Fahrenheit nr 61 - listopad-grudzień 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 38>|>

Spinalonga (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Na początku była zbrodnia. Ale potem wszystko się skomplikowało!

Zaginiona przed laty żona prominentnego polityka i posła na sejm powraca z zaświatów. Jej mąż nie jest jednak tym powrotem zachwycony i publicznie zarzuca cierpiącej na amnezję kobiecie oszustwo. Pan poseł ma w tej chwili inne, ważniejsze problemy. Jak uwłaszczyć wielką firmę, by wszystkim żyło się lepiej? Jak pozbyć się niebezpiecznego szantażysty? I w jaki sposób spławić nazbyt dociekliwego komisarza policji?

Komisarz Burski też ma problemy! Nie tylko alkoholowe.

Jacek Rębacz to kolejny, po Sabale, Tetmajerze, Witkiewiczu, Asnyku i Żeromskim, piewca zimowej stolicy Polski. Po dwóch dziejących się tu i teraz kryminałach („Zakopane: Sezon na samobójców” i „Zakopane: Pokój z widokiem na cmentarz”), zrażony nieco do słynnej góralskiej gościnności, ruszył w teren, by opisać narodziny współczesnego polskiego kapitalizmu. A więc układy, mafijne powiązania, szantaże, morderstwa.... Nie jest to, z góry uprzedzamy, obraz budujący. Jacek Rębacz, z wykształcenia prawnik, imał się różnych zawodów, był m.in. dyrektorem dużych firm – to facet, który wie, w co grają grube ryby.

 

(superNOWA)

 

Maj tego roku był wyjątkowo zimny.

Pochmurne, szare dni następowały jeden za drugim. Każdy rozpoczynał się od wilgotnego, chłodnego poranka, przechodził w wietrzne i smutne południe, by dobiec szarego kresu w porze przedwczesnego wieczoru.

W taki właśnie wieczór do bocznych drzwi jednorodzinnego domu podszedł mężczyzna. Miał na sobie przeciwdeszczową kurtkę. Kaptur naciągnął głęboko na głowę. Zapukał kilkakrotnie. Niezbyt głośno. Gdy nikt nie odpowiedział, wyjął z kieszeni pęk kluczy. Łatwo otworzył drzwi. Wszedł.

Mieszkanie na niskim parterze domku składało się z pokoju, dużej kuchni i składziku-graciarni. Mężczyzna zsunął kaptur. Brak włosów na środku głowy nadrabiał kucykiem z tyłu. Po kolei zaciągnął wszystkie zasłony w oknach. Dopiero wtedy zapalił latarkę.

Obejrzał pokój, gdzie znajdowała się szafa, wersalka, dwa fotele, dwa pufy, trzy taborety, stół i stolik ze starym telewizorem. Na stole zauważył trzy popielniczki. Umyte do czysta. Obok leżało kilka kolorowych ulotek ze zdjęciami rozebranych, powabnych dam. Nie bez przyjemności obejrzał wszystkie. W pokoju wisiał swąd spalenizny. Nie dawniej jak wczoraj rozpalano w kominku.

Zajrzał do szafy. Otworzył leżące na dnie walizki. Poszperał w nich.

Zamknął szafę i przeszedł do kuchni. Otwierał wszystkie szuflady i kuchenne szafki. Znalazł tam tylko to, czego mógł się spodziewać. Używane już od lat sztućce, sfatygowane garnki i patelnie. Jedynie nóż z czerwonym trzonkiem w plastikowym futerale wyglądał na nowy. Dla świętego spokoju przybysz zajrzał także do lodówki i zamrażarki. Przy wieku dużej zamrażarki, pamiętającej czasy gierkowskiej prosperity, wisiała kłódka. Kłódka była otwarta, a zamrażarka pusta. Odłączona od sieci elektrycznej.

Został mu już tylko składzik-rupieciarnia. Drzwi, obite boazerią przez domorosłego stolarza, były zamknięte. Mężczyzna z kucykiem znowu wyjął z kieszeni klucze. Poświecił na nie latarką. Przez kilkadziesiąt sekund pobrzękiwał kluczami, dobierając właściwy. Wreszcie zamek w drzwiach zachrzęścił i zapadka ustąpiła.

W składziku bez okien o powierzchni nie większej niż cztery metry kwadratowe stały na drewnianych regałach puste, zakurzone słoiki. Trochę butelek, zasnuty pajęczyną kosz z balonem na wino. W kącie dwie pary odrapanych nart i sczerniałe ze starości sanki. Na betonowej wylewce podłogi leżała sterta gazet. Pochylił się. Zaczął je przeglądać. Szybko, ale dokładnie, strona po stronie.

Najczęściej napotykał „Wyborczą”, nieco rzadziej „Dziennik”, ale trafiały się również „Fakt” i „Super-Ekspres”. Tygodniki i miesięczniki pomijał, chociaż niektóre numery „Playboya” i „CKM-u” zachęcały okładkami.

Gdy natrafił na gazetę z pociętą nożyczkami stroną, zatrzymał się. W kilku miejscach z tytułów artykułów wycięto pojedyncze słowa. Pokiwał głową. Zaczął składać tę gazetę, żeby wsunąć ją do wewnętrznej, suchej kieszeni kurtki.

Nie zdążył.

Drewniana laga spadła na jego głowę. W powietrzu zawisł krótki jęk. Mężczyzna upadł twarzą w gazety. Ten, który stał za nim z lagą, poprawił jeszcze raz. Głowa uderzonego podskoczyła na gazetach jak odbita od trampoliny. Trzeci cios był najmocniejszy. Spięte w kucyk jasne włosy leżącego zaczęły nasiąkać krwią.

Wtedy tamten odłożył lagę. Rozejrzał się po kuchni, jakby zapomniał, że poprzedniego dnia wszystko, co nadawało się do siedzenia, zostało wyniesione do salonu. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Nie siedział dłużej niż minutę.

Wstał. Z kuchennej szafki wyjął rulon niebieskich, mocnych worków na śmieci. Oraz nóż. Wypiął go z plastikowego futerału, na którym widniała naklejka z apetycznym pstrągiem. Rozłożył kilka worków na kuchennej podłodze z linoleum. Przytrzymując je stopą, wciągnął na posłanie z worków nieprzytomnego intruza. Rozchylił mu kurtkę. Podciągnął czarny sweter ze zbyt dużą, jak zauważył, ilością elany. „Już w porządku mój żołądku”, oznajmiał tekst reklamowy na T-shircie.

– Rzeczywiście w porządku – mruknął napastnik.

Podwinął bawełnianą koszulkę. Nie sprawdzał, czy serce nieprzytomnego jeszcze bije. Odnalazł tylko właściwe miejsce. Ujął w dłoń nóż o cienkim, ząbkowanym ostrzu. Drugą ręką docisnął z góry.

Ostrze weszło lekko. Aż po trzonek. Tamten nawet nie stęknął. Na wszelki wypadek morderca poruszył jeszcze wbitym ostrzem na boki. Potem wyjął nóż. Obtarł go o ubranie trupa. Wstał i umył nóż w zlewozmywaku. Ciepła woda z ludwikiem błyskawicznie zmyła krew. Do trupa wrócił, gdy tamten przestał wreszcie krwawić. Bez pośpiechu zdjął z niego buty i wszystkie części ubrania. Zapakował to do studwudziestolitrowego worka. Zmieściło się bez problemów. Teraz mógł zająć się intruzem. Jeden worek na śmieci naciągnął na niego przez głowę, a drugi od strony nóg. Pomyślał chwilę, co wykorzystać do zawiązania worków. Nieboszczyk nie należał do szczupłych ludzi. Zawiązywanie może nie było konieczne, worki zachodziły na siebie ze sporym zapasem, ale on lubił wykonywać swoją pracę dobrze i do końca. Nawet jeżeli ktoś nie potrafił tego docenić.

– Docenicie – mruczał pod nosem. – Docenicie. Już ja się o to postaram.

Poszedł do łazienki. Starannie złożył suche pranie. Uciął sznur do suszenia bielizny, który wisiał nad wanną. Związał nim mocno worki. Warto było. Przekonał się o tym, gdy wkładał trupa do zamrażarki. Gość był ciężki. Morderca musiał otworzyć wieko zamrażarki i zablokować je kijem. Postawił trupa obok, przytrzymując go kolanem, żeby się nie złożył jak marionetka, i wsunął najpierw jego głowę, a potem wepchnął resztę tłuściocha do środka. Zamknął zamrażarkę na kłódkę. Włączył kabel zasilający do gniazdka. Sprężarka zakasłała. Zatrzęsło całym urządzeniem. Ruszyła.

Posprzątał kuchnię.

Rozpalił w kominku. Otworzył szyber na pozycję maksimum. Wkrótce w palenisku buzowały płomienie. Ciął i rozrywał na strzępy ubrania intruza. Palił je. Spalił także drewnianą lagę, którą rozbił tamtemu głowę. Dopiero wtedy zdjął rękawiczki.

Obejrzał całe mieszkanie, upewniając się czy niczego nie przeoczył. Kusiło go, żeby zajrzeć do zamrażarki. Nie zrobił tego jednak. Przystawił tylko ucho. Słyszał szum sprężarki tłoczącej freon.

– Sam tego chciałeś – powiedział cicho. – To nie moja wina.

Wrócił do salonu. Włączył telewizor. Rozpoczynały się „Wiadomości”.

– Będziemy mieli koalicję! – Zadowolona twarz polityka oznajmiała wiadomość dnia.

Popatrzył na wykrzywioną w nieszczerym grymasie uśmiechu twarz.

Zmienił kanał. Trzy tancerki w kusych sukienkach wymachiwały nogami. Magnolia, pralinki dla małej i dużej dziewczynki. Nie słuchał już dalszych słów. Jego oczy stawały się coraz mniejsze. Zaciskał usta.

Siedział ze splecionym rękami. Poczuł na karku chłód. Jakby ktoś przyłożył mu lodu. Wstał i dorzucił drewna do kominka.

Maj tego roku był wyjątkowo zimny.

 


< 38 >