numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 17>>>

 

Zły wyłazi z komputera

 

 

Zawsze to powtarzam: nie da się zrozumieć współczesnego świata bez zrozumienia techniki czy technologii. Gdy ktoś narzeka na zanik twardej fantastyki naukowej, to jest ślepy: otacza nas sama hard SF.

Ostatnia historia, hit informacyjny od lat kilku co najmniej, wyciek tak zwanej listy IPN, którą najwyraźniej bez najmniejszych trudności wyssał z kartotek wielce szanownej instytucji pewien dziennikarz, którego nazwiska nie wymienię ze względu na podbijanie mu osobistego parametru, zwanego świadomością marki, jest historią naprawdę do głębi techniczną. Co więcej, komputerową, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z jednych ludzie zaczynają sobie powoli już zdawać sprawę, o innych się dopiero przekonają.

Tak czy owak, wydobycie i rozpowszechnienie listy kilkuset tysięcy nazwisk, pięknie alfabetycznie ułożonych, jest możliwe dzięki technice informatycznej. Jakieś dzięsięć lat wcześniej, sprawa byłaby do zatrzymania, możliwe było na przykład sądowe zakazanie rozpowszechniania, bo musiałaby to zrobić jakaś gazeta, musiałoby to przejść przez drukarnie. Dziś wystarczyło kilka godzin i po herbacie.

W całej rozciągłości komputerowe konsekwencje poniosą wszyscy, którzy niczym kania dżdżu na tę listę oczekiwali. Chcieliście listy? No to ją macie (skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie). Jak najbardziej ułożone w równiutkim porządeczku, ale groch z kapustą. Jak byliście durni przed, tak zostaliście po. Raz: frajer, kto wierzy, że cokolwiek w peerelu normalnie chodziło i jakiejkolwiek dokumentacji można wierzyć. Byliśmy jak najbardziej dziesiątą potęgą gospodarczą świata, 530 kg stali i kopiec ziemniaków na głowę. Także w liczbie agentów statystyka musiała grać, jak w wyborach w których brało udział 99,9 procenta. Nie szkodzi, że każdy, kto miał choćby maturę, a za czasów komunistycznych posiadanie matury obejmowało nie tylko rozumienie i liczenie procentów, ale i rachunek prawdopodobieństwa, uważał, że to nie możliwe. Integralną częścią socjalizmu, jak zresztą każdej zbiurokratyzowanej instytucji była licentia poetica. Generalnie system dla ludzi z wyobraźnią, poczuciem wyrafinowanego absurdu, dystansu do świata i umiłowania wysokiej sztuki, która podówczas była jedyną dostępną rozrywką.

Niestety, życie tylko i wyłącznie w teatralnej, czy jak kto woli, wirtualnej przestrzeni nie jest dobre. A właśnie owo słówko „wirtualność”. Z jakichś bliżej nieznanych mi powodów jest diabelskie. Diabelskie były słówka niemieckie, diabelskie sztuczki w cyrku, diabelskie, co niezrozumiałe, więc oczywiście sieć komputerowa jak najbardziej diabelską się okazać musiała. Czytałem o tym przez ramię w pociągu jadącym z kieleckiego do Częstochowy. A ramię należało oczywiście do pobożnej starszej pani.

Tak sobie myślę, że w tym kieleckiem i częstochowskiem, to one się źle w teatralnej rzeczywistości czuły. Im socyjalizm, czy realny socjalizm bardzo dolegał. Chcieli sobie chałupy pobudować, świecącymi kafelkami powykładać. A kafelki były z gruntu burżuazyjne, zrealizować nijak się nie można było, chyba że sobie kto potłuczone talerze w tynk powkładał. Niestety, tych talerzy też w końcu zabrakło. Wcale nie chodziło o to, by cokolwiek obalać, w coś godzić, ani o żadną przyszłość narodu, a już w szczególności o przebrzydły zgniły i burżuazyjny liberalizm, choćby tylko gospodarczy. Nie chodziło o schabowego bez wielkiej kolejki i świecące kafelki.

Tego w żaden sposób w peerelu wygenerować nie można było. Bo tam generalnie generowano papiery. Jedni produkowali przemówienia i optymistyczne statystyki, drudzy zajmowali się poszerzaniem granic wewnętrznej wolności, a nawet udawali się tamże na emigrację. Mając odpowiednie zasoby pamięci operacyjnej w biologicznym komputerze, można było sobie podówczas nieźle pohulać. To hulanie po stanie wojennym przyjęło postać konspiry. O co chodziło, myślałem, że o obalanie, ale moje podejrzenia, że o coś innego ostatnio bardzo się pogłębiły. To był rodzaj zespołowej gry komputerowej. Oni udają, że nas łapią, my udajemy, że się ukrywamy, a w ogóle to my im pokazujemy, że mamy ich w dupie, a oni mają się tym przejmować. My inteligencja, a oni, czyli partia rząd i władza.

Rzecz bowiem w tym, że w wirtualnej rzeczywistości słowo pisane, generowane przez tak zwaną inteligencję, miało moc zaklęcia i bardzo należało dbać o to, by czasem na władzę kto klątwy nie rzucił. Komunistyczne władze dziwnie się przejmowały tym, co mówili pisarze, uczeni, tak zwani humaniści.

W grze komputerowej należało się wykazać odpowiednią postawą. Najlepiej w ten sposób, że się było represjonowanym. W tym celu można było założyć drukarnię i wpaść z nią. Jak się nie wpadło, to najwyżej wydrukowało się Poppera, którego i tak nikt nie czytał.

Niestety, teatralny świat, jak każde przedstawienie, musiał się skończyć i wróciliśmy ze świata przedstawionego do rzeczywistości. W tejże wygrana komputerowa niewiele się liczy i jeśli już, to nie koniecznie na plus. Czasami lepiej przerżnąć.

W rzeczywistości zmieniają się reguły i na przykład głos pisarza można mieć w... poważaniu i to głęboko. Rzeczywistość od wirtualności jest o wiele bardziej skomplikowana. W szczególności, pewne tak zwane wartości są tu warte mało, wcale, albo wręcz tracą swój sens, zamieniając się cząstki wielu inny stworów czy potworków. Rzeczywistość o wiele bardziej wymaga owego schabowego i kafelków w tynku. Oczywiście jest kiczowata, co gorzej, tępi bezlitośnie poetyckie oderwanie od rzeczywistości. Tak sobie myślę, że wielu doskwiera o wiele bardziej niż peerelowska wirtualność.

Dlatego tęsknimy, może nie do kolejek, ale do elementów peerelu. Choćby do tej gry w milicjantów i bohaterów. Tęsknimy sobie do tego, żeby tamte wirtualne wygrane pozamieniać na rzeczywiste. Chcemy wleźć na powrót do pamięci operacyjnej tamtego Matrixa. Dlatego ludziska tak grzebią zajadle w Sieci za ową Listą. W nadziei, że ona jeszcze coś znaczy.

Miałem okazję w tiwi oglądać program o tym. Jeden starszy pan szuka po teczkach agenta. W końcu, przed kamerami telewizji dowiadujemy się, że IPN może ustalić ponad wszelką wątpliwość. Tia... No, ale powiedzmy, że może. Pan dowiaduje się, kto sypał, i postanawia efektownie z udziałem kamer tiwi ujawnić czarnego barana. Widzimy grono starszego państwa, kojarzy się to z pewnym fragmentem cyklu w Poszukiwaniu straconego czasu... No cóż, minęła nam ćwiara od bohaterskich wyczynów, ale co tam, otwieramy teczkę. Chwila grozy i widzimy łapanie się za głowę, jęki już zachwytu, już wydane z poczucia wspólnoty i z dobrego wychowania. No i... nic. Koniec. Piorun nie trzasnął w zdrajcę, ziemia go nie pochłonęła. Nic, kurna, nic!

Niestety zdrajca, takoż pan starszawy, najwyraźniej wypisał się z gry komputerowej. Wróciliśmy do realu, a on ma w realu zawód, rodzinę, szmal. Miałby jeszcze nazwisko, gdyby zadbał o świadomość swej marki i wziął udział w programie. Nie był jednak tak perfidny albo sprytny, jak na przykład Jerzy Urban, i nie uznał za stosowne przerobić bezpłatnej reklamy na szmal. Pewnie ze współczucia dla reszty towarzystwa, które i tak nieźle wydutkał. A może, zwyczajnie z łysiną głupio się w tej piaskownicy poczuł, nie uważacie?

Tak wygląda najbardziej optymistyczna telewizyjna wersja. W realu pozostaniemy z tysiącem wątpliwości. Dowiemy się na przykład, że IPN uważa to, że takie ma argumenty, a my zostaniemy ze swoimi.

Zostaniemy z komputerowym potopem informacji. Zostaniemy z komputerową dezinformacją, z łatwością jej fabrykowania.

Kiedy ruszyły akademickie centra obliczeniowe, jajogłowi zaczęli wypuszczać w świat przeróżne dziwne produkty wirtualnego świata. Ludziska dowiadywali się nagle o grożących im potopach, trzęsieniach ziemi, suszach i klęskach, spowodowanych metanowym pierdzeniem owiec. Dość szybko ktoś ukuł akronim SOS – SOE . Ma on eleganckie akademickie, polskie tłumaczenie, ale mówi wyraźnie, skąd owe sensacje „shit on the start – shit on the end” . Tak to z użyciem komputera, niezależnie od tego, czy wydobywamy z niego prognozę tyczącą dziury ozonowej, czy listę domniemanych agentów.

Jakoś mi się tak przypomina nieznośnie jedna elektrobajka według niejakiego Stanisława Lema. O takim zbóju, co pożądał informacji. Nasze dzielne niewątpliwie, świadome i patriotyczne społeczeństwo ma właśnie głód informacji. Wszelako, chodzi o informację prostą jak budowa cepa. Na przykład, sobotnim popołudniem człowiek chciałby komuś w mordę dać. Taka potrzeba się rodzi, gdy sobie uświadomić, że po niedzieli, jak najbardziej poniedziałek, że trza będzie zapier... kolejny tydzień. Więc dałoby się komuś po ryju, ale chętnie bez poczucia winy. To znaczy żeby skuć oblicze i żeby sprawiedliwość uczynić... Więc społeczność potrzebuje informacji prostej: komu?! Tymże od owego zbója się zdecydowanie różni, że nie chce informacji samej w sobie, samej dla siebie, ale tak bardziej utylitarnie.

Nieszczęście polega na tym, że czasami marzenia się realizują w nadmiarze. Tak się dzieje właśnie z komputerami. Przekraczają nasze zapotrzebowania sto, czasami tysiąc razy. Potrzebowaliśmy kilku, góra kilkudziesięciu agentów, dostaliśmy hurtem cały transport. Trochę za wiele, bo mordę mogą zbić nam, nie koniecznie my im. Trochę za wiele, żeby nadać im nadać status raroga, raczej normalne się robi, że ktoś donosił, tak jak , że pił, czy lał małżonkę. Na dodatek technikalia: lista w czystym html-u, byle głupek może dopisywać, skreślać, wersji jest już ileś.

Cała ta historia jest głęboko fantastyczna i literacka. Teczki bowiem zaspokajają potrzebę sensacji, dodajmy, sensacji prostej. Ta ostatnia polega ona na tym, że w trakcie serialu dowiadujemy się, że na przykład Olbrychski jest Murzynem, pod Grunwaldem walczyliśmy z Tatarami, Sobieski był tureckim agentem i Wiedeń tylko tak dla pucu był wiktorią. Zaspokaja się tym sposobem nasza potrzeba świata alternatywnego. Na przykład cała dotychczasowa historia o kant stołu, bo piramidy kosmici zbudowali. Mieliśmy w fantastyce coś takiego. Mieliśmy political fiction, które powieść w powieść o tym, że Oni rządzą, wszędzie są agenci tajnych policji dwupłciowych, zwisają z żyrandoli. Kochamy się w sensacjach w światowych spiskach, w tajnych agentach, tajemnicach wywiadach.

Niezmiernie nam pasują wszelkiego rodzaju techniczne nowinki. A najbardziej to już chyba komputer i sieć, bez której żyć wręcz się nie daje. My także mamy potrzebę, bardzo silną świata alternatywnego, wymyślonego, całkowicie odmiennego od tego nudnego, w którym żyjemy. Różnica polega na tym, że „my” zaspokajamy swe potrzeby za pomocą komputera, grając w gry, wyszukując w sieci , zaś „oni” usiłują za jego pomocą wywoływać diabła. I Zły faktycznie wyskakuje z ekranu, po czym kreśli kółka na czole i znika. Tylko tyle, żadnego dalszego ciągu, bo to bardzo kiepsko wymyślony świat.

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 17 >