numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Para-nauka i obok
<<<strona 26>>>

 

Coś lżejszego

 

 

Ponieważ katuję Cię, Kochany Czytelniku, od jakiegoś czasu wielce specjalistycznymi i elektrycznymi tekstami, które są strawne tylko dla entuzjastów, pomyślałem o czymś lżejszym. Tak zwana forma łatwa bywa niestety dość niebezpieczna i trudna w pisaniu. Owa uwaga nie jest bynajmniej tylko próbą zawczasu tłumaczenia się, że miast czegoś konkretnego wyszło bla-bla. No, niestety, sztuką jest zainteresowanie publiczności i nawet w cyrku, konferansjer, który pojawia się pomiędzy budzącą grozę tresurą lwów i mrożącą krew w żyłach gimnastyką na trapezie, musi się wykazać, choć tylko ma do powiedzenia swoją kwestię.

Może się okazać, że łatwiej znaleźć kogoś na miejsce zjedzonego tresera lub spadłego gimnastyka, niż na miejsce konferansjera.

Tak się składa, że pisanie o elektryce, elektronice, jest dla mnie dość łatwe. Z dość banalnej przyczyny: mam to w głowie poukładane, czasami trzeba coś sprawdzić, ale nie wymyślać od początku. Istnieją gotowe pokłady, chyba nie do wyczerpania: no właśnie czego? Najbardziej pasuje mi tu słówko „materiałów”. Oznacza to, że jest jakaś baza informacji, które dają się w prosty sposób zamienić na tekst, który wygląda na dość mądry. Paradoksalnie może łatwiej pisze się o sprawach specjalistycznych, niż „ogólnie”.

Byłby ów tekst nacelowany na dział publicystyki, gdyby nie to, że produktem naukowca, nauki w ogóle jest „bublikacja”. A nawet nie dokładnie tak: naukowcy to współczesna wersja szamana. Pisałem już kiedyś o tym złośliwie. Jest to specjalny rodzaj zajęcia, z którego podatnik lub osobnik, który przynosi dary do chatki czarnoksiężnika, nic nie ma, albo prawie nic, zaś zawodem mieszkańca owego szałasu jest przekonywanie społeczności, że on właśnie jest bardzo potrzebny. Tak to mniej więcej w kategoriach gospodarczych wygląda. Dopóki ludność wierzy w słuszność owej działalności, dotąd szaman dobrze funkcjonuje w liberalnym pojęciu gospodarki.

Powyższy sąd może się wydać skrajnym. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że badania naukowe są absolutnie niezbędne. Niemal wszystko, co nas otacza, to wynik owych badań. Trudno właściwie znaleźć dziedzinę, która nie podlegałaby jakieś naukowej ingerencji. Przemysłowa wytwórczość w dziedzinie informatyki dziś chyba prawie cały obrót opiera na postępie technicznym. To dzięki temu, że co pół roku mamy coraz mocniejsze maszyny, na których można dokładnie to samo, co na tych słabszych, choć w dziedzinie rozrywki informatycznej mamy postęp, wymieniamy owe maszyny. Dzięki temu, że informatycy opracowują coraz to nowe wersje oprogramowania, które pożera coraz to więcej zasobów, jest jakiś ruch w branży. Można powiedzieć, że ogromna masa ludzi żyje dziś tylko i wyłącznie z dokonywania postępu.

Drobiazg: ów postęp dla przeciętnego człowieka nie ma dziś najmniejszego znaczenia. Owszem tylko tyle, że pogra sobie w najnowszą wersję gry komputerowej, że obejrzy sobie głupi film. Jednak owe funkcje są takie, że trudno o nich powiedzieć z całą pewnością, że pomagają w życiu. Zważ, Czytelniku, że programista raczej nie wygląda na hochsztaplera, który sprzedaje buteleczką ze łzami Świętej Weroniki, czy błoto z kopytek osiołka, na którym Święta Rodzina przed Herodem uciekała. (A w jakiej Xiędze i kto owymi cudownościami handlował?). Programista jest zawodem bardzo konkretnym i bardzo poważnym. Aliści (jak lubiał mawiać Waldorf) działa w sumie jak szaman. Produkuje dziwne rzeczy, które są potrzebne „w zasadzie”, a my znosimy mu dary i grzecznie stawiamy przed chatką.

Nikt na dodatek, łącznie ze mną, nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z rzeczywistym postępem. Jeśli bowiem nasze pierwsze komputery były taktowane szalonymi zegarami, wykonującymi 33 miliony tyknięć na sekundę, to dziś na przykład można mieć 3 miliardy. Jeśli nawet do niczego to dziś się nie przydaje (mówię to „do niczego” ze sporą dozą zamierzonej złośliwości), to jest rzeczywistą możliwością, która w przyszłości może przynieść określone zyski.

Podobieństwa z adeptami Wiedzy Tajemnej i współczesną informatyką są jeszcze głębsze niż może nam się wydawać. Tu wzorem języków programowania, zasygnalizuję początek wielkiej dygresji . Niestety, współczesne poznanie wymaga dość skomplikowanych konstrukcji logicznych. Przykro mi, że zadaję gwałt i jasności wywodu, i pisarskim tradycjom, lecz musimy się zanurzyć w odmętach zagadnień odrębnych i obejrzeć przeróżne światy podziemne, by z nabytą wiedzą, pewnie powrócić w to miejsce i pewnie wyciągnąć (niewątpliwie) śmiałe wnioski. Otóż, jednym z atrybutów alchemika czy czarnoksiężnika, jest oczywiście tajemna księga. Opasłe tomisko. Jej znajomość daje władzę. W istocie owe księgi nie są tylko wytworem dziewiętnastowiecznej ikonografii. Na fali ówczesnej kompletnej szajby na punkcie średniowiecza, ukształtowała większość naszych wyobrażeń o tym okresie, które to ikonografia musiała zaspokoić. Oczywiście romantyczne wyobrażenia o alchemikach i po sukcesie historii o Doktorze Faustusie musiała przedstawiać magów z atrybutami wiedzy, a więc wielkimi bardzo mądrymi i bardzo trudnymi księgami. Te księgi bywały pisane i do dnia dzisiejszego powstają. Możemy je znaleźć w bibliotekach, gromadzących bardzo stare piśmidła. No więc, alchemia, magia, wytworzyła i wytwarza swój system prawd, które adepci owych umiejętności nabyć muszą. O ich istnieniu można się łatwo przekonać wrzucając w google choćby hasło „numerologia”. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że astrologia jest wiedzą... No właśnie, ciśnie się na usta słówko „sformalizowaną”. Częścią jej był właśnie całkiem sprawny i skuteczniejszy w sumie od kopernikańskiego, system ptolemejski – zbiór prawd i metod do przewidywania tego, co się na niebie zdarzy.

Konia z rzędem kto sprawę rozsądzi, jaką naprawdę rolę odegrał twórca i jego dzieło w dziejach nauki. Czy ów skomplikowany system kółeczek, kręcących się w skomplikowany sposób, w którym Ziemia tryumfowała w centrum wszechświata i który pozwalał przewidzieć astronomiczne zdarzenia, a więc był ewidentnym dowodem na skuteczność metod obserwacyjnych, zwłaszcza wobec kreślących na niebie szalone planet, czy ten zupełnie błędny system pomógł, czy przeszkodził rozwojowi?

Otóż, wbrew temu, co się w księgach bardzo chętnie pisze, nie dominacja Kościoła była przyczyną trwającej wiele wieków, od Ptolemeusza do Kopernika, bryndzy. Dziś możemy dość precyzyjnie wskazać przyczynę: z braku fizyki, która wyodrębniła się jako nauka dopiero gdzieś za czasów Galileusza i Newtona, nie było kryterium fizycznej poprawności modelu.

Obawiam się, że użyłem tu rodzaju zaklęcia. Cóż „fizyczność modelu” oznacza? Ano dziś wiemy, że istnieją prawa fizyczne. To raz. Dwa, zazwyczaj zjawiska opisujemy nie słowami, lecz matematycznymi równaniami. Te równania „są obrazem” fizycznych procesów. Z tego ostatniego zdania też powinienem się długo tłumaczyć. W istocie chodzi o to, że założyliśmy pewien przebieg zdarzeń, zgodny z fizyczną wiedzą, i opisujemy je za pomocą równań, które do opisu tych zdarzeń są stosowane. Przeciwieństwem są modele „empiryczne”.

Oczywiście "w pewnym sensie" przeciwieństwem. W modelu empirycznym zazwyczaj nie umiemy przypisać przebiegi zdarzeń zjawiskom fizycznym. Czasami posługujemy się w nim jakimiś nieistniejącymi bytami, na przykład, tak by się stało, gdybyśmy użyli cieplika do opisu zjawisk w termodynamice. Obecnie, dla spokoju ducha, najczęściej pisze się po prostu równania. Nikt specjalnie się nie interesuje, co znaczą w nich poszczególne wielkości. Wiemy dobrze, że za pomocą wielomianu odpowiedniego stopnia da się wymodelować prawie każdą krzywą, jaką otrzymało się z eksperymentu. Z tego bierze się nazwa metody: model empiryczny. Wykonujemy dokładną obserwację zjawiska, notujemy wielkości i przystosowujemy do otrzymanego przebiegu odpowiedni wielomian.

Model ptolemejski był empiryczny. Przypasowano do obserwacji pewne geometryczne procedury i dały one dobre wyniki. Miał on nawet pewną bardzo poważną przewagę nad dziś budowanymi modelami empirycznymi, sprawdzał się bardzo dobrze poza zakresem zmiennej, do jakiej był "pasowany". Tą zmienną jest oczywiście czas. Współcześnie, gdy na przykład chcemy przewidzieć rozkład termicznych naprężeń w jakimś skomplikowanym przedmiocie, po prostu podgrzewa się go, mierzy naprężenia i zapisuje. Można całą robotę zostawić w formie tabelki. Jeśli jednak ktoś będzie potrzebował wartości pośredniej pomiędzy temperaturami, dla których dokonywano pomiarów, musi wykonać jakąś sztuczkę. Gdy znajdziemy na przykład ów wielomian pasujący do wyników, bardzo prawdopodobne, że podstawiając do niego wartość temperatury, otrzyma z bardzo dobrą dokładnością wartość naprężenia.

Jednak jest również bardzo prawdopodobne, że gdy podstawi do tego wielomianu wartość, która wykracza poza zakres, jaki został zmierzony w eksperymencie, dostanie totalną bzdurę. Tymczasem model ptolemejski miał tę cudowną własność, że mimo iż zmienna czyli czas ciągle oddalał się od wartości, w jakich dokonano przybliżenia, bo budowa modelu i zaopatrywanie go w kolejne kółeczka tym była, dawał dobre wyniki.

O tym, że model jest fałszywy, wiemy dziś, bo wiemy, że łamał prawa dynamiki. Ale za czasów i Ptolemeusza i Kopernika jeszcze nikt nie wiedział, że takowe są i jak wyglądają. Można więc spokojnie uznać, że system ptolemejski był tryumfem zmysłu obserwacji i namacalnym dowodem na to, że człowieka stać na rozpoznanie praw rządzących ruchami planet. Był, niestety, tak dobry, że przez kilka stuleci nie trzeba było lepszego.

W tym miejscu dokonam kolejnej wolty. Oto udało nam się wyjaśnić pewną kwestię i do pewnego stopnia postawić na głowie to, czego nauczono nas w szkołach. Uprościliśmy naszą wiedzę. O ile bowiem wszelka rewolucja, choćby kopernikańska, zakłada nadzwyczajne wydarzenia, to nasz model w którym akceptujemy Ptolemeusza i traktujemy Kopernika, jako naturalną kontynuację jest naturalniejszy, jest prostszy. Dajmy jednak spokój temu, czy i co z Kopernikiem i Ptolemeuszem. A więc dokonaliśmy pewnego odkrycia, którym podejrzewam, spokojnie można się pochwalić na salonach, zwłaszcza że nasz wywód oparliśmy o takie niesamowitości jak wielomiany, oraz użyliśmy trudnych słówek jak model empiryczny, udowadniając przy okazji, że faktycznie, za dość często używaną zbitką słowną kryje się treść, warto powiedzieć „nietrywialna". Co więcej, mimo ironii, nasz wywód wydaje się prawdziwy. Jest więc na swój sposób naukowy.

Naukowość zobowiązuje. Naukowe jest ważne. Zakończmy jednak przydługą dygresję i powróćmy do owej chybotliwej tezy o związkach informatyki z alchemią i astrologią, wszelkimi wiedzami tajemnymi.

Otóż tworzono wiedzę i spisywano ją w księgach. Ta wiedza, jak system ptolemejski, bywała skomplikowana i jednocześnie będąc w sensie któryśmy pracowicie omówili fałszywą, była użyteczna. Podlegała ona także weryfikacji. Adept czarnoksięstwa z pozoru mógł głosić cokolwiek, ale cokolwiek głosił, musiało podlegać przynajmniej w jakiejś części, choćby w terminologii, temu, co opowiadali inni. Musiało także szanować przynajmniej częściowo prawa logiki. Numerologia na dodatek wymagała znajomości i zgodności z arytmetyką. Tak więc owe Xięgi musiały przestrzegać zasad pewnego systemu, w ramach którego były one tworzone. Także dziś, autor fantasy, nie może pisać zupełnie czegokolwiek (choć często wydaje mu się, że może), musi się obracać w ramach pewnego, jak najbardziej stworzonego przez siebie SYSTEMU.

Można mi wierzyć lub nie, ale takimi bytami wywołanymi z nicości są języki programowania. O ile sprzęt, czyli system rozkazów procesora, jest czymś bardzo konkretnym i fizycznym, to języki programowania wysokiego poziomu są czymś mocno wymyślonym. Oczywiście, że bezsensowne serie instrukcji są bezsensowne, lecz rzecz w tym, że język wysokiego poziomu jest złożony z serii instrukcji procesorowych i rozkazy na przykład C++ można było wymyślić na szereg całkiem innych sposobów, nawet bezsensownie. Oczywiście, że system rozkazów podlega ograniczeniu wynikającemu i z praw logiki, i z otrzymanego od inżynierów systemu rozkazów procesora. Jest jednak systemem jednym z możliwych ,,wywołańcem’’ z niebytu. Można wywołać go na jeszcze wiele sposobów.

Można powiedzieć, że pomiędzy księgami alchemicznymi i informatycznymi jest zasadnicza różnica: pierwsze przepisy nie działały, algorytmy działają. Owszem, jednak system wiedzy alchemicznej, podlegając właśnie także logice, był na swój sposób sprawdzalny, choćby w ten sposób, że jeden alchemik przed drugim mógł się skompromitować na przykład nieznajomością terminologii. Pełnił więc określoną funkcję społeczną polegającą na weryfikacji. W przypadku informatyki, jak najbardziej funkcjonuje "dobre wychowanie". Spróbuj napisać program z kilkoma instrukcjami goto, bez funkcji, ale typu ,,spagetti’’ a zostaniesz okrzyknięty lamerem, choćby twe dzieło chodziło po skompilowaniu jak złoto.

Aby się dostać do klanu owych szamanów, którym za oprogramowanie przed chatki zanosimy garnce ze zbożem, trzeba opanować nie tylko wiedzę ,,bezpośrednią’’ ale także przejść ,,kurs dobrego wychowania’’, opanować trochę zaklęć. Od razu wyjaśniam, że to, o czym mówię, czytelność kodu, jest absolutnie niezbędna w pracy zespołowej. Zupełnie niezbędne do efektywnej pracy jest także poznanie ,,bytów niekoniecznych’’ wszelkiej maści funkcji, dzięki którym rozkaz zapisania wyniku operacji, który jest bardzo skomplikowaną ze względu na obsługę sprzętu, konieczność zastosowania właściwego formatu, sprowadza się do linijki „plikWy<<wynik<<endl;”. Jeśli mam być szczery, o wiele bardziej bliskie szamaństwu wydają mi się wszelkiego rodzaju nauki społeczne, takie które na swój użytek określam mianem ,,nieistniejących’’.

Zostawmy na chwilę jednak wieszanie psów na różnych psychologiach, lingwistykach matematycznych. Sformułujmy pewną złośliwą tezę, co do funkcjonowania naukowca i szamana w społeczeństwie. Otóż na początku stwierdziłem, że chodzi o to, żeby przekonać społeczeństwo, że warto składać dary. Społeczeństwo zaś, rozglądając się wokół, może z satysfakcją stwierdzić, że szamani ostatnio, od jakiś dwustu lat, funkcjonują całkiem nieźle. Dlaczego by więc mieli im nie ufać?

Z banalnej przyczyny, że gdy się przyglądać każdemu z osobna, to wkładu w wiek pary i elektryczności, elektroniki optyki, informatyki i satelitów, zwyczajnie nie widać. Jak się przyjrzeć, to widać wciskanie kitu. Czasami można boki zrywać, gdy się znajdzie pracę pt "dzielność konia pociągowego śląskiego". Niestety, prawdziwego tytułu nie pamiętam, ale brzmiało to jeszcze pyszniej i chyba było ubarwione jakąś łacińską nazwą.

Za żadne skarby nie da się społeczeństwu wytłumaczyć, po kiego czorta hodować coraz to bardziej monstrualne zderzacze cząstek. Ciekawe w tym kontekście wydaje się, że stosunkowo łatwo znaleźć poparcie dla coraz to większych teleskopów. Dlaczego? Czy aby nie z tej przyczyny, że ich działanie i zastosowanie jest dla szerokiej publiczności zrozumiałe, podczas gdy zderzacze cząstek to już całkiem czarna magia? Teza wcale nie nowa, wszelako wynika z niej inna, nie wiem czy kiedykolwiek wypowiedziana: że trzeba zrobić ludność w bambuko. Trzeba zrobić tak samo, jak to robili szamani.

Całkiem niedawno na ,,klubowym’’ spotkaniu w kawiarni toczyła się dyskusja na temat sensowności przeprowadzenia bardzo skomplikowanej operacji rozdzielenia sióstr syjamskich. Spór miał zasadę, że przecież za te pieniądze można było uratować życie wielu innym ludziom. Działanie bezsensowne i irracjonalne. Ludzie wszelako zawsze tak działają. Próbowałem podrzucić pewien klucz do rozwiązania owej zagadki: przepadła kultura spartańska. No więc nie przepadła bo choćby ,,lakoniczne zdania’’ są jej spuścizną. Ale przepadła w części zasad kierowania społeczeństwem według bardzo surowych zasad. Społeczeństwa wysoko rozwinięte odznaczają się wysoką spolegliwością, w społeczeństwach wysoko rozwiniętych można trafić do kicia za zabicie kota. Można nawet w USA, chyba jedynym kraju z wysoko rozwiniętych, gdzie obowiązuje jeszcze kara śmierci, ale właśnie niektórzy twierdzą, że nie jest to społeczeństwo wysoko rozwinięte. Zarówno sami Amerykanie biadają, a Europejczycy powtarzają, że tak zwana przodująca nauka jest tam budowana dzięki prawie wyłącznie importowanym naukowcom. Wskazuje się, że ichniejsi nobliści są w istocie produktem europejskim. Zostawmy sprawę przodującej nauki amerykańskiej (zapomnieliśmy już o przodującej nauce radzieckiej?). Jeśli spojrzymy na mapę świata i zaczniemy szukać kraju, gdzie za zdradę małżeńską karzą kamienowaniem, nasz paluch wyląduje w jakimś biednym kraju. Zdecydowanie biedniejszym od Polski. Jeśli poszukamy kraju, w którym za kradzież mogą urżnąć łapę, może to być jakiś kraj na nafcie, gdzie niczego oprócz nafty się nie wytwarza. Jeśli nawet znajdziemy tam bardzo bogatych szejków naftowych, to ich bogactwo jest dość przypadkowe i, powiedzmy sobie, nie mają oni nawet proporcjonalnego do swych pieniędzy znaczenia. Jeśli poszukamy kraju, gdzie istnieje indeks zakazanych książek i cenzura prewencyjna, to także będzie to kraj biedniejszy od Polski. Od razu dodam, że zwolennicy ,,twardej ręki’’ zaraz podadzą wiele kontrprzykładów, ale nie chodzi mi tu o to, żeby dyskutować, ale by się pochylić i coś zobaczyć, a żeby zobaczyć, trzeba chcieć to zobaczyć. Przeciętnie, tak właśnie jest.

Zapewne altruistyczne zachowania przekładają się na konstrukcje systemu więzi wewnątrz społeczeństwa. Praktyka wielu tysięcy lat pokazuje, że ów system nie może być dowolny, nie może także być zbyt prosty. Społeczeństwo można spostrzegać jako bardzo skomplikowaną maszynerię. Wymaga ona wielu czujników, regulatorów i zaworów bezpieczeństwa, żeby nie wyleciała w powietrze, jak pierwsze maszyny parowe. Jeśli popatrzymy na takie durnowate konstrukcje, jak właśnie owa maszyna parowa, to znajdziemy tam szereg elementów, których znaczenia i działania nie domyślimy się, jak na przykład system rurek, przez które przebiegają spaliny, których istnienia zazwyczaj nie domyślają się nawet nauczyciele nauczający o regulatorze Watta. Są specjalne grafitowe smarownice, podajniki. Bez nich maszyna zadziała, nawet długo popracuje, ale gorzej. A w procesie ewolucji ledwie procentowa, a nawet mniejsza różnica w sprawności wystarcza, by nastąpiła eliminacja jakiegoś gatunku czy rozwiązania.

Jeśli sięgniemy po przykłady jeszcze bardziej bezsensownych działań ludzkości, otrzymamy jeszcze wyraźniejsze wyniki: sztuka. O ile zdobienie przedmiotów codziennego użytku występuje we wszystkich kulturach i plemionach na świecie, to tak zwana sztuka wysoka, zwłaszcza coś takiego jak muzyka poważna, jest domeną właściwie kilku krajów. Jeśli zaczniemy szukać miejsc na kuli ziemskiej, gdzie jakieś 150 lat temu kształciło się muzyków zdolnych grać w bardzo specyficznym zespole zwanym orkiestrą symfoniczną, gdzie rozwijano bardzo specyficzny gatunek zwany muzyką symfoniczną: właściwie tylko Europa. Nawet w USA był to produkt bardzo egzotyczny.

Utrzymywanie kilkudziesięciu, często kapryśnych gości tylko po to, żeby wykonywali swoje pitu-pitu i to gdy rzecz się dzieje zwłaszcza po I wojnie światowej, diabelnie drażniące ucho, zrozumiałe dla wąskiej grupy fascynatów, albo niezrozumiałe dla nikogo, gromadzące tylko snobów, wydaje się czymś durniejszym niż przewidują wszelkie ustawy. O ile z przeprowadzenia dość absurdalnej operacji rozdzielenia sióstr syjamskich płyną konkretne zyski dla ludzkości w postaci doświadczeń lekarzy, to w przypadku muzyki współczesnej, przykrość słuchania dla publiczności, dziura w budżecie kulturalnym, więc brak pieniędzy na podręczniki i inne nieszczęścia.

A jednak ustrój, który bardzo wyraźnie odciął się od zdegenerowanej kultury burżuazyjnej, który jednocześnie pragmatycznie walił wielką kasę na rakiety międzykontynentalne, przepadł jak złe widmo. Nie ma.

Co więcej, w naszym otoczeniu mamy ślady działalności kompletnie bezsensownej, nakierowanej tylko na zachowanie pewnych zasad, które są zupełnie z punktu widzenia racjonalnego widzenia świata niewytłumaczalne. Są one tak powszechne, że aż dziw, że nikt się nad nimi nie zastanawia. Ale niekoniecznie dziw, w przypadku przykładów, które chcę właśnie zaprezentować, bo istotą ich (przykładów) jest właśnie to, że tego, czegoś nie widać, lub nie bardzo widać. Jaką rolę pełnią ozdoby? Oczywiście, świadczą o zamożności właściciela tego, co zdobią. Czy aby na pewno? Weźmy sobie sztandarowy pomnik (w mojej okolicy) próżności mieszczaństwa. Ratusz na wrockowym rynku. Oczywiście, że chodzi o to, żeby kupiec, który tu zawędrował, doznał olśnienia bogactwem miasta. Żeby zyskał pewność, że skoro stać ich na takie zbytki, to mają kupę pieniędzy. Prawda?

Tu dygresja o tak zwanych naukowych metodach. Oczekujemy, że są niezwykłe, nadzwyczaj niecodzienne. Ale wystarczy, jeśli są niewątpliwe, jednoznaczne. W wieku dziewiętnastym przełomem w starożytnej historii było wysłanie do Egiptu rysownika, który wykonał staranną... co? Dokumentację ruin. Była to dokumentacja rysunkowa, ale jednak dokumentacja, i co ciekawe, bardzo wiarygodna, choć rysownik mógł narysować, co mu się spodobało. Wiele nie trzeba było czekać, gdy się pojawiła metoda nadzwyczaj prosta w dzisiejszych czasach, ale wówczas ludzi fascynująca, czyli fotografia. Ot, banał, a jednak gdy mamy zdjęcie, to przestajemy gadać o niebieskich migdałkach, co się komu tam przyśniło, czy zdawało, mówimy o rzeczywistości. Owszem, zdjęcia można oszukiwać, ale trzeba się nabiedzić, żeby oszukać, zresztą, skoro wierzyliśmy rysunkom, tym bardziej wiarygodne są fotografie. Tak czy owak elementem szamanizmu nowoczesnego jest dokumentowanie na wiele sposobów i to takie, które ma za zadanie uchwycenie rzeczywistości bez komentowania, uchwycenie nie dowodu na konkretne tezy, lecz takie, które pozwoli dywagować i kombinować o rzeczywistości na podstawie dokumentacji tejże rzeczywistości. A więc mamy fotografie, możemy się im przyglądać. Nie gadamy o przedmiotach abstrakcyjnych, ale o konkretnych znajdujących się tu teraz. I co widzimy?

Rzeźby, które stoją na ratuszowej fasadzie mają świadczyć o tradycji, o przywiązaniu do cnót, prawa i sprawiedliwości, czyli zasad (nie oznacza to, że przywiązani są mieszczanie, ale że złodzieja i owszem niechybnie obwieszą).

Tchnie z nich dostojeństwo i surowość, ówdzie jednak są wyraźnie swawolne, czasami rubaszne. Myślę o postaciach tak zwanych rzygaczy, które są w istocie postaciami ludzkich nieszczęśników, których żołądki odmówiły posłuszeństwa. Temu, co można wyczytać z kamiennych pozostałości po naszych przodkach, trzeba by poświęcić osobną księgę. Ale nie o tym. Cieplejszym czasem udałem się do rynku z teleobiektywem 500 mm radzieckiej produkcji. Zdjęcia, które wówczas wykonałem, obrabiałem dopiero ostatnio. No i zadumałem się w kontekście tego tekstu. Nie są to najlepsze foty, wszelako ukazują coś pouczającego.

Mamy tu drobny element architektoniczny. Iglica na jakiejś wieżyczce. Na tej iglicy znajduje się jakiś blaszany wianuszek. Robota misterna, ale na pewno nie średniowieczna, wianuszek jest blaszany. Teleobiektyw 500 mm odpowiada w działaniu lornetce x 8 takiej dość standardowej. Oczywiście, że z poziomu rynku nie widać finezji owego wianuszka.

Tu trzeba trochę wierzyć mi na słowo, ale warto zwrócić uwagę na proporcje z ordynarnym drutem odgromnika. To coś zostało odrobione z ogromną precyzją, choć ze względu na odległość od obserwatora nie odróżniłoby się od postrzępionego nożycami do blachy i powyginanego niezdarnie wianuszka z blachy.

Nie mam raczej wątpliwości, że jest to wytwór konserwatora z czasów PRL. Ratusz w czasie wojny został gruntownie zrąbany, zaś cienka blacha nie wytrzyma wiele ponad 100 lat. Na dodatek cały efekt zdobniczy szlag trafił, bo po artyście przyszli panowie fachowcy od piorunochronów i dodali swe dzieło do całości. Ostatni akcent to powiew owych dawnych już czasów, gdy byliśmy najweselszym barakiem, ale jednak w obozie. Gdzie bez poczucia absurdu, nie można było przetrwać.

Tak czy owak, nawet w czasach RWPG (nie dam głowy za datowanie wianuszka, być może, że wobec tego wywód bez sensu) ludzie odczuwali nacisk jakiejś zasady, która od wieków nakazywała robienie rzeczy absurdalnych. Tak czy owak, ów wianuszek na iglicy tkwi w takim miejscu, że dopiero jakiś fajans z lornetką albo teleobiektywem jest w stanie go dojrzeć i docenić.

Jeszcze bardziej absurdalne rzeczy dostrzegłem na kościele św Michała (mam nadzieję, że nie pomyliłem, jako ateista swej parafii kościół przy Wyszyńskiego, dawniej Wieczorka, jeszcze dawniej Adalbertstrasse).

To zdjątko jest jeszcze bardziej kiepskiej jakości, bo musiałem mocno powiększyć, żeby cokolwiek było widać. Owe stworki znajdują się na "wewnętrznych" ścianach dwu wież, jakie posiada kościół. Zaraz na prawo od nich wznosi się stromy dach głównej nawy, więc widać je tylko z niewielkiej części przedkościelnego placu. Trzeba się mocno nagimnastykować, żeby się im trochę dokładniej przyjrzeć.

Nie zamierzam rozsupływać problemu "dlaczego oni to robili". Byłoby to mniej więcej tak skuteczne, jak próby tworzenia fizyki nieba za pomocą systemu Ptolemeusza. Nie wiem, jakie te mechanizmy są naprawdę, ale wzorem Ptolemeusza mogę wyznaczyć wyniki działania. Jeśli jakaś cywilizacja odgrywała większą rolę w dziejach, wykonywała właśnie takie bezsensowne działania. Bez tego, mieliśmy do czynienia z plemionami, po których nie zostało właściwie śladu. Że przypomnę Słowian, których historia prze chrztem Mieszka stanowi czarną dziurę i to o bardzo ostrych brzegach, nie szerszych niż kilka, kilkanaście lat. To, co stanowi cezurę pomiędzy czasami faktycznie przedhistorycznymi i tymi, o których można spokojnie w podręcznikach nauczać, to posiadanie kilku osobników, którzy nabyli odpowiednie umiejętności szamańskie operowania łacińskimi runami w celu spisywania dziejów. To jedno powoduje, że jedne czyny zostały spisane ku nauce potomności i mogą na ten przykład za argument w politycznych dyskusjach służyć (a więc pełnią konkretną użyteczną funkcję) a drugie pokryła warstwa domniemań. Nie wiemy, czy Mieszko zastał kraj zjednoczonym, czy też był naszą krajową wersją Zulusa Czaki, czy jak się on tam pisał, który wyrżnąwszy plemiennych kacyków wziął przypadkiem za pysk plemiona między Odrą i Bugiem. Bez najmniejszego wątpienia spisywanie kronik jest działalnością bezsensowną, bo tak naprawdę nic z tego nie wynika ani dla produkcji żelaza, ani dla plonów żyta. A jednak szczypta skryby wykryta w cywilizacyjnym zaczynie, daje nam państwo znane jako Polska.

Jakoś tak jest. Otóż właśnie owa działalność szamańska, która okazuje się skuteczna, to działalność naukowa. Z definicji bowiem szamaństwo jest nieskuteczne. Czymże zaś wyróżnia się owa nauka? Szczyptą realizmu, zainteresowania światem nie koniecznie i do cna wymyślonym, ale na przykład choćby tylko zgodnym z prawami logiki, obojętnie dwu, czy wielowartościowej.

Wywód zaczął się tak naprawdę od tego, że przedstawiłem konieczność napisania czegoś lżejszego, choć i naukowego. No i właśnie niniejszym jest. Przy okazji wykonaliśmy szamańską robotę: ów wywód zdaje się być naprawdę o niczym. Znikąd wychodzi, donikąd zmierza, zaś cała jego naukowość zasadza się chyba tylko na tym, że przespacerowaliśmy się poprzez ileś prawdziwych zagadnień. Dotknęliśmy iluś prawdziwych bytów. Te rzygacze istnieją realnie, zdjęcia są najlepszym dowodem. Nasza naukowość opiera się na tym, że wnioskujemy, wychodząc z realnych faktów i respektując realia. Poza tym, nawet jeśli to jest groch z kapustą, to doszliśmy do kilku prawdziwych wniosków, które jakimś sposobem, po trochu wytłumaczalnym, po trochu cudownym sprawiają, że choć nie wszystko od razu, to jednak coraz więcej nam na tym świecie do siebie pasuje, w związku z czym łatwiej nam podejmować decyzje, które nie koniecznie są właściwe, ale przynajmniej nie od razu katastrofalne. Na skutek tego dłużej żyjemy, dłużej możemy się uczyć i od tego chyba jesteśmy mądrzejsi albo wyglądamy na mądrzejszych. Mądrzejszych od szamanów, przed chatkami których zawsze pełno darów.

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 26 >