Fahrenheit XLVIII - październik-listopad 2oo5
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<<<strona 21>>>

Unplugged czyli bez prądu,
znaczy dzieci ciemności

 

 

Grupa mężczyzn jechała na motorach. Maszyny były wielkie, adekwatnie do nich wielcy vel rośli byli prowadzący, od stóp do głów odziani w czerń. Kurtki skórzane (a jak nie skórzane, to nie wiem, ale czarne), czarne włosy, czarne okulary, czarne spodnie, czarne bluzki vel koszule albo T-shirty, bielizny się można jedynie domyślać, że również czarna, czarne buty (zapomniałabym o butach. Jakże ja mogłabym zapomnieć o butach, a to niewybaczalne zapomnieć o butach), czarne stopy, czarne... Cholera, co jeszcze może być czarne, o czym jest niewybaczalne zapomnieć? No jasne, że zapomniałam, o czym zapomniałam.

Wielcy, odziani na czarno mężczyźni to nic innego tylko „Hell’s Angels” albo „Angels of Hell”. Janiołeczki z rozłupanymi dupeckami – jak mawia mój znajomy Góral. Czyli anioły piekła, albo coś popierniczyłam z tłumaczeniem. Dzieci ciemności, a konkretnie synkowie. Jeszcze konkretniej: jedna z odmian tychże dzieci vel synków, ewentualnie córek. Ale o córkach, a przynajmniej córce, później... później.

W momencie pewnym nasi mężczyźni rośli zatrzymali swoje machiny piekielne, zeszli z nich w taki sposób, w jaki ze swoich machin piekielnych schodzą dzieci ciemności na amerykańskich filmach (w zwolnionym tempie i przy metalowej muzyce oraz najczęściej na wietrze, coby ich włosy rozwiewał), zbili się w wyzierającą ciemnością grupę vel kupę (przepraszam za określenie) i zgodnie skierowali się na klatkę schodową pewnej budowli przeznaczonej do zamieszkania przez ludzi – czyli budynku lub kamienicy ewentualnie innej podobnej formy architektonicznej.

I jak to we wszystkich historiach bywa, dzieci ciemności wchodzą oczywiście na ciemną klatkę schodową. A jeżeli wchodzą na jasną, czyli oświetloną, to w momencie wchodzenia światło natychmiast gaśnie, mdleją żarówki, topią się pstryczki i w ogóle ciemność nastaje. Jak dzieci ciemności, to i ciemność wymagana. Czyli również zanik możliwości wzrokowych. Tym bardziej, że wzrok w okowach ciemnych okularów. Ale to inny temat. Oczywiście kwestią sporną pozostaje fakt, mianowicie w jaki sposób owe syny darknessu nie zabiją się albo nie uszkodzą ciał o różne niespodziewanie wystające elementy klatki ciemnej schodowej. To jednak również pozostaje bez odpowiedzi. Niby skąd odpowiedź, skoro na klatce ciemno („choć oko wykol”) sama ciemność oraz ciemność, nie widać nawet owych dzieci ciemności/synków. Bo ciemno. Zgłupieć można, nawet trzeba. Ale brnijmy dalej.

Założenie jest następujące: synkowie mają dojść grupą zwartą do drzwi pewnych od pewnego mieszkania. Oczywiście idą synkowie grupą zwartą, a co za tym idzie: siebie wzajem asekurują przez wyżej wymienionymi niespodziankami, których oczywiście nie widać, bo ciemno. Dochodzą synkowie do drzwi owych, któreś dziecko ciemności łapę swoją ciemną wystawia i w drzwi (ciemne, dla przypomnienia) z całej siły wali.

Po klatce schodowej (ciemnej, dla przypomnienia) idzie tak zwane echo. Ciemne...

I drugie pytanie: jak oni znaleźli odpowiednie drzwi do puknięcia/walnięcia. Skoro ciemno, to znaleźć nie powinni. Chyba, że znają drogę na pamięć. Może ja się czepiam. Może owe dzieci vel synkowie (ciemności) posiadają po prostu zmysły wyostrzone do stopnia wystarczającego oraz ułatwiającego poruszanie się bezkolizyjne w ciemności właśnie. Któż to może wiedzieć lepiej niż DC. Taki skrót.

Nie, drzwi się od razu nie otworzyły. Najpierw do ciemnych uszu (?) dobiegło szuranie. Szur... szur... szur... Następnie do tych samych uszu dobiegł szczęk odblokowywanych zamków drzwiowych (takich, co mają zasuwę grubości trzech palców i specjalny klucz, co się go osiem razy przekręca zanim przekręci w drugą stronę, czy coś takiego...), następnie oraz finalnie (czyli w końcu) drzwi się otworzyły, wpuszczając snop ostrego światła na ogarnięty ciemnością korytarz schodowy.

W świetle stanęła postać... Synkowie ciemności oczy swoje przetarli (ale przedtem okulary ciemne na chwilę zdjęli) i wzrok ciemny w przybysza wlepili.

A przybyszem ze światła okazała się pokurczona staruszka. Żywa, zapewniam, że żywa. Pomimo tego korytarza, przecierania oczu i światłości... Wiem, że korytarz ciemny oraz jasna plama na jego końcu (korytarza, a niby czyjego końcu) jak najbardziej się kojarzy z klimatami rodem z: a) czegoś podobnego środowiska dzieci ciemności, b) inaczej mówiąc z zaświatami, c) krainami mitycznymi, wliczając przesławny Mordor, d) ewentualnie po prostu z ciemną klatką schodową oraz drzwiami otwartymi do zalanego światłem mieszkania...

Pokurczona staruszka w progu. Tak, bo to była staruszka. Siwa, mała i szeleszcząca. Nie dość tego, odważna jakowaś – odrzwia domostwa swojego otworzyła dzieciom ciemności właśnie. No cóż, stara – znaczy (w tym przypadku) wie (chyba) co czyni.

Proszę sobie wyobrazić, jaka nastąpiła konsternacja konfrontacyjna. Ewentualnie konfrontacja konsternacyjna. Dzieci vel synkowie ciemności vis a vis stary człowiek (w tym przypadku rodzaju żeńskiego). Oni jak na rozkaz okulary zzuli, oczy ciemnymi pięściami przetarli i na staruszkę spoglądnęli z góry. Bo tacy oni wysocy byli. Albo ona taka mała. Ona-staruszka dłonie swoje suche na suchej piersi splotła, głowę białowłosą osadzoną na suchym karku oraz na suchej szyi zadarła i oczy swoje suche, skryte za grubymi (jak denka od butelki śmietanowej – a kiedyś takie były butelki) zmrużyła.

Konsternacja jednak nie trwała długo. Jeden z pomiotów Hellu (nie mylić z gazem albo półwyspem) z szeregu wystąpił, ku staruszce pochylił i głosem dudniącym do niej przemówił:

– Matka, Lord Vader to jest?

Celowo użyłam imienia czarnego charakteru rodem ze Star Wars. No, po pierwsze, on był się nosił w większości na czarno. Pasuje jak przysłowiowy ulał. Po drugie, nie pamiętam, jak miał na imię-ksywę syn ciemności, do którego owi synowie ciemności przyszli. Po trzecie, strasznie profanuję, że nie pamiętam, a pamiętać powinnam. Po czwarte, Lord Vader jest ogólnie znany i w jakimś tam zestawieniu czarnych charakterów (znaczy ciemnych) zajął zaszczytne pierwsze miejsce, chyba. Albo zaszczytne trzecie. Nie jest to w tej chwili ważne przecież. Po piąte, jakoś tak się stało, że facet z czarnym nocnikiem na głowie przeszedł już do historii i się wszystkim kojarzy z Ciemną Stroną Mocy. Jest ciemność? Jest. No i wystarczy. Po szóste i ostatnie: on ten Lord V. posiadał specyficzny tembr głosu. Jakby mówił za pomocą tuby metalowej albo w garnek oraz przy pomocy respiratora. Tak również przemówiło tamto Dziecko Mroku (o, nowe określenie) do staruszki:

– Matka, Lord Vader to jest?

– Krzysio?

Świetlista odpowiedź pytająca padła prawie natychmiast po tym, jak dziecko ciemności zdążyło wycharczeć znak zapytania na końcu swojego zdania. I była ona, ta odpowiedź, tak zaskakująca, że się synkowie ciemnej strony mocy prawie posrali w chyba czarne majty. Bardzo wszystkich przepraszam za dobitne określenie, ale nic innego bardziej dobitnego w tym momencie nie przyszło mi do głowy.

– Krzysia nie ma... – zaszeleściła staruszka, nie mając jednakowoż zamiaru nikogo udawać. A w szczególności głosu przeciwpołożnemu Lordowi Vaderowi. Ona po prostu tak mówiła. Bo stara była i struny głosowe miała suche. A co suche, to i szeleści. Proste, logiczne, dziękuję bardzo.

– A kiedy Lord Vader wróci? – zarespiratorował syn mroku, kiedy tylko odzyskał oddech, co go stracił z wrażenia, że nie zrobił wrażenia... jakie zwykł zwykle robić, respiratorując i nad małymi ludźmi się pochylając.

– Krzysio wyszedł na spacerek... – odszeleściła starsza pani, niezmiennie cierpliwie i niezmiennie głowę zadzierając oraz oczy mrużąc. Ciekawe tylko, jak ona taką pozycję zdołała utrzymać. Ale cóż... dzieci ciemności mają swoje tajemnicze prawa, którymi się kierują w ciemności. Tak i starsza pani posiada tajemnicze zdolności utrzymywania się w suchej całości i chwała jej za to i nie należy zbytnio tego faktu analizować. Dla zdrowia psychicznego, pokoju na świecie oraz czegoś tam. Czyli bo tak.

Albo i należy analizować, ale to jest temat nie na teraz. Raczej na zgoła inny felieton, ewentualnie całą serię, możliwe że nawet pracę naukową wielotomową, następnie powieść bez końca, scenariusz, tasiemcowy serial, holiłudzką ekranizację, aż finalnie NOBLA!

Zasapałam się, ale wizję przecudnej urody, która gnębi każdego tfu-rcę, musiałam przedstawić.

Wracając do scenki: staruszka stoi, głowę zadziera, szeleści wdzięcznie, dziecko vel synalek ciemności się ku niej nachyla i wzorem czarnego/ciemnego charakteru respiratoruje.

– Wyszedł na spacerek... – Ciemne echo niesie szeleszczenie starszej pani po zakamarkach ciemnego korytarza. To znaczy nie tak do końca ciemnego, ponieważ starsza pani stoi we drzwiach do swojego domostwa, a skoro stoi we drzwiach, to znaczy, że one są otwarte. Dla przypomnienia dodam, że mogłaby kobiecina zasuszona stać w odrzwiach zamkniętych pod warunkiem jednakowoż jakoby stanowiła odmienną formę od cielesnej, czyli na przykład astralną. Jeżeli można tak powiedzieć. W przypadku, kiedy babcia stoi w progu, drzwi są otwarte... Znaczy inaczej być nie może, akuratnie kobieta żywą jest. Aczkolwiek zasuszoną, jak to z niektórymi babciami staruszkami bywa nierzadko. Oczywiście babcią ze względu na wnuczki może również zostać kobieta młodsza od zasuszonej. Temat ten nieporuszony również pozostawmy.

Wracając po raz kolejny do scenki:

Słowa kobiety suchej echo ciemne poniosło po korytarzu. Dla wyjaśnienia dodam, że córcią ciemności babcia nie była nigdy i nigdy w życiu nie respiratorowała. Pełne jej zdanie, którego dotąd nie przytoczyłam, żeby oszczędzić szoku informacyjnego brzmiało następująco:

– Krzysia nie ma, wyszedł na spacerek z Pimpusiem.

Dla kolejnego wyjaśnienia dodam, że Pimpuś to pies, rasy różowy pudel albo York. Nieważna rasa, ważne, że piesek mikroskopijny, i ani w ząb, ani w to drugie nie pasuje wizualnie do stereotypu dziecka ciemności.

Jeżeli chodzi o synków, co stali przed drzwiami, to oczywiście byli w szoku. Babcia w szoku nie była ani przez sekundę. Nie wnikam również, czy owi przybysze posiadają zasuszone staruszki w domu. I nie wnikam dlaczego Angels of Hell tak naprawdę się trzymają w grupie. Wpływ środowiska na kształtowanie czegośtam... Nie wnikam.

Zgubiłam wątek, ponieważ jak się okazuje nie posiadam podzielnej uwagi. Jeżeli następuje sytuacja słowotokowa, istnieje również podejrzenie, że prędzej czy później w słowotoku owym wątek posieję jak makiem. Co właściwie obecnie uczyniłam. Zdarza się jednak coraz częściej, że zgubiony wątek odzyskuję oraz po lekkiej dezorientacji kontynuuję. Tyle a propos zgubionych wątków.

Po raz kolejny i już chyba ostatni wracam do tematu dzieci ciemności, babci zasuszonej oraz drzwi otwartych. Mit drapieżnej otchłani babcia już zaczęła obalać, a powaliła ostatecznie tekstem typu:

– Może jednak wejdziecie chłopcy, zrobię herbatkę, upiekłam szarlotkę. Poczekacie na Krzysia, porozmawiamy...

Ja chyba sobie powinnam zrobić na przykład pranie mózgu teraz. Wyobraziłam sobie, jak panowie synowie mroku siadają na różowej kanapie, biorą w swoje grube, ciemne łapy małe, zgrabne filiżanki z herbatką i grzecznie (uważając na to, żeby nie nakruszyć) delektują się kruchym babcinym ciastem: jabłkowym przekładańcem.

Szok. Widziałam piekło. Teraz będę musiała sobie wykłuć oczy. Albo zrobić pranie mózgu. Co lepiej, spytajcie babcię. Babcia wie wszystko.

Ale tak na poważnie. Metoda jest taka, że jak ktoś bardzo, ale to bardzo chce zostać dzieckiem ciemności, to im bardziej się stara, tym bardziej mu wychodzi przeciwpołożnie. Jak na powyższym obrazku widać. I coś więcej powiem. Ja też jestem dzieckiem ciemności. Córką ciemności, zważywszy na moją płeć. Spytacie dlaczego? Bardzo prosto. A mianowicie przez przypadek. Zasada jest taka, że jeżeli ktoś nie ma bladego zamiaru stać się dzieckiem ciemności, to mimo swojego umierającego zamiaru zamiar ów wchodzi w życie, społeczeństwo akceptuje jednogłośnie, wszyscy są zadowoleni, tylko obiekt ciemności nie za bardzo. Wierzyć, nie wierzyć? Przecież jako dziecko ciemności, córcia raczej, mówię prawdę zawsze, nawet tę najbardziej bolesną. Bo tak. Przypadek zarządził, że stałam się przedstawicielką mroku właśnie. Najpierw przez przypadek ufarbowałam sobie włosy. Nie, inaczej, ufarbowałam celowo, ale mimo starań i tak wyszły czarne. Jak w przysłowiu czy powiedzonku: cokolwiek nie zrobisz i tak dojdziesz do Rzymu. Niedokładnie tak to powiedzonko szło, ale nieważne to jest teraz.

Następnie (znaczy po aż za dobrej metamorfozie sierści) zdarzyło się, że kilka razy pod rząd założyłam czarne odzienie. Jakoś tak czarne od stóp do czarnej głowy. Obserwator stwierdził, ze wyglądam jak pomiot Szatana. Dobrze, że nie na przykład wypierdek mamuta, metaforycznie określony ślad ślimaka na ścianie albo bo ja wiem... (cytując grupę Monthy Pytona): Twoja matka była chomikiem, a ojciec śmierdział skisłymi jagodami.

Dobrze, że tak mnie kolega nie nazwał. Gdyby tak się stało, miałabym problem niewąski z dorobieniem ideologii do powyższego określenia. A jeżeli chodzi o kwestię dziecka ciemności, które stanowię przypadkowo niepremedytacyjnie znaczy, sprawa jest prostsza.

Czarne włosy, czarne oczy, czarne myśli, czarne chmury nad głową. Wszystko jasne, że wszystko ciemne, a jeżeli ciemne, to wniosek prosty. No i niekoniecznie jasny.

Obrazek z dziećmi ciemności oraz babcią staje mi zawsze... przed oczami, kiedy widzę grupę (oni zawsze trzymają się w grupach) dzieci ciemności vel mroku vel Szatana vel innego-co-z-piekła-bądź-z-jego-okolic-pochodzi. No jednakowoż nadal nie wiem dlaczego oni, te dzieci pomioty (kojarzy się z wymioty, no kojarzy, nie ukrywam) ciemności tak w tej za przeproszeniem kupie się trzymają. Może w kupie cieplej, albo raźniej.

A może się babci Krzysia Vadera boją. Ewentualnie boją się jej odpowiednika w postaci innej. Nie wiem, nie wnikam. A może scenka podobała mi się na zasadzie kontrastu właśnie: Obcy kontra Predator.

Dziecko ciemności ziejące mrokiem spod pachy nawet kontra Babcia Siwa.

Dobry tytuł, dobry. Bo ciemny...

A propos włosów, bo mi się przypomniało. Czarne, to od razu diable potomstwo. Białe, to potomstwo... no właśnie. A chciałam sobie kiedyś zrobić włosy na holiłudzki platynowy blond. Tak zaszaleć. Ale nie zrobię, bo już widzę, że to nieoryginalne. Z drugiej strony najprawdopodobniej przylgnęłoby do mnie inne określenie: córcia Wiedźmina.

No dokładnie. Mówiąc brzydko: wykapana.

Pozdrawiam gestem dziecka ciemności.

No to miłego wieczora i do następnego razu.

 


< 21 >