numer XLIV - styczeń-luty 2005
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Christopher Paolini Na co wydać kasę
<<<strona 39>>>

 

Eragon (fragment)

 

 

 

Pułapka w Gil’eadzie

 

Jazda okazała się dla Eragona niezwykle bolesna – złamane żebra nie pozwalały mu jechać szybciej niż stępa. Nie mógł też odetchnąć głębiej, bo każdemu poruszeniu towarzyszyła przeszywająca fala cierpienia. Mimo wszystko nie chciał przystawać. Saphira leciała w pobliżu, a myślowy kontakt ze smoczycą pocieszał go i dodawał sił.

Murtagh jechał swobodnie obok Cadoca, poruszając się płynnie w rytm kroków swego wierzchowca. Eragon przyglądał się przez chwilę szaremu ogierowi.

– Masz pięknego konia. Jak się nazywa?

– Tornac, na pamiątkę mężczyzny, który nauczył mnie walczyć – Murtagh poklepał ogiera po boku. – Dostałem go, gdy był zaledwie źrebięciem. W całej Alagaësii nie znajdziesz odważniejszego i mądrzejszego zwierzęcia, oczywiście pomijając Saphirę.

– Jest wspaniały – rzekł Eragon z podziwem.

Murtagh roześmiał się.

– Owszem, ale Śnieżny Płomień niemal mu dorównuje.

Tego dnia pokonali jedynie krótką odległość, lecz Eragon cieszył się, że znów wyruszył w drogę. Dzięki temu mógł nie myśleć o innych ponurych sprawach. Jechali przez bezludne ziemie; gościniec do Dras-Leony biegł kilkanaście staj po ich lewej. Zamierzali wyminąć miasto szerokim łukiem i skierować się do Gil’eadu, leżącego na północy niemal tak daleko jak Carvahall.

***

W niewielkiej wiosce sprzedali Cadoca. Gdy nowy właściciel odprowadził konia, Eragon z żalem wsunął do kieszeni kilka monet. Trudno było rozstać się z Cadocem po tym, jak pokonał na nim połowę Alagaësii – i prześcignął urgale.

Dnie upływały niepostrzeżenie. Jechali naprzód, nie spotykając nikogo. Eragona ucieszył fakt, że mają z Murtaghiem wiele wspólnych zainteresowań. Całymi godzinami dyskutowali na temat sekretów łucznictwa i polowań..

Istniał jednak jeden temat, którego zgodnie unikali: ich przeszłość. Eragon nie wyjaśnił, jak znalazł Saphirę, poznał Broma, czy skąd pochodzi. Murtagh także milczał, nie tłumacząc, czemu ściga go Imperium. Układ, choć prosty, sprawdzał się znakomicie.

Ze względu jednak na to, że byli sobie tak bliscy, w sposób nieunikniony dowiadywali się sporo o sobie nawzajem. Eragona fascynowała wiedza Murtagha na temat walk o władzę i polityki w Imperium. Zdawało się, iż jego towarzysz wie dokładnie, czym zajmuje się każdy szlachcic i dworzanin i jak to wpływa na innych. Eragon słuchał uważnie, w jego głowie wirowały podejrzliwe myśli.

Pierwszy tydzień upłynął bez śladu Ra’zaców i dręczący Eragona strach złagodniał nieco. Nadal jednak nocami czuwali na zmianę. Spodziewał się, że w drodze do Gil’eadu natkną się na urgale, lecz nie widział ani jednego. Sądziłem, że na tych pustkowiach roi się od potworów, pomyślał. Nie będę jednak narzekać, jeśli przeniosły się gdzie indziej.

Nie śnił już więcej o kobiecie i choć próbował ją postrzec, widział jedynie pustą celę. Za każdym razem gdy mijali miasto bądź miasteczko, szukał w nim więzienia. Jeśli tak, odwiedzał je w przebraniu sprawdzając czy jej tam nie ma. Z czasem jego przebrania stawały się coraz bardziej skomplikowane, widywał bowiem w kolejnych miastach listy gończe wymieniające jego imię i opis – i proponujące sporą nagrodę.

Podróżując na północ zbliżali się do stolicy, Uru’baenu. Cały region był gęsto zaludniony i coraz trudniej przychodziło im unikanie ludzi. Po drogach krążyły patrole, żołnierze strzegli mostów. Nim bezpiecznie wyminęli stolicę, przeżyli kilka pełnych napięcia, nerwowych dni.

Zostawiwszy za sobą Uru’baen, znaleźli się na skraju rozległej równiny, tej samej, którą Eragon ujrzał po opuszczeniu doliny Palancar – tyle że teraz był po jej przeciwnej stronie. Trzymając się obrzeży podążali dalej na północ wzdłuż rzeki Ramr.

Szesnaste urodziny Eragona minęły mu w drodze. W Carvahall obchodzonoby hucznie jego wejście w wiek męski, lecz tu na pustkowiach nie wspomniał nawet o tym Murtaghowi.

Licząca sobie niemal pół roku Saphira znów urosła. Skrzydła miała potężne, niezbędne do tego, by dźwignąć z ziemi umięśnione ciało i grube kości. Sterczące z jej szczęki kły niemal dorównywały grubością pięści Eragona i były ostre jak Zar’roc.

***

W końcu nastał dzień, gdy Eragon po raz ostatni zdjął opatrunek. Żebra zrosły mu się całkowicie. W miejscu, gdzie kopnął go but Ra’zaca, pozostała jedynie niewielka blizna. Pod czujnym okiem Saphiry przeciągnął się powoli, a potem mocniej. Z radością stwierdził, że nie czuje bólu. Napiął mięśnie. Kiedyś uśmiechnąłby się, lecz po śmierci Broma nie przychodziło mu to zbyt łatwo.

Obciągnął tunikę i wrócił do niewielkiego ogniska. Murtagh siedział przy nim, strugając kawałek drewna. Eragon dobył Zar’roca; jego towarzysz spiął się, choć jego twarz zachowała spokój.

– Teraz, gdy mam dość sił, chciałbyś poćwiczyć? – spytał Eragon.

Murtagh odrzucił patyk.

– Ostrymi mieczami? Moglibyśmy się pozabijać.

– Daj mi miecz – poprosił Eragon. Murtagh zawahał się, po czym wręczył mu długie, półtoraręczne ostrze. Eragon zablokował je magią, tak jak nauczył go Brom. Murtagh uważnie obejrzał klingę. – Po wszystkim zdejmę osłonę.

Jego towarzysz sprawdził wyważenie miecza, w końcu uśmiechnął się z zadowoleniem.

– No dobrze.

Eragon zabezpieczył Zar’roca, przykucnął i ciął mocno, celując w ramię Murtagha. Ich klingi spotkały się w powietrzu. Eragon cofnął się zręcznie, pchnął i zripostował, gdy Murtagh sparował cięcie.

Szybki jest, pomyślał.

Walczyli zaciekle, próbując przebić osłonę przeciwnika. Po szczególnie ostrej wymianie ciosów Murtagh zaczął śmiać się w głos. Nie tylko żaden z nich nie zdołał zyskać przewagi, walka była tak wyrównana, że męczyli się w tym samym tempie. Doceniając umiejętności przeciwnika fechtowali nadal, aż w końcu ręce zaciążyły im jak ołów i obaj spływali potem.

– Wystarczy, stój! – krzyknął w końcu Eragon.

Murtagh zamarł w pół ciosu i usiadł, głośno wypuszczając powietrze. Eragon ciężko osunął się na ziemię, pierś unosiła mu się i opadała. Żaden z jego pojedynków z Bromem nie był aż tak zacięty.

– Jesteś niesamowity! – wykrzyknął Murtagh, głośno chwytając powietrze. – Całe życie uczyłem się fechtunku, ale nigdy nie walczyłem z kimś podobnym. Gdybyś chciał, mógłbyś zostać królewskim zbrojmistrzem.

– Ty jesteś równie dobry – zauważył zdyszany Eragon. – Ten człowiek, który cię uczył, Tornac, mógłby zrobić majątek zakładając szkołę miecza. Ludzie zjeżdżaliby się z całej Alagaësii, by pobierać u niego nauki.

– On nie żyje – rzekł krótko Murtagh.

– Przykro mi.

Odtąd codzienne wieczorne pojedynki weszły im w zwyczaj. Dzięki temu obaj zachowywali siły, szczupli i śmiertelnie groźni, niczym para mieczy. Po powrocie do zdrowia Eragon podjął także ćwiczenia z magią. Murtagh obserwował go ciekawie; wkrótce ujawnił, że wie zadziwiająco dużo na temat działania magii, choć nie znał szczegółów i sam nie potrafił z niej korzystać. Za każdym razem, gdy Eragon ćwiczył wymowę pradawnych słów Murtagh słuchał uważnie, od czasu do czasu pytając go o ich znaczenie.

***

Gdy ujrzeli przed sobą przedmieścia Gil’eadu, zatrzymali się na trakcie. Dotarcie do miasta zabrało im niemal miesiąc. W tym czasie wiosna ostatecznie przegnała pozostałości zimy. Eragon czuł, że on sam także się zmienił, stał się silniejszy i spokojniejszy. Wciąż rozmyślał o Bromie i rozmawiał o nim z Saphirą, lecz zwykle starał się nie budzić bolesnych wspomnień.

Z daleka miasto wydawało się surowe i barbarzyńskie, pełne drewnianych domów i ujadających psów. Pośrodku wzniesiono starą kamienną fortecę, w powietrzu unosił się siwy dym. W sumie przypominało to bardziej tymczasową faktorię handlową, niż stary gród. Pięć mil dalej dostrzegali zamglony brzeg jeziora Isenstar.

Dla bezpieczeństwa rozbili obóz dwie mile od miasta. Murtagh zakrzątnął się przy obiedzie.

– Nie jestem pewien, czy to ty powinieneś jechać do Gil’eadu.

– Czemu? Potrafię dobrze się przebrać – zaprotestował Eragon. – A Dormnad zechce zapewne zobaczyć gedwëy ignasię, by mieć dowód, że naprawdę jestem Jeźdźcem.

– Możliwe – odparł Murtagh. – Lecz Imperium zależy na tobie znacznie bardziej niż na mnie. Jeśli to mnie schwytają, w końcu ucieknę. Lecz jeżeli uwiężą ciebie, zaciągną cię przed oblicze króla, a wówczas, jeśli doń nie dołączysz, czekają cię powolne tortury i w końcu śmierć. Poza tym Gil’ead to jeden z największych garnizonów wojsk Imperium. Nie ma tam domów, wyłącznie baraki. Równie dobrze mógłbyś sam podać się królowi na złoconym półmisku.

Eragon poprosił o opinię Saphirę. Smoczyca oplotła mu nogi ogonem i położyła się obok.

Nie musisz mnie pytać, mówi z sensem. Mogę przekazać mu słowa, które przekonają Dormnada, iż mówi prawdę. Zresztą Murtagh ma rację. Jeśli ktokolwiek miałby ryzykować schwytanie, to raczej on, bo jemu nie grozi śmierć.

Skrzywił się.

Nie podoba mi się ten pomysł.Nie chcę go narażać.

– No dobrze, możesz iść – rzekł z wahaniem. – Ale jeśli coś pójdzie nie tak, przyjdę po ciebie.

Murtagh roześmiał się.

– Oto wizja godna legendy: samotny Jeździec pokonujący wojska króla – zaśmiał się raz jeszcze i wstał. – Czy powinienem coś wiedzieć, nim wyruszę?

– Może odpoczniemy i zaczekamy do jutra – zaproponował ostrożnie Eragon.

– Po co? Im dłużej tu zostaniemy, tym większe ryzyko, że ktoś nas tu znajdzie. Jeśli ów Dormnad może cię zaprowadzić do Vardenów, trzeba go odszukać jak najszybciej. Żaden z nas nie powinien pozostawać w pobliżu Gil’eadu dłużej niż parę dni.

I znów z jego ust spływa mądrość – skomentowała sucho Saphira. Powtórzyła Eragonowi, co miał powiedzieć Dormnadowi, a on przekazał jej słowa.

– No dobrze – Murtagh poprawił miecz. – Jeśli nic się nie wydarzy, powinienem wrócić za parę godzin. Zostaw mi coś do zjedzenia. – Machnął ręką, wskoczył na grzbiet Tornaca i odjechał.

Eragon pozostał przy ognisku, z obawą postukując palcami o rękojeść Zar’roca.

Mijały godziny; Murtagh nie wracał. Eragon krążył wokół ogniska z Zar’rocem w dłoni, a Saphira uważnie obserwowała Gil’ead. Poruszały się jedynie jej oczy. Żadne z nich głośno nie wypowiadało dręczących ich myśli, choć Eragon powoli zaczął szykować się do wyjazdu – na wypadek gdyby oddział żołnierzy wyszedł z miasta i skierował się w stronę ich obozu.

Patrz – warknęła Saphira.

Błyskawicznie obrócił się w stronę miasta. Ujrzał jak z bram wypada samotny jeździec i pędzi wprost w stronę obozu. To mi się nie podoba – rzekł wdrapując się na grzbiet Saphiry. Bądź gotowa.

Jestem gotowa – nie tylko do ucieczki.

Jeździec zbliżał się i Eragon rozpoznał Murtagha, pochylonego nisko nad grzbietem wierzchowca. Nikt go nie ścigał, lecz młody mężczyzna nie zwalniał. Wgalopował do obozu i zeskoczył na ziemię, dobywając miecza.

– Co się stało? – spytał Eragon.

Murtagh skrzywił się.

– Czy ktoś jechał za mną?

– Nikogo nie wiedzieliśmy.

– To dobrze. Zatem pozwól, że zjem, a potem wyjaśnię. Konam z głodu. – Chwycił miskę i zaczął pałaszować. Po kilku kęsach odezwał się z pełnymi ustami. – Dormnad zgodził się spotkać z nami jutro o świcie za miastem. Jeśli uwierzy, że naprawdę jesteś Jeźdźcem i to nie pułapka, zawiezie cię do Vardenów.

– Gdzie mamy się spotkać? – spytał Eragon.

Murtagh wskazał na zachód.

– Na małym pagórku po drugiej stronie gościńca.

– To co się stało?

Murtagh zgarnął do miski kolejną porcję.

– Coś bardzo prostego, a jednocześnie tym bardziej niebezpiecznego: na ulicy dostrzegł mnie ktoś, kto mnie zna. Zrobiłem jedyną rzecz jaka przyszła mi do głowy: uciekłem. Za późno jednak, rozpoznał mnie.

Eragon skrzywił się. Owszem to był pech, ale nie wiedział, jak bardzo niebezpieczny.

– Ponieważ nie znam twojego przyjaciela muszę spytać, czy powie o tym komukolwiek?

Murtagh roześmiał się gorzko.

– Gdybyś go poznał, nie musiałbyś pytać. Usta nie zamykają mu się ani na moment, a gdy są otwarte, wyrzuca z siebie wszystko, cokolwiek ma w głowie. Pytanie nie brzmi czy powie ludziom, ale komu powie. Jeśli wieść o tym dotrze do niewłaściwych uszu, będziemy mieli kłopot.

– Wątpię, by wysłano za tobą żołnierzy po ciemku – zauważył Eragon. – Zatem przynajmniej do rana powinniśmy być bezpieczni. A potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wyruszymy z Dormnadem.

Murtagh pokręcił głową.

– Nie, tylko ty będziesz mu towarzyszył. Jak już mówiłem, nie pojadę do Vardenów.

Eragon spojrzał na niego z nieszczęśliwą miną. Bardzo chciał, by Murtagh został. Podczas podróży zaprzyjaźnili się i przerażała go myśl o rozstaniu. Zaczął protestować, lecz Saphira uciszyła go, mówiąc łagodnie: Zaczekaj do jutra, to nie najlepsza pora.

No dobrze, odparł ponuro. Rozmawiali póki na niebie nie zajaśniały gwiazdy, a potem zasnęli. Saphira objęła pierwszą wartę.

Eragon ocknął się dwie godziny przed świtem, czując mrowienie dłoni. Wokół panowała cisza, lecz coś przyciągało jego uwagę niczym swędzenie w umyśle. Założył Zar’roca i wstał, starając się zrobić to jak najciszej. Saphira spojrzała na niego ciekawie wielkimi, lśniącymi oczami.

Co się stało? – spytała.

Nie wiem – odparł Eragon. Nie dostrzegł niczego niepokojącego.

Smoczyca ostrożnie powęszyła w powietrzu, syknęła cicho i uniosła głowę. Czuję w pobliżu konie, ale nie poruszają się. Cuchną czymś, czego nie poznaję.

Eragon podkradł się do Murtagha i potrząsnął nim. Mężczyzna obudził się gwałtownie, wyrwał spod koca sztylet i spojrzał pytająco na swego towarzysza. Eragon gestem nakazał mu milczenie.

– W pobliżu są konie – szepnął.

Murtagh bez słowa dobył miecza. Bezszelestnie ustawili się po obu stronach Saphiry, gotowi do ataku. Czekali. Na wschodzie wzeszła poranna gwiazda, niedaleko zaświergotała wiewiórka.

Nagle dobiegające zza pleców gniewne parsknięcie sprawiło, że Eragon obrócił się błyskawicznie unosząc miecz. Na skraju obozowiska stał rosły urgal, trzymający w ręce paskudny, zaostrzony kilof. Skąd on się wziął? Nigdzie w pobliżu nie widzieliśmy ich śladów! – pomyślał Eragon. Urgal ryknął i machnął bronią, nie zaatakował jednak.

– Brisingr – warknął Eragon, sięgając po magię.

Twarz urgala wykrzywiła się ze zgrozy i potwór eksplodował w rozbłysku błękitnego ognia. Krew bryznęła na Eragona, w powietrze poleciał deszcz brązowych strzępków. Za jego plecami Saphira spięła się gwałtownie i ryknęła. Obrócił się. Podczas gdy on zajmował się pierwszym urgalem, cała ich grupka nadbiegła z drugiej strony. Że też dałem się złapać na najgłupszy podstęp!

Stal zadźwięczała głośno, to Murtagh zaatakował urgale. Eragon próbował do niego dołączyć, przeszkodziły mu jednak cztery stwory. Pierwszy zamachnął się mieczem, celując mu w ramię. Eragon uskoczył i zabił urgala magią. Drugiego ciął w gardło Zar’rocem. Obrócił się w szaleńczym tempie i pchnął trzeciego w serce. W tym momencie zaatakował go czwarty, wymachując ciężką pałką.

Eragon dostrzegł go i próbował podnieść miecz, by zablokować cios, spóźnił się jednak o sekundę. W chwili gdy pałka zbliżała się do jego głowy wrzasnął: Saphiro! Leć! Potem przed oczami błysnęło mu oślepiające światło i stracił przytomność.

 

Du Súndavar Freohr

 

Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, było ciepło. Leżał na czymś szorstkim, policzkiem dotykał obcego materiału, ręce miał wolne. Poruszył się, ale dopiero po kilku minutach zdołał usiąść i rozejrzeć się wokół.

Znajdował się w celi; siedział na wąskiej, nierównej pryczy. Wysoko w ścianie tkwiło zakratowane okno. Z drugiej strony dostrzegł okute żelazem drzwi z małym okienkiem na górze, także zakratowanym.

Gdy się poruszył, poczuł na skórze pękającą, zaschniętą krew. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie należy do niego. Straszliwie bolała go głowa – nic dziwnego, zważywszy na cios, jaki zarobił – a myśli miał dziwnie zamglone. Spróbował posłużyć się magią, ale nie potrafił się skupić i przypomnieć sobie słów z pradawnej mowy. Musieli mnie czymś odurzyć, uznał w końcu.

Wstał z jękiem, boleśnie świadom nieobecności Zar’roca u boku i podkuśtykał do okna. Wspinając się na palce zdołał wyjrzeć na zewnątrz. Po chwili jego oczy przywykły do jasnego światła. Okno było dokładnie na poziomie ziemi. Obok przebiegała ulica pełna ludzi, dalej wznosiły się rzędy identycznych drewnianych budynków.

Eragon, słaby i oszołomiony, osunął się na podłogę, patrząc w nią tępo. To co ujrzał na zewnątrz poruszyło go, nie wiedział jednak czemu. Przeklinając swoje otępienie, odchylił głowę, starając się oczyścić umysł. W tym momencie do celi wszedł mężczyzna. Postawił na pryczy tacę z jedzeniem i pełen wody dzbanek. Jakież to miłe z jego strony, pomyślał Eragon i uśmiechnął się z wdzięcznością. Wypił parę łyków cienkiego kapuśniaku, przegryzając czerstwym chlebem, lecz jego żołądek zbuntował się gwałtownie. Szkoda, że nie dali mi czegoś innego, pomyślał z żalem, odrzucając łyżkę.

Nagle uświadomił sobie, co jest nie tak. Schwytały mnie urgale, nie ludzie. Jakim cudem tutaj trafiłem? Jego oszołomiony umysł bez powodzenia zmagał się z tym problemem. W końcu wzruszając ramionami odłożył rozmyślania na później, gdy będzie wiedział coś więcej.

Usiadł na pryczy patrząc w dal. Po kilku godzinach znów przyniesiono mu jedzenie. A właśnie zaczynałem się robić głodny, pomyślał tępo. Tym razem zdołał zjeść bez mdłości. Gdy skończył uznał, że czas się zdrzemnąć. Ostatecznie siedział na łóżku – co innego mógłby zrobić?

Jego umysł odpłynął, zaczął ogarniać go sen i wtedy gdzieś w dali zazgrzytała brama. Powietrze wypełnił tupot podkutych stalą butów na kamiennej posadzce. Hałas stawał się coraz głośniejszy; w końcu Eragon miał wrażenie, że ktoś w jego głowie wali metalową chochlą w kocioł. Czemu nie pozwolą mi odpocząć? – poskarżył się w duchu. Powoli jednak ospała ciekawość wygrała ze zmęczeniem, toteż powlókł się do drzwi, mrugając niczym sowa.

Przez okienko ujrzał szeroki korytarz, liczący sobie niemal dziesięć kroków. Po drugiej stronie mieściły się cele podobne do jego własnej. Korytarzem maszerowała kolumna żołnierzy, trzymających w dłoniach miecze, odzianych w identyczne zbroje. Ich twarze miały ten sam surowy wyraz, stopy opadały na ziemię z mechaniczną precyzją, wybijając hipnotyczny rytm. W sumie stanowiło to imponujący pokaz siły.

Eragon obserwował ich, aż w końcu zaczął się nudzić. I dokładnie wtedy dostrzegł przerwę pośrodku kolumny. Dwaj rośli mężczyźni nieśli między sobą nieprzytomną kobietę.

Długie, kruczoczarne włosy przesłaniały jej twarz, mimo iż na głowie miała skórzaną, podtrzymującą je przepaskę. Ubrana była w ciemne skórzane spodnie i koszulę. Talię okalał lśniący pas, u którego kołysała się pusta pochwa. Wysokie do kolan buty opinały łydki i drobne stopy.

Głowa opadła jej na bok, Eragon sapnął, miał wrażenie jakby ktoś wymierzył mu cios pięścią w brzuch. To była kobieta z jego snów. Miała twarz doskonałą niczym obraz – zaokrąglony podbródek, wysokie kości policzkowe i długie rzęsy sprawiały, że wyglądała niewiarygodnie pięknie. Jedyną skazę na urodzie stanowiło zadrapanie wzdłuż szczęki. Mimo to była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek oglądał.

Na jej widok zawrzała w nim krew, coś ocknęło się w jego głębi – coś, czego nie czuł nigdy przedtem, coś niczym obsesja, ogarniająca go z coraz większą siłą, bliska gorączkowemu szaleństwu. A potem włosy kobiety przesunęły się, odsłaniając spiczaste uszy. Przebiegł go dreszcz. To była elfka.

Żołnierze maszerowali dalej i wkrótce zniknęła mu z oczu. Na korytarzu pojawił się wysoki, dumny mężczyzna w czarnej, falującej pelerynie. Twarz miał bladą jak śmierć, włosy czerwone. Czerwone niczym krew.

Mijając celę Eragona mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał wprost na niego rdzawymi oczami. Jego górna warga uniosła się w drapieżnym uśmiechu, odsłaniając spiłowane, spiczaste zęby. Eragon skulił się; wiedział kim jest ów człowiek. Cień. Bogowie pomóżcie... Cień. Procesja za drzwiami nie ustawała i Cień zniknął mu z oczu.

Eragon powoli osunął się na ziemię. Mimo oszołomienia wiedział, iż obecność Cienia oznacza ogromne zło. Gdy Cień pojawiał się gdziekolwiek, wkrótce ziemia ta spływała krwią. Co on tu robi? Żołnierze powinni go zabić bez pytania! A potem powrócił myślami do kobiety elfa, zmagając się z nowymi, dziwnymi uczuciami.

Muszę uciec. Lecz mgła spowijająca jego umysł sprawiła, że wkrótce znów stracił zainteresowanie. Wrócił na łóżko. Gdy w korytarzu zapadła cisza, Eragon już spał.

***

Gdy tylko otworzył oczy, pojął, że coś się zmieniło. Tym razem myślenie przychodziło mu szybciej. Uświadomił sobie, że musi być w Gil’eadzie. Popełnili błąd, narkotyk przestaje działać! Pełen nadziei próbował skontaktować się z Saphirą i użyć magii, lecz wciąż wykraczało to poza jego możliwości. Żołądek ścisnął mu się z lęku; zastanawiał się, czy smoczycy i Murtaghowi udało się uciec. Wyciągnął ręce i wyjrzał przez okno. Miasto właśnie budziło się ze snu, na ulicy dostrzegł tylko dwóch żebraków.

Sięgnął po dzbanek z wodą, rozmyślając o elfce i Cieniu. Gdy zaczął pić dostrzegł, że woda ma dziwny słabiutki zapach, jakby ktoś wlał do niej parę kropel cuchnących perfum. Wykrzywiony odstawił dzbanek. Musi tam być narkotyk, może też w jedzeniu. Przypomniał sobie, że gdy Ra’zac go odurzyli, otępienie upłynęło dopiero po wielu godzinach. Jeśli uda mi się dostatecznie długo powstrzymac głód i pragnienie, będę mógł użyć magii. Wówczas uwolnię elfkę... Na tę myśl uśmiechnął się. Usiadł w kącie, marząc o przyszłości.

W godzinę później do celi wmaszerował krępy mężczyzna z tacą. Eragon odczekał aż wyjdzie, po czym przeniósł tacę pod okno. Na posiłek składał się jedynie chleb, ser i cebula. Ich zapach sprawił, że głośno zaburczało mu w brzuchu. Eragon pomyślał z irytacją, że czeka go paskudny dzień. Szybko wypchnął jedzenie za okno na ulicę. Miał nadzieję, że nikt nie zauważy.

Następnie zajął się przezwyciężaniem skutków narkotyku. Miał kłopoty z długotrwałym skupieniem, lecz w miarę upływu czasu jego zdolności umysłowe powracały. Zaczął sobie przypominać kilkanaście słów z prawdawnej mowy, choć gdy je wymówił, nic się nie stało. Miał ochotę krzyczeć z irytacji.

Gdy dostarczono mu posiłek, wypchnął go za okno śladem śniadania. Głód dręczył go coraz bardziej, ale najbardziej dotkliwy okazał się brak wody. Gardło miał suche, myśli o łyku zimnej wody stanowiły prawdziwą torturę, każdy oddech jeszcze bardziej wysuszał mu usta. Mimo to zmusił się, by nie patrzeć na dzbanek.

Nagłe poruszenie pod drzwiami sprawiło, że zapomniał o wszystkim. Jakiś mężczyzna odezwał się głośno.

– Nie może pan tam wejść. Rozkazy są jasne: nikomu nie wolno się z nim widzieć.

– Naprawdę? I jesteś gotów zginąć, próbując mnie powstrzymać, kapitanie? – odparł gładki głos.

– Nie... – odrzekł tamten pokornie. – Ale król...

– Ja zajmę się królem – przerwał mu drugi. – A teraz otwórz drzwi.

Po chwili zabrzęczały klucze. Eragon starał się przyjąć tępą, bezmyślną minę. Muszę się zachowywać, jakbym nie rozumiał, co się dzieje. Nie mogę okazać zaskoczenia, nieważne co powie ów człowiek.

Drzwi się otwarły. Na moment wstrzymał oddech. Patrzył wprost w twarz Cienia. Przypominała śmiertelną maskę albo wygładzoną czaszkę, na którą naciągnięto skórę, nadając jej pozór życia.

– Witam – Cień uśmiechnął się zimno, ukazując spiłowane zęby. – Długo czekałem na to spotkanie.

– Kim... jesteś? – spytał Eragon bełkotliwie.

– Nikim ważnym – w rdzawych oczach Cienia dostrzegał niewypowiedzianą groźbę. Cień usiadł, zamaszyście odgarniając płaszcz – Dla kogoś o twojej pozycji moje imię nie ma znaczenia. Zresztą i tak nic by dla ciebie nie znaczyło. To ty mnie interesujesz. Kim jesteś?

Pytanie zostało zadane niewinnie, lecz Eragon wiedział, że musi się w nim kryć jakaś pułapka, choć nie potrafił jej dostrzec. Udał, że zastanawia się chwilę, po czym zmarszczył brwi.

– Sam nie wiem... – rzekł wolno. – Nazywam się Eragon, ale jestem też kimś więcej, prawda?

Wąskie wargi Cienia naciągnęły się, gdy tamten wybuchnął ostrym śmiechem.

– Istotnie. Masz ciekawy umysł, mój młody Jeźdźcze. – Pochylił się naprzód, skórę na czole miął cienka i przejroczystą. – Wygląda na to, że muszę być bardziej bezpośredni. Jak masz na imię?

– Era...

– Nie, nie to – Cierń przerwał mu; machnął rękę. – Nie masz innego imienia? Tego, z którego korzystasz rzadko?

Chce poznać moje prawdziwe imię, by móc mną zawładnąć, zrozumiał Eragon. Ale nie mogę mu powiedzieć. Sam przeciez go nie znam. Zastanawiał się szybko, szukając podstępu, który pozwoliłby mu mógłby ukryć niewiedzę. A gdybym wymyślił imię? Zawahał się. Coś takiego z łatwościową mogłoby go zdradzić. Zaczął jednak gorączkowo szukać prawdopodobnego imienia. Postanowił nieco zaryzykować i spróbować wystraszyć Cienia. Przemienił parę liter i z niemądrą miną skinął głową.

– Brom zdradził mi je kiedyś. Brzmiało... – Cisza przedłużyła się do kilku sekund. Nagle jego twarz pojaśniała, gdy udał, że sobie je przypomina. – Brzmiało Du Súndavar Freohr. – Co oznaczało niemal dokładnie „śmierc cieniom”.

W celi zapadła ponura cisza. Cień siedział bez ruchu, jego oczy nie zdradzały niczego. Sprawiał wrażenie pogrążonego w rozmyślaniach, przetrwiającego to co usłyszał. Eragon zastanawiał się, czy nie posunął się za daleko. Odczekał aż tamten się ruszy i sam odezwał się niewinnie.

– Czemu tu jesteś?

Cień spojrzał nań z pogardą czerwonymi oczami i uśmiechnął się.

– Oczywiście po to, żeby się chełpić. Po co komu zwycięstwo, jeśli nie może się nim cieszyć? – W jego głosie dźwięczała przemożna pewność siebie, poruszył się jednak niespokojnie, jakby coś zakłóciło mu plany. Nagle wstał. – Muszę zająć się pewnymi sprawami. I radzę byś podczas mojej nieobecności zastanowił się, komu wolisz służyć: Jeźdźcowi, który zdradził swych własnych towarzyszy czy tez zwykłemu człowiekowi jak ja, choć szkolonemu w tajemnej nauce. Gdy nadejdzie czas wyboru, nie będzie trzeciego wyjścia. – Odwrócił się do drzwi, zerknął przez ramię na dzbanek z wodą i przystanął. Twarz miał twardą jak granit. – Kapitanie – warknął.

Do celi wpadł rosły mężczyna z mieczem w dłoni.

– Co się stało, panie? – spytał zaniepokojony.

– Odłóż te zabawkę – polecił Cień. Odwrócił się do Eragona i oświadczył śmiertelnie cichym głosem. – Chłopak nie pije swojej wody. Dlaczego?

– Rozmawiałem wcześniej z dozorcą. Opróżniał wszystkie talerze i miski. Do ostatniego kęsa.

– No dobrze – Cień ustąpił odrobinę. – Dopilnujcie jednak, by znów zaczął pić. – Pochylił się nad kapitanem i wywmarotał mu coś do ucha. Eragon dosłyszał kilka ostatnich słów: – ...dodatkowa dawkę, na wszelki wypadek. – Kapitan skinął głową. Cień z powrotem skupił uwagę na Eragonie. – Jutro, gdy będę miał więcej czasu, znów pomówimy. Musisz wiedzieć, że nieskończenie fascynują mnie imiona. Już się cieszę na długą dyskusję na temat twojego.

Sposób, w jaki to powiedział, wzbudził w Eragonie dreszcz.

Gdy Cień i kapitan wyszli, położył się na pryczy, zamykając oczy. Teraz przydały mu się lekcje Broma – pomogły powstrzymać narastającą panikę. Dostałem wszystko czego potrzebuję. Muszę tylko to wykorzystać. Nagle z zamyślenia wyrwał go tupot zbliżających się żołnierzy.

Z lękiem podszedł do drzwi i ujrzał dwóch mężczyzn wlokących korytarzem elfkę. Gdy stracił ją z oczu, Eragon przykucnąl i spróbował ponownie przywołac magię. Kiedy mu się wymknęła, zaklął szpetnie.

Wyjrzał na miasto i zacisnął zęby. Dopiero niedawno minęło południe. Odetchnąl głęboko i zaczął cierpliwie czekać.

 

Walka z cieniami

 

W celi było już ciemno, gdy Eragon wyprostował się nagle, podekscytowany. Koc się poruszył! Od paru godzin wyczuwał na skraju świadomości kryjącą się moc, lecz za każdym razem gdy próbował jej użyć nic się nie działo. Teraz z płonącymi oczami zacisnął pięści.

– Nazg reisa! – rzucił.

Koc załopotał, wzleciał w powietrze i zwinął się w kulę wielkości jego ręki. Kulka wylądowała cicho na podłodze.

Przepełniony radością Eragon wstał. Wymuszony post osłabił go, lecz podniecenie pokonało głód. A teraz prawdziwa próba. Sięgnął umysłem, wyczuł zamek w drzwiach. Zamiast go zniszczyć bądź rozbić, po prostu popchnął mechanizm wewnętrzny. Drzwi szczęknęły i uchyliły się poskrzypując.

Kiedy w Yazuac pierwszy raz posłużył się magią do zabicia urgali, wyczerpało go to całkowicie. Od tego czasu jednak stał się silniejszy. To co kiedyś wymagało ogromnego wysiłku, teraz jedynie lekko nadwyrężało jego siły.

Ostrożnie wyszedł na korytarz. Muszę znaleźć Zar’roca i elfkę. Z pewnością trzymają ją w jednej z tych cel, ale nie mam czasu sprawdzać wszystkich. A co do Zar’roca, możliwe, że zabrał go Cień. Uświadomił sobie, że wciąż nie myśli jasno. Czemu wyszedłem? Mógłbym spokojnie uciec gdybym wrócił do celi i otworzył okno. Ale wtedy nie uratowałbym elfki... Saphiro, gdzie jesteś? Potrzebuję twojej pomocy. Skarcił się w duchu, że wcześniej nie nawiązał z nią kontaktu. To powinna być pierwsza rzecz, jaką zrobił po odzyskaniu mocy.

Odpowiedź nadeszła zdumiewająco szybko. Eragon! Jestem nad Gil’eadem. Nic nie rób, Murtagh już tam idzie.

Ale co... Przerwały mu kroki. Odwrócił się szybko i przykucnął, gdy na korytarz wmaszerowało sześciu żołnierzy. Wszyscy zatrzymali się gwałtownie wodząc wzrokiem pomiędzy Eragonem i otwartymi drzwiami celi. Krew odpłynęła im z twarzy. Świetnie, wiedzą kim jestem. Może zdołam ich wystraszyć i nie będę musiał walczyć.

– Naprzód! – wrzasnął jeden z żołnierzy, ruszając biegiem. Reszta dobyła mieczy i popędziła za nim.

Był bezbronny, osłabiony, walka w takim stanie z sześcioma mężczyznami to szaleństwo, ale myśl o elfce nie pozwoliła mu uciec. Nie mógł się zmusić do tego, by ją porzucić. Niepewny czy kolejny wysiłek do końca nie pozbawi go sił, przywołał moc i uniósł dłoń. Gedwëy ignasia rozbłysła, w oczach żołnierzy pojawił się strach, byli jednak twardymi ludźmi i nie zwolnili. W chwili gdy Eragon otworzył usta, by wymówić śmiercionośne słowa, w powietrzu coś świsnęło. Jeden z żołnierzy runął na podłogę, z pleców sterczała mu strzała. Dwaj kolejni zginęli, nim ktokolwiek zorientował się, co się dzieje.

Na końcu korytarza, w drzwiach którymi weszli wojacy, stał obdarty brodaty mężczyzna z łukiem. U jego stóp na podłodze leżała zapomniana laska. Wyraźnie jej nie potrzebował, bo stał prosto i mocno.

Trzej pozostali żołnierze odwrócili się, by stawić czoło nowemu zagrożeniu. Eragon wykorzystał zamieszanie.

– Thrysta! – krzyknął. Jeden z mężczyzn chwycił się za pierś i upadł, Eragon zachwiał się, czując opuszczające go siły. Kolejny żołnierz padł na ziemię z szyją przeszytą strzałą.. – Nie zabijaj go! – zawołał Eragon widząc, jak jego wybawca celuje w ostatniego. Brodaty mężczyzna opuścił łuk.

Eragon skoncentrował się na stojącym przed nim żołnierzu. Mężczyzna dyszał ciężko, widać było białka jego oczu. Najwyraźniej zrozumiał, że Eragon właśnie ocalił mu życie.

– Widziałeś, co potrafię zrobić – oznajmił szorstko chłopak. – Jeśli nie odpowiesz na moje pytania, resztę życia przeżyjesz w niewysłowionym cierpieniu. Gdzie jest mój miecz – ma czerwoną pochwę i ostrze – i w której celi siedzi elfka?

Żołnierz zacisnął usta.

Dłoń Eragona zalśniła złowieszczo.

– Zła odpowiedź – warknął. – Wiesz, ile bólu może sprawić ziarnko piasku, gdy rozżarzone wbije ci się w brzuch? Zwłaszcza jeśli nigdy nie wystygnie i przez następnych dwadzieścia lat będzie powoli przepalać się w dół aż do twych stóp? Nim cię opuści, zdążysz się zestarzeć – zawiesił głos dla lepszego efektu. – Chyba, że powiesz mi to, co chcę usłyszeć.

Oczy żołnierza niemal wyszły z orbit, wciąż jednak milczał. Eragon zdrapał z posadzki odrobinę kurzu.

– To trochę więcej niż ziarnko piasku – rzekł beznamiętnie – zatem ciesz się, przepali się szybciej. Pozostawi jednak większą dziurę. – W tym momencie kurz zapłonął ognistą czerwienią, mimo że nie parzył mu ręki.

– No dobrze, tylko trzymaj go przy sobie – wrzasnął żołnierz. – Elfka siedzi w ostatniej celi po lewej, o mieczu nic nie wiem, ale pewnie leży w strażnicy na górze. Tam właśnie przechowuje się broń.

Eragon skinął głową.

– Slytha – wymamrotał. Żołnierz wywrócił oczami i bezwładnie osunął się na ziemię.

– Zabiłeś go?

Eragon spojrzał na nieznajomego stojącego zaledwie parę kroków dalej. Zmrużył oczy, próbując dostrzec twarz pod brodą.

– Murtagh? To ty?

– Tak – Murtagh na moment odsunął brodę, odsłaniając gładko ogoloną twarz. – Nie chcę, by mnie rozpoznano. Zabiłeś go?

– Nie, tylko śpi. Jak się tu dostałeś?

– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy się dostać na wyższe piętro, nim ktokolwiek nas znajdzie. Za chwilę pojawi się droga ucieczki, nie możemy jej przegapić.

– Nie słyszałeś co mówiłem? – Eragon wskazał nieprzytomnego żołnierza. – W więzieniu siedzi elfka, widziałem ją. Musimy ją uratować. Potrzebuję twojej pomocy.

– Elfka?! – Murtagh pobiegł w głąb korytarza. – To błąd – mruknął. – Powinniśmy uciec, póki mamy szansę. – Przystanął przed celą wskazaną przez żołnierza i spod obszarpanego płaszcza wyciągnął pęk kluczy. – Odebrałem je jednemu ze strażników – wyjaśnił.

Eragon skinął głową, wskazując klucze. Murtagh wzruszył ramionami, oddał mu je. Eragon znalazł właściwy i otworzył drzwi. Przez okno do środka wpadał promień księżyca, oświetlając twarz elfki zimnym, srebrnym blaskiem.

Podniosła się spięta, gotowa na wszystko. Wysoko uniosła głowę, godnie niczym królowa. Jej oczy, ciemnozielone, niemal czarne i lekko skośne jak u kota, spojrzały wprost na Eragona. Po plecach przebiegł mu dreszcz.

Przez sekundę patrzyli na siebie, a potem elfka zadrżała i bezdźwięcznie runęła na ziemię. Eragon złapał ją w ostatniej chwili. Była zaskakująco lekka. Otaczał ją zapach świeżych sosnowych szpilek.

Murtagh wbiegł do środka.

– Jest piękna!

– Ale ranna.

– Później ją opatrzymy. Masz dość sił, by ją ponieść? – Eragon pokręcił głową. – Więc ja to zrobię. – Murtagh zarzucił sobie elfkę na ramię. – A teraz na górę – wręczył Eragonowi sztylet i pospieszył z powrotem na korytarz zasłany ciałami żołnierzy.

Tupiąc głośno poprowadził Eragona do kamiennych schodów na końcu korytarza.

– Jak się stąd wydostaniemy niezauważeni? – wysapał Eragon biegnąć na górę.

– Nie niezauważeni – mruknął Murtagh.

Słowa te bynajmniej nie uspokoiły Eragona. Nasłuchiwał nerwowo w obawie, że zaraz ktoś się zjawi. Najbardziej przerażała go myśl o spotkaniu z Cieniem. U szczytu schodów mieściła się sala jadalna, pełna szerokich drewnianych stołów. Pod ścianami ustawiono tarcze, drewnianą powałę podtrzymywały łukowate belki. Murtagh złożył elfkę na stole i z niepokojem spojrzał na sufit.

– Mógłbyś skontaktować się z Saphirą?

– Tak.

– Powiedz, by zaczekała jeszcze pięć minut.

W dali rozległy się krzyki, obok wejścia do sali przemaszerowali żołnierze. Eragon w napięciu zacisnął usta.

– Cokolwiek planujesz, wątpię byśmy mieli zbyt wiele czasu.

– Po prostu jej powiedz i schowaj się – warknął Murtagh i odbiegł.

Eragon przekazał wiadomość. Nagle zesztywniał, słysząc kroki na schodach. Walcząc z głodem i wyczerpaniem ściągnął elfkę ze stołu i ukrył pod spodem. Sam przycupnął obok niej, wstrzymując oddech. Jego dłoń zacisnęła się na sztylecie.

Do sali wpadło dziesięciu żołnierzy. Sprawdzili ją pospiesznie, zajrzeli zaledwie pod parę stołów i ruszyli dalej. Oparty o stołową nogę Eragon odetchnął z ulgą. Nagle znów poczuł palący głód i pragnienie. Jego uwagę przyciągnął talerz z niedokończonym posiłkiem i kufel po drugiej stronie sali.

Szybko wypadł z kryjówki, chwycił jedzenie i popędził z powrotem. W kuflu zostało bursztynowe piwo; opróżnił go dwoma szybkimi łykami. Zimny płyn spłynął w głąb gardła niosąc ze sobą ulgę, łagodząc palące pragnienie. Eragon powstrzymał się przed beknięciem i rzucił żarłocznie na kromkę chleba.

Murtagh powrócił, niosąc w dłoniach Zar’roca, dziwny łuk i elegancki miecz bez pochwy. Zar’roca oddał Eragonowi.

– Znalazłem w strażnicy ten drugi miecz i łuk. Nigdy nie widziałem takiej broni, więc założyłem, że należy do elfki.

– Sprawdźmy – powiedział Eragon z pełnymi ustami. Miecz, wąski i lekki, o zakrzywionym jelcu, którego końce zwężały się wdzięcznie, idealnie pasował do pochwy u jej boku. Nie potrafili stwierdzić, czy łuk także należał do niej. Miał jednak tak niezwykły kształt, iż Eragon uznał, że to pewne. – Co teraz? – spytał, wpychając do ust kolejny kęs. – Nie możemy zostać tu wiecznie. Wcześniej czy później żołnierze nas znajdą.

– Teraz – Murtagh chwycił w dłoń własny łuk i nałożył strzałę – będziemy czekać. Jak mówiłem, załatwiłem nam ucieczkę.

– Nie rozumiesz. Tu jest Cień! Jeśli nas znajdzie, będziemy zgubieni.

– Cień! – wykrzyknął Murtagh. – W takim razie powiedz Saphirze, by zjawiła się natychmiast. Chcieliśmy zaczekać na zmianę wart, lecz teraz każda chwila zwłoki jest niebezpieczna. – Eragon przekazał szybko wiadomość, powstrzymując się, by nie rozproszyć Saphiry pytaniami. – Zepsułeś mój plan, uciekając z celi – poskarżył się Murtagh, nie spuszczając wzroku z wejścia do sali.

Eragon uśmiechnął się.

– W takim razie powinienem był pewnie zaczekać. Natomiast ty zjawiłeś się idealnie w porę. Gdybym musiał walczyć z tą szóstką magią, nie byłbym teraz zdolny nawet pełzać.

– Cieszę się, że mogłem się przydać – Murtagh zesztywniał, słysząc kroki. – Miejmy nadzieję, że Cień nas nie znajdzie.

Odpowiedział mu zimny śmieszek.

– Lękam się, że już na to za późno.

Murtagh i Eragon obrócili się gwałtownie. Cień stał samotnie w kącie sali. W dłoni trzymał jasny miecz o zarysowanej klindze. Rozpiął broszę podtrzymującą pelerynę, pozwalając by opadła na ziemię. Ciało miał niczym biegacz, szczupłe i żylaste. Eragon jednak przypomniał sobie ostrzeżenie Broma – wiedział iż wygląd Cienia jest mylący. W istocie jego siła kilkakrotnie przewyższała ludzką.

– A zatem, mój młody Jeźdźcze, chcesz stawić mi czoło? – prychnął Cień. – Nie powinienem był wierzyć kapitanowi, gdy oznajmił, że zjadasz swe posiłki. Drugi raz nie popełnię tego błędu.

– Ja się nim zajmę – rzucił cicho Murtagh, odkładając łuk i dobywając miecza.

– Nie – szepnął Eragon. – Mnie chce dostać żywego, ciebie nie. Mogę zająć go chwilę, a ty szykuj drogę ucieczki.

– No dobrze, ruszaj. Nie będziesz musiał zajmować go zbyt długo.

– Mam nadzieję – odparł ponuro Eragon. Dobył Zar’roca i powoli ruszył naprzód. Czerwona klinga lśniła w blasku pochodni.

Rdzawe oczy Cienia płonęły niczym rozżarzone węgle. Zaśmiał się cicho.

– Naprawdę sądzisz, że zdołasz mnie pokonać, Du Súndavar Freohrze? Cóż za żałosne imię! Spodziewałbym się czegoś bardziej subtelnego, ale też pewnie do niczego więcej nie jesteś zdolny.

Eragon nie dał się ponieść emocjom. Wpatrywał się w oblicze Cienia, czekając na błysk oka, drgnięcie warg, cokolwiek co zdradziłoby jego następne posunięcie. Nie mogę użyć magii, bo wówczas zrobiłby to samo. Sądzi, że zdoła wygrać, nie uciekając się do niej. I pewnie tak jest w istocie.

Nim którykolwiek zdążył się ruszyć, powała zadrżała z donośnym hukiem. Obłok pyłu wypełnił salę, wokół nich posypały się kawałki drewna, uderzając o posadzkę. Z dachu dobiegły krzyki i brzęk metalu. W obawie, że kolejny kawałek drewna go ogłuszy, Eragon zerknął w górę. Cień wykorzystał to i zaatakował.

Eragon w ostatniej chwili zdołał unieść Zar’roca i zablokować cięcie w żebra. Ich ostrza zderzyły się z brzękiem, od którego rozbolały go zęby i zdrętwiała ręka. Na ognie piekieł, jest silny.. Chwycił oburącz rękojeść Zar’roca i zamachnął się ze wszystkich sił, celując w głowę Cienia. Ten z łatwością zablokował cios, poruszając swym mieczem szybciej, niż zdawało się to możliwe.

Znad ich głowy dobiegały potworne piski, zupełnie jakby ktoś przeciągał żelazne haki po gładkim kamieniu. W powale otwarły się trzy długie szczeliny, przez które do środka wpadły dachówki. Eragon nie zwracał na nie uwagi, choć jedna rozbiła mu się tuż u stóp. Choć trenował z mistrzem miecza Bromem i z Murtaghiem, również wspaniałym szermierzem, nigdy nie zetknął się z tak świetnym przeciwnikiem. Cień igrał z nim.

Eragon wycofał się w stronę Murtagha, drżącymi rękami parował kolejne, coraz silniejsze cięcia. Brakło mu sił, by przywołać do pomocy magię, nawet gdyby zechciał to zrobić. A potem pogardliwym machnięciem dłoni Cień wytrącił mu z ręki Zar’roca. Siła ciosu posłała go na kolana, został tam zdyszany. Piski i zgrzyty jeszcze przybrały na sile. Cokolwiek się działo, zbliżało się.

Cień spojrzał na niego wyniośle.

– Być może w obecnej rozgrywce jesteś ważną figurą, lecz twoje siły mnie zawiodły. Jeśli inni Jeźdźcy byli tak słabi, musieli panować nad Imperium tylko dzięki swej liczbie.

Eragon uniósł wzrok i pokręcił głową. Przejrzał już plan Murtagha. Saphiro, to dobry moment.

– Nie zapomniałeś o czymś?

– A o czymż to? – rzucił drwiąco Cień.

Z ogłuszającym hukiem, wstrząsającym budynkiem w posadach, coś oderwało fragment powały, ukazując nocne niebo.

– O smokach! – ryknął Eragon, przekrzykując łoskot, i rzucił się na bok. Cień warknął z wściekłości, ostro zamachując się mieczem. Spudłował jednak i zachwiał się. Ze zdumieniem spojrzał na sterczące z ramienia drzewce strzały Murtagha.

Roześmiał się i dwoma palcami wyrwał strzałę.

– Jeśli chcesz mnie zatrzymać, musisz spisać się lepiej – rzucił.

Następna strzała trafiła go prosto między oczy. Cień zawył z bólu i wstrząsany drgawkami ukrył twarz w dłoniach. Jego skóra poszarzała, powietrze zasnuła mgła, przysłaniając jego postać.. A potem z rozdzierającym krzykiem obłok mgły zniknął. W miejscu, gdzie wcześniej stał Cień, pozostała jedynie peleryna i stos ubrań.

– Zabiłeś go! – wykrzyknął Eragon. Legendy wspominały tylko o dwóch bohaterach, którzy przeżyli zabicie Cienia.

– Nie jestem taki pewien – odparł Murtagh.

– Skończone! – krzyknął ktoś z boku. – Nie udało mu się. Łapcie ich!

Z obu stron do sali bankietowej wpadli żołnierze, uzbrojeni we włócznie i sieci. Eragon i Murtagh cofnęli się pod ścianę, ciągnąc za sobą elfkę. Żołnierze utworzyli groźny półokrąg wokół nich. I wtedy w dziurze w suficie pojawiła się głowa Saphiry. Smoczyca ryknęła, potężnymi szponami chwyciła krawędź otworu i oderwała kolejny fragment powały.

Trzej żołnierze odwrócili się i uciekli, reszta utrzymała pozycje. Z ogłuszającym łoskotem środkowa belka sufitu pękła, w dół posypały się ciężkie dachówki. Oszołomieni żołnierze złamali szyki, próbując uskoczyć przed śmiercionośnym deszczem. Eragon i Murtagh przywarli do ściany. Saphira ryknęła ponownie i żołnierze uciekli, paru po drodze zgniotły wielkie kawały gruzu.

Ostatnim tytanicznym wysiłkiem Saphira zerwała resztę sklepienia i wskoczyła do sali bankietowej, zwijając skrzydła. Jeden ze stołów załamał się pod jej ciężarem. Krzycząc z ulgi Eragon zarzucił jej ręce na szyję.

Tęskniłam za tobą, mój mały – zamruczała ukontentowana.

Ja też. Jest z nami ktoś jeszcze. Uniesiesz trzy osoby?

Oczywiście – odparła odrzucając na bok dachówki i stoły, by móc wystartować. Murtagh i Eragon wyciągnęli z kryjówki elfkę. Na jej widok Saphira syknęła ze zdumieniem.

Elf.

Tak, to kobieta, którą widziałem w mych snach – Eragon podniósł z ziemi Zar’roca. Pomógł Murtaghowi bezpiecznie przywiązać elfkę do siodła, po czym obaj wdrapali się na Saphirę. Słyszałem odgłosy walki z dachu. Są tam ludzie?

Już nie. Gotów?

Tak.

Saphira wyskoczyła z sali bankietowej na dach fortecy zasłany trupami strażników.

– Spójrzcie – Murtagh wskazał ręką.

Z wieży po drugiej stronie pozbawionej dachu sali wysypały się rzędy łuczników.

– Saphiro, musisz już lecieć. Szybko! – ostrzegł Eragon.

Smoczyca rozwinęła skrzydła, pobiegła ku krawędzi budynku i odepchnęła się z całą mocą potężnych nóg. Dodatkowy ciężar sprawił, że szybko opadła ku ziemi i z wielkim trudem nabierała wysokości. Nagle Eragon usłyszał dźwięczny brzęk zwalnianych cięciw.

Z mroku posypały się ku nim strzały. Trafiona Saphira ryknęła z bólu i szybko skręciła w lewo, by uniknąć następnej salwy. Kolejne strzały przeszyły niebo, lecz mrok zapewnił im osłonę.. Zaniepokojony Eragon pochylił się nad jej szyją.

Gdzie cię trafili?

Mam przebite skrzydła... jedna ze strzał nie wyleciała, wciąż tam tkwi – oddychała ciężko, z trudem.

Jak daleko możesz nas ponieść?

Dostatecznie daleko.

Eragon mocniej chwycił elfkę. Przelecieli nad Gil’eadem i zostawiając za sobą miasto skręcili na wschód, szybując w mroku.

 

 

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Pacyński
Literatura
Bookiet
Recenzje
On Cornish
Permanentny PMS
Galeria
Andrzej Zimniak
W.Świdziniewski
Adam Cebula
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
M.Kałużyńska
Andrzej Pilipiuk
Grzegorz Musiał
J.Świętochowski
Magdalena Kozak
M.Koczańska
Tomasz Zieliński
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Monika Sokół
Magdalena Kozak
Aleksandra Janusz
S.Twardoch
Jewgienij Łukin
Piekara i Kucharski
Andrzej Pilipiuk
S.Twardoch
Miroslav Žamboch
Robin Hobb
Paul Kearney
Christopher Paolini
Michał Orzechowski
 
< 39 >