strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
Początek Poprzednia strona 07 Następna Ostatnia

Recenzje

 

 


Książka

Nowy Dukaj?

 

Jako pierwsi prezentujemy przedpremierową recenzję najnowszej książki Runy. Jest to druga, po "Wrześniu" Tomasza Pacyńskiego, pozycja należąca do science - fiction, która ukazuje się w tym wydawnictwie. Jednak, jeśli w pierwszym wypadku mieliśmy do czynienia bardziej z political - fiction, to "Uśpione archiwum" należy do gatunku rzadko przez polskich autorów wykorzystywanego - do hard sf. Zazwyczaj są to książki, o których można by powiedzieć, że szczególnie mocno eksponują pierwszy człon nazwy sf - opierają się one na jakimś nietypowym rozwiązaniu, nowej technologii, ekstrapolacji istniejących teorii naukowych. Spośród polskich twórców arcymistrzem tego typu prozy jest wielokrotny laureat Zajdla - Jacek Dukaj. W ostatnim czasie na scenie hard sf pojawił się Rafał Kosik, choć jego "Mars" jest raczej powieścią nawiązującą do trendów tzw. "złotego wieku science-fiction", kiedy autorów pochłaniały pomysły eksploracji innych planet i podróży kosmicznych, niemalże obecnie zarzuconymi.

"Uśpione Archiwum" jest pierwszym tomem trylogii zatytułowanej "Yggdrasill". Ta dziwnie brzmiąca nazwa bardziej kojarzy się z fantasy niż z sf, a to za sprawą mitologii germańskiej. Yggdrasill to nazwa olbrzymiego jesionu, w tłumaczeniu oznacza Drzewo Strasznego, czyli Odyna. Drzewo to jest spoiwem łączącym poszczególne krainy świata. Będzie ono stało niewzruszenie, aż nadejdzie dzień ostatecznej walki - Ragnarök. Wszystkich zainteresowanych tematyką odsyłam do "Mitologii germańskiej" autorstwa Artura Szrejtera. Powróćmy jednak do "Uśpionego Archiwum". Nawiązania do mitów nie są jedynymi elementami fantasy, które występują w tej powieści. Drugim jest klasyczny motyw wędrówki grupy śmiałków. Zapewniam jednak, że jest to jak najbardziej powieść fantastyczno - naukowa. Mamy w niej nanotechnologię, rzeczywistość wirtualną, skomplikowane implanty, wszystko to zaś początkowo ukryte w scenerii zgoła odmiennej od typowej wizji świata przyszłości.

Głównym bohaterem powieści jest młody strażnik prawa Thomas Farquahart, który wraz ze swoim byłym zwierzchnikiem Gerhardem von Kloskym, rusza w podróż poprzez kolejne segmenty Drzewa. Wspomniane Drzewo, nawiązujące w swoim pomyśle do tytułowego Yggdrasil'a, jest... Zresztą, nie będę psuł zabawy i nie napiszę więcej, gdyż cała przyjemność z czytania tej książki to właśnie mozolne budowanie sobie obrazu tej struktury oraz wydarzeń, które doprowadziły do jej powstania. Tytułowe Archiwum jest zaś zbiorem dokumentów, materiałów źródłowych, zapisów obrazu i dźwięku dotyczących historii powstania Drzewa. Akcja toczy się wartko, ale początkowo czytelnikowi bardzo trudno jest ją osadzić w czasie i miejscu. Nie wiadomo, czy rozgrywa się na Ziemi, czy gdzieś w odległym świecie. Jak już pisałem, jest to trylogia i to widać - "Uśpione archiwum" jest zaledwie wprowadzeniem do całej opowieści. Przyznać trzeba, że obszernym wprowadzeniem, bo książka liczy sobie ponad 500 stron.

W tytule postawiłem ryzykowną tezę, że mamy do czynienia z debiutantem, który rzuca wyzwanie samemu Dukajowi. Mistrz, który do tej pory niepodzielnie królował w tym obszarze literatury fantastycznej, póki co, nie musi się obawiać detronizacji. Należy jednak stwierdzić, że na arenie pojawił się nowy figther w kategorii twardej fantastyki, co przy obecnym zalewie fantasy może tylko cieszyć. Zachęcam więc wszystkich do zapoznania się ze wspomnianym tytułem i wcale nie przyświeca mi tutaj powiedzenie, że "na bezrybiu i rak ryba". Co prawda wydawcy i autorzy nas nie rozpieszczają, ale nawet w morzu innych książek sf "Uśpione archiwum" by się obroniło - przede wszystkim intrygującym pomysłem, po drugie ciekawie opowiedzianą historią.

Ostatnią rzeczą, za którą chcę pochwalić Autora są... przekleństwa. Zwykle recenzenci ganią utwory za rynsztokowy język, jednak w przypadku Podrzuckiego pochwały należą się za inwencję i kreatywność. Moim zdaniem stanowią istotny wkład w ubogacanie języka polskiego. Na sam koniec przytoczę słowa jednego z redaktorów Fahrenheitha, specjalisty od komiksów - Konrada Bańkowskiego, który kiedyś w dyskusji na ten temat stwierdził: "Dla mnie umiejętne i świadome korzystanie z przekleństw jest wyznacznikiem wyższej kultury. W każdym razie kultury języka.". Zachęcam więc wszystkich do sięgnięcia po pierwszy tom trylogii "Yggdrasil" i sprawdzenia, jak można kląć oryginalnie i soczyście zarazem.

 

Tomek "kopyr" Kopyra

 

Wawrzyniec Podrzucki

Uśpione Archiwum

I tom trylogii "Yggdrasill"

Runa, Warszawa 2003





Książka

Nie wszystko stal, co się błyszczy

 

W najnowszej książce Siergieja Łukjanienki, wydanej przez KiW, pt. "Zimne brzegi" przeniesieni jesteśmy do alternatywnego świata, w którym najcenniejszym metalem nie jest złoto, czy platyna, ale pospolite żelazo. A raczej niepospolite, bo gdyby było ono równie łatwo dostępne jak w naszej rzeczywistości, nie posiadałoby aż takiej wartości. Chociaż w historii naszej cywilizacji to złoty kruszec był wielokrotnie powodem rozlewu krwi, to jednak żelazo ma o wiele większe znaczenie praktyczne. Żelazo to przecież stal, a czy potraficie sobie wyobrazić życie bez stali? Bez mostów, bez samochodów czy chociażby bez najzwyklejszego noża kuchennego? Łukjanienko zabiera nas właśnie do takiego świata, gdzie czasem jeden nóż przypada na całą wioskę. A dowodem oryginalności biżuterii jest pokrywająca ją rdza, która świadczy o tym, że naszyjnik rzeczywiście został wykonany z żelaza, a nie np. z brązu.

Żelazo jest tak cenne, że jego nieliczni właściciele bez wahania ukrywają je w Chłodzie. Chłód to jakby inny wymiar, aby odesłać tam kosztowności, trzeba posiadać nie tylko takowe, ale też być i właścicielem Słowa, bo to właśnie Słowo, swoistego rodzaju zaklęcie, pozwala odesłać drogocenności w bezpieczne miejsce. W zależności od mocy zaklęcia mogą to być klejnoty, księgi z tajnymi informacjami, czy nawet olbrzymie posągi. Posiadaczami Słowa, podobnie jak żelaza, są wyłącznie arystokraci, co sprawia, że istnieje znaczne rozwarstwienie społeczeństwa - przedstawiony świat przypomina XIX wieczną Europę.

Bardzo ciekawie traktuje Łukanienko religię stworzonego prze siebie świata. Kult przypomina w założeniach religię chrześcijańską a zarazem bardzo się od niej różni. Zamiast Matki Zbawiciela mamy Siostrę, a na 12 apostołów składało się: 11 zdrajców i jeden wierny, Zbawiciel umarł zaś na słupie, a nie na krzyżu. Nie są to jednak zmiany mające na celu ośmieszyć czy obrazić uczucia religijne chrześcijan, lecz stanowią kolejny element odróżniający świat przedstawiony od naszej rzeczywistości.

W "Zimnych brzegach" Łukjanienko wykorzystuje swój ulubiony motyw fabularny, a więc spotkanie dojrzałego mężczyzny, zwykle z niejasną przeszłością, z kilkunastoletnim chłopcem, który pomimo młodego wieku jest głównym uczestnikiem w grze o losy świata.

Książka napisana jest typowym dla Łukjanienki lekkim stylem, co sprawia, że dosłownie połyka się ją rozdział za rozdziałem. Nie potrafię ocenić, czy jest to najlepsza powieść w dorobku tego autora, ale z pewnością dorównuje "Labiryntowi odbić" i wydanym ostatnio przez KiW "Jesiennym wizytom", czy "Nocnemu patrolowi". Porównując "Zimne brzegi" do wcześniej wydanych w Polsce dylogii, trzeba zaznaczyć, że "Zimne brzegi" nie stanowią w żaden sposób zamkniętej całości. O ile można jeszcze przeczytać "Linię marzeń", czy "Labirynt odbić" i na tym poprzestać, to w przypadku "Zimnych brzegów" jest to niemożliwe.

Tym, za co należą się autorowi szczególne pochwały, jest pokazanie, jak wielkie możliwości drzemią w fantasy. Udowodnienie, że wcale nie muszą to być kolejne odmiany przygód grupy wędrowców podane a'la Tolkien, że akcja nie musi się toczyć w średniowieczu, że można pokusić się o oryginalne pomysły i koncepcje do tej pory nie wykorzystywane przez twórców. Warto sięgnąć po "Zimne brzegi" żeby się o tym przekonać.

 

Tomek "kopyr" Kopyra

 

Siergiej Łukjanienko

Zimne brzegi

I tom dylogii

tłumaczenie: Ewa Skórska

Książka i Wiedza, Warszawa 2003





Książka

To dopiero początek!

 

W maju, dzięki Runie, ponownie trafiła do naszych księgarni, nominowana w zeszłym roku do Zajdla, powieść Tomasza Pacyńskiego - "Sherwood". Wcześniej wydana była przez wydawnictwo 3,49 - powodów, dla których ukazała się ponownie, jest kilka. Po pierwsze, poprzednie wydanie było raczej trudno dostępne, zapewne z uwagi na nakład, mnie zdarzyło się widzieć je w księgarni jedynie raz; po drugie, charakteryzowało się zaporową ceną (około 40 zł); po trzecie, był to pierwszy tom trylogii, a 3,49 raczej by nie wypuściło następnych; a po czwarte, Autor chyba za dobrze na współpracy z tym wydawnictwem nie wyszedł. Ale - nieważne powody - ważne, że otrzymaliśmy "Sherwood" w przystępnej cenie 29,50 zł i drugi tom, czyli "Maskarada", ukazał się na początku czerwca, a trzeci - "Wrota światów" - zapowiadany jest na przyszły rok.

Pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła, był fakt, że "Sherwood" nie opowiada o losach Robina Hooda. Robert z Locksley pojawia się tak naprawdę tylko w jednej scenie. Z postaci, które czytelnik zna już z opowieści, mamy damę jego serca Marion, szeryfa z Nottingham, hrabiego Gisbourne'a i muzułmańskiego towarzysza Robina, czyli Nazira. Niejako na marginesie pojawiają się jeszcze braciszek Tuck i Will Scarlet. Przyznacie, że to niewiele.

O czym zatem "Sherwood" jest, skoro ustaliliśmy już, że nie o Robinie? Głównych bohaterów mamy dwóch. Pierwszy to Match - szeregowy członek bandy Robina Hooda, który po jego śmierci sięga po przywództwo. Aby nie zdradzać za wiele, powiem tylko, że dzięki swojemu postępowaniu zyskał przydomek "Wieprz". Jego partnerem jest Jason, "zawodowy" gracz w kości. Wzdragam się przed użyciem słowa oszust, bo moim zdaniem Jason oszustem nie jest, on po prostu ma talent. Zdolności pozwalają mu ogrywać spotkanych na trakcie kupców i całkiem nieźle żyć z tego na pozór łatwego, ale bardzo niebezpiecznego i w gruncie rzeczy ciężkiego kawałka chleba. Pewnego dnia, wbrew własnej woli, siada do gry z nieodpowiednim człowiekiem. Kończy się to dla niego długą rekonwalescencją, podczas której poznaje Matcha. Okazuje się, że ta para ma coś razem do zrobienia. Co? Nie wiedzą tego sami bohaterowie, a narrator również nie kwapi się do wyjaśnień.

Cała książka to jedna wielka, mroczna tajemnica, Nic nie jest takie, jakie się z początku wydaje. Mamy tu i starsze rasy, i druidów, i smoki. Przy okazji muszę się przyznać, że smoka z okładki zauważyłem dopiero, gdy byłem w okolicach setnej strony. Tym, co zyskało moje uznanie, jest sposób przedstawienia bohaterów. Nie ma tu prostych podziałów: "dobrzy banici" i "zły szeryf". Nie mamy kryształowo czystych, nieskalanych postaci, a to sprawia, że możemy współczuć bohaterom, czuć do nich odrazę, podziwiać - z pewnością nie są nam oni obojętni. Z zaskoczeniem i niejako wbrew sobie czujemy rosnącą sympatię wobec tych, których skreślaliśmy z założenia, jak i wzrastającą niechęć wobec postaci na pierwszy rzut oka pozytywnych. Ciekawe psychologicznie portrety bohaterów, sposób prowadzenia akcji poprzez odkrywanie ich przeszłości w krótkich fragmentach retrospekcji, stawianie ich w coraz to innym świetle, stanowią, obok atmosfery tajemniczości, o sile tej książki. Po przewróceniu ostatniej - 572 strony pozostajemy z przekonaniem, że to dopiero początek. Dobrze się więc stało, że "Maskarada" wyszła zaraz po pierwszym tomie. Obie te książki zapewnią godziwą rozrywkę w ewentualne deszczowe dni urlopu - których nikomu, za wyjątkiem leśników i strażaków, nie życzę.

Chciałbym jeszcze wspomnieć o jednej kwestii, która być może jest dla niektórych istotna. We "Wrześniu", który wzbudził pewne kontrowersje, Autor prezentował poglądy dotyczące bieżących wydarzeń w kraju w sposób quasi publicystyczny, co w moim odczuciu nie wyszło książce na dobre. Wszystkich, którym, podobnie jak mnie, wspomniane fragmenty we "Wrześniu" zgrzytały, chcę uspokoić - "Sherwood" jest pod tym względem inne. Są tu również nawiązania do naszej rzeczywistości, zabawne i mniej zabawne, ale fragment, w którym mi to przeszkadzało jest zaledwie jeden.

Polecam więc wszystkim, zarówno tym, którym "Wrzesień" się bardzo podobał, jak i tym, których pozostawił z mieszanymi uczuciami. Autor zachęca tych, którzy "Sherwood" czytali w poprzednim wydaniu, do ponownego sięgnięcia po tę książkę i przypomnienia sobie losów Matcha i Jasona, jako przewagę obecnego wydania podając staranniejszą redakcję tekstu. Niestety, nie wiem, ile w tym prawdy, i na ile obecne wydanie różni się od poprzedniego, bowiem było to moje pierwsze spotkanie z bohaterami. Jednak zdecydowanie polecam tę debiutancką powieść Pacyńskiego, jak również "Maskaradę", której lektura jest co prawda jeszcze przede mną, ale sądząc po pierwszym tomie, warto po nią sięgnąć.

 

Tomek "kopyr" Kopyra

 

Tomasz Pacyński

Sherwood (wydanie II)

Runa, Warszawa 2003







Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 07 Następna