strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Cezary S. Frąc
Początek Poprzednia strona 36 Następna Ostatnia

Przeziębienie

 

 

Od wczoraj bolało mnie gardło i ciekło mi z nosa, toteż uznałem, że czas udać się do lekarza. Zadzwoniłem do wspólnika i uprzedziłem go o mojej czasowej absencji. Miałem tylko nadzieję, że w firmie nic się nie stanie. Sami wiecie jak to jest: rano masz pieniądze i doświadczonego wspólnika, a wieczorem tylko doświadczenie. Tak czy siak, założyłem świeżą bieliznę, do walizki załadowałem wszelkie niezbędne dokumenty i udałem się do Państwowo-Społecznego Urzędu Ubezpieczeń po zaświadczenie, że nie zalegam ze składkami. Tu po raz pierwszy od dłuższego czasu los się do mnie uśmiechnął - przede mną było jedynie czterdzieści pięć osób. Może ze względu na godzinę; dochodziła czwarta rano. Szybciutko zająłem przynależne mi miejsce i zacząłem przysłuchiwać się prowadzonym rozmowom.

- Słyszałeś najnowsze wiadomości? - zapytał ktoś z przodu kolejki.

- Nie, zapomniałem opłacić abonament i mnie odcięli. - W głosie pobrzmiewał smutek.

- Zjednoczone Województwa Kontynentu odkryły spisek. Podobno aborygeni pracują nad nową bronią biologiczną. Zmutowane wirusy grypy przenoszone bumerangami.

- Nie - wtrącił inny głos - nie grypy, tylko anginy. Wysłano już siły specjalnego reagowania.

- Słyszałam. - Tak, kobiety są zwykle najlepiej zorientowane. - Bardzo fachowo przeprowadzona akcja, zniszczono cały kompleks badawczy. Jedynie trzy nieuświadomione kraje złożyły protesty w sprawie jakichś ambasad.

- Tak - mruknął ktoś - zawsze znajdą się jacyś malkontenci.

I tak oto przysłuchując się rozmowom i przytupując dla rozgrzewki, doczekałem do ósmej.

Kiedy otworzyły się podwoje urzędu, szybko wszedłem do środka, to znaczy zaraz po tym, jak tylko pozbierałem się z ziemi. Kobiece nogi w szpilkach są bardzo piękne, ale bywają mordercze. Na szczęście jakaś życzliwa dusza poratowała mnie jednorazową chusteczką a krwawienie szybko ustało.

Podszedłem do komputera rejestracyjnego i wsunąłem dowód osobisty do odpowiedniej szczeliny. Trzeba przyznać, że nowy rząd dotrzymał słowa i całkiem zgrabnie przeprowadził reformy. Obecnie do zarejestrowania wystarczyły jedynie trzy dokumenty, karta kredytowa oraz skan siatkówki oka. Komputer przez chwilę mruczał aż miło, a potem wywalił niebieską planszę z białymi literami: "Program wykonał nieprawidłową operację. System zostanie wstrzymany".

W zasadzie z moim pechem nie powinienem się nawet dziwić. Z opresji wyratował mnie kobiecy głos dochodzący z głośnika.

- Przepraszamy za zaistniałe kłopoty. W celu poprawienia jakości naszych usług instalujemy nowy system, bardziej przyjazny dla użytkownika. Proszę czekać na technika.

Posłusznie zostałem na miejscu, oczekując na wzmiankowaną osobę. Zaskoczyli mnie, technik zjawił się już po pół godzinie.

- O, zawiesił się - stwierdził odkrywczo

Podszedł bliżej i wyciągnął wtyczkę z gniazdka, a następnie włożył ją z powrotem. Na ekranie ukazało się gustowne logo urzędu.

- No proszę, już działa, bez paniki. - Poklepał mnie po ramieniu i zaraz poprosił o kartę kredytową. - Opłatę za naprawę możemy rozłożyć panu na raty.

Kamień spadł mi z serca, bo mogło się skończyć na kolegium za świadome niszczenie własności państwowej. Zgodziłem się zapłacić całą kwotę, co tak go ucieszyło, że pomógł mi się zarejestrować. Udało mu się już za trzecim razem, ale mając na uwadze malejący stan mojego konta powstrzymałem się od komentarzy.

Ostatecznie z magnetyczną kartą rejestracyjną, na której wydrukowane było moje holograficzne zdjęcie, ruszyłem w poszukiwaniu odpowiedniego biura. Taka karta to całkiem sprytne urządzenie. Za każdym razem, gdy skręcałem w złą stronę, odzywał się ryk syreny okrętowej. Dzięki temu już po godzinie, choć nieco przygłuchy, dotarłem pod upragnione drzwi i wszedłem do środka.

I to był błąd. Sam się domyśliłem, niestety poniewczasie, że wcześniej powinienem zapukać. Zdążyłem tylko dostrzec siedzącą za biurkiem panią, gdy coś wypchnęło mnie na korytarz. Kiedy nieco oprzytomniałem, drzwi były zamknięte, a na tabliczce wyświetliły się słowa:

PRZERWA NA DRUGIE ŚNIADANIE

 

- No widzisz, durniu, doigrałeś się - mruknąłem pod nosem, obmacując obolały tyłek. Najwyraźniej jednak nie było tak źle, bo zacząłem dopiero hasła na K w czterotomowej encyklopedii, zakupionej przezornie w pobliskiej księgarni, kiedy napis zgasł.

Tym razem zapukałem i po krótkim namyśle szurnąłem nogami po wycieraczce.

Pani siedząca za biurkiem, nie podnosząc głowy znad sterty papierów, rzuciła krótko:

- Wyjść.

Nim się połapałem, o co chodzi tym razem, zjeżdżałem po ścianie naprzeciwko drzwi. Jakaś poczciwa dusza, widząc moją konsternację, litościwie wyjaśniła mi, gdzie popełniłem błąd:

- Bałwanie, a znasz słowo "proszę"?

Ze zrozumieniem pokiwałem głową. Po raz kolejny udowodniłem, że nie nadaję się do życia w cywilizowanym społeczeństwie.

Zapukałem raz jeszcze i po jakiejś minucie usłyszałem upragnione "proszę".

- Dzień dobry - przywitałem się, podając kartę rejestracyjną.

Pani siedząca za biurkiem przyjrzała się mojemu zdjęciu, a potem łypnęła na mnie.

- Słucham - zagaiła bardzo uprzejmie. - W czym mogę pomóc?

- Potrzebne mi zaświadczenie o nie zaleganiu ze składkami na ubezpieczenie zdrowotne.

- Proszę napisać podanie, dołączyć życiorys, zaświadczenie o wpisie do ewidencji, świadectwo ukończenia kursu obywatelskiej świadomości, opinię miejscowego proboszcza i...

Byłem to przygotowany, więc w miarę, jak wymieniała niezbędne dokumenty, opróżniałem walizkę.

- ... znaczek skarbowy za 1000 zł.

Kiedy wyjąłem rzeczony znaczek, w jej oczach rozbłysło coś w rodzaju szacunku, lecz zarazem zawodu.

- A świadectwo obowiązkowego szczepienia ma? - zapytała z nadzieją w głosie.

Triumfalnie wyjąłem je z walizki. Pani za biurkiem westchnęła i z rezygnacją wystukała coś na komputerze. W jej oczach zapłonęła czysta radość. Raz jeszcze spojrzała na kartonik ze zdjęciem i zapytała:

- Pan Aleksander Remigton, zgadza się? - Jej głos przyprawił mnie o drżenie.

- Zgadza się.

- Mogę poprosić dowód osobisty i kartę kredytową?

Z pewnym wahaniem spełniłem jej prośbę. Urzędniczka przesunęła dowód i kartę przez szczelinę czytnika, wystukała coś na klawiaturze i nim zdążyłem zareagować, wsunęła oba dokumenty do niszczarki.

- Pan nie żyje od pięciu lat.

Niewiele rzeczy może mnie zdziwić, ale ta informacja wprawiła mnie w osłupienie. Na wszelki wypadek sprawdziłem puls, a do ust podsunąłem lusterko. Zaparowało. Znaczy się, oddycham. Nieco uspokojony zwróciłem uwagę na ten drobny szczegół. Pani nie przejęła się.

- Nie szkodzi, tak mam w komputerze, więc to musi być prawda.

- Ale w takim razie jeśli nie żyję, to co robię? - spróbowałem wyjaśnić nieporozumienie.

Tym razem ona wpadła w konsternację. Najpierw przez kilkanaście minut tłukła w klawiaturę, potem wertowała jakieś opasłe tomiska. Najwyraźniej nie znalazła niczego ciekawego, bo kazała mi czekać, a sama gdzieś wyszła.

Dochodziłem do S, gdy do biura wpadło dwóch osiłków i złapało mnie pod ręce.

Nie po raz pierwszy byłem w urzędzie, toteż nie próbowałem się wyrywać i cierpliwie czekałem na ciąg dalszy. Po chwili zjawiła się nowa osoba. Od razu poczułem się raźniej. Czarny garnitur, biała koszula, krawat, zaczesane do tyłu i lśniące od brylantyny włosy sugerowały maksimum profesjonalizmu.

- Pan Aleksander Remington? - zapytał przybysz.

- Tak jest - zapewniłem gorliwie. - Czy mógłby pan...

Nie czekał, aż skończę, tylko wyciągnął z kieszeni palmnota i zaczął czytać.

- Zgonie z rozporządzeniem Ministra Ubezpieczeń Obowiązkowych paragraf 23/15 ustęp 4 z dnia 24 października 2012 roku w przypadku śmierci podmiotu lub nie uiszczania przez osobę fizyczną obowiązkowych składek umowa o opiekę medyczną zostaje rozwiązana ze skutkiem natychmiastowym.

- Czy pan to rozumie? - zapytał.

Jeden z osiłków pokiwał głową w moim imieniu.

- Oczywiście, w ciągu dwóch tygodni przysługuje panu odwołanie od tej decyzji. Niemniej jednak z uwagi na zaistniałe okoliczności zmuszony jestem odłączyć panu rozrusznik serca.

Nim zdążyłem się przestraszyć, jeden z osiłków przyłożył jakieś urządzenie do mojej piersi. Gdy traciłem przytomność, usłyszałem:

- Czego to ludzie nie wymyślają, żeby oszukać skarb państwa...

 

Obudziłem się w szpitalu. Ze słów lekarza wynikało, że miałem wyjątkowe szczęście. Już wieziono mnie do kostnicy, gdy jeden z sanitariuszy zadzwonił z komórki do swojej dziewczyny, a impuls z telefonu pobudził rozrusznik. Nie pozostało im nic innego, jak odwieźć mnie do szpitala. O bólu gardła i katarze wolałem nic nie wspominać.

Po paru dniach dostałem pismo z Państwowo-Społecznej Urzędu Ubezpieczeń. Poinformowano mnie rzeczowo, że moje dane zostały wykasowane z systemu w następstwie splotu nieprzewidzianych okoliczności. Dołączono wyrazy ubolewania, że niestety nie udało się odzyskać danych dotyczących wpłat z ostatnich pięciu lat. Było też coś na pocieszenia: Z uwagi na przebyty przeze mnie wstrząs i kłopoty, na jakie zostałem narażony z nie swojej winy, Urząd postanowił rozłożyć spłatę należności na okres trzech miesięcy i tym razem wyjątkowo odstąpić od ściągnięcia odsetek karnych. Ulżyło mi.

A wspólnik? No cóż, przynajmniej miałem doświadczenie.

 

Osięciny 02.01.2003



 


Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkursy
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Komiks
Wywiad numeru
Stopka
Hor-Mono-Skop
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Tomasz Pacyński
W. Świdziniewski
Konrad Bańkowski
Idaho
Piotr Schmidtke
Taka Naka
Ostuda, Bańkowski
Paweł Laudański
Krzysztof Kochański
Kot
Andrzej Świech
Cezary Frąc
Grzegorz Buchwald
Ondřej Neff
Mariusz Czylok
Adam Cebula
RBD
W. Podrzucki
Jacek Piekara
Artur Baniewicz
Roger Zelazny
Instrukcja obsługi
Dawid Brykalski
 

Poprzednia 36 Następna