strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Ondřej Neff
Początek Poprzednia strona 39 Następna Ostatnia

Życie pełne piękna

 

 

- Kim jestem? Powiem panu, kim: Jestem tym człowiekiem, który zamordował prostytutkę Otylię Wrońską.

Mężczyzna siedział naprzeciwko mnie, w przedziale górnej części wagonu wahadłowego linii kolejowej, łączącej dworzec na Smichovie z Dworcem Głównym od sierpnia 2002.Wtedy to, największa od pięciuset lat, powódź zatopiła między innymi śródmiejską część praskiego metra. Wyglądał na jakieś czterdzieści pięć lat. Był czerwony na gębie, dodatkowo dziobatej po niezaleczonym trądziku. Włosy miał krótko przystrzyżone, brązowe, wystawały mu spod czapki ze sportowymi znaczkami. Ubrany był w skórzaną kurtkę, spodnie z dżinsu, pod kurtką miał sweter i flanelową koszulę w kratkę. Za paznokciami - brud. Czuć było od niego przetrawiony, wczorajszy alkohol. Dziś pewnie sobie jeszcze nie golnął ani jednego.

- Jasne - powiedziałem. Przejeżdżaliśmy właśnie po moście kolejowym, nabrzeżem ciągnęła kolumna samochodów. Że też im się chce stać w takim korku. - Zabójstwo Wrońskiej. Głośna sprawa.

- Wiedziałem, że jest pan inteligentny, i że będzie pan wiedział, o co chodzi. - pokiwał głową zadowolony. - Od razu wiedziałem. Od pierwszego wejrzenia.

Droga ze Smichova na Główny trwa dokładnie siedem minut. Jest to najszybsze połączenie z centrum. Ma tylko jedną niewygodę - na Smíchovie przy dworcu nie ma gdzie zaparkować. Trzeba zostawić samochód przy stacji Anděl i podjechać dwa przystanki tramwajem. Żadna przyjemność, w dodatku zwłoka.

- E tam, dzisiaj. Dzisiaj już nikt nie wie, jak to było z Wrońską.

- Całkiem przypadkiem ja akurat wiem. - powiedziałem. - Zabili ją i pocięli na kawałki, części ciała włożyli do walizki i wysłali pociągiem. To było w 1933 roku.

- Nie zabili jej. - powiedział mężczyzna. - Był tylko jeden - ja. Zrobiłem to 1 września 1933. A części ciała nie wsadziłem do walizki, tylko do dwóch walizek. Jedną wysłałem do Bratysławy, drugą do Koszyc. Obie znaleziono dwa dni później.

- Ma pan rację, to były dwie walizki - powiedziałem.

Pociąg przejechał pod Nuselskim Mostem, wjechał do tunelu. Za chwilkę będziemy na Głównym.

- Jedną walizkę wysłałem z Dworca Masaryka, drugą...

Pociąg wjechał między perony.

- ...dokładnie stąd. Z Głównego.

- Sześćdziesiąt dziewięć lat temu. - wtrąciłem.

- Jak ten czas leci. - odparł ten facet.

Pociąg zatrzymał się. Skinąłem mu głową na pożegnanie i poszedłem do wyjścia.

- Nie chciałby pan dowiedzieć się o tym czegoś więcej? - usłyszałem za sobą.

- Nie. - powiedziałem.

Wtedy oczywiście nie mogłem nawet przypuszczać, że naprawdę spotkałem człowieka, który zamordował prostytutkę Otylię Wrońską.

***

Kilka dni później spotkałem Jardę Šámala, psychologa, który czasem pracuje jako ekspert dla policji. Wpadliśmy do Galerii na Kamzikovej. Jest to mordownia na tyle obskurna, że turyści, jeśli już w ogóle zabłądzą w tę okolicę, zaglądają raczej do sąsiedniego Hrozna albo Pawia. Zamówiłem chardonnay, Jarda został przy fernecie. Przypomniał mi się ten dziwak z pociągu i pokrótce opowiedziałem przyjacielowi o tym spotkaniu.

- Morderstwo Wrońskiej, unikat - powiedział Jarda. - Dziś interesuje już tylko historyków.

- I jednego świra z pociągu.

- Mordercę. - zwrócił uwagę Jarda - To jest zabójca. Musi go to interesować.

Nie było sensu się spierać - logiczna argumentacja.

- Dziś takie morderstwo nawet nie trafiłoby do gazet. Pocięte zwłoki... Wiesz, że to nawet nie jest karalne, takie pocięcie trupa? To jest wykroczenie przeciwko przepisom pogrzebowym.

- Zabójstwo także nie jest czynem karalnym?

- Póki co, ciągle jeszcze jest. Przynajmniej z punktu widzenia prawa.

- A z innego punktu widzenia?

Wzruszył ramionami.

- Ofiara zawsze w jakiś sposób mordercę prowokuje. Ma pieniądze. Jest to kobieta. Idzie powoli, idzie za szybko. To jest ofiara - gdyby nią nie była, morderca by jej nie zabił, nie uważasz?

- To można poznać, że ktoś jest ofiarą?

- Morderca to poznaje i potwierdza. Właśnie tym, że zabija.

- Czyli przestępców powinno się puszczać a ofiarom jeszcze wlepiać mandaty...

- Albo chociaż grzywnę. Wokół każdego zabójstwa jest pełno pracy i biegania, toną w tym pieniądze podatników. Tak, myślę, że płacić powinni członkowie rodziny ofiary.

- I z tego powinno się wypłacić nagrodę mordercy, przecież to musi być szok - popełnić zabójstwo!

- Masz rację. Odpowiednie odszkodowanie powinno się rozpatrzyć. A za pocięcie ciała powinno się płacić kawałkowe jako premię specjalną. Względnie i wymiotne, jeśliby morderca przy pracy się porzyga.

- Myślisz, że zabójca Wrońskiej się porzygał?

- Spytaj go - poradził mi przyjaciel psycholog.

***

Zapytałem go.

- Nie, nie wymiotowałem - zaśmiał się morderca Wrońskiej. - Już nie.

- Co pan przez to rozumie, że już nie?

Spotkaliśmy się zaraz w drugi dzień po mojej rozmowie z Jardą Šámalem, znowu w pociągu, tym razem w drodze powrotnej. Po południu pociąg był pełny, więc staliśmy na dole na pomoście. Mężczyzna był ubrany tak samo jak ostatnio, zmienił tylko koszulę. Sweter i kurtkę miał taką samą, aczkolwiek sweter dopraszał się już przepierki. W czapce może nawet spał.

- Problemy są tylko za pierwszym razem - powiedział ten facet i lekko się uśmiechnął.

Pociąg jedzie siedem minut. Dwie mamy już za sobą, zostaje pięć. To był idiotyczny pomysł, żeby do niego podejść, kiedy dostrzegłem go na peronie. A jeszcze głupszym pomysłem było pytanie go o to, czy przy ćwiartowaniu Wrońskiej się porzygał.

Pociąg wjechał do tunelu. Światło zamrugało i zgasło.

- Potem już nigdy. Ani razu. Tylko za pierwszym.

Gdyby światło świeciło się nadal, pewnie bym się nawet roześmiał. W końcu, to przecież były tylko takie żarty. Ześwirowany facet w przedziale, cyniczne głupoty na temat kawałkowego i wymiotnego i ta krótka uwaga "już nie". Boki zrywać. Ale teraz te trzy krótkie zdania "Potem już nigdy. Ani razu. Tylko za pierwszym." zabrzmiały w ciemności, zrytmizowane stukotem kół, a woń przetrawionego alkoholu i przepoconego swetra nagle wydała mi się podobna do woni miejsca nawiedzonego przez śmierć.

Pociąg wyjechał z tunelu i faceta na pomoście już nie było.

***

- Nie jest to regułą, ale czasami dzieje się tak, że morderca tnie swoją ofiarę na kawałki - wyjaśniał mi Jarda Šámal. Znów siedzieliśmy w Galerii. W zasadzie, winiarnia znajduje się na rogu, jedne okna wychodzą na Kamzikową, drugie na przejście, którym można się dostać na Celetną.

- Głównie chodzi o zniszczenie zwłok. Zabójca chce się pozbyć wszystkiego z pamięci. Zarówno chodzi mu o ofiarę, jak i sam czyn. Patrząc na to czysto racjonalnie, chce utrudnić identyfikację. Dochodzą do tego kwestie praktyczne, jak transport zwłok.

- Trupa pociętego na kawałki można wynieść w walizce - przytaknąłem.

Tego wieczora już nie dowcipkowaliśmy.

- W walizce, jak Wrońską, w plastikowym worku, w plecaku, różnie... Na ogół chodzi po prostu o to, żeby to zapakować.

- Czyli dzielicie ćwiartowanie według opakowania? - pokusiłem się o osamotniony żart.

- Kategorie są inne. - odparł Jarda. - Ćwiartowanie jest defensywne albo ofensywne.

- Defensywne? Obrona przed trupem?

- Obrona przed odkryciem. Jest to czyn przemyślany. Właśnie tak postępował morderca Wrońskiej.

Znam go, o mało mi się nie wymknęło.

- Ćwiartowanie ofensywne, to w rzeczywistości ciąg dalszy zabójstwa. Sprawcą kieruje szaleństwo, seks, nienawiść, jakaś irracjonalna pobudka. Zabójca neguje tożsamość ofiary. Bezczeszczenie ciała może trwać nawet kilka godzin. To może być czyn satanistyczny, próba zmiany czegoś w nic, przemiany jednej istoty w inną.

- Fascynujące... - zauważyłem.

- Właśnie widzę, że cię to zafascynowało - powiedział Jarda Šámal, patrząc mi prosto w oczy.

Na dworze padał deszcz. Każdy wchodzący wpuszczał do środka zapach wilgoci. Ludzie przemykali skryci pod parasolami, albo wtuleni między postawionymi kołnierzami, a daszkami czapek.

- Na co patrzysz?

Zorientowałem się, że uparcie wpatruję się w okno.

- Tak tylko, zagapiłem się.

Między spieszącymi dostrzegłem postać mężczyzny w spodniach z dżinsu, w skórzanej kurtce, lśniącej od deszczu. Każdy może mieć skórzaną kurtkę. Tylko, że na głowie ten facet miał zabawną czapeczkę z daszkiem, kanciastą, upstrzoną znaczkami. Błyskały w świetle latarni. To był on, mój znajomy - nieznajomy z pociągu... Zabójca Wrońskiej? Mogłem wyskoczyć, mogłem za nim pognać, pewnie bym go nawet namówił, żeby się do nas dosiadł, opowiedział o Wrońskiej, mojego kumpla z pewnością by to zainteresowało.

Nie zrobiłem tego.

Jarda obejrzał się.

Tuż pod oknem, a raczej witryną, szła pod parasolem blondynka w błyszczącym, plastikowym płaszczyku, pewnie zabłądziła z niedalekiej Perlovki.

- Wrońska przed akcją - rzucił Jarda.

Boże, Wrońska przed akcją... Czy tak wyglądała? Padało wtedy?

***

Upłynęło kilka dni i stało się jasne, że mnie ten gość po prostu śledzi. Przestałem jeździć pociągiem, ale i tak się go nie pozbyłem. Dostrzegłem go na przystanku tramwajowym. Jego skórzana kurtka zabłysła mi w półotwartych drzwiach kamienicy. Przyszło mi do głowy, żeby powiedzieć o tym Jardzie.

Tylko, co mi miał poradzić? Chodzić innymi drogami? Tylko którymi, skoro ten gość jest wszędzie? Mam zacząć brać prochy? Dzwonić na policję?

Pomyślałem, że mógłbym wyjechać z Pragi. Mógłbym sobie zrobić urlop, jestem raczej wolnym człowiekiem. Bez rodziny, bez stałego zatrudnienia, dziennikarz - wolny strzelec, czemu by z tej wolności nie skorzystać? Wszędzie mam jakichś znajomych, na całym świecie. Wystarczy słowo, a mógłbym się u kogoś zatrzymać na czternaście dni, nawet trzy tygodnie...

Ale nie chciałem stracić tej historii.

Ten facet doprowadzał mnie do szału, ale z drugiej strony jakoś mnie przyciągał. Z pewnością wariat, bez dwóch zdań. Jak to się stało, że popadł w szaleństwo tak makabryczne? I czemu się tak przyczepił akurat do tego zabójstwa Wrońskiej? To była dość głośna sprawa, w sumie nawet dość modna. Pisał o niej Bohumil Hrabal, František Gel i Rudolf Kalčík. Niedokończoną powieść poświęcił jej Vladimir Neff, badał ten przypadek Petr Kovařík i za zabójcę uznał pewnego nauczyciela, Kloučka, który po morderstwie postradał zmysły i wylądował w wariatkowie na Bochnicach, gdzie doczekał śmierci w 1979 roku. Tylko, że od wydania książki Kovaříka upłynęło dobrych jedenaście lat. Kto by dziś jeszcze pamiętał o Wrońskiej?

- Muszę z panem pogadać.

Powiedział to bez jednego słowa wstępu, bez choćby krótkiego "dzień dobry". Szedłem Halkową w dół, w stronę Štepanskiej. Wyszedł z przejścia wiodącego na plac przed drukarnią. Już to było znaczące: szedł szybko, prawie biegł, jakby ktoś dał mu sygnał, że właśnie idzie Milosz Benda. Wyskoczył i zagrodził mi drogę, niczym bandyta tarasujący przejazd bankowej furgonetce z pieniędzmi. Wyglądało to jak napad.

- O Wrońskiej?

Zaskoczył mnie. Pytanie rzuciłem przez ściśnięte gardło, nie dałbym rady powiedzieć nic więcej.

- Nie tylko o Wrońskiej. Zdecydowanie nie tylko o Wrońskiej.

Tym razem nie poczułem od niego alkoholu. Miałem wrażenie, że czuć go starymi meblami, jak wtedy, gdy w filcowych kapciach szura się po zabytkowych wnętrzach. Skóra, kurz, stary klej tapicerski. Powiedziałbym wręcz, zapach dostojny, gdybym był w jakimś zabytkowym, muzealnym wnętrzu. Bo na środku Halkowej, w deszczowe, listopadowe popołudnie, budził raczej strach. Obok nas przejechał kurier na motorowerze. Dziurawa rura wydechowa wyła, niczym śmiejąca się hiena.



Czytaj dalej...




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 39 Następna