Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Bohdan Waszkiewicz „Przerwany krąg” (2)

***

– To co, Rebeka? – dopytywał Jim po wyjściu z drugiej pieczary. – Wracamy?

– Tak. Zabrałam próbki kryształu, więc będę miała co robić – odrzekła z uśmiechem.

– Masz jakąś teorię co do tych śladów?

– Nie, żadnej. – Pokręciła przecząco głową. – Ale ich obecność w jaskiniach jest zastanawiająca.

Wgramolili się do łazika, po czym Jim uruchomił napęd. Skierowawszy pojazd na nieznacznie pochyłe zbocze, przez chwilę jechał ostrożnie i powoli, by na trochę mniej kamienistym terenie przyspieszyć. Wkrótce obojgu ukazał się widok bazy, której stalowe konstrukcje lśniły w promieniach zachodzącego słońca. Podczas ich nieobecności roboty ukończyły  rozbudowę ogrodzenia. – Jak się rano obudzimy, to wszystko będzie gotowe na sto procent – oznajmił zadowolony Jim i szybko zmienił temat: – Tak sobie teraz pomyślałem, że może kiedyś te zwierzaki żyły w jaskiniach?

– Najpierw muszę się upewnić, czy to ich ślady. Poza tym to nie musiało być tak dawno, bo ślady są całkiem dobrze zachowane. Trochę mi to do siebie nie pasuje. Dziwne, bo wysyłaliśmy do jaskiń drony i nigdy nie wychwyciły jakiejkolwiek obecności lub ruchu. – Rebeka na moment zamilkła, wbijając wzrok w błękitno-czerwone niebo. – Piękny zachód słońca. Tylko spójrz, jak wspaniale wyglądają trzy księżyce – powiedziała z nieukrywanym zachwytem.

– To fakt. Osadnicy często będą mieli tutaj zaćmienia słońca. Już nie mogę się doczekać na nasze. Niby noce są tutaj całkiem jasne, ale jakoś nie przeszkadza mi to w spaniu. Za to Robert narzeka, że nie może się wyspać. – Wyszczerzył zęby.

– Jim, mam prośbę. – Postanowiła zmienić temat. – Potrzebuję jedno z tych zwierząt do badań.

– Da się zrobić. Jutro jakieś dostaniesz.

Łazik zwolnił tuż przed ogrodzeniem, a kiedy brama bezdźwięcznie się rozsunęła,  wjechał na teren bazy, zostawiwszy za sobą smugę kurzu oraz las. Drzewa rzucały coraz dłuższe cienie, a przestrzenie między nimi delikatnie pociemniały, jakby zapadała tam już noc, chociaż wokoło wciąż było jasno.

***

Rebeka, odziana w kombinezon ochronny, przyglądała się leżącemu na metalowym blacie zwierzęciu. Wcześniej porównała ślady sfotografowane w jaskini z racicami zwierzęcia i ponad wszelką wątpliwość były takie same.

Skórę stworzenia pokrywała ciemna sierść, krótka i stercząca, a ponadto uwagę zwracały duże zielone oczy, pod którymi widniał otwór gębowy. Obiekt badań nie posiadał niczego na wzór nosa, natomiast z głowy sterczała mu para długich uszu. Mocno unerwione i zakończone czymś na kształt kielichów wyglądały trochę jak małe trąbki.

Przez chwilę zastanawiała się od czego zacząć, aż wreszcie uniosła skalpel. Wykonała pierwsze cięcie. Umieszczone w pomieszczeniu kamery rejestrowały jej każdy ruch, a Rebeka komentowała na głos przebieg operacji, nagrywając w ten sposób swoje uwagi i spostrzeżenia. Wydobyte narządy umieszczała w przezroczystych zbiornikach, które robot pomocniczy natychmiast wypełniał bezbarwnym płynem, by na koniec szczelnie je zamknąć.

Po długiej i żmudnej pracy astronautka wyszła z laboratorium, ciągle mieląc w głowie informacje uzyskane podczas sekcji. Zamyślona nawet nie zauważyła czekających obok drzwi dwóch załogantów, gdy z zadumy wyrwał ją niski głos:

– Cześć, naukowcu. Odkryłaś coś ciekawego?

Zatrzymała się w pół kroku i uśmiechnęła do czarnoskórego mężczyzny.

– A cześć, Robert. Widzę, że Jim cię już wprowadził w temat? Dobrze. Chodźmy do kantyny i tam wam opowiem o moich spostrzeżeniach. Jestem wycieńczona, potrzebuję czegoś na pobudzenie.

Szli korytarzem, rozprawiając o przyszłości bazy i roli, jaką odegra po przybyciu osadników, aż dotarli do właściwych drzwi. Przekroczywszy próg, znaleźli się w skromnej i sterylnie czystej stołówce, gdzie przy owalnym blacie stało kilka krzeseł. Rebeka wyjęła z szafki kubek, po czym umieściła go w automacie i wcisnęła guzik. Po chwili zasiadła obok dwóch kompanów, a kiedy upiła mały łyczek parującego płynu, odstawiła naczynie na stół.

– Kiedy to piję, to wyobrażam sobie, że to kawa. Lepiej wchodzi – skwitowała, a zaraz potem dodała, widząc zniecierpliwione miny załogantów: – No, dobra, już przechodzę do rzeczy. Zacznijmy od kryształu. Bez wątpienia jest pochodzenia organicznego. I zanim przybrał obecną formę, tworzył układ kostny jakichś stworzeń. Z dużą dozą prawdopodobieństwa należy założyć, że żyły w środowisku wodnym. W miarę upływu czasu oraz przez wpływ warunków atmosferycznych kości zmieniły się w kryształy.

– No dobrze, ale dlaczego tak świecą? – spytał zaciekawiony Robert.

– Testy wykazały, że mają zdolność magazynowania energii. W tym wypadku światła. Są naturalnymi akumulatorami.

– Niebywałe. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Ale to bardzo dobra wiadomość, bo może kolonia będzie to mogła jakoś spożytkować. A co ze zwierzakiem?

– Czworonóg ma bardzo czuły słuch i świetny wzrok, nie posiada natomiast węchu. Nie jest też dla nas groźny, bo brak kłów i roślinna zawartość żołądka potwierdza, że nie jest drapieżnikiem.

– Zresztą, na kogo by miał tutaj polować? – wtrącił Jim.

– Słusznie – zgodziła się, sięgając znowu po kubek. – Ma natomiast ostre pazury. Niezbyt duże i zabić raczej nie mogą, ale skaleczyć już tak. Na pewno pomagają im w przyczepności, dzięki czemu mogą szybko biegać.

– A to jest trochę dziwne – zauważył Robert. –  Jesteśmy tutaj blisko tydzień i nie zauważyłem jakiejś szczególnej aktywności z ich strony. Siedzą w lesie i tyle.

– Ich ewolucja mogła trwać miliony lat – tłumaczyła Rebeka. – Może kiedyś pazury były dla nich bardziej użyteczne? Ale najważniejsze o naszym zwierzaku zostawiłam na koniec. Otóż posiada zarówno męskie jak i żeńskie narządy płciowe.

– Obojnak? – Jim postawił oczy w słup.

– Bez dwóch zdań. – Przytaknęła mrugnięciem. – Generalnie nigdy nie zabraknie im ani samic ani samców.

– Mam jeszcze jedno pytanie… – Robert wyraźnie się zmieszał. – Czy są jadalne?

– Tak. – Rebeka z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. – Tylko mięso musisz poddać dokładnej obróbce cieplnej. W laboratorium znajdziesz zamrożone to, czego nie zarchiwizowałam w zbiornikach. I się nie zdziw, bo mają zieloną krew.

– Zieloną? – Na obliczu Jima pojawił się grymas obrzydzenia.

– Daj spokój! – Robert palnął go ręką w plecy. – Dobrze się wypiecze i nic nie będzie widać!

– Poza tym odnalazłam w krwiobiegu substancję, która wydatnie wpływa na ich organizm. Dzięki niej przez dłuższy czas w ogóle nie odczuwają głodu – ciągnęła wypowiedź niezniechęcona błaznowaniem kolegów. – Podejrzewam, że jej źródłem są grzyby, które widziałam z dronów. Na pewno potrzebuję ich do badań, bo wciąż nie wiem o nich za wiele.

– A czy te grzyby są szkodliwe dla ludzi? – spytał podejrzliwie Robert. – Bo jeśli tak, to muszę to zawrzeć w raporcie do centrali.

– Jeśli zjesz je na surowo, to na pewno poczujesz dyskomfort w żołądku – odparła  z nutką drwiny w głosie. – A na poważnie, to na razie trzymaj się od nich z daleka. Po testach będę w stanie powiedzieć coś więcej.

– Ale ja nawet nie zamierzam jeść tego dziadostwa!

– I dobrze – poparł go Jim. – Lepiej zajmijmy się zielonokrwistą sarniną.

– Zanim urządzicie sobie ucztę, muszę jeszcze coś zaproponować. – Przypomniała sobie o czymś. – Ciągle nurtują mnie ślady w jaskiniach, więc dobrze by było je monitorować.

– Nie ma problemu – zgodził się Jim.

Robert natychmiast mu przytaknął:

– Jeszcze dziś wyślę tam roboty. Zamontują monitoring i sensory.

***

Ostrożnie, krok po kroku, Rebeka brodziła wśród traw, eksplorując kolejne obszary leśne, a Jim, nie spuszczając jej z oka, trzymał w pogotowiu szybkostrzelną broń. Zabrał karabin na wszelki wypadek. Nawet mając na uwadze potencjalny brak agresji u zwierząt, tak naprawdę nie dało się niczego wykluczyć w stu procentach. Uczoną interesowały przede wszystkim grzyby i chciała zabrać kilka do analizy. Wcześniej uzgodnili, że sprawdzą zarośla, lecz nie będą się zapędzać zbyt daleko. Zgodnie z ich przewidywaniami czworonogi trzymały od nich spory dystans. Najwyraźniej dwie zupełnie obce im istoty budziły w nich strach, a przynajmniej nieufność.

Las nie był bujnie porośnięty roślinnością. Pośród sięgającej kolan trawy pojawiały się krzaki oraz drzewa, lecz nie rosły blisko siebie, dlatego dość łatwo astronauci poruszali się pomiędzy zaroślami. W lesie przede wszystkim brakowało jakichkolwiek insektów, ale nie było także żadnych kwiatów, ani owoców, a tylko sporadycznie pojawiały się skupiska, zresztą trudnych do wypatrzenia, malutkich grzybów. Rebeka ostrożnie wykopała kilka z nich i ukryła w podręcznym zasobniku.

Brnąc dalej, zapatrzona w korony drzew, potknęła się i na krótką chwilę straciła równowagę. Z początku sądziła, że to z powodu kępy trawy lub wystającego korzenia, ale kiedy przykucnęła, odnalazła coś niespodziewanego. Osłupiała, patrząc na grubą kość sterczącą z ziemi. Po krótkim zastanowieniu, wyjąwszy z przybornika łopatkę, zaczęła kopać. Niebawem odkryła znacznie więcej szczątków.

– Robert, odbiór – powiedział Jim, przypatrując się pracy uczonej. – Wyślij nam drona transportowego. Rebeka coś znalazła i musimy to stąd zabrać.

Podziękowała mu uśmiechem, a on w odpowiedzi skinął głową.

– Chciałabym się jeszcze tutaj rozejrzeć – oznajmiła, nie przerywając kopania. – Możemy zostać trochę dłużej?

– Jasna sprawa. Nigdzie mi się nie spieszy.

***

Rebeka siedziała zadumana w laboratorium. Próbowała dopasować wszystko do najbardziej prawdopodobnej teorii. Podczas wyprawy udało się jej odnaleźć jeszcze kilka szkieletów i testy wykazały, że należały do leśnych czworonogów. Wszystko wskazywało na jak najbardziej naturalne zgony i trudno było znaleźć inne wyjaśnienie. Zwierzęta najwyraźniej padły z powodu wieku, ale też nie dało się wykluczyć ewentualnych chorób. Ta ostatnia możliwość wzbudziła w astronautce niepokój. Co prawda badania dostarczonego osobnika nie wykazały niczego podejrzanego, ale może trafił się zupełnie zdrowy okaz, albo testy i sprzęt okazały się nieskuteczne w rozwiązaniu problemu.

Rebeka wzdrygnęła się. Muszę szybko przebadać chłopaków, pomyślała.

Wiedząc, że przebywają w kabinie sterowniczej, nie zwlekała ani chwili. Ruszyła szybkim krokiem, uspokajając się w duchu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że panika byłaby najgorszą rzeczą w takich okolicznościach. Mięso po upieczeniu nie powinno być niebezpieczne, ale lepiej to sprawdzić, dumała po drodze.

Gdy dotarła do właściwego miejsca na statku, bez mrugnięcia okiem wyłożyła kawę na ławę.

– Przecież wyniki badań nie wykazały nic podejrzanego! – Pozornie nieograniczone wyluzowanie Roberta ustąpiło miejsca irytacji. – W czym problem?

– To tylko moje podejrzenia. – Rebeka starała się całą mocą zachować spokój. – Powinnam was dokładnie zbadać. Zresztą ja też się przeskanuję.

– A jeśli twoje podejrzenia się potwierdzą? Przecież to może zagrozić naszej misji.

– Daj spokój, Robert – włączył się do rozmowy blady jak ściana Jim. – Zróbmy, o co prosi. I poczekajmy na wyniki. Przecież Rebeka zna się na tym lepiej od nas. Lepiej mieć pewność.

***

Rebeka weszła do kapsuły medycznej, po czym ułożyła się na plecach. Rozluźniła mięśnie i głośno wypuściła powietrze z płuc, jednocześnie obserwując powoli domykającą się przezroczystą kopułę. Po chwili cichutko rozbrzmiała muzyka. Astronautka wiedziała, że skanowanie nie potrwa dłużej niż kwadrans, mimo to zamknęła oczy. Często tak robiła słuchając Beethovena, który należał do jej ulubionych kompozytorów. Na kilkanaście minut przeniosła się myślami na inne planety i wędrowała od jednej do kolejnej, odświeżając w pamięci dwie poprzednie misje. Każda z nich niosła ze sobą niebezpieczeństwo dla astronautów, ale do tej pory udawało się uniknąć poważniejszych kłopotów i zawsze znaleźć wyjście z opresji. A jak będzie tym razem?

Będzie dobrze, musi być dobrze, pomyślała.

***

– Czyli wszystko jest z nami w porządku? – dopytywał Robert, a na jego twarzy pojawiło się wyraźne uczucie ulgi.

– Tak. Raport medyczny jasno wskazuje, że wszyscy cieszymy się idealnym zdrowiem. Na szczęście miałam rację. Mięso czworonogów po odpowiedniej obróbce cieplnej nadaje się do spożycia. Przepraszam za to całe zamieszanie. Po prostu chciałam się upewnić.

– To ja przepraszam. – Robert wszedł jej w słowo. – Niepotrzebnie się uniosłem.

– Najważniejsze, że gra gitara – podsumował trzeci z astronautów. – Możemy bez przeszkód wracać do roboty.

Rebeka pokiwała głową, zgadzając się z prostą, acz trafną konkluzją Jima. Poczuła ulgę, że badania nie wykazały żadnych odchyleń od normy, niemniej jednak wciąż gdybała w myślach na temat śmierci czworonogów. Coś nie dawało jej spokoju, chociaż wszystkie okoliczności wskazywały na zupełnie naturalne zgony.




Pobierz tekst:
Strony: 1 2 3 4

Mogą Cię zainteresować

Dariusz Domagalski „Hajmdal 3: Bunt” – fragmenty
Fragmenty Dariusz Domagalski - 19 czerwca 2019

Dziś ma swoją premierę 3 tom Hajmdala, z tej okazji prezentujemy dwa…

Agnieszka Hałas „Pokłosie pewnego bankructwa”
Opowiadania Agnieszka Hałas - 5 września 2017

Niniejsze opowiadanie to świetna okazja do zaznajomienia się z głównym bohaterem cyklu…

Daniel Hermanowicz „Idolatria”
Opowiadania Daniel Hermanowicz - 11 listopada 2020

Długo by opowiadać. Dla pana najistotniejsze jest to, że jesteśmy jedynymi bóstwami,…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit