten sposób możemy okazać naszą wdzięczność. Gdyby nie wojna z Galbatorixem, urządzilibyśmy uczty i święta na waszą cześć... Będą jednak musiały zaczekać do spokojniejszych czasów.

– Wasza hojność przekracza wszystko, o czym mogliśmy marzyć – odparł Eragon w imieniu swoim i Saphiry. – Dumni będziemy z tak szlachetnych darów.

Wyraźnie zadowolony Hrothgar mimo to skrzywił się, ściągając krzaczaste brwi.

– Nie możemy niestety dłużej wymieniać uprzejmości. Wszystkie klany nękają mnie, bym coś zrobił w sprawie następcy Ajihada. Gdy Rada Starszych ogłosiła wczoraj, że poprze Nasuadę, wśród mego ludu wybuchły dyskusje jakich nie oglądałem, odkąd wstąpiłem na tron. Przywódcy klanów musieli zadecydować, czy przyjmą Nasuadę, czy też poszukają innego kandydata. Większość uznała, że Nasuada winna poprowadzić Vardenów. Ja jednak nim skłonię się ku którejś ze stron, chcę poznać twoje zdanie Eragonie. Żaden król nie może pozwolić sobie, by wyjść na głupca.

Ile możemy mu powiedzieć? – spytał Saphirę Eragon, zastanawiając się szybko.

Zawsze traktował nas uczciwie, ale nie mamy pojęcia, co obiecał innym. Lepiej zachowajmy ostrożność do chwili, gdy Nasuada przejmie pełną władzę.

Zgoda.

– Saphira i ja zgodziliśmy się jej pomóc. Nie sprzeciwimy się jej powołaniu. I – Eragon zastanawiał się, czy nie posuwa się za daleko – proszę, byś uczynił to samo. Vardeni nie mogą sobie pozwolić na wewnętrzne spory. Potrzebują jedności.

– Oeí – Hrothgar odchylił się. – Przemawiasz z nowym autorytetem. Twoja sugestia brzmi dobrze, rodzi się jednak pytanie: czy sądzisz, że Nasuada będzie mądrym przywódcą, czy też twym wyborem kierują inne motywy?

To próba – ostrzegła Saphira. – Chce wiedzieć, czemu ją poparliśmy.

Eragon poczuł jak jego usta wyginają się w lekkim uśmiechu.

– Uważam, że jest mądra i przebiegła nad swój wiek. Będzie dobrym przywódcą Vardenów.

– I dlatego ją popierasz?

– Tak.

Hrothgar przytaknął, jego długa, śnieżnobiała broda zafalowała.

– Z ulgą przyjmuję twoje słowa. Ostatnio zbyt mało troszczono się o to co jest słuszne i dobre, a stanowczo za wiele o kwestie władzy dla poszczególnych osób. Trudno bez gniewu obserwować podobną głupotę.

W długiej sali tronowej zapadła niezręczna cisza. W końcu Eragon odezwał się, by ją przerwać.

– Co zamierzacie zrobić ze smoczą twierdzą? Czy założycie nową posadzkę?

Po raz pierwszy w oczach króla dostrzegł przejmujący smutek, który pogłębił jeszcze otaczające je niczym szprychy kół zmarszczki. Eragon nie widział dotąd krasnoluda równie bliskiego płaczu.

– Wielu trzeba rozmów, nim podejmiemy jakieś kroki. Saphira i Arya dokonały straszliwego czynu. Może koniecznego, ale i straszliwego. Być może lepiej byłoby, gdyby Urgale nas pokonały, nim we dwie strzaskały Isidar Mithrim. Serce Tronjheimu pękło, podobnie nasze serca – Hrothgar przyłożył pięść do piersi, powoli rozprostował dłoń i wyciągnął ją, chwytając owinięte w skórę drzewce Volunda.

Saphira dotknęła umysłu Eragona. Wyczuł w niej wiele emocji; najbardziej zaskoczyły go smutek i poczucie winy. Szczerze żałowała zniszczenia Gwiaździstej Róży, mimo iż musiało do tego dojść. Mój mały -rzekła – pomóż mi. Muszę pomówić z Hrothgarem. Spytaj go, czy krasnoludy potrafią odbudować Isidar Mithrim z odłamków?

Gdy powtórzył jej słowa, Hrothgar wymamrotał coś we własnym języku.

– Mamy niezbędne umiejętności – dodał – ale co nam po nich? Zadanie to zabrałoby nam miesiące, nawet lata i w końcu otrzymalibyśmy jeno żałosną parodię piękna, które niegdyś zdobiło Tronjheim! Nie pozwolę na podobną kpinę.

Saphira ani na moment nie spuszczała wzroku z króla.

Teraz powiedz mu, że jeśli złożą Isidar Mithrim tak,bye nie zabrakło nawet jednego kawałka, wierzę, że zdołam go scalić.

Eragon zachłysnął się. W swym zdumieniu zapomniał zupełnie o obecności Hrothgara.

Saphiro, to wymagałoby niewiarygodnej energii! Sama mi mówiłaś, że nie potrafisz swobodnie posługiwać się magią. Skąd pewność, że zdołasz to zrobić?

Zdołam, jeśli potrzeba będzie dość wielka. To będzie mój dar dla krasnoludów. Przypomnij sobie grobowiec Broma i niechaj to przegna twe wątpliwości. I zamknij usta – to nieprzystojne, zwłaszcza przed królem.

Gdy Eragon przekazał propozycję Saphiry, Hrothgar wyprostował się gwałtownie.

– Czy to możliwe? – wykrzyknął. – Nawet elfy nie podjęłyby się takiego dzieła.

– Jest pewna swoich zdolności.

– Zatem odbudujemy Isidar Mithrim, nieważne czy zajmie to dziesięć czy sto lat. Stworzymy szkielet klejnotu i osadzimy na pierwotnych miejscach wszystkie odłamki, nie zapomnimy nawet o najmniejszym. Choćbyśmy mieli rozbijać na części większe kawałki, dokonamy tego, dokładając wszelkich wysiłków, korzystając ze wszystkich zdolności do pracy w kamieniu, by nie uronić nawet pyłku. A kiedy skończymy, przybędziecie tu i uleczycie Gwiaździstą Różę.

– Przybędziemy – Eragon skłonił się.

Hrothgar uśmiechnął się – zupełnie jakby na ich oczach pękł granitowy mur.

– Ogromną radość sprawiłaś mi, Saphiro, znów mam powód, by żyć i władać. Jeśli to zrobisz, krasnoludy na całym świecie będą czcić twoje imię przez niezliczone pokolenia. Idźcie teraz z moim błogosławieństwem, a ja powiadomię klany o naszej rozmowie. Nie zachowujcie milczenia czekając na moje słowa, bo każdy krasnolud winien jak najprędzej usłyszeć tę wieść. Powtórzcie ją wszystkim, których spotkacie. Niechaj w podziemiu zabrzmią głosy radości naszej rasy.

Skłoniwszy się raz jeszcze Eragon i Saphira odeszli, pozostawiając uśmiechniętego władcę krasnoludów. Za drzwiami sali Eragon opowiedział o wszystkim Orikowi. Krasnolud natychmiast pokłonił się i ucałował posadzkę u stóp Saphiry. Potem podniósł się z szerokim uśmiechem i uścisnął dłoń Eragona.

– To doprawdy cud. Daliście nam dokładnie tę nadzieję, jakiej potrzebowaliśmy, by pogodzić się z tym co zaszło. Założę się, że dziś wieczór miód popłynie strumieniami.

– A jutro jest pogrzeb.

Orik spoważniał na moment.

– Jutro tak, lecz do tego czasu nie pozwolimy się dręczyć nieszczęśliwym myślom. Chodźcie.

Nie wypuszczając dłoni Eragona krasnolud pociągnął go w głąb Tronjheimu, do wielkiej sali biesiadnej, w której wokół kamiennych stołów zasiadało mnóstwo krasnoludów. Orik wskoczył na pierwszy z brzegu, zrzucając na podłogę naczynia, i gromkim głosem powtórzył wieści o Isidar Mithrimie. Odpowiedziały mu wiwaty i krzyki, które niemal ogłuszyły Eragona. Każdy z krasnoludów upierał się, by podejść do Saphiry i ucałować posadzkę, tak jak to uczynił Orik. Gdy skończyli, porzucili posiłki i napełnili kamienne kufle piwem i miodem.

Eragon dołączył do zabawy z zapałem, który zaskoczył nawet jego. Powszechna radość pomagała przegnać melancholię, jaka zagnieździła się w jego sercu. Próbował jednak nie poddawać się pijaństwu, świadom obowiązków oczekujących go następnego dnia. Zdecydowanie wolał zachować wówczas trzeźwy umysł.

Nawet Saphira skosztowała miodu, a gdy odkryła, że jej smakuje, krasnoludy wytoczyły dla niej całą beczkę. Wsuwając potężną szczękę do środka opróżniła ją trzema długimi łykami, po czym uniosła głowę do sufitu i beknęła, wyrzucając z paszczy olbrzymi jęzor ognia. Eragon przez kilkanaście minut przekonywał krasnoludy, że mogą bezpiecznie zbliżyć się do smoczycy, gdy mu się jednak udało, natychmiast – wbrew protestom kucharza – postawiły przed nią drugą beczkę i z podziwem patrzyły, jak i tę opróżniła.

W miarę jak Saphira upijała się coraz bardziej, jej uczucia i myśli z coraz większą siłą zalewały Eragona. Zaczynał mieć trudności z poleganiem na własnych myślach. Oglądał świat jednocześnie swoimi i jej oczami i wzrok smoczycy sprawiał, że otoczenie zamazywało się, nabierało innych kolorów. Nawet zapachy co chwila ulegały zmianie, stawały się ostrzejsze, mocniejsze.

Krasnoludy zaczęły śpiewać. Saphira wijąc się w miejscu nuciła im do wtóru, podkreślając każdy wers rykiem. Eragon otworzył usta, by dołączyć do chóru, i ze zdumieniem odkrył, że zamiast słów wydobyły się z nich ochrypłe warkoty smoczego głosu. To już za wiele, pomyślał kręcąc głową. A może po prostu jestem pijany? W końcu uznał, że nie ma to znaczenia i nie zważając na swój głos podjął radosną pieśń. W miarę rozchodzenia się wieści o Isidar Mithrimie coraz więcej krasnoludów przybywało do sali. Wkrótce setki stłoczyły się przy stołach, tworząc ciasny pierścień wokół Eragona i Saphiry. Orik wezwał muzyków, którzy ustawili się w kącie i ściągnęli z instrumentów futerały z zielonego aksamitu. Wkrótce w powietrzu rozeszły się dźwięki harf, lutni i srebrnych fletów.

Minęło wiele godzin, nim w końcu zgiełk zaczął cichnąć. Wówczas Orik ponownie wgramolił się na stół. Stanął tam w rozkroku, próbując zachować równowagę, z kuflem w ręku i przekrzywioną, okutą żelazem czapką na głowie.

– Słuchajcie! – wykrzyknął. – W końcu uczciliśmy wszystko tak jak należy. Urgale odeszły, Cień nie żyje, a my zwyciężyliśmy! – Krasnoludy zabębniły pięściami o blaty. To była świetna mowa, krótka i do rzeczy, lecz Orik jeszcze nie skończył. – Za Eragona i Saphirę! – huknął, unosząc kufel. Toast także spotkał się z ogólną aprobatą.

Eragon wstał i skłonił się do wtóru kolejnych okrzyków. Obok niego Saphira ryknęła i uniosła przednią nogę przyciskając ją do piersi i próbując go naśladować. Zachwiała się, krasnoludy dostrzegając niebezpieczeństwo umknęły na boki. Ledwie zdążyły. Z głośnym hukiem Saphira runęła w tył, lądując na jednym ze stołów.

Plecy Eragona przeszyła gwałtowna błyskawica bólu. Bez zmysłów runął na ogon smoczycy.

 

Rozdział 7: Requiem

 

– Obudź się, Knurlhiem, nie możesz teraz spać. Potrzebują nas przy bramie, bez nas nie zaczną.

Eragon z wysiłkiem uniósł ciężkie powieki, świadom bólu głowy i całego ciała. Leżał na zimnym, kamiennym stole.

– Co? – skrzywił się, czując niesmak na języku.

Orik szarpnął swą brązową brodę.

– Kondukt Ajihada. Musimy do niego dołączyć.

– Nie, nie, jak mnie nazwałeś?

Wciąż przebywali w sali bankietowej, lecz prócz niego, Orika i Saphiry była pusta. Smoczyca leżała na boku między dwoma stołami. Teraz poruszyła się i uniosła głowę, rozglądając się przekrwionymi oczami.

– Kamiennogłowy! Nazwałem cię kamiennogłowym, bo od prawie godziny usiłuję cię obudzić.

Eragon usiadł z trudem i zsunął się ze stołu. W jego umyśle pojawiły się przebłyski wspomnień z poprzedniego wieczoru. Saphiro, jak się czujesz? – spytał podchodząc do niej chwiejnie.

Smoczyca obróciła głowę, raz po raz przesuwając szkarłatnym językiem po zębach niczym kot, który zjadł coś bardzo niesmacznego.

Jestem cała... tak myślę. Coś dziwnego stało się z mym lewym skrzydłem; chyba na nim właśnie wylądowałam, a głowę wypełniają mi setki rozpalonych strzał.

– Czy zraniła kogoś, gdy upadła? – spytał zatroskany Eragon.

Potężna pierś krasnoluda uniosła się w serdecznym śmiechu.

– Tylko tych, którzy z radości pospadali z krzeseł. Smok, który pije i pada bez zmysłów! Z pewnością przez wiele lat będą o tym śpiewać pieśni – Saphira rozprostowała skrzydła i z nadąsaną miną odwróciła głowę. – Uznaliśmy, że najlepiej będzie was tu zostawić, a zresztą i tak nie mogliśmy cię poruszyć, Saphiro. Kucharz strasznie protestował; lękał się, że wypijesz więcej niż cztery beczki jego najlepszego miodu.

I ty miałaś do mnie pretensje o picie? Gdybym opróżnił cztery beczki, padłbym trupem.

Dlatego właśnie nie jesteś smokiem.

Orik wepchnął mu w ręce naręcze ubrań.

– Masz, załóż to. Bardziej nadaje się na pogrzeb niż twój strój. Ale szybko, mamy niewiele czasu.

Eragon pośpiesznie naciągnął nowe ubranie – zwiewną białą koszulę z wiązaniami przy mankietach, czerwoną kamizelę ozdobioną złotymi szamerunkami i haftami, ciemne spodnie, lśniące, wysokie, czarne buty, uderzające głośno o posadzkę i zamaszystą pelerynę spinaną pod szyją wysadzaną klejnotami broszą. Zamiast na zwykłym pasku Zar’roc zawisł na ozdobnym pasie.

Eragon ochlapał twarz zimną wodą i spróbował przeczesać potargane włosy. Potem Orik wyprowadził go wraz z Saphirą z sali i poganiając powiódł korytarzami w stronę południowej bramy Tronjheimu.

– Musimy zacząć stamtąd – wyjaśnił poruszając się ze zdumiewającą prędkością na swych krótkich nogach – bo tam właśnie zatrzymała się trzy dni temu procesja z ciałem Ajihada. Jego podróż do grobu musi odbyć się nieprzerwanie, inaczej duch nie zazna spokoju.

Osobliwy zwyczaj – zauważyła Saphira.

Eragon zgodził się, dostrzegając lekką chwiejność smoczycy. W Carvahall ludzi zwykle grzebano na ich farmach albo, jeśli mieszkali w wiosce, na niewielkim cmentarzu. Towarzyszyła temu jedynie garstka prostych rytuałów: recytacje fragmentów pewnych ballad i stypa urządzana później dla krewnych i przyjaciół.

Czy wytrzymasz cały pogrzeb? – spytał widząc kolejne potknięcie Saphiry.

Smoczyca skrzywiła się przelotnie.

Pogrzeb i mianowanie Nasuady. Ale potem muszę się przespać. Zaraza na ten miód!

Eragon powrócił do rozmowy z Orikiem.

– Gdzie zostanie pochowany Ajihad?

Krasnolud zwolnił i ostrożnie spojrzał na swego towarzysza.

– To kwestia sporna wśród klanów. Gdy krasnolud umiera, uważamy, że należy zamknąć go w kamieniu, w przeciwnym razie nigdy nie dołączy do swych przodków. To skomplikowane, nie mogę powiedzieć więcej komuś z zewnątrz, ale dokładamy wszelkich starań, by zapewnić podobny pogrzeb. To hańba dla rodziny bądź klanu, jeśli pozwolą jednemu ze swych członków spocząć w gorszym żywiole.

– Pod Farthen Durrm istnieje komora stanowiąca dom wszystkich knurlan, krasnoludów, którzy tu umarli. Tam właśnie trafi Ajihad. Nie może zostać pogrzebany z nami, jest bowiem człowiekiem. Przygotowano mu jednak wydrążoną niszę. Vardeni będą mogli go odwiedzać, nie naruszając naszych uświęconych grot, a Ajihad otrzyma godny pochówek, na jaki zasłużył.

– Wasz król wiele zrobił dla Vardenów – zauważył Eragon.

– Niektórzy twierdzą, że zbyt wiele.

 

***

 

Przed potężną bramą – podniesioną na ukrytych łańcuchach i ukazującą słabe światło dnia sączące się do Farthen Duru – zastali już starannie uszykowaną kolumnę. Na przedzie leżał Ajihad, zimny i blady na płycie z białego marmuru, dźwiganej przez sześciu mężów w czarnych zbrojach. Na głowie miał hełm wysadzany drogocennymi kamieniami, dłonie splecione tuż pod obojczykami spoczywały na kościanej rękojeści nagiego miecza wystającego spod tarczy zakrywającej pierś i nogi. Srebrna kolczuga, jakby utkana z pierścieni księżycowego światła, spływała z rąk i nóg na marmur.

Tuż za ciałem stała Nasuada, poważna, odziana w żałobną czerń, silna i gibka. Twarz miała mokrą od łez. U jej boku czekał Hrothgar w ciemnych szatach, dalej Arya, Rada Starszych ze stosownie żałobnymi minami i wreszcie szereg żałobników, ciągnący się na milę poza Tronjheimem.

Wszystkie drzwi i przejścia w czteropiętrowym korytarzu wiodącym do środkowej komnaty Tronjheimu leżącej pół mili dalej, stały otworem. Tłoczyli się w nich ludzie i krasnoludy. Pomiędzy szarymi plamami twarzy długie gobeliny kołysały się unoszone setkami westchnień i szeptów, gdy pojawili się Saphira i Eragon.

Jörmundur wezwał ich gestem. Starając się nie naruszyć kolumny, Eragon i Saphira przesunęli się naprzód w ślad za nim, ścigani nieprzychylnym spojrzeniem Sabrae. Orik stanął obok swego króla.

Czekali, Eragon nie wiedział na co.

Wszystkie latarnie były na wpół przesłonięte, toteż wokół panował chłodny półmrok, nadając otoczeniu niezwykłej nierzeczywistą aurę. Nikt się nie poruszał, nawet nie oddychał. Przez krótką chwilę Eragon wyobraził sobie, iż otaczają go posągi zastygłe na całą wieczność. Z noszy wznosiła się samotna smużka dymu z kadzidła i leniwie wspinała się ku pogrążonym w mgiełce sufitom, niosąc ze sobą woń cedru i janowca. W całej sali poruszała się tylko ona: cienka linia wijąca się niczym wąż i kołysząca się z boku na bok.

Głęboko w Tronjheimie odezwał się bęben. Bum. Donośny basowy łoskot odbił się echem w samych ich kościach, wstrząsając miastem-górą i sprawiając, że zadźwięczało całe niczym wielki kamienny dzwon.

Postąpili krok naprzód.

Bum. Przy drugim uderzeniu do pierwszego bębna dołączył kolejny, jeszcze niższy. Ich zgodne głosy wstrząsnęły korytarzem. Siła dźwięku popychała procesję w majestatycznym tempie, nadawała każdemu krokowi znaczenie, cel, powagę stosowną do okoliczności. Żadna myśl nie mogła przetrwać wibrujących wokół dźwięków, jedynie wezbranie emocji, które bębny podsycały, zręcznie przywołując jednocześnie łzy i gorzko-słodką radość.

Bum.

Gdy tunel dobiegł końca, niosący Ajihada mężczyźni zatrzymali się pomiędzy onyksowymi kolumnami. W końcu ruszyli w głąb środkowej sali. Eragon ujrzał jak krasnoludy poważnieją jeszcze bardziej na widok Isidar Mithrimu.

Bum.

Wędrowali przez kryształowy cmentarz. Krąg potężnych odłamków leżał pośrodku olbrzymiej komnaty, otaczając połyskliwy wzór w posadzce: młot i gwiazdy. Wiele kawałków rozmiarami przewyższało Saphirę. W ich głębi wciąż połyskiwały promienie gwiaździstego szafiru, na niektórych widać było płatki rzeźbionej róży.

Bum.

Niosący nosze wędrowali naprzód pomiędzy niezliczonymi ostrymi jak brzytwa krawędziami. Potem procesja skręciła i zeszła po szerokich stopniach, zagłębiając się w tunele poniżej. Maszerowali przez wiele grot, mijając kamienne chaty, w których krasnoludzkie dzieci tuliły się do swych matek odprowadzających kondukt spojrzeniami wielkich zdumionych oczu.

Bum.

Do wtóru końcowego crescendo zatrzymali się pod karbowanymi stalaktytami zwieszającymi się ze sklepienia olbrzymich katakumb, pełnych niewielkich nisz. W każdej z nich krył się grobowiec, ozdobiony imieniem i herbem klanu. Spoczywały tu tysiące – setki tysięcy. Jedyne światło rzucały rozmieszczone z rzadka czerwone latarnie, blade pośród cieni.

Po chwili niosący ciało przeszli do niewielkiego pomieszczenia, sąsiadującego z główną komorą. Pośrodku, na wzniesionej platformie czekała wielka krypta, wypełniona ciemnością.

Na jej szczycie widniał runiczny napis:

Niechaj wszyscy Knurlan, Ludzie i Elfy

Pamiętają

Tego człowieka.

Był bowiem szlachetny, silny i mądry

Guntera Aruna

Na oczach zgromadzonych wokół żałobników ciało Ajihada opuszczono w głąb krypty. Ci, którzy znali go osobiście, mogli podejść bliżej. Eragon i Saphira byli piąci, za Aryą. Wspinając się po marmurowych schodach, by po raz ostatni spojrzeć na ciało, Eragon poczuł obezwładniający smutek. Jego rozpacz wzmacniał jeszcze fakt, że miał wrażenie, iż obok Ajihada chowa też symbolicznie Murtagha.

Zatrzymując się obok grobu spojrzał na Ajihada. Przywódca Vardenów po śmierci wydawał się znacznie spokojniejszy i bardziej pogodny niż za życia, jakby dopiero śmierć dostrzegła jego wielkość i uczciła, zmazując wszystkie ślady codziennych trosk. Eragon znał go bardzo krótko, lecz w tym czasie Ajihad zyskał sobie jego szacunek, zarówno jako człowiek, jaki i wszystko co sobą reprezentował: wolność od tyranii. Poza tym, przywódca Vardenów jako pierwszy po ucieczce z dolinę Palancar ofiarował mu i Saphirze bezpieczne schronienie.

Pogrążony w smutku Eragon szukał w myślach największej możliwej pochwały. W końcu, poprzez ściśnięte gardło wyszeptał:

– Będą o tobie pamiętać, Ajihadzie, przysięgam. Spoczywaj w pokoju, wiedząc, że Nasuada podejmie twoje dzieło, a Imperium zostanie obalone dzięki temu, co osiągnąłeś.

Świadom dotyku Saphiry na ramieniu, Eragon zszedł z platformy wraz ze smoczycą i podążył za Jörmundurem na swoje miejsce.

Gdy w końcu wszyscy się pożegnali, Nasuada skłoniła się nad Ajihadem i dotknęła dłoni ojca, trzymając ją z łagodnym napięciem. W końcu jęknęła boleśnie i zaczęła śpiewać w dziwnym zawodzącym języku, napełniając kryptę żałobną muzyką.

A potem zjawiło się dwanaście krasnoludów, które zakryły marmurową płytą uniesioną twarz Ajihada. I tak odszedł.

 


< 41 >