strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Paweł Laudański Publicystyka
<<<strona 17>>>

 

Kto zamawiał Ruskie?!

 

 

Zmarł Kir Bułyczow.

Gdy piszę te słowa, od Jego śmierci minęły już dwa tygodnie, a ja wciąż nie do końca mogę uwierzyć, że to prawda. Patrzę na półkę, na której lśnią grzbiety książek z serii Miry Kira Bułyczowa, łącznie z dwudziestym ósmym tomem (w sumie było tych tomów nieco więcej, ja nie chciałem dublować rzeczy już przeze mnie posiadanych w innych edycjach), sprowadzonym dopiero co za pośrednictwem internetowej księgarni Ozon zbiorem utworów scenicznych Mistrza, uzupełnionych mikropowieścią Wania + Dasza = Ljubow’, noszącym tytuł Krokodił na dworie, i już wiem, że strony tytułowe tych książek nie zostaną ozdobione autografem autora.

Ósma porcja Ruskich będzie inna niż zwykle, tak jak niezwykła jest okazja, która spowodowała ową zmianę. Nie będzie to, bynajmniej, ani biografia autora w miniaturze (on sam lepiej to zrobił w wydanej dopiero co autobiograficznej książce Jak zostać pisarzem fantastą), ani też szczegółowe omówienie jego twórczości; wychodzę z założenia, że jest ona na tyle dobrze znana, czy to z autopsji, czy chociażby z moich wcześniejszych opracowań (przede wszystkim popełnionych dla Esensji), że przybliżania nie potrzebuje. To będzie po prostu garść osobistych refleksji na temat Mistrza i jego spuścizny.

Każdy z nas ma jakiegoś autora, czasem kilku, od których twórczości zaczynał swą przygodę z fantastyką. W moim przypadku autorami tymi byli Stanisław Lem i bracia Strugaccy; tuż po nich jednak pojawił się na mym horyzoncie właśnie Bułyczow (początkowo występował jako Kirył, później – po prostu Kir). Najpierw była nowela Przełęcz pomieszczona w 1983 roku na łamach starej, dobrej "Fantastyki", przypominająca nastrojem i scenerią "leśne" rozdziały Ślimaka na zboczu Strugackich, nieco później – cztery zeszyciki z paskudnej edytorsko, lecz interesującej zawartościowo "czarnej" serii "Iskier". To dzięki tym paskudnym zeszycikom po raz pierwszy trafiłem do Wielkiego Guslaru, to dzięki nim poznałem Korneliusza Udałowa i jego żonę Ksenię, Miszę Standala i Saszę Grubina, profesora Minca i emeryta Łożkina. Dopiero po pewnym czasie trafiłem na wydany w ramach serii Fantastyka-Przygoda wydawnictwa Iskry tomik Ludzie jak ludzie, bodaj pierwszą samodzielną książkę Bułyczowa w Polsce; wygrzebałem go z wielkiej paczki książkowych darów dla szkolnej biblioteki. Ot, ciekawostka – ktoś pozbył się skarbu; nie wiedział, biedak, co traci. I jeszcze wydana przez Czytelnika w serii "z kosmonautą" powieść Rycerze na rozdrożach, wydobyta gdzieś z drugiego rzędu książek na regałach rodziców.

Było tych utworów, rzecz jasna, o wiele więcej, ale te były na początku, i to one właśnie sprawiły, że Bułyczow został zaliczony do wąskiego grona moich ulubionych twórców. Choć nie wszystkie przeczytane później jego teksty potwierdzały ową diagnozę, jednego mogłem być pewien: przy lekturze tego, co wyszło spod pióra Kira, nudzić się nie będę.

Polskim czytelnikom Bułyczow znany jest przede wszystkim z cyklu guslarskiego, opowieści o doktorze Pawłyszu oraz kilku znakomitych powieści, wśród których – moim skromnym zdaniem – na szczególną uwagę zasługują Miasto na Górze (ciekawostka: rzecz ukazała się najpierw w Polsce, dopiero później w ojczyźnie pisarza), Agent FK oraz wydane nie tak znów dawno Pupilek, Pole bitwy z lotu ptaka oraz Przepaść bez dna. Poza wymienionymi utworami godna polecenia jest nowelka Żuraw w garści. Wydano u nas również dwa tomy opowieści o Alicji, dziewczynce, której nie może stać się nic złego, skierowanych do czytelnika niezbyt posuniętego wiekiem.

Choć Bułyczow był rosyjskim autorem fantastyki najczęściej u nas tłumaczonym (wyszło w Polsce grubo ponad pięćdziesiąt tekstów jego autorstwa), to wciąż, wbrew pozorom, pozostaje pisarzem nie do końca poznanym. Pisał dużo, dużo i dobrze, językiem prostym, łatwym w odbiorze, stroniącym od eksperymentów formalnych, co nie znaczy – prostackim czy głupim. Spragniony inteligentnej, żywej prozy mógł być pewien, że, sięgając po utwory Kira, znajdzie to, czego szukał.

Na odkrycie przez polskiego czytelnika wciąż czekają kolejne tomy cyklu InterGPol, czyli serii opowieści o przygodach agenta nr 3 Intergalaktycznej Policji, Kory Orwat, kontynuacja cyklu Teatr tieniej, którego akcja toczy się po części w znanej nam rzeczywistości, po części zaś – w Świecie Bez Czasu – krainie, gdzie czas się zatrzymał, a może wcale go nie było, większość opowieści wierewkinowskich, czyli fantastycznych historii mających miejsce w mieście Wierewkino Rejonu Tulskiego i jego bliższych i dalszych okolicach, wreszcie – całość cyklu Rieka Chronos, zakrojonej na szeroką skalę próby wykreowania alternatywnej historii dwudziestowiecznej Rosji, Związku Radzieckiego i całej ludzkiej cywilizacji, określanej przez samego autora ukochanym dzieckiem, dziełem jego życia. Niestety, dzieło to pozostanie niedokończone.

A są przecież jeszcze inne, choć nieco już słabsze, powieści – Na dniach ziemlietriasienije w Ligonie oraz Gołyje liudi, efekt dłuższego pobytu pisarza w Birmie, oraz wariacja na temat meteoru tunguskiego, czyli Tajna Urułgana.

Bułyczow lubił Polskę i Polaków. Był u nas częstym gościem, Polska była też obecna w jego utworach. Wystarczy tu wspomnieć o głównej bohaterce cyklu Interpol, Korze Orwat, której prapradziadkiem był Bronisław Orwat, szlachcic z wielkopolskiej osady Krzywda, uczestnik powstania 1863 roku, zesłany po jego klęsce w rosyjską głuszę, tj. do wsi P’janyj Bor nieopodal Wielkiego Guslaru, gdzie ożenił się z rosyjską dziewczyną Paraszą, napłodził całą masę potomstwa i umarł przeżywszy sto trzy lata. To jeszcze jedna przyczyna, którą, jak sądzę, można tłumaczyć fenomen popularności tego pisarza w naszym kraju.

Osobiście spotkałem Bułyczowa tylko raz, a i to dawno temu – było to w 1987 roku, na pierwszym warszawskim Polconie. Niedawno zdałem do drugiej klasy ogólniaka, czytanie fantastyki odbywało się w moim przypadku nawet kosztem nauki, i udział w owej imprezie był dla mnie nie lada przeżyciem. Ci, którzy doświadczyli owych ciekawych czasów pamiętają zapewne, ileż zachodu kosztowało zdobycie fantastycznych nowości i co atrakcyjniejszych tytułów antykwarycznych. I może dlatego bardziej interesowała mnie wówczas konwentowa księgarnia z pamiętnymi "klubówkami" i książkowa giełda niż spotkanie autorskie Kira, choć w końcu i ten punkt programu zaliczyłem, ba, po spotkaniu pofatygowałem się nawet po autografy Mistrza... Krótkie podziękowanie – to wszystko, na co wtedy się zdobyłem.

Miałem cichą nadzieję, że Bułyczowa w końcu spotkam, czy to na którymś z polskich konwentów, czy też podczas wypadu do Rosji. Mówiłem sobie: może na przyszłorocznym Rosconie...

Niestety, los postanowił inaczej.

Miesiąc temu pisałem w tym miejscu o najnowszej powieści Swiatosława Łoginowa Swiet w okoszkie. Jeśli Bułyczow trafił do uniwersum wykreowanego w owej powieści, to dzięki naszej pamięci, Jego czytelników, będzie mu się w nim znakomicie powodziło. Nie nadąży z liczeniem spływających doń wartko strumieni mnemonów, nie wspominając już o istnych wodospadach wspomnieniowego grosiwa.

Czytajmy Go zatem, i nigdy o Nim nie zapominajmy.

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 17 >