numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jewgienij Łukin Literatura
<<<strona 32>>>

 

Wygłuszacz

 

 

Z tomu Portret wiedźmaga w młodości („Partriet kudesnika w junosti”)

Opowieści z Bakłużyno w tłumaczeniu EuGeniusza Dębskiego

 

A wy na tej ziemi żyjecie,

Jak czerwie w spróchniałym pniu drzewa:

Ani rymu nikt o was nie ułoży,

Ani piosenki o was nie zaśpiewa!

Maksym Gorki

 

I nagle włączyłem swoje urządzenie! A ci się przestraszyli, przerazili wręcz, jak zwyczajne owce!

Ray Bradbury

 

– A to takie z ciebie ścierwo... – marudnym tonem uczynił zarzut klientowi stary czarodziej Jefrem Niechoroszew, wysłuchawszy do końca jego opowieści. – Nie lubisz, rozumiem, jak naród odpoczywa duchowo?

Po trzydniówce zawsze był dość obcesowy w stosunkach z ludźmi, ale nawet jeśli był co nieco chamowaty, to w sposób specyficznie dobroduszny, i prawie nikt się na niego z tego powodu nie gniewał.

A tu trafił się klient eksplozywny, co się zowie. Podryguje, ręce fruwają z miejsca na miejsce, ostra grdyka wysunięta do przodu ofiarnie i wyzywająco zarazem, jak u hugenota w wigilię Nocy Świętego Bartłomieja: macie, rżnijcie!

– Ja też jestem naród! – Klient od razu wskoczył na wysokie obroty. – I wcale nie wiadomo, jakich ludzi jest więcej: takich, jak ja, czy...

Czarodziej zarechotał.

– Więcej, mniej... – wycedził leniwie. – Kto jest głośniejszy, ten jest naród, rozumiesz?

Gość zacisnął zęby. Kości policzkowe i zapadnięte blade policzki pokryły się plamami. Przez chwilę wydawało się nawet, że wstanie i trzaśnie drzwiami.

Nie wstał. Wytrzymał.

– Dobra! – rzucił. – Twoje na wierzchu. Ścierwo ze mnie... Ale teoretycznie, można ich wyciszyć?

– Ależ można... – posępnie odparł wieszcz, czując, że nie odczepi się klient, oj nie. Ale też nie lubił, Niechoroszew, wdawać się w zaklinanie na kacu, silnie nie lubił. – Wszystko można... Dlaczego nie? Rzucę na ciebie zaklęcie...

– Na mnie?!

– Przecież nie na siebie, nie? Trzask-prask, i po krzyku. Nie będziesz ich więcej słyszał...

Przez kilka sekund klient trwał w osłupieniu.

– No to są jaja – powiedział w końcu. – To po licho ja sobie daczę kupowałem? Żeby siedzieć w martwej ciszy?.. A szpaki? A żaby?.. Przecież muszę się przywitać, jak sąsiad się odezwie...

– Nie ogłuszę cię całkowicie... – skrzywił się czarodziej. – Żaby będziesz słyszał, szpaki... sąsiadów też, jeśli się do ciebie odezwą...

Klient rzucił szybkie pełne niedowierzania spojrzenie na czarodzieja i pogrążył się w niespokojnym namyśle.

– Hm... Myślałem, że wy na innych rzucicie zaklęcie... – mruknął niepewnie. – Albo na cały teren...

– Na cały teren będzie troszki drogo – zauważył stary cudodziej.

Milczeli chwilę, pogrążeni w rozmyślaniach. Na obudowie monitora, zwieszając senny pysk na zakurzony ślepy, aż chciałoby się rzec: zasnuty pajęczyną ekran, rozwalił się kudłaty kocur, ale nie czarny, jak należałoby sądzić, a biały z szarymi plamami. Zwierz, co było widoczne, tracił sierść, ponieważ dywan w zachłamionym pokoju czarodzieja wyglądał jak źle uprzątnięte pole bawełniane.

– Nie rozumiem tylko – poskarżył się klient. – Po co oni ze sobą głośniki ciągną na łono? Nie mogą w mieście się nasłuchać? Mam pecha do sąsiadów... Z prawej Dmitro Karabastrow, z lewej Walerka Prokopjew, a działki wąskie, jak wstążki makaronu, żeby każdy miał dostęp do jeziora...

Gospodarz udawał, że słucha, nawet czasem kiwał głową ze współczuciem, sam natomiast kombinował, jakby tu się wycwanić i użyć jakiegoś tańszego zaklęcia i może prostszego, żeby za bardzo mózgu nie szarpać. Mdliło Jefrema, kiwało. Ale wyrzucić klienta za próg to zły omen.

– No i jak hukną z obu stron!.. – marudził klient.

Kot na monitorze z nudów ziewnął, prezentując różowy pysk i, przeciągnąwszy się, zwinął w precel, łącząc pysk z ogonem. Kot widywał tu klientów naprawdę różnistych.

– Niby, dobra, nie możesz, facet, bez ryku w uszach – namiętnie perorował gość. – Kup sobie debilnik ze słuchawkami! Dlaczego, pytam, cały powiat zagłuszasz swoją muzyką?..

Przy słowie „zagłuszasz” stary wiedźmag poderwał się, mętne oczka zapłonęły. Olśniło, znaczy się.

– Jest! – zawołał. – Dokładnie to! Idź kup sobie debilnik na sedeki... taki prosty... bez bajerów...

– Czy wy sobie kpicie?! – Klient w końcu nie wytrzymał i poderwał się na równe nogi.

– Nie rzucaj się, tylko słuchaj! Księżyc jest w pierwszej ćwiartce, tak? Wyjdziesz z domu dokładnie o północy, debilnik trzymaj za pazuchą. I pilnuj, żeby księżyc był cały czas za lewym ramieniem. Potem spluń na wszystkie strony świata i druciki do słuchaweczek – słuchasz mnie? – oderwij... U nasady, bez oszczędzania. Tylko uważaj, nie wyrzuć – a ja potem na debilniku z nich zrobię zawiązy, rozumiesz?

– Co zrobicie?

– Zawiązy. Węzły z zamową... Co sprawi, że debilnik będzie działał jako wygłuszacz. Tanie i silne, nie? Hektar pokryje lekko, z nawiązką, a ty, przecież, więcej nie chcesz, tak? Jaką masz działkę? Sześć arów?

 

***

 

Wysiadłszy z brzęczącego i zgrzytającego całym sobą mikrobusu na pętli „Chuliwy chutora”, Jegor Nadtoczij ominął osadę i ruszył dubrawą w kierunku osiedla podmiejskich dacz. Kończył się kwiecień. Z gałęzi zwisały w wielkiej ilości jasnozielone robaczki na połyskujących niewidzialnie cienkich, jedwabistych niteczkach; Jegor co i rusz musiał między nimi lawirować.

Szedł, nie kryjąc zjadliwego uśmieszku, i od czasu do czas głaskał głęboką kieszeń szortów, w której leżał zaczarowany debilnik z zawiązami z drucików. Czyli wygłuszacz. Emiter zakłóceń. Jak na razie nie musiał go używać: ani radia nie było w najbliższej okolicy, ani telewizora. Tylko odkuwał suche gałązki niewidzialny, zły dzięcioł – widać nie trafił mu się jeszcze smaczny larwi kąsek. Z prawej w lukach między pniami wymachiwał szarym listowiem osikowy zagajnik, z lewej widniało niebo i wypinała się w kierunku ziemi zwarta białocielna chmura.

Och, doczekacie wy się u mnie, panowie... – smakował triumf Jegor, przemykając pod kolejnym jasnozielonym robaczkiem. – Och, doczekacie się...

Na wprost na kursie pojawiły się zalewowe łęgi, i od razu, odbijając się od tafli wody, jasny kobiecy głos z odległego głośnika oznajmił z radością: „A teraz w wykonaniu chóru kozaczego wysłuchacie pieśni z tekstem Guillaume Apolineire „Pod mostem Mirabeau cicho płynie Sekwana...”

Kilka sekund później chór dał do wiwatu – z pohukiwaniem, modulacją i świstem. Jegorem wstrząsnął dreszcz.

Wkrótce pojawiły się pierwsze dacze. Audiopojedynek Karabastowa i Prokopjewa słychać było z daleka. Eksplozja ciężkiego rocka rozbiła w dym srebrnogłosy chór chłopięcy, złożony z dzieci rodzin patologicznych, a na przeciwnym końcu osiedla ktoś ogłuszająco śpiewał „Oczi czornyje”, przy tym kantował i fałszował tak, jak nie kantuje nawet Cygan na końskim targu.

Chyba już czas... Jegor wyjął debilnik i rozwinął go z papieru, na którym natchnionymi fantazyjnie literami stary czarodziej Jefrem Niechoroszew wypisał był tekst startowej zamowy. Starannie przeczytawszy wszystko co do słóweczka – z miną maksymalnej złośliwości na ostrej jak szydło twarzyczce – wdusił oznaczony magicznym krzyżykiem przycisk.

Nie zawiedź mnie, magu, proszę...

I nie zawiódł. Już w następnej sekundzie wszystkie głośniki w okolicy rozdarły się magicznie wywołanym obrzydliwym falującym wyciem. Gdyby Jegor Nadtoczij był starszy o jakieś tam pięćdziesiąt lat, to by rozpoznał ów bezlitosny tępy ryk, przez który – ze zmiennym powodzeniem – usiłował był kiedyś przedrzeć się „Głos Ameryki”, „Swoboda” i inne wraże radiostacje, których misją było wywoływanie wątpliwości w uczciwych i prostych sercach obywateli radzieckich.

– No i teraz zobaczymy, jak długo wytrzymacie... – szyderczo rzucił w przestrzeń Jegor, pakując wygłuszacz do kieszeni szortów.

Śmiertelnie przerażony koszmarnym rykiem, od którego, jak się wydawało, wibrowało już całe osiedle, przeraźliwie kracząc i machając skrzydłami, rzucił się do ucieczki rozczochrany gawron. Ale właściciele dacz – ludzie uparci – ciągle nie mogli uwierzyć, że to, co słyszą to na serio, i na długo.

To nic. Jeszcze pięć, góra dziesięć minut – i rzucą się, kochaneczki, do miasta – do serwisu aparatury. A w mieście usłyszą, że nie ma problema! Wszystko jest okejowo, wszystko działa...

Za płotem ze sztachet, opierając się spracowanymi rękami o stylisko szpadla, sterczał Dmitro Karabastow i z ciężkim niedowierzaniem na twarzy wsłuchiwał się w wycie, płynące z wnętrza stojącego przed nim na taborecie radioodbiornika.

– Czołem, sąsiedzie! – ostrożnie odezwał się Jegor.

Dmitro zerknął nań zezem spod zasępionych brwi.

– Czołem, czołem... – odpowiedział ponuro, po czym znowu zatroskany wgapił się w szalejący odbiornik. – No i popatrz: co chcą to z nami robią! Słyszałeś kiedy coś takiego?

Myśląc tylko o tym, żeby się jakoś niechcący nie zdradzić, Jegor Nadtoczij uniósł ramiona i udając przerażenie potrząsnął głową.

– Nie no, za cholerę nie rozumiem współczesnej muzyki – przyznał załamany Dmitro. – Bo co to jest?! No co? A jakie kiedyś puszczali melodie, jakie piosenki! Radosne, i wzruszające... A to co jest? Ani słów, ani melodii – ryk i tyle...

Powzdychał, powzdychał, i, machnąwszy z rezygnacją ręką, podkręcił potencjometr na maksa.

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 32 >