Fahrenheit nr 61 - listopad-grudzień 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Wspominkowo

<|<strona 12>|>

Czytając na styropianie

 

 

Dziesięć lat. Tak długo istnieje już „Fahrenheit”, nasz ulubiony sieciowy periodyk. Wasz zresztą też, bo bym z tej okazji dzisiaj z Wami nie pił. No, to zdrowie. Na pohybel papierowi! Papier dobry to papier do du... Ekhm, Stefan, polej no jeszcze. Dziękuję.

Dziesięć lat to kawał czasu. Trzeba mieć sporo samozaparcia, żeby przez dziesięć lat zajmować się... no właśnie, czym? Udział w tworzeniu periodyku internetowego to nic innego, jak wyrafinowana forma masochizmu. Zysk – żaden. Sława? Wolne żarty! A na chleb zarobić kiedyś trzeba, miło też czasem wyłożyć nogi przed telewizorem i pooglądać panienki na MTV. Najwyraźniej ludzie dzielą się na dwie grupy – na normalnych, którzy w czasie wolnym doceniają uroki konsumpcyjnego życia, i na ludzi z tak zwanym zrytym beretem, którzy z jakiegoś powodu czerpią przyjemność z utrudniania sobie i tak niezbyt już różowej egzystencji. Jak ryć, to do końca. Stefan, lej!

Fakt, można sobie pomarudzić. Och, jak ja mam mało czasu, och, śpię po trzy godziny dziennie, och, jaki ja jestem, kurwa, zapracowany! Można, tylko co z tego? Inni też mogą i inni też to robią, nawet ci, którzy pną się po szczeblach kariery w dziedzinie kompleksowego dłubania w nosie. Ot, taka nasza mentalność. Co w tym fajnego, że można marudzić, kiedy jest źle, skoro inni marudzą, kiedy jest dobrze? Zupełnie nic. Stefan? Nie dłub w nosie, tylko polewaj. I nie marudź, chłopie.

Oczywiście skład załogi „Fahrenheita” w ciągu tych dziesięciu lat ulegał pewnym zmianom. Niektórzy odchodzili, choć, niestety, nie zawsze z własnej woli, inni przychodzili z woli własnej i nieprzymuszonej. Po co? Nie wiadomo, współczesna antropologia nie wyjaśnia tego fenomenu. Nie będę rzucał nazwiskami, bo obawiam się, że kogoś przypadkiem pominę, ale wtajemniczeni wiedzą, o kim mowa. Niewtajemniczeni wiedzieć nie muszą, a jeśli czują potrzebę wysłać nam pieniądze w podziękowaniu za całkiem przyzwoicie odwalaną robotę (to moje zdanie, choć wypadałoby się zgodzić, bo Wam Stefan nie poleje), to wystarczy zajrzeć do stopki. Nie pogardzimy nawet złotówką, wszystko uczciwie przepijemy.

Czy przez te dziesięć lat sam „Fahrenheit” się zmienił? Z pewnością, i nie chodzi tu wyłącznie o zmiany personalne. Droga do obecnej formy nie była usłana różami, a pomysły nie zawsze okazywały się trafione. Dość powiedzieć, że choć początkowo „Fahrenheit”, tak jak i dziś, był periodykiem, to przez pewien okres czasu funkcjonował pod postacią vortalu. Jak się jednak okazało, czasami forma najprostsza jest formą najlepszą. Nie ma co kombinować, niech sobie vortale prowadzą ci, którzy czują nieodpartą potrzebę informowania fantastycznej braci, kto w najnowszym filmie o Supermanie będzie mu prał te czerwone gacie. W gruncie rzeczy jednak robimy cały czas to samo. Staramy się zaoferować Czytelnikom nieco rozrywki, i to zupełnie za darmo. Staramy się pomagać młodym autorom, umożliwiając im publikację – niejednokrotnie pierwszą w życiu. I przy tym staramy się, aby poziom tych publikacji nie odbiegał od poziomu tekstów publikowanych na papierze. Co nam się niejednokrotnie udaje – u nas zaczynały przygodę z pisarstwem takie osoby, jak Tomasz Pacyński, Milena Wójtowicz czy Magdalena Kozak. U nas zaczną kolejne – już zaczynają. I to nas cieszy.

W gruncie rzeczy więc nie tak bardzo się zmieniamy. Jakby to fizolo... fijozo... filozoficznie ująć, zmienia się tylko zestaw cech przygodnych, a istota pozostaje ta sama. Dobrze nam z nią i nie czujemy palącej potrzeby zmian. Jesteśmy anachroniczni? Nie idziemy z duchem czasu? Nie mamy swojego blogaska? Może kiedyś będziemy mieli, chociaż wolimy dzielić się z ludźmi literaturą i publicystyką, zamiast informacjami, komu się spóźnia okres. Czy to dobrze? Nie wiem, bo nie czuję się wizjonerem, wolę mój własny, malutki cyrk i moje kapucynki, krótko mówiąc, wolę robić to, na czym się znam albo raczej to, co inni twierdzą, że potrafię. I przede wszystkim lubię. Choć martyrologia nieco na tym ucierpi, trzeba wspomnieć, że ludzie skupieni wokół „Fahrenheita” robią to, co lubią – i czym często zajmują się profesjonalnie. Ale nie uśmiechaj się głupio, drogi Czytelniku i nie zgrywaj cwaniaka. Nawet piwa nie da się chlać po kilkanaście godzin dzień w dzień, chociaż wszyscy to lubimy. Wątroba nie wydoli. Na szczęście nasza praca na kondycję wątroby nie wpływa – przynajmniej nie bezpośrednio. No, to jeszcze jednego. Zdrówko!

Skoro już jesteśmy w temacie – czy coś jeszcze sprawia nam w tej pracy – nazywajmy rzeczy po imieniu – przyjemność? Tak, bo tworzenie „Fahrenheita” to nie tylko selekcjonowanie, redagowanie i korekta tekstów, zmuszanie, przepraszam, mobilizowanie Autorów do pisania, składanie wszystkiego w całość. Tworzenie „Fahrenheita” to przede wszystkim kontakty z ludźmi. Interesującymi ludźmi. Ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia. Tak, Panie i Panowie, „Fahrenheit” to... życie! Taki nasz prywatny „Klan”, gdzie się przydarza „M jak miłość” i „CH jak cha wam w... anus”. Czasem ktoś się z kimś pokłóci, czasem ktoś na kogoś obrazi. W mordę chyba jeszcze nikt od nikogo nie dostał, ale głowy nie dam. Bo ten tekst nie jest dobry. Bo ten layout nie jest dość zielony. Bo ten w publicystyce pieprzy jak potłuczony. Bo... Bo my tu wszyscy pracujemy na równych zasadach. Ma to swoje wady – i całe mnóstwo zalet.

Zdaję sobie sprawę, że w tekście jubileuszowym wypadałoby powspominać tak zwane momenty. Pamiętam ich całkiem sporo, ale nie jestem pewien, czy to odpowiednie miejsce, żeby je przywoływać. Jeszcze się zrobię sentymentalny, a nawet ja kiepsko znoszę tę część mojej osobowości. Zresztą, przeciętny Czytelnik i tak nie zajarzy, osssso chodzi. Żaróweczka mu nie zamryga. „O czym on gada? I kto to w ogóle jest?!”. W pierwszej kolejności – fan „Fahrenheita”, może nieco bardziej od innych aktywny. I wierny, czego i Wam życzę. Oraz Stefan, a skoro o nim mowa... Na zdrowie!

O cholera. Stasiu, coś mi się w głooo... głowie kręci jakby. Mocna ta przepalanka, hep! Co to ja... A, „Frahen...”, „Fajer...”, „Fazenhhh...”, hep! Nasz ulub... ulubiony peeejodyk siesiowy. Hep! Pamientasz no, Stefsiu, jak żechmy w tej brrramie, śmy czytali te malutko ksiunżeczke? Stefsiu, też cię chooo... kooocham! Stefsiu, i jak ciem kocham, to pamientasz, hep! Pamientasz no, mychmy se tak wtedy myyyślili, wyśmy tak sem pooo...myślili, hep!, że w żysiu to naj...hep!...ważniechsze jez dobra lyyyteratura. No, Stefsiu, dochooończy rozzialik. Stooo lat, stooo lat! Hep!

 


< 12 >