Fahrenheit nr 61 - listopad-grudzień 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 09>|>

Recenzje (5)

 

 


Żywostatku ciężka dola

 

okladka

Althea Vestrit i jej siostrzeniec Prawy, bohaterowie powieści „Czarodziejski statek”, mają kłopoty. Poważne. Obojgu poukładany do tej pory świat zawalił się na głowy. A wszystko za sprawą problemów finansowych i rodzinnych kłótni. Althea, od młodości przygotowywana do objęcia po ojcu żywostatku, zostaje zmuszona do opuszczenia pokładu bez widoków na powrót. Pozostaje jej tylko jedna nadzieja, jedyna niepewna droga do odzyskania dziedzictwa – rzucone w gniewie słowa szwagra o tym, że jeżeli okaże się dobrym żeglarzem, przekaże jej dowodzenie i statek. Skłania ją to do ucieczki z domu i podjęcia bardzo nietypowych i niestosownych dla córki rodziny kupieckiej kroków. Zaś to, co jest wielkim pragnieniem Althei, staje się przekleństwem jej siostrzeńca Prawego. Ten młodzieniec od lat był przygotowywany do kapłańskiego stanu i nagłe przerwanie nauk w klasztorze staje się dla niego prawdziwą tragedią. Tym bardziej że od tej pory będzie zmuszony żyć na pokładzie Vivacii, żywostatku dowodzonego przez Kaja Kotwicę. Ojca Prawego i szwagra Althei. Nieszczęścia dotykają także samej Vivacii, która źle znosi rozterki Prawego, a na dodatek wszystkiego zostaje wypełniona ładunkiem, którego żaden świadomy statek wozić nie powinien – niewolnikami.

Ale kłopoty Althei i Prawego to tylko czubek lodowej góry problemów, jakie spadły na rodzinę Vestritów. W ich rodzinnym mieście dzieje się coraz gorzej. Nowi osadnicy nie szanują praw i wprowadzają nowe porządki. Satrapa – władca przebywający w dalekiej stolicy – nie interesuje się losem kupieckiej osady. A jeśli już jego uwaga padnie na Miasto Wolnego Handlu, zazwyczaj kończy się to dla jego obywateli kolejnymi problemami. Stare kupieckie rodziny ubożeją i muszą chwytać się nowych, wcześniej nieakceptowanych metod zarobkowania. Stąd właśnie niewolnicy na pokładzie Vivacii. Ale to jeszcze nie koniec problemów. Nie zapominajmy wszak o piratach, którzy coraz aktywniej działają na pobliskich wodach. Powiadają też, że jeden z nich, kapitan Bystry, dąży do zjednoczenia wszystkich pirackich osad i tytułuje się królem piratów. To nie wróży zbyt dobrze. Zwłaszcza że podobno za punkt honoru postawił sobie zdobycie i opanowanie żywostatku.

Tak wygląda w zarysie sytuacja na początku drugiej części pierwszego tomu trylogii „Kupcy i ich żywostatki” Robin Hobb. Oczywiście to tylko najważniejsze wątki. Splątane ze sobą i spiętrzające się nad głowami głównych bohaterów.

Grupa mniej lub bardziej sympatycznych bohaterów, z którymi można się identyfikować, ciekawy świat z wieloma tajemnicami, podróże, pojedynki, bitwy morskie, spiski, intrygi i  przygody – czego więcej potrzeba, by stworzyć dobrą powieść fantasy? Powieść albo nawet sześciotomowy cykl. Potrzeba jeszcze odrobinę talentu – a tego Robin Hobb nie brakuje. Mamy więc dzięki temu kolejny tom wciągającej i interesującej sagi.

No właśnie... Nie zdawałem sobie sprawy, jak ciężko jest pisać recenzje z kolejnych tomów cyklu. Gdyby polski wydawca zdecydował się wydać trylogię „Kupcy i ich żywostatki” w trzech tomach, byłoby zdecydowanie łatwiej. Tymczasem czytacie właśnie recenzję części drugiej tomu pierwszego. Część pierwszą już opisywałem i teraz mam poważny dylemat – jak wybrnąć z autoplagiatu. Jak napisać coś o książce pani Hobb i nie cytować samego siebie? Nie wiedziałem, że będzie to takie problematyczne. A czeka mnie jeszcze opisywanie tomów od trzeciego do szóstego. Może więc czas na postawienie postulatu – może by tak z długich, wielotomowych cykli pisać jedną, zbiorczą recenzję? Byłoby to oczywiście trudne, a nawet niewykonalne, gdy tomy wychodzą z rocznym odstępem. Tu jednak wszystkie sześć tomów znalazło się w księgarniach prawie jednocześnie.

Przejdźmy jednak do konkretów. Co daje nam część druga tomu pierwszego trylogii o żywostatkach? Otóż coraz bardziej wprowadza nas w świat przedstawiony i umożliwia lepsze poznanie głównych bohaterów powieści. A tych mamy wielu i coraz to innymi oczami patrzymy na świat. Ma to swoje złe strony – wszak praktycznie co rozdział znajdujemy się w innym zakątku świata, obserwujemy coraz to nowe wydarzenia i poznajemy inne punkty widzenia. Powoduje to pewien natłok wrażeń. Jednak talent autorki zamienia potencjalną wadę w zaletę. Obraz świata przedstawionego staje się pełniejszy i możemy bardziej zaspokoić swoją ciekawość.

Nie otrzymujemy w tym tomie żadnych rozwiązań, żadnych kulminacji. Na to przyjdzie nam jeszcze poczekać. Otrzymujemy za to sporą dawkę przygód i akcji. Zaś kończąc lekturę, mamy ochotę sięgnąć natychmiast po następny tom, by sprawdzić, co się będzie dalej działo z naszymi bohaterami.

„Czarodziejski statek” nie jest arcydziełem gatunku. Jest jednak sprawnie napisaną i skomponowaną książką. Pełną bohaterów, z którymi możemy się zaprzyjaźnić, i postaci, do których zapałamy negatywnymi uczuciami. Tak jak to w tego typu powieści być powinno. W książce na długie jesienne czy zimowe wieczory, których w najbliższym czasie nam nie zabraknie.

 

Jacek Falejczyk

 

Robin Hobb

Czarodziejski statek (Część II tomu I cyklu Kupcy i ich żywostatki)

Tłum. Ewa Wojtczak

MAG, 2007

Stron: 464

Cena: 27,00

 


Mniej o statkach, więcej o kupcach

 

okladka

Jaki jest żywostatek – każdy wie. Duża dzielność morska, zwrotność, szybkość, wytrzymałość, a do tego wszystkiego samoświadomość i przywiązanie do rodziny właściciela – to wszystko sprawia, że każdy marynarz czy kapitan marzy o podróżowaniu na pokładzie takiego cudu. Nie każdemu jednak będzie to dane, a można wręcz powiedzieć, że doświadczą tego jedynie nieliczni. Członkowie rodzin kupieckich i wierne załogi. Tak przynajmniej było do tej pory. Ale teraz do gry wkracza Bystry – kapitan piracki z wielkimi, sięgającymi szczytów władzy ambicjami. Cóż by się mogło stać, jakim wyzwaniom mógłby stawić czoła, gdyby zdobył dla swojej floty żywostatek? Ale przecież do tej pory nikomu się to nie udało.

Węże morskie. Utrapienie marynarzy i śmiertelne niebezpieczeństwo. Pozornie bez celu przemierzają wody mórz i oceanów, polując na ryby i wypatrując statków niewolniczych. O tak, każdy wąż uwielbia takie jednostki. Wystarczy przecież jedynie płynąć w kilwaterze i czekać cierpliwie na wyrzucane za burtę ciała. Wszak niewolniczy „towar” szybko się psuje i nie wszyscy „pasażerowie” doczekają dobicia do portu przeznaczenia. Ale węże się tym nie martwią i z wielkim zadowoleniem przyjmują kolejne porcje pokarmu. Niczym bezmyślne, krwiożercze bestie. Czy aby jednak na pewno bezmyślne, czy aby na pewno bezrozumne? W ich oczach kryje się inteligencja, a niektóre ich zachowania świadczą o kierowaniu się rozumem, a nie instynktem. Czym jednak są te morskie potwory i czego tak uparcie poszukują w głębinach i na powierzchni? I dlaczego tak bardzo intrygują je żywostatki?

Deszczowe Ostępy to kraina, gdzie niepowołane osoby się nie zapuszczają. To region, gdzie przyroda czyha na każdy błąd człowieka i ciągle stara się go zniszczyć. Życie w takim terenie to wieczna walka o przetrwanie. Walka z roślinami, trującą i żrącą wodą, zatrutym powietrzem – z całym otoczeniem. I nikt nie wychodzi z niej cało. Każdy rok odciska na mieszkańcach Deszczowych Ostępów nieusuwalne piętna – liczne deformacje ciała. Któż by chciał mieszkać w takim miejscu? Po co zapuszczać się w tak skrajnie niebezpieczne rejony? I dlaczego to właśnie tam buduje się żywostatki?

Miasto Wolnego Handlu – osada bogata, spokojna, dumna ze swego pochodzenia i dziedzictwa. Miasto, gdzie niewolnictwo jest zakazane, zaś władza spoczywa w rękach zgromadzenia przedstawicieli założycielskich rodzin. Przynajmniej do czasu nastania nowego władcy. Młody, rozpuszczony i uzależniony od nowych wrażeń i narkotyków Satrapa za nic ma bowiem przywileje, jakie jego przodkowie nadali tej osadzie. Nadawanie nowych ziem przedstawicielom rodzin z obcej kulturowo Krainy Miedzi nie może się odbyć bez narastania konfliktów. Razem z osadnikami pojawia się niewolnictwo i ostra, nieuczciwa konkurencja. A razem z nimi konflikty interesów i napięcia społeczne. Kiedy do tego dołożymy nowe podatki, nowe obciążenia, patrolowce z Krainy Miedzi, które zamiast ochraniać szlaki żeglugowe, uprzykrzają życie i psują interesy starych kupców, możemy otrzymać mieszaninę grożącą wybuchem. Zdawać by się mogło, że sam Satrapa jest zainteresowany rozwiązaniem napiętej sytuacji – wszak wybiera się w podróż do Miasta Wolnego Handlu. Czy jego cele są jednak czyste, po której stronie konfliktu się opowie i czy potrafi zapanować nad tą skomplikowaną układanką?

Rodzina Vestritów to szanowana i poważana rodzina kupiecka. Ich przodkowie zakładali Miasto Wolnego Handlu i wpisywali się chlubnie w tradycję tej osady. Teraz Vestritowie mają jednak kłopoty. Dług zaciągnięty na zakup żywostatku coraz bardziej ciąży. Kolejne posiadłości ziemskie tracą rentowność i trzeba się ich pozbywać. Załoga Vivacii – dumy i nadziei rodziny – nie daje znaku życia już od miesięcy. Członkowie rodziny coraz rzadziej trzymają wspólny front i zaczynają się poważne konflikty. Na domiar złego wszystkie te problemy spadają na głowy kobiet – przedstawicielek trzech pokoleń rodziny, z których każda ma inny pomysł na wyjście z dołka. Czy jednak poradzą sobie z szybko zmieniającymi się warunkami? Jak zareagują na gwałtowne zwroty akcji i zawalenie się tradycyjnego porządku?

Na pytania postawione wyżej nie doczekamy się pełnych odpowiedzi. Przynajmniej nie podczas lektury „Szalonego Statku” – drugiego tomu trylogii Robin Hobb „Kupcy i ich żywostatki”. Wszak przed nami tom trzeci, drugi zaś ma jedynie skomplikować akcję i wprowadzić nowe intrygi. I wywiązuje się ze swoich obowiązków bardzo dobrze.

Gdybym miał określić najlepszą stronę tej książki, bez wątpienia wskazałbym na postaci kobiece. Czasami nieznośnie irytujące, czasami bohaterskie do przesady, ale zawsze ludzkie. Zawsze mające swoje wady i słabostki, sprawiające, że jestem w stanie w nie uwierzyć, polubić i zaakceptować. A do tego zmieniające się. Rozwijające się i dorastające. Po prostu prawdziwe.

Jeśli zaś miałbym wskazać największą wadę, znów wskazałbym na sztuczne podzielenie tomu na części. Ale to już stało się w naszym kraju smutnym zwyczajem.

Podsumowując, mogę stwierdzić, że „Szalony Statek” to książka, która zaprosi nas do interesującego świata pełnego zagadek i tajemnic. Wciągnie nas w wir przygód i pozwoli spojrzeć na akcję oczami wielu bohaterów, dzięki czemu uzyskamy pełniejszy i bardziej kompletny obraz przedstawionego uniwersum. Poznamy mnóstwo nowych postaci i przywiążemy się do nich. Oczywiście, jeżeli gustujecie w tego typu literaturze.

 

Jacek Falejczyk

 

Robin Hobb

Szalony statek (Część I i II tomu II cyklu Kupcy i ich żywostatki)

Tłum. Ewa Wojtczak

MAG, 2007

Stron: 371, 391

Cena: 27,00 za każdy tom

 


Amerykańskie kałachy

 

okladka

„Wybór celów” to drugi tom cyklu „Oś Czasu”, w którym Birmingham przedstawia nam alternatywną historię II wojny światowej. Choć cykl ten porusza dość oklepaną tematykę, jaką jest podróż w czasie, dzięki skrupulatnej pracy autora uzyskaliśmy coś więcej niż militarną sieczkę, jakiej można się spodziewać po wrzuceniu współczesnych sił militarnych do kotła II wojny światowej. Owszem, opisy zmagań bojowych stanowią dość istotną część pierwszego tomu, ale już w drugim równoważone są przez dość szczegółową analizę społeczno-psychologiczną obu światów – Ziemi z 1942 roku i przybyszów z przyszłości.

Birmingham bardzo ładnie pokazuje współczesny sposób prowadzenia interesów, szybki, odczłowieczony, bezlitosny i krwiożerczy, a jednocześnie niezwykle skuteczny. Podobnie jest z działaniami wojennymi – tu też pokazuje, jak wielką różnicę stanowimy „my” i „oni”, znowu zadając pytanie, kto jest bardziej prymitywny. Ta kwestia stanowi właśnie sedno drugiego tomu, bardzo rozbudowanego, jeśli chodzi o aspekt społeczny i moralny. Co rusz jedna ze stron zastanawia się, jak można być tak niemoralnym jak „oni”, by po chwili dokonać czegoś równie (w oczach „onych”) niemoralnego. Ta właśnie konfrontacja wysuwa się w „Wyborze celów” na pierwszy plan.

Podoba mi się w Birminghamie to, że bardzo realistycznie podchodzi do opisywanego świata i przedstawia go z dużą dozą prawdopodobieństwa. Zwłaszcza jeśli chodzi o militaria, nawet jeśli w tym tomie jest ich mniej. Przybyszom z przyszłości kończą się zapasy amunicji i paliwa, w związku z czym ich przewaga techniczna zaczyna tracić na znaczeniu, bo jakąż siłę bojową stanowi lotniskowiec bez samolotów? Albo okręt rakietowy bez pocisków? Admirał Kolhammer, dowódca sił z przyszłości, świadom podstawowej zasady rządzącej wojną, że o zwycięstwie decyduje, w równym stopniu co armia, zaplecze przemysłowe. Dlatego też admirał stara się przyspieszyć rozwój technologiczny swoich przodków, żeby w ten sposób podtrzymać przewagę Stanów Zjednoczonych uzyskaną po Bitwie o Midway. Miną jednak lata, zanim technologię XX wieku uda się podciągnąć do wymogów wieku XXI. Zwłaszcza że i hitlerowcy, i Rosjanie nie próżnują. Nic dziwnego więc, że Amerykanie zaczynają produkować kałasznikowy, najprostsze i najbardziej niezawodne karabiny maszynowe...

Mimo tych wszystkich ciekawostek i wątków, jakie zawiera w sobie „Wybór celów”, po jego skończeniu odniosłem wrażenie, że tom ten powstał jako wypełnienie między „Wyborem broni” a kolejną częścią „Osi czasu”. Nie jest to złe wypełnienie, ale... Czy czytać? Czytać – choćby po to, żeby przyjrzeć się troszkę z boku naszemu współczesnemu światu.

 

Wojciech Świdziniewski

 

John Birmingham

Wybór celów

Tłum. Radosław Kot

REBIS, 2007

Stron: 514

Cena 29,00

 


Triumfalny powrót

 

okladka

My definition of good literature is

that which can be read by an educated reader,

and reread with increased pleasure.

 

Dobra literatura to taka, która może

zostać przeczytana przez wykształconego czytelnika,

a potem przeczytana przezeń jeszcze raz, ze zwiększoną

przyjemnością.

Gene Wolfe

 

 

Jedna z fundamentalnych zasad na ZakuŻonych Warsztatach brzmi „nie publikujemy fragmentów”. Dlaczego? Powód jest oczywisty: nie sposób ocenić umiejętności początkującego „Tfurcy”, czytając tekst, który urywa się w połowie. To trochę tak, jakby oceniać smak dania po przystawce. Rzecz wydaje się prosta i zrozumiała, a mimo to ciągle ktoś rzuca fragmentami. Do czego jednak zmierzam? Ano do tego, że wielokrotnie napominając innych o tej zasadzie, sam ją złamałem. Tak, oceniłem tekst przed zakończeniem. W jednym z numerów Fahrenheita – bodaj 57 – ukazała się moja recenzja dwóch tomów „Księgi Krótkiego Słońca”. Oddałem tekst do redakcji i, zadowolony ze skończonej roboty, zapomniałem o nim. A tymczasem pojawił się tom trzeci.

Westchnąłem, przeczytałem i... zauroczyłem się. I jednocześnie jest mi wstyd. Teraz rzeczona recenzja może powędrować do kosza, bo niemal cała jest kłamliwa (poza jednym akapitem). Nie pozostaje mi nic innego, jak posypać głowę popiołem, wdziać włosiennicę i, okładając się dyscypliną, pokajać się.

Fabuły trzeciego tomu „Księgi...” streszczać sensu nie ma, bo musiałbym spoilować, i to nie mało. A ponieważ spoilerów nie lubi chyba nikt, to ograniczę się wyłącznie do stwierdzenia, że myliłem się – może i na początku trąci nieco schematem (zresztą, w fantastyce ciężko o „odschemacenie”), ale z czasem robi się coraz ciekawiej. Zarówno w treści, jak i w formie.

Podobnie sprawa ma się z bohaterami. W numerze 57 napisałem, że są papierowi i nie budzą emocji. I, po raz kolejny, muszę zweryfikować swoje sądy – wtedy nie znałem ich pełnych motywacji i, siłą rzeczy, pewne ich czyny do mnie nie przemawiały.

Muszę też oddać autorowi sprawiedliwość w sprawie spoilingu i przeskoków: były to zabiegi uzasadnione przez konwencję, które występowały jedynie w pierwszym tomie, jednak dopiero przeczytawszy wszystkie trzy tomy, zrozumiałem, o co chodzi.

Podsumowując: Wolfe’owski postulat dobrej literatury został wykonany w stu procentach – książka, do której warto wracać. Wolfe jest świetnym pisarzem, z pewnością jednym z najlepszych żyjących pisarzy SF – aczkolwiek lepiej byłoby zacząć od „Księgi Nowego Słońca”, przekonałem się o tym na własnej skórze. I przepraszam tych, którzy przez moją recenzję nie sięgnęli po Wolfe’a: uderzam się w pierś, tarzam w popiele i gorąco zachęcam do czytania.

A teraz, pozwólcie, że wrócę do „Cytadeli Autarchy”.

 

Marcin Kamiński

 

Gene Wolfe

Powrót do Whorla (tom III Księgi Krótkiego Słońca)

Tłum: Wojciech Szypuła

MAG, 2007

Stron: 478

Cena: 32,00

 


< 09 >