strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 04>>>

 

Bookiet

 

 

Koniec nauki?

 

Książka jest napisana doskonale. Wielka szkoda, że to nie jest beletrystyka! Wówczas pewnie polecałbym ją z zamkniętymi oczami. A tak, kłopot. Nie wiem – dobra, niedobra? Nie wiem, czy jakakolwiek kategoria, sposób oceny jest tu adekwatny. Na przykład: genialnie, żywo, wręcz filmowo opisane spotkanie z Karlem Popperem. Rzecz rozgrywająca się gdzieś pomiędzy przeświadczeniem o niesłychanej sławie, rzeczywistym zapomnieniu i dominującej wszystko pasji poznawczej. Książka jest zbiorem wywiadów, opinii różnych ludzi, zazwyczaj o stanie nauki w okresie, który – nie wiedzieć czemu – nazwano schyłkiem ery naukowej. Czyta się to-to, jak na ciężkie filozoficzne rozprawy znakomicie. Nie jest tak porywająca, jak kryminały Agaty Christie, lecz o wiele ciekawsza od szeregu przedstawicieli tego dziwnego gatunku, książek starających się przybliżyć szerokiemu kręgowi czytelników filozoficzne opinie na temat współczesnego świata. Skromnym zamysłem autora jest próba podsumowania stanu dokonań ludzkości. Ot, tak sobie, subiektywno-obiektywnie. Skutek? Moim zdaniem kulą w płot, gdy chodzi o prawidłowość wniosków. Rzecz w tym, że mimo tego, arcyciekawie. Taka jest chyba prawda. Nie mam przekonania do tego, by zaprzątać sobie głowę na serio opiniami jakiegoś, choćby i nawet cholernie dobrego i znanego filozofa na temat mechaniki kwantowej, bo mam dość głębokie przekonanie, że jeśli sam się na tym czymś kiepsko znam, to jednak obracam się wśród ludzi, którzy w pewnym sensie na mechanice kwantowej znają się o wiele lepiej od Karla Poppera. Autor, cytując Richarda Feynmana i opierając się na doświadczeniach z pewnej konferencji, dochodzi do wniosku, że fizyka jako nauka przeżywa kryzys, co więcej, że fizycy zostali osaczeni przez filozofów. Co do tego ostatniego, trudno się spierać, niełatwo bowiem stwierdzić, co praktycznie owo osaczenie znaczy. Na pewno jednak nie jest tak, jak sądzi Horgan, że fizyka się "rozmywa" na spory tyleż samo warte, co awantury młodych literatów. Nie jest też tak, że minęła – jak miał prorokować Feynman – epoka wielkich odkryć. Wręcz przeciwnie, wszystko dyszy w oczekiwaniu na wielkie rewolucje, nowe teorie. Mamy cały szereg eksperymentalnych zupełnie zaskakujących obserwacji, jak choćby nielokalność zjawisk kwantowych, czy nie pasujące do mechaniki Newtona ruchy gwiazd. Końca nauki ani trochę nie widać, ale czyta się doskonale.

 

Baron

 


 

John Horgan

Koniec nauki czyli o granicach wiedzy u schyłku epoki naukowej

Tłumaczenie: Michał Tempczyk

Prószyński i S-ka, Warszawa 1999

 

 

 

Infobubel

 

Uwielbiam literaturę faktu, zwłaszcza zaś taką, która przy okazji mieści się w klimacie science fiction. O to ostatnie, od jakichś 20 lat nie jest wbrew pozorom trudno. Świat zmienia się w takim tempie, że to, co ludziom wydaje się kiczowatą fantazją, okazuje się często technicznym faktem. Książkę napisało dwu autorów niemieckich, specjalistów od grubych sensacji, Egmont R. Koch i Jochen Sperber. Tytuł brzmi "Infomafia" a podtytuł "Szpiegostwo komputerowe, handel informacją, tajne służby". Trudno chyba o lepszą rekomendację, zwłaszcza, gdy jeszcze przeczytamy na odwrocie książki, że rzecz tyczy dziennikarskiego śledztwa w sprawie programu PROMIS, którym posługiwały się wywiady USA i Izraela, i który – zwyczajem programów – "wyciekł" w lud. Taki wstęp gwarantuje mocną dawkę emocji. Książka jest rzeczywiście katalogiem nazwisk, faktów oraz nazw instytucji, które działały na skraju prawa. Odsłania przed nami szczegóły zdarzeń, które być może znamy z gazet w postaci krótkich notatek. Czytając ją, dowiemy się całkiem sporo o tym, co tak naprawdę działo się w świecie w okolicy lat osiemdziesiątych. Na koniec tych wszystkich informacji należałoby napisać że jest wspaniałą lekturą i można ją każdemu polecić. Lecz gdy zabierałem się do pisania o niej, stwierdziłem, że właściwie nie wiem, co pisać. Tak, lawina faktów, pikantne szczegóły rządów Reagana, ogromne kwoty przeznaczane na zbrojenie Iranu, znane nazwiska, nade wszystko atmosfera politycznego cynizmu. A jednak, gdy się zastanowiłem... to o książce nie było co napisać. Jest ona katalogiem pewnych zdarzeń bez próby ich oceny, powiedzmy, bez jakiejś ciekawej próby. Owszem, jest przypominanie słabostek ludzi, którzy czasami decydują o losach tego świata, lecz w sumie nic z tego nie wynika. Całości także kiepsko służy techniczna ignorancja autorów. Pisząc o komputerach, warto się znać na nich znać, choć ciut. Niewiele pomoże powtarzanie technicznych zaklęć. To nie tak, że czytelnik zostanie natychmiast zahipnotyzowany, gdy usłyszy słówko "haker", zwłaszcza, że nie chodzi o hakera, lecz pospolitego komputerowego włamywacza. Otóż mamy do czynienia z zaledwie zbiorem materiałów, cennych i solidnych, lecz materiałów, z których dopiero mogłaby powstać jakaś książka. Jeśli ją napotkacie w księgarni, zapewne mocno przecenioną, możecie ją kupić, może się przydać, gdy sami zechcecie coś napisać. Nie polecam do czytania w pociągu, wkrótce poczujecie się jak podczas lektury instrukcji obsługi gaśnicy.

 

Baron

 


 

Egmont R. Koch i Jochen Sperber

Infomafia

Wydanie niemieckie 1995

URAEUS Gdynia.

 

 

Zrób to sam

 

Trzeba mieć poczucie humoru – jak pisze sam autor – Adam Słodowy. Ten Słodowy, który występował w telewizji i konstruował zadziwiające rzeczy na naszych oczach z kawałeczków blachy puszkowej, korków od butelek i szprych rowerowych. O przydatności tych ostatnich już to do konstruowania wierteł, już to śrubokrętów niejednokrotnie się przekonałem. Książeczka, wybór rozmaitych tekstów – chyba można ją dla porządku nazwać zbiorem opowiadań – nazywa się "Diabły drzemią na ścianach" a wydał ją Dom Wydawniczy Rebis (Poznań 1993). Tyle stopki. Z okładki możemy się dowiedzieć, że autor zbudował własnoręcznie trzy samoloty. Jest także autorem scenariusza serialu "Pomysłowy Dobromir". Kto go pamięta? Zawsze do dzieł niezawodowych literatów podchodzę nieufnie. Ktoś, kto zdobył pozycję, "wiezie się" na niej i zazwyczaj to, co oferuje w innych dziedzinach, nie jest już tak wysokiego lotu. Nie mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że Słodowy wielkim pisarzem jest. Jednak też z opowiadań wyziera całkiem spory talent. Są one różne w różnych gatunkach i chyba nierównej jakości. Łączy je jednak wspólna cecha: są skonstruowane, jak na konstruktora przystało. Mają przemyślaną kompozycję, styl i od czasu do czasu jeszcze to "coś". Jest w nich filozofia, która każe plasować je w okolicach klasycznego science-fiction, są regularne baśnie z morałem, klasyczne opowieści niesamowite, wreszcie bujdałka taternicka, która nie może się obejść bez odrobiny cudu. Nie wszystko najlepszego gatunku, lecz na tyle dobrego, że chciałoby się, by tylko nie było gorszych tekstów na świecie. Słodowy potrafi połączyć dwie przeciwstawne filozofie: racjonalne spojrzenie człowieka na świat ze swoistą wiarą w moc ducha. Nie jest to system filozoficzny, spójny i logiczny, ale wiedza operacyjna, zbiór zasad, trochę sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem lecz dających dobre wyniki. Słodowy nie pisze dla samego pisania ani, na przykład, dla dydaktycznego gderania, choć umoralniające puenty psują tu i ówdzie efekt. Jest w tym opowiadanie człowieka, który obserwował świat i starał się go zrozumieć. Dowiemy się, o co chodziło Mickiewiczowi, gdy w balladzie o Twardowskim sugeruje, że ów wytoczył ze łba szewca pół beczki gdańskiej wódki, ówdzie poznamy banalną przyczynę spotkania z diabłem, a we wstępie przeczytamy o refleksjach, jakie nasunęła autorowi lektura książki R. Feynmana o elektrodynamice kwantowej. Ot, taki banał, że świat starannie opisany, uchwycony w techniczne karby objawi się jako nieuchronnie magiczny.

 

Baron

 


 

Adam Słodowy

Diabły drzemią na ścianach

REBIS, 1993

 

 

 

Szok chronologiczny

 

Chyba w życiu każdego fantasty przychodzi taka chwila, kiedy sięga po książkę z czystej żądzy czytania, wybierając niepewne tytuły, oznaczone jako "Mistrzowie SF" i zwracające uwagę nie wiadomo jak wymyślnym malowidłem na okładce. Taki obrazek oczywiście nie ma żadnego związku z treścią (w tym konkretnym przypadku jest to dziwna odmiana tyranozaura z rogiem triceratopsa omotanego lassami dzielnych kałbojów), podobnie zresztą jak informacja umieszczona na czwartej stronie okładki. Tych paru słów ponoć nie należy czytać, bowiem często (tak i tu) zawierają pokrótkie streszczenie książki, sam jednak rzadko kiedy potrafię się oprzeć pokusie.

"Skacząca" akcja "Programu Wahadło" opiera się na bardzo ciekawym pomyśle w znośnej, amerykańskiej oprawie. Jako że swego czasu fascynowało mnie zagadnienie podróży w czasie, zarówno od strony fizycznej jak i "praktycznej", zdrowo zajmowałem sobie szufladki między uszami mniej i bardziej prawdopodobnymi wizjami czasowych spiral i akordeonów. I tutaj niespodzianka – wizja Silverberga jest absolutnie oryginalna i bardzo praktyczna, a co najważniejsze – dostępna tylko nielicznym. Autor obronną ręką wychodzi ze wszystkich czasowych paradoksów, nie bawiąc się w eufemizmy z rodzaju "powrotów do przyszłości".

No dobrze, ale co takiego niezwykłego jest w tym pomyśle? Pisarze dość dowolnie budowali w swych powieściach maszyny do podróży w czasie, korzystając ze wszystkich najnowszych zdobyczy nauki, jak i z produktów już sprawdzonych – a to blachy ze złomowiska, a to rowerów z magicznym dynamem, czasem nawet używając jako paliwa spirytusu, piwa, czy obierek od ogórków (przy czym muszę przyznać, że wszelkie produkty alkoholopodobne cieszyły się największą popularnością). W myśl dobrego gustu jest także dorzucić od siebie coś oryginalnego, nie wykorzystanego we wcześniejszych koncepcjach. Silverberg dał jednak spokój coraz wymyślniejszym opisom maszynerii, skupiając się na głównej koncepcji przerzucania materii w czasie na zasadzie tytułowego wahadła. Pomysł jest mniej więcej taki – olbrzymie wydatki energii zużyte na pchnięciu czegoś w przyszłość można zrekompensować, używając analogicznej mocy uzyskanej przy przerzuceniu równoważnego przedmiotu w przeszłość. Dalej kolejny skok dokonuje się na podobnej zasadzie, odwracając po prostu wektory obiektów. I tak, okresowo, bawić się można w nieskończoność (dosłownie i w przenośni), co w opisywanym eksperymencie oznacza –5 i +5 x 10 do 12-ej potęgi minut.

Nic więcej jednak nie zdradzę, na wypadek gdyby zdarzyło się wam natknąć na tę pozycję na półce w księgarni, okrytą kurzem i zapomnianą. Mimo iż nie jest to żadną miarą książka specjalnie dobra, lubię sięgnąć po nią od czasu do czasu i rozwijać pomysły autora. Takie stare, dobre fantazjowanie, na które coraz rzadziej mamy czas. Cóż, jesienna nostalgia sprzyja zamyśleniom.

 

nonFelix

 


 

Robert Silverberg

Program "Wahadło"

przekład Danuta Niklas

Wydawnictwo Amber, 1994

 

 

Drzewko nieszczęścia

 

Niven wykombinował pierścień. Bohaterowie Nivena pogonieni zostali po kosmicznej biżuterii. Podrzucki wymyślił Drzewo. Bohaterowie Podrzuckiego skaczą po gałęziach. To mniej więcej oddaje ducha tej książki.

"Uśpione archiwum" to przygodówka osadzona wśród listowia, pierwszy tom trylogii Yggdrasill. Wiecznie zielony jesion z mitologii germańskiej, podpora wszechświata staje się miejscem, w którym rozgrywają się losy szlachetnych i podłych. Choć Drzewo przyciąga i fascynuje, pełnia jego urokliwej tajemniczości pozostaje ukryta za tabunem kłębiących się obrazów. Obrazów nasyconych, bogatych w nieistotne szczegóły, które leją się z każdego zdania, niczym krew z rozciętej brwi. Nie widać zbyt wiele, za to dużo się dzieje.

Całość rozgrywa się w drodze, a skutek tego taki, że dostajemy niesłychane możliwości rozwoju fabuły. Na którejkolwiek stronie nie otworzymy książki, z zaskoczeniem odkryjemy, że albo wszyscy gdzieś idą, albo właśnie zrobili sobie postój. Lepszej motywacji do błyskawicznego przewracania kartek nie trzeba. To się czyta!

Bohaterowie aż kipią, tak nacechowani. Prosto wyłożone, kto dobry, a kto nieszczególnie, żeby – jak mniemam – nie zaciemniać całości i bez potrzeby nie zaprzątać czytelniczego umysłu podobnymi rozterkami. Wybierasz, kto swój, i naprzód, ku przygodzie. Niemal jak na meczu piłkarskim, kiedy przyjdzie do burdy. A biją się i owszem, nawet umierają (choć bez fajerwerków, zupełnie niezauważeni). Kochają, boją się, spiskują i węszą. Ludzie pełną gębą, a jak jej użyją, to taka wypada soczysta wiązanka, jakby sam Król Słońce rąbnął się młotkiem w palec. Podobnie dwornych przekleństw daremnie szukać gdzie indziej.

Wspaniała lektura, gdy czasu jest zbyt wiele, zdolna wypełnić niejeden nudny wieczór. Subtelność łamanych konarów, losy splątane, jak napięte wiązki w pniu. I przygoda, przygoda, przygoda. Dla wytrwałych.

 

ro

 


 

Wawrzyniec Podrzucki

Uśpione archiwum

Agencja Wydawnicza Runa, 2003

 

 


reklama

Wysyłkowa księgarnia internetowa www.fantastyka.now.pl

 

 

Szukasz książek z gatunków science-fiction, fantasy i horror lub komiksów? Gier figurkowych, fabularnych i karcianych? Zaj­rzyj do nas, znajdziesz prawie trzy tysiace pozycji, w tym trudnodostępne.

 

Na stronie księgarni oprócz tego konkursy, informacje o nowościach i zapo­wiedziach wydawniczych. I, co ważne, sprawdź nasze ceny, nie zawiedziesz się :-)

 

Zapraszamy do zakupów.

 


 

Zapraszamy właścicieli serwisów i stron internetowych (nie tylko fantastycznych) do naszego Programu Partnerskiego. Szczegóły na stronach księgarni fantastyka.now.pl

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 04 >