strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Alexandra Janusz Literatura
<<<strona 33>>>

 

Światłocienie (2)

 

 

W rwącym, oszałamiającym strumieniu bitów, pojęcie czasoprzestrzeni staje się czymś niebywale zabawnym. To nieprawda, że informatyka wymaga myślenia jednotorowego. Być może jest tak w przypadku podstawowych procedur, ale w niemożliwej do odzwierciedlenia normalnymi zmysłami Ponadsieci przetrwają tylko ci, których mózgi nie są w stanie znużyć się asocjacyjnym przetwarzaniem danych. Piosenki Madonny i wykłady Feynmana, łańcuszki szczęścia i PubMed, artystyczne szkice i kiepskie fanarty, wszystko to razem składa się na zawartość sieci spinającej komputery z całego świata, miesza się, przegryza i reaguje ze sobą, jak w starym babcinym syropie z cebuli. Na bazie chaosu danych i połączeń tworzy się wzór, którego nie jest w stanie dostrzec zwykły śmiertelnik, skomplikowana struktura przez wtajemniczonych zwana Ponadsiecią. Jakby tego nie było dosyć, ta osobliwa pajęczyna też ma swoich żeglarzy, a niektórzy z nich są wręcz niesamowicie sprawni.

Srebrzysta, złożona wyłącznie z informacji nadludzka istota, jaką w tej chwili był Timothy Hawkins – zwany również Sliderem – została zatrzymana wpół drogi z Delhi do Singapuru przez irytujące zakłócenie z zewnątrz.

"Timmy, jesteś tam?"

"To ty, Lloyd? Telepatią do środka Sieci? Wiesz, że to niebezpieczne."

"Do czorta z moim bezpieczeństwem." Tak, archaiczne przekleństwa były zdecydowanie w stylu Lloyda. "Czy Eunice jest w domu?"

"Śpi spokojnie na górze i chrapie, denerwując Homera." Komputer Slidera, zadziwiający składak zmontowany przez niego osobiście i wciąż poprawiany, lepszy niż większość superkomputerów na świecie został przez swego konstruktora ochrzczony na cześć niewidomego poety. Nie bez przyczyny zresztą.

"Ach, więc blefował. Spodziewałem się tego..."

"Twoje mentalne westchnienie ulgi niemal zerwało mi połączenie. Wyjaśnij, co się stało."

"Opowiem, jak wrócę. Obawiam się, że nie mogę myśleć o tym bez emocji, tak silnych, by bez trudu przepalić ci łącze."

"Aha." Slider zaniepokoił się, ale nie stracił koncentracji – ostatecznie był fachowcem.

"I do tego czasu nie pozwól nikomu wychodzić. Nawet wynieść śmieci."

"Przyjąłem. A teraz się odłącz, generujesz lagi..."

Rozległo się coś na kształt telepatycznego parsknięcia, po czym obecność Lloyda zniknęła.

 

*****

 

Dochodziła już ósma rano, a Eunice nadal paradowała po salonie w pidżamie i chrupała tosty z dżemem, spóźniając się na zajęcia fizyczne. Gabriel, który nie musiał nigdzie wychodzić o tej zdecydowanie zbyt wczesnej porze, postępował dokładnie tak samo. Zdeklarowane fanki Neverlandu zdziwiłyby się zapewne wiedząc, że ich idol nosi niebieską pidżamkę w misie. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, być może niektóre z nich uznałyby ten fakt za uroczy.

W kuchni, której od pokoju dziennego nie dzieliła żadna ściana krzątał się Slider. Jak na człowieka niewidomego i dotkniętego częściowym paraliżem radził sobie doskonale. Siedząc na obrotowym krześle, przyrządzał właśnie kanapki z serem – ruchy jego chudych dłoni były ostrożne, lecz pewne i płynne. Timmy nie potrzebował wspomagać magią swoich zmysłów ani też orientacji przestrzennej przy tak prostych czynnościach; jak do tej pory nie potrącił tostera ani opartych o stół inwalidzkich kul, nie zrzucił ani jednej łyżeczki od herbaty. Gdyby ktokolwiek przyszedł mu nieproszony z pomocą, Slider obraziłby się śmiertelnie. Znał swoje ograniczenia, uważał się jednak za osobę samodzielną – i miał rację. Tim Hawkins, ponadsieciowy Superman, całkiem dobrze dawał sobie radę również w zwykłej Rzeczywistości – o ile rzecz jasna Rzeczywistość można kiedykolwiek nazwać zwykłą.

Z miejsca, w którym przebywał, słyszał wszystko, co działo się w Domu Wschodzącego Słońca. Jego wrażliwe uszy wychwytywały brzęk talerza stawianego na fortepianie w salonie, szuranie kapci Eunice, ciche ziewanie Gabriela.

Dochodzący z zewnątrz brzęk kluczy zwrócił uwagę czarodzieja-programisty; nie trzeba było jednak słuchu Slidera, aby rozpoznać kroki Lloyda w chwilę później. Mag wszedł do salonu bez powitania, nie zdejmując ciężkich butów, co musiało świadczyć o wielkim wzburzeniu.

Eunice podniosła się z ozdobnego krzesła. Rzadko widywała starego maga w podobnym nastroju; Lloyd Dark nie należał do szczególnie ekstrawertycznych osób, poza tym jego odporność na przeciwności losu była niemal przysłowiowa.

– Coś się stało? – zapytała dziewczyna z niepokojem. – Wyglądasz jak chmura gradowa.

Lloyd nie odpowiedział. Popatrzył jej tylko prosto w oczy, w jego spojrzeniu zaś czaiły się ból, wściekłość i smutek. Eunice aż usiadła z wrażenia. Czarno odziany mag odwrócił się bez słowa, zmierzając na piętro.

– Zaczekaj. – Głos Timmy’ego, cichy, lecz doskonale słyszalny w całym pomieszczeniu, skłonił Lloyda do zatrzymania się wpół kroku. – Przynajmniej powiedz, o co chodzi.

Mag wyjął z kieszeni skórzanego płaszcza zmiętą kartkę i podrzucił ją w powietrze. Poszybowała delikatnie w kierunku stołu.

– Eunice, Gabriel, wyjaśnijcie Timothy’emu, co tam jest napisane – mruknął. – Ja muszę jeszcze coś przemyśleć.

Po czym bezzwłocznie udał się na górę.

Gabriel położył na stole tosta, sięgnął po kartkę i rozprostował ją, marszcząc jasne brwi.

– Nie wiem, czy to coś dla ciebie oznacza, Slider – powiedział z wahaniem – ale to są nagłówki ze starych gazet, jeszcze z końca XIX wieku. Artykuły o morderstwach, co do jednego. A pod spodem jakieś japońskie krzaczki.

Timmy Hawkins powoli i ostrożnie wstał z krzesła w kuchni, pomagając sobie kulami. Niespiesznie dokuśtykał do salonu, bezbłędnie odnalazł starą kanapę przykrytą brunatnym, przetartym pokrowcem i umościł się na niej wygodnie. Dopiero wtedy odpowiedział, spokojnie jak zwykle.

– Teraz rozumiem. Albo raczej – domyślam się.

– Ja nie rozumiem – zaprotestowała Eunice. – I Gabriel najwyraźniej też. Oświeć nas, co jest grane, jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Lloyd tak się zachowywał.

– Problem w tym, że to jest dosyć prywatna historia – rzekł Timothy. – On musi sam wyrazić zgodę na jej opowiedzenie.

Gabriel prychnął .

– Nie ma wystarczająco prywatnych historii o mnie, żeby wszyscy ich nie znali – mruknął z pretensją w głosie. – Ale wy, przedwojenni, macie więcej tajemnic niż włosów na głowie. Po Mrocznej Wojnie doszli... zaraz... – zastanowił się piosenkarz. – Ja, Eunice, Titania, Eithne, Preston, pani profesor Lucy... To jest połowa. Dokładnie połowa. A druga połowa stara się traktować nas jak narybek i trzymać pod kloszem...

– Raany, Gabi, czy ty nie przesadzasz...? – zapytała Eunice, która w zasadzie zgadzała się z argumentacją przyjaciela, nie chciała jednak kłótni z Timmym.

– Mógł na przykład nie wziąć pod uwagę tego drobnego szczegółu, że wspomnienia z tamtych czasów są niekoniecznie przyjemne – powiedział Slider ponuro. – Trzydzieści lat temu cały nasz świat runął w gruzy. Zginęła Kaya, Krzysztof prawie całkowicie wycofał się z życia... ja... zresztą widać. Co tu dużo mówić. – Timmy zamilkł na chwilę, powstała niezręczna cisza. – Rekonwalescencja pozostałych była długa i trudna. Wspomnienia sprzed Wojny wzbudzają głównie gorzkie myśli. Jak sądzicie, dlaczego dom siódmy przy czterdziestej dziewiątej został opuszczony, a my podzieliliśmy się na mieszkańców Mandali i tutejszych?

Czarodziej – artysta wymruczał coś niewyraźnie. Jedną z wad Gabriela był zupełny brak umiejętności przepraszania.

– Z tym, że tak właściwie Gabriel ma rację – dodał Slider, prostując się na kanapie. – Nie powinniśmy ukrywać przed wami ważnych szczegółów z przeszłości, nawet jeśli są one dla nas bolesne. Zresztą historia, o której mowa, poprzedza Wojnę o kilkadziesiąt dobrych lat, chociaż w pewnym sensie może mieć z nią związek.

Znów zapadła cisza, słychać było jedynie majestatyczne tykanie starego ściennego zegara oraz jednostajny szum deszczu. Szary, listopadowy ranek nie zapowiadał jaśniejszego dnia.

 

*****

 

Richard Daring był nieustraszonym oficerem marynarki Jej Królewskiej Mości w tych czasach, kiedy Wielka Brytania stanowiła najpotężniejsze mocarstwo świata, zaś Ameryka budziła jedynie podszyte pogardą zainteresowanie.

Hiroko Matsubara była śliczną japońską gejszą z Gion, która na swoje nieszczęście miała w sobie zbyt wiele ciekawości, niż na gejszę przystało.

Znacie wszyscy historię Madame Butterfly? Losy naszej młodziutkiej gejszy potoczyły się nieco inaczej, być może dlatego, że oficer był Anglikiem. Hiroko Matsubara została angielską żoną i popłynęła do Wielkiej Brytanii, gdzie urodziła syna. Z dala od rodzinnego kraju gasła jednak powoli, jak kwiat odcięty od korzeni. Osierociła małego pół-Japończyka, który nie umiał znaleźć swojego miejsca wśród rówieśników. Pewnego dnia wsiadł więc na statek ojca, postanawiając dopłynąć na gapę do tajemniczej ojczyzny matki. Nie będziemy się tutaj rozwodzić nad wszystkimi perypetiami jego podróży, dość, że dotarł tam i został. Wkrótce też rozpoczął naukę u starego mistrza walk, podtrzymującego tradycję japońskiej szermierki. Prócz tego, praktykował on również filozofię Magii...

Dlaczego Lloyd opuścił Japonię? Podobno nie zgadzał się z Mistrzem, między innymi co do jego doktryny niedziałania; zarzucał mu bierność. Ja jednak uważam, że wiele znaczenia miała też historia zawiedzionej miłości do pewnej młodej Japonki i niewątpliwy fakt, że Lloyd, olbrzym wśród Japończyków, młodzieniec wychowany w angielskiej kulturze, nie mógł też odnaleźć się w kraju matki. Nie wrócił jednak do Anglii. Udał się za ocean, ponieważ słyszał, że w pewnym barbarzyńskim, zachodnim kraju nikt nie zwraca uwagi na odmieńców, gdyż wszyscy są nimi – w pewnym sensie.

Gdy wreszcie znalazł się w Nowym Orleanie, oszołomił go ten niezwykły tygiel ras i narodowości. Nie był jedynym dziwnym człowiekiem pomiędzy tutejszymi dziwnymi ludźmi i chociaż skośne oczy emigranta oraz jego nienaganny brytyjski akcent budziły zaciekawienie, nie spotykał się tutaj z pogardą. Małomówny przybysz wkrótce znalazł zajęcie wśród pracującej ludności Nowego Orleanu, ochraniając portowe magazyny oraz pilnując rozładunków. Poznał także piękną Kreolkę, czarnooką Inez, która stała się jego kochanką oraz przewodniczką na ścieżkach Mocy. Spokojne życie nie trwało jednak długo.

Inez przystała do Odszczepieńców, tych samych wypaczonych Magów, którzy dokonali tutaj dzieła zniszczenia trzydzieści lat temu. Próbowała również przeciągnąć na ich stronę swojego ucznia, lecz Lloyd oparł się tym namowom. Długi pojedynek zakończył się zwycięstwem młodego wtedy Maga, pogrążył jednak jego umysł w otchłani szaleństwa. Lloyd, błąkając się po kraju, dotarł do przemysłowego miasta Farewell. Był owładniętym furią mordercą, niemal w każdym dostrzegał kolejnego Odszczepieńca. Gazety ochrzciły tajemniczego zabójcę teatralnym mianem Krwawego Ostrza. Policja nie mogła go pochwycić.

 

*****

 

Slider przerwał swoją opowieść i zakasłał; w jego słabych płucach na chwilę zbrakło tchu. Eunice i Gabriel spoglądali na Timmy’ego, wstrząśnięci.

– Uczyłam się o nim w szkole – powiedziała drżącym głosem Eunice. Nie mogła uwierzyć, że Lloyd, ten opanowany, bohaterski człowiek, któremu wielu Magów i śmiertelników z Farewell zawdzięczało życie, był kiedyś bezlitosnym Krwawym Ostrzem. – Na lekcji historii. – dodała machinalnie.

– Wiedziałem, że to będzie coś takiego. Nagłówki mówiły same za siebie – mruknął Gabriel. Przez ponad dwadzieścia lat przebywania wśród społeczności magów z Farewell, zdążył się zorientować, że przeszłość większości z nich nie przedstawiała się różowo. W jego przypadku zresztą było podobnie. Jakkolwiek win Lloyda nie dało się pomniejszyć, czarodziej był już obecnie kim innym, niż sto lat temu. Dostał swoją szansę i wykorzystał ją w pełni. – Opowiadaj dalej, chcemy usłyszeć szczęśliwe zakończenie. Kaya i Krzysztof. Oni go wyleczyli, prawda?

– Nie tak od razu – dobiegł ich głos ze szczytu schodów. Wysoki człowiek w czarnym płaszczu powoli pokonywał stopnie, jakby przytłoczony brzemieniem dawnych lat. – Timothy... – rzekł z wyrzutem.

– Musiałem – powiedział cicho Slider. – Powinni dowiedzieć się tego już dawno temu.

– Istotnie, masz rację – zgodził się mag. – Co jednak nie uprawnia cię do robienia ze mnie bohatera dramatu za moimi plecami. – To zdanie zabrzmiało jak wyjątkowo nieudana próba żartu. – Nie przeciągajmy dłużej tej epickiej opowieści. Krzysztof i Kaya sprawili mi manto, na które w pełni zasłużyłem – westchnął. – Nie mogłem się nadziwić, kiedy ta czarownica, zamiast wreszcie ze mną skończyć, zwymyślała mnie od najgorszych i postanowiła zatrzymać w celu reedukacji.

– Cała ona. – Slider nie mógł powstrzymać melancholijnego uśmiechu.

– Przepraszam, że przeszkadzam – wtrąciła Eunice. – Czy dobrze zgaduję, że ktoś z dawnych wrogów znalazł Lloyda i chce się mścić?

Skośnooki mag skinął głową.

– Dobrze zgadujesz.

– Odszczepieniec? – tym razem pytającym był Gabriel. – Z tego co wiem, zadałeś im spore szkody podczas Mrocznej... o cholera... – Piosenkarz właśnie dostrzegł związek, o którym mówił Slider – pomiędzy przeszłością starego maga oraz niedawną wojną.

– Chęć zemsty Odszczepieńców na mnie mogła być przyczyną Wojny – potwierdził Lloyd.

Slider prychnął, zaprzeczając potrząśnięciem głowy.

– Nie tylko ty narobiłeś sobie wrogów.

– Faktem jest, że zamiast was bronić, stanowię zagrożenie – rzekł mag z goryczą. – Ktokolwiek uderza we mnie, może najpierw skorzystać z możliwości uderzenia w was. Ten człowiek na szczęście nie jest Odszczepieńcem. Widziałem jego ducha i nie znalazłem śladu wypaczenia; jego metody również są dalekie od ich sposobów działania. To mało przewidujący młodzik, a jednak skoro zna moje losy, może je również znać kto inny. Pozostając tutaj, narażam was.

– Cholerny samuraj – zdenerwowała się Eunice, zrzucając łokciem tosta ze stołu. – Jesteśmy jednym, kurde, klanem bez jakiegoś Arcymaga...

– Emily Spencer – przypomniał Gabriel złośliwie. – Oficjalnie ma tytuł.

– Pieprzę Emily Spencer. Pieprzę twoje przerośnięte poczucie odpowiedzialności. Bronisz nas kiedy możesz, a kiedy my możemy, bronimy ciebie. Jasne?

– Jasne. – Uśmiechnął się Lloyd. Był wzruszony tym, że jego towarzysze nie odrzucili go po usłyszeniu całej prawdy. Wiedział, że dał im się poznać już jako zupełnie inna osoba, że tamta historia wyda im się starą, straszną bajką. Mimo to do tej pory obawiał się reakcji młodszych magów. – Ale to ja muszę rozstrzygnąć tę sprawę.

– Jak to zrobisz? – zapytał chłodno Slider. – Bo zakładam, że wiesz, jak tego człowieka znaleźć? Co zrobisz, gdy go spotkasz? Przekażesz go Sędziom wyższych instancji i powiesz, dlaczego cię szuka?

– Wygląda na to, że kiedyś muszę stanąć przed jakimś sądem... – szepnął skośnooki mag, zwieszając głowę.

– Pieprzę! – pisnęła Eunice; Gabriel zaś złapał się za głowę.

– Lloyd, nie rób głupot – rzekł Timmy.

– To kwestia zasad – oświadczył twardo stary mag. – Idę go poszukać. Zniecierpliwił mnie, zbyt mocno go nastraszyłem i teleportował mi się sprzed nosa, lecz zdążyłem zapamiętać aurę. Teraz, po krótkiej medytacji, mogę pójść tropem rezonansu jego miecza. Jeszcze jest w mieście.

– Idziemy z tobą – zdecydowała Eunice.

– Nie ma mowy – zaprzeczył Lloyd. – Nie macie żadnego powodu, aby się narażać. A zresztą nie będę czekał, aż się przebierzecie.

Gabriel z poczuciem winy zerknął na swoją pidżamę z misiami.

– Porozmawiam z tym młokosem i jeśli dobrze pójdzie, wrócę przed obiadem – dodał skośnooki mag z kwaśnym uśmiechem.

– Trzymam cię za słowo – powiedział spokojnie Slider. – Pamiętaj, że Veronica obiecała przyjść dzisiaj i zrobić lasagne.

Po chwili za czarno odzianym magiem zamknęły się drzwi.

– Uważam, że trzeba go dopilnować – rzekł Gabriel, wykonując wdzięczny gest dłonią. Pidżama niemal natychmiast przeobraziła się w codzienne ubranie. – Voilá! Bezczynność – ha! – to nie w moim stylu.

– Raczej na odwrót – stwierdziła Eunice. – Trudno, urwę się dzisiaj z wf-u. Poczekajcie chwilkę.

I pobiegła przebrać się do łazienki, ponieważ nie znała sztuczki z transformacją odzieży.

Timothy uśmiechnął się przewrotnie.

– Ja również jestem dżentelmenem i nie zostawiam przyjaciół w potrzebie. A nie przypominam sobie, abym dał słowo, że będziemy siedzieć w domu... Raczej nie dogonimy go samochodem, więc proponuję użyć szafy.

Tutaj należy być może wyjaśnić, co miał na myśli Lider, mówiąc o szafie. Otóż w mieście Farewell istniały dwie bliźniacze stare szafy, wykonane z drewna jabłoniowego. Jedną z nich posiadała pani profesor Lucy Preis, druga stała w piwnicy Domu Wschodzącego Słońca, w pomieszczeniu sąsiadującym z pokojem Homera. Obydwie mogły transportować użytkownika do innych miejsc, z tym że o ile szafa Lucy nastawiona była na inne światy, szafa Slidera (gdyż to on potrafił ją obsługiwać) teleportowała w zasięgu naszego. Z pewnymi ograniczeniami, rzecz jasna. Tim rzadko z niej korzystał; na krótkie dystanse wystarczały mu własne zdolności, a był na tyle dobry, że potrafił przenosić także dodatkowych pasażerów. Zastosowanie własnej Magii wobec trzech osób naraz stanowiło jednak zbyt wielkie ryzyko. Teleportacja nie należała do najbezpieczniejszych form wykorzystywania Mocy.

Tak więc cała trójka bezzwłocznie udała się do piwnicy, gdzie Slider nastawił Moc szafy na trop Lloyda.

 

*****

 

Lloyd mijał pokruszone ceglane mury, sędziwe zardzewiałe machiny, omszałe stosy gruzu, resztki ścian i korytarzy. Krajobraz przypominał futurystyczną wizję miasta po katastrofie nuklearnej. Niegdyś w tym miejscu stała fabryka, nie mniej ponura niż jej dzisiejsze ruiny. Na przełomie XIX i XX wieku los ludzi pracujących w takich zakładach był nie do pozazdroszczenia. Dopiero potem, w wyniku burzliwych konfliktów, o których nie pamiętał już nikt prócz historyków, ukształtowały się nowe prawa i przywileje. Później, w latach trzydziestych fabryka zbankrutowała i pozostawiono ją samą sobie. Podobno ktoś nosił się z zamiarem wykupienia tego terenu, wyburzenia starych zabudowań i ulokowania filii własnego przedsiębiorstwa. Przeszkodziła mu rzeka, która pewnego deszczowego lata zmieniła swój bieg. Teren dawnej fabryki znalazł się tuż przy jej brzegu i odtąd za każdym razem, gdy poziom rzeki podnosił się, woda cierpliwie podmywała stare mury. Tak oto jedna z nielicznych pozostałości po przemysłowej epoce w dziejach miasta została skazana na śmierć z przyczyn naturalnych. Odwiedzali ją jeszcze młodzi narkomani i starzy bezdomni. Znać było ślady ich bytności; leżące pod murami rozbite butelki oraz przemieszane z błotem niedopałki papierosów.

Mag zostawił swój motocykl nieopodal, tam gdzie koła nie mogły jeszcze zatonąć w błocie. Ze względu na czarodziejską naturę pojazdu, nie obawiał się kradzieży. Trzymał dłoń na rękojeści miecza, która drżała, wskazując niedaleką obecność drugiej katany, a co za tym idzie – jej właściciela.

Zanim jeszcze poczuł ostry zapach krwi, wiedział, że coś jest nie tak. Minąwszy kolejny na wpół zburzony mur, utwierdził się w swoich najgorszych przypuszczeniach.

W załomie, na stosie gruzu leżał martwy mężczyzna, młody Japończyk. Ubranie przesiąknięte miał krwią; miecz trzymał jeszcze w dłoni. Na twarzy, tym razem pozbawionej maski, zastygł wyraz przerażenia.

Lloyd rozpoznał go, a raczej domyślił się jego pochodzenia. Takeda był bardzo podobny do Reiki Midori, którą stary mag miał niegdyś śmiałość poprosić o rękę. Jej syn...? Sądząc po Mocy i doświadczeniu raczej wnuk albo prawnuk... W każdym razie, teraz już nie żył.

Ale co mogło go zabić?!

Nagle mag wyczuł za plecami jakąś obecność. Odwrócił się gwałtownie, dobywając katany.

– Lepiej schowaj to żelastwo – powiedział Slider, powoli wyłaniając się zza rogu w towarzystwie Gabriela i Eunice. Cała trójka miała na sobie płaszcze przeciwdeszczowe.

– O Boże – jęknęła dziewczyna, dostrzegając ciało Takedy.

– Ja go nie zabiłem – rzekł Lloyd bezradnie, widząc jej przerażone spojrzenie. – Naprawdę.

– Oczywiście, że nie! – głos Gabriela ze zdenerwowania przeszedł w wyższą tonację. – Ten trup leży tutaj od dobrych kilku godzin. Ja zaraz zwymiotuję – dodał.

Deszcz padał równomiernie, rozwadniając błoto i powoli, metodycznie wymywając krew z ubrania Takedy. Magowie stali w milczeniu nad ciałem człowieka, który praktykował Magię tak, jak oni, który starał się postępować wedle swoich przekonań – i którego nawet nie zdążyli poznać.

Lloyd myślał: Żegnaj, biedny, uparty wojowniku. Jak bardzo musiałeś mną gardzić, a jednocześnie pragnąć tej walki, że ukrywałeś przede mną twarz? Czy pamięć o mnie tak bardzo zatruwa serca młodych uczniów sensei Ikemury? Czy to może Reika zaszczepiła w tobie tę nienawiść?

Slider czuł, jak deszcz spływa po kapturze jego kurtki i myślał: Ostatni raz słyszałem taki ból w głosie Lloyda trzydzieści lat temu. Cokolwiek byś zrobił, aby zapomnieć o przeszłości, ona zawsze do ciebie wróci, uderzając w dawne rany...

Gabriel drżał na całym ciele; chociaż był jednym z najlepszych uzdrowicieli w Farewell, bał się widoku krwi. Stara fobia, pozostałość po przeżyciach młodzieńczych lat. Po raz drugi w życiu widział zmarłego, który nie odszedł z tego świata w sposób naturalny i nie mógł opanować paniki.

Eunice nie do końca wierzyła, że ma przed sobą prawdziwego nieboszczyka. Wyglądał jak manekin, jak filmowa dekoracja... Dziewczyna przypatrywała się szklistym oczom i kurczowo zaciśniętej na mieczu dłoni, zastanawiając się, czy to rzeczywiście był kiedyś żywy, oddychający człowiek. Spoglądała na poważne twarze swoich przyjaciół, aby upewnić się, że to się dzieje naprawdę.

Wreszcie otrząsnęła się z szoku, przerywając ciszę.

– Jest jakiś trop, ślad Mocy... nie wiem... jest coś? Żeby się dowiedzieć, kto to zrobił...

– Trzeba będzie się zastanowić – rzekł Lloyd ponuro.

– Nie każcie mi tylko zająć się obdukcją – wymamrotał Gabriel z nutką histerii w głosie.

– Sza...! – rozległ się nagle szept zza ich pleców. – "To" czai się gdzieś w pobliżu...

Tylko jeden jedyny człowiek na świecie umiał niespostrzeżenie podejść Lloyda i oszukać niesłychanie wrażliwy słuch Slidera. Żywa legenda, blisko ośmiusetletni czarodziej, o którym w innych częściach świata opowiadano sobie niestworzone historie...

– Chris...! – Eunice rozpromieniła się na widok nowo przybyłego.

Krzysztof Podróżnik przytknął palec wskazujący do ust, nakazując milczenie. Uważnie rozglądał się dookoła; jego szare oczy miały charakterystyczny, zamglony wyraz – mag próbował obserwować kilka płaszczyzn jednocześnie.

Z pozoru stary samotnik nie wyglądał na kogoś wiekowego, czy też dysponującego jakąkolwiek mocą. W przeciwieństwie do czwórki znanych już nam magów, na pierwszy rzut oka nie zwracał na siebie uwagi. Był mężczyzną średniego wzrostu i doskonale przeciętnej urody. Mokre kosmyki jego jasnych, nieporządnie przystrzyżonych włosów przylegały do policzków pokrytych dwudniowym zarostem. W długim prochowcu i wytartym kapeluszu sprawiał wrażenie trzydziestokilkuletniego, podrzędnego literata – jak na informatyka był bowiem nieco zbyt szczupły i schludny.

Krążące plotki głosiły, że po śmierci Kai czarodziej stracił większość swojej potęgi. Lloyd stanowczo zaprzeczał takim pogłoskom. Prawda, od czasu pamiętnej wojny Krzysztof najchętniej przesiadywał w swojej pracowni, pisząc felietony dla rozmaitych periodyków i wywołując artystyczne fotografie. Zrezygnował z etosu wiecznego buntownika; w niepamięć odszedł jego dawny apetyt na życie. Gdy jednak okoliczności zmuszały go do działania, okazywał się być tym samym legendarnym Podróżnikiem, co niegdyś. Co prawda, trzeba było nie lada katastrofy, aby czarodziej choć na chwilę opuścił swoją samotnię...

Lloyd wiedział o tym doskonale; dlatego też nagłe pojawienie się Krzysztofa od razu wzbudziło w nim niepokój.

– Co masz na myśli...?

– Mieszkaniec Cieni. Przyszedł za nim i nie zamierza odejść z własnej woli. – Brzmiała spokojna, cicha odpowiedź.

Jego słowa, pozornie enigmatyczne, dla magów były aż zanadto jasne. Gabriel syknął, Slider z niedowierzaniem pokręcił głową, Eunice wydała z siebie ciche "ups".

Otóż teleportacja nie bez powodu należała do najtrudniejszych sztuczek, jakich próbowali magowie. W dosyć brutalny sposób naruszała barierę niemożliwego, zwracała więc na siebie uwagę Rzeczywistości. Poza tym nie było to takie zwykłe przenoszenie się w przestrzeni. Teleportując się, mag przechodził na skróty przez sąsiednie sfery, w tym świat Cieni, wymiar pełen niespokojnych dusz i porzuconych idei. Jeśli czarodziej był nie dość sprytny, ostrożny i doświadczony, narażał się na wielkie niebezpieczeństwo. Mógł ucierpieć od okrutnej zemsty Rzeczywistości; mógł na zawsze utkwić pomiędzy Cieniami; wreszcie coś mogło przyjść za nim. Ta ostatnia, najgorsza możliwość niezwykle rzadko stawała się faktem. Cienie nie zawsze były zainteresowane powrotem – tak jak miało to miejsce teraz.

Skośnooki mag rozejrzał się wokół; jego nozdrza poruszały się, jakby wietrzył czyjś zapach.

– Chris... nie możesz tego czegoś zała... – zaczęła Eunice szeptem i nie skończyła.

– PADNIJ!!! – krzyknął nagle Lloyd, popychając dziewczynę na ziemię.

Obrót, błysk, brzęk. Miecz Lloyda zderzył się z czarnym ostrzem skaczącego w jego kierunku przeciwnika. Mag patrzył prosto w oczy cienistej sylwetce jego wzrostu i jego budowy...

– Wycofujemy się! – oznajmił Krzysztof do reszty czarodziejów, posłusznie leżących w błocie.

– Pomóż mu, do jasnej cholery! – warknął Slider, sam bezskutecznie próbując podnieść się z ziemi. Eunice podała mu ramię i Timmy wyjątkowo przyjął jej wsparcie.

Brzęk, brzęk, przeciwnik cofnął się, Lloyd zmusił go do krążenia. Widać było, że próbują sił.

– Nie mogę – stwierdził wiekowy czarodziej beznamiętnie. – Wy się lepiej temu przyjrzyjcie.

– Wielkie dzięki za dobrą radę, staruszku – oświadczył Tim Hawkins wściekłym tonem, ale uruchomił wszystkie nadzmysły, jakie posiadał, łącznie z widzeniem w podczerwieni... co, niestety, nie przyniosło wielkich efektów, ponieważ przybysz nie wydzielał ciepła.

– To... to on, to jest, ten tam to jest on...! – jęknął Gabriel zupełnie niegramatycznie. Kontekst jego słów był jednak całkiem zrozumiały.

Skośnooki mag walczył z istotą do złudzenia przypominającą siebie samego, przedstawionego w swoistym teatrze cieni. Zjawa miała identyczną posturę, styl walki i umiejętności. Wszystko działo się tak szybko, że nie sposób było nadążyć za nimi wzrokiem. Wydawało się, że pojedynek toczą dwie bliźniacze, czarne postacie.

– W pewnym sensie. – Krzysztof stoicko skinął głową. – Tylko Lloyd może mu cokolwiek zrobić, więc lepiej pozamykajmy przejścia.

– Chris – rzekł Slider, całkiem wstrząśnięty. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że połączenie z wymiarem Cieni jest nadal otwarte?

– Przed chwilą nie było, ale nasz gość nieostrożnie wymachuje mieczem i już wyciął w czasoprzestrzeni kilka nowych – rzekł Podróżnik, obracając się na pięcie i rutynowo zamykając dłoń na falującej w powietrzu czarnej dziurze. – Eunice, Gabriel, zajmijcie się tymi za tamtym murkiem. Ja z Timmym doskonale sobie tutaj poradzimy...

– A co z Lloydem?! – spanikowała Eunice.

– Jest profesjonalistą. Zdziwiłbym się, gdyby przegrał z czymś, co już kiedyś pokonał...

 

Furia. Niepohamowana, niepowstrzymana furia. Uosobienie gniewu.

 

"To nie ja. To już nie ja."

 

Uderzenie, dolny blok, uderzenie, obrót, górny blok.

 

Wciąż taki sam, jak wrzątek pod pokrywką.

 

"Nieprawda. Znam umiar. Mam go już we krwi."

 

Blok, blok, blok...

 

Wczoraj wyglądało to inaczej.

 

" Ja straszyłem. Ty podciąłbyś mu gardło."

 

Potężne uderzenie, cienista sylwetka odskakuje...

 

Sprowadziłeś mnie. Zabiłeś go.

 

"To on tak bardzo pragnął spotkać się z tobą, że cię wezwał. Spełnił własne życzenie. Dobrze o tym wiesz."

 

Cień cofa się pod uderzeniami Lloyda. Jeden, dwa, trzy kroki.

 

Ale istnieję. Nadal istnieję i można mnie przyzwać.

 

"Nie istniejesz. Jesteś siedmioma miesiącami mojego szaleństwa."

 

Stwór cofa się.

 

"Jesteś poronionym wytworem chorego umysłu."

 

Cień odskakuje, w oczach Lloyda widać spokojną, chłodną determinację. Krople deszczu otaczają go niczym drugi płaszcz. Uniesiony miecz błyszczy w słabym dziennym świetle.

 

"Jesteś śmieszną skazą na starej fotografii. Jesteś czymś, co dawno temu zesłałem do otchłani. Jesteś marną chwilą w porównaniu z resztą mojego życia."

 

Mag uderza raz za razem, istota broni się rozpaczliwie, próbując skoncentrować na nim cały swój gniew. Bezskutecznie.

– CIEBIE NIE MA! – krzyczy Lloyd, podczas gdy jego miecz odnajduje lukę w obronie przeciwnika. – I nigdy nie będzie! – Ostrze przecina zjawę od czubka głowy aż po pas. – Pozbywam się ciebie raz na zawsze i nikt już nigdy cię nie przywoła!

Cienista sylwetka rozwiała się na podobieństwo dymu w tym samym momencie, w którym Slider domknął ostatnie "dzikie" przejście. W ten oto sposób skośnookiemu magowi pozostał tylko jeden cień, który niekiedy przyjmował też postać jego opiekuńczego ducha.

Zapadła chwila niemal całkowitej ciszy, zakłóconej jedynie monotonnym szumem deszczu. Eunice otarła czoło zabłoconą dłonią, Gabriel zdecydował, że najwyższy czas zmarnować trochę Mocy na osuszenie się. Wreszcie odezwał się Krzysztof.

– Dobrze, że wreszcie to zrozumiałeś.

– Łatwo coś sobie wytłumaczyć słowami, trudniej w to uwierzyć. Zresztą sam o tym wiesz – rzekł Lloyd z pewną melancholią w głosie.

– Tak – potwierdził Krzysztof z odrobiną smutku. – Wiem. Przeszłość drąży nas tylko wtedy, kiedy sami jej na to pozwolimy. I przy okazji szkodzi innym. Ale pozbycie się własnych upiorów – to nie jest prosta sprawa.

– Wiecie – odezwała się Eunice z zakłopotaniem. – Jak by tu tak powiedzieć...mądrze mówicie, ale ja się właśnie spóźniam na matmę. I ten, tam, nieboszczyk tutaj leży i się ten, no, rozkłada...

– Proszę – rzekł Gabriel bolesnym tonem. – Nic mi nie mówcie o nieboszczykach.

Krzysztof Podróżnik pod osłoną kapelusza popatrzył w niebo.

– Denerwuje mnie ten deszcz – stwierdził mimochodem.

Nie minęło wiele czasu, a ulewa stopniowo przeszła w mżawkę, aż wreszcie umilkła, jakby zawstydzona.

 

*****

 

Sensei Ikemura, starszy, lecz nadal krzepki człowiek, wypoczywał przed swoim domem, siedząc na tarasie i sącząc gorący ramen1. Dzień był chłodny, lecz raczej słoneczny; w miasteczku panowała atmosfera rozleniwienia. Na tej małej japońskiej wysepce, z dala od ruchliwych metropolii, czas płynął wolniej, a życie toczyło się spokojniej.

– Dzień dobry, Ikemura-sensei.

– Ach, dzień dobry, Hiro-san – rzekł stary mistrz, wstając na powitanie gościa. – Dawnośmy się nie widzieli. O, całe wieki żeśmy się nie widzieli.

– Tak. – Lloyd skinął głową. – To prawda.

– Taak – westchnął Ikemura-sensei, spoglądając na nosze leżące pod żywopłotem. – Wiedziałem, że tak się to dla niego skończy, cóż, nie chciał mnie słuchać.

– Nawet nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to nie ja go zabiłem – powiedział Lloyd. – Prawda wymaga świadectwa, otwieram więc przed tobą swój umysł, Ikemura-sensei – dodał, zginając się w głębokim ukłonie.

– Hm, dziękuję ci bardzo, Hiro-san – odpowiedział sensei, przeglądając tylko tyle wspomnień, ile potrzebował. – Jest tak, jak przewidywałem... Daj sobie spokój z nadmierną pokorą. Nie ma potrzeby. Widzisz, ludzie, którzy odgrzebują sprawy dawno odpokutowane, wybaczone i zapomniane, sami doprowadzają się do klęski, budząc i karmiąc dawne koszmary. Młody Takeda nie mógł przeboleć, że zło – w twojej postaci – nie zostało ukarane, tak jak to sobie wyobrażał. Nie dawał sobie wytłumaczyć, że świat nie składa się tylko z czerni i bieli, światła i cienia. Że prawo miecza nie jest jedynym słusznym rozwiązaniem. Obserwowałem, dokąd zmierza śladem własnej obsesji, ale nie mogłem go powstrzymywać bez końca. Każdy jest kowalem własnego losu, Hiro-san.

– Dlaczego mam wrażenie, że mówisz o mnie, Ikemura-sensei? – mruknął Lloyd. – Czy cały czas wiedzieliście, gdzie jestem? A może całe dôjo śledziło moje losy?

– Oczywiście, że tak. Co prawda, nie było to takie łatwe, dopóki podróżowałeś. Kiedy odnaleźliśmy cię w Farewell, podjąłem decyzję o zakończeniu żywota mojego szalonego ucznia... i zrobiłbym to, gdyby ktoś całkowicie nie zmienił sytuacji.

– No tak – prychnął mag. – Doskonale. Dobrze wiedzieć, że cały czas byłem pod strażą.

– Od razu pod strażą. Przypatrywaliśmy się od czasu do czasu i tyle. Nie jesteś pępkiem świata, dôjo ma własne problemy. – Uśmiechnął się sensei Ikemura. – Jeśli cię to pocieszy, tobie również od dawna przysługuje tytuł nauczyciela.

Lloyd wzruszył ramionami.

– My w Farewell nie uznajemy tytułów.

– Ach tak, "jej" zwyczaj. – Mistrz zamyślił się na chwilę. – Miałeś szczęście, Hiro-san. Mogłeś naprawić błędy przeszłości, znalazłeś wreszcie swoje miejsce. Nie każdy dostaje taką szansę, a już zupełnie niewielu potrafi ją wykorzystać.

– Doceniam to. Masz dla mnie jeszcze jakąś dobra radę na pożegnanie, Ikemura-sensei? – uśmiechnął się mag.

– Aha. Załóż czasem coś kolorowego. Czarny i czarny, czy to ci się nigdy nie znudzi...?

Blask słońca opromieniał taras, lekki wiatr poruszał gałęziami starej wiśni.

Cienie zmieniały się jak w kalejdoskopie.

 

Warszawa, 2002

 

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 33 >