strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Jakub Świętochowski Publicystyka
<<<strona 23>>>

 

Wspomnienia młodego felietonisty

 

 

Wasz felietonista jest młodym dziennikarzem; ale bez żadnej licencji i identyfikatora. Pech czytelników polega na tym, że wasz felietonista chce być czynnym dziennikarzem i jako taki zazdrości literatom wolnej myśli i słowa. Jeszcze kilka lat temu uważałem średnio długie ple-ple swojego naówczas ulubionego felietonisty za morały starego zrzędy, sam zaś pisałem coś tego rzędu: PŁACZ I LAMENT (krytyka krytyków Lalki Prusa) czy Z KRONIKI THIETMARA (słowo od redaktora naczelnego szkolnej gazetki; choć hierarchia nie miała żadnego znaczenia).

Jeżeli pisarz ma szczęście w życiu, stwierdza, że mniej więcej wówczas, kiedy traci pomysły na kolejny tom cyklu fantastycznego, musi poczytać ( też wolałbym znowu po raz pierwszy przeczytać Turgeniewa, Tołstoja, Puszkina, Bułhakowa, Prusa, Londona, Ziemkiewicza, Grabskiego, Stevensona, Dumasa i wielu innych). A, niestety, sęk w tym, że my, podążający za bieżącym dniem, nie powracamy na łamy ulubionego fikcyjnego gościńca i do stukotu kopyt koni, które pędziły wyciągniętym galopem w La Reine Margot. Felietoniści – nawiasem mówiąc, zmęczeni prasowym wyścigiem – zamiast tego wszystkiego wspominają; wspominają na przykład dni upalnego czerwca, i porównują, szukają anegdot, węszą za zapachem tych zacnych analogii.

W latach dzieciństwa była masa tytułów i czytaliśmy je od środka, od końca, albo i od początku, i cieszyliśmy się chwilami uniesień, na jakie nie będzie można już sobie pozwolić, wyjątkowymi, o smaku przeszłości i z odrobiną powojennego patriotyzmu, a potem były te tytuły nie tknięte, tak że kiedy się je pochłaniało, łzy leciały.

Teraz jednak jest całkiem inaczej.

Jest koniec lata – kiedy to piszę – i wszystko wygląda odrobinę za pięknie. Postanowiłem przejść się na Górkę Maciusia; bo mamy w murowanej, spieczonej przez sierpniowe słońce wiosce, usypany kopczyk miałkiego piachu, noszący takąż właśnie nazwę. Nigdy Maciusia nie widziałem; chyba nawet już nie żyje. Przez myśl mi jednak nie przeszło, żeby go nie nazwać Aniołem Dzieciarni.

A scenariusz mojego wspomnienia wygląda następująco:

(Przed południem)

Wespół z Przyjaciółką szliśmy drogą przybrzeżną i po przejściu może stu pięćdziesięciu metrów zboczyliśmy na łąki poprzedzielane z rzadka ugorami i krzakami, raz na zawsze pozostawionymi cierniom i zaroślom; rozmawialiśmy o naszej klasie, świeżej krwi i oglądaliśmy motyle, i znowu rozmawialiśmy, i oglądaliśmy róże pąsowe i te złote mlecze, zaścielające łąki. Gdy zbliżyliśmy się do bagna – takiego śmierdzącego i pełnego pijawek – poderwałem łupek z ziemi, a rzuciwszy nim, powiedziałem: "Już nadto wyrośliśmy, a wciąż oczekuję od Górki Maciusia jakiegoś błogosławionego czaru; jakiejś zmiany, która pozwoli dzieciarni, przed całkowitym rozkwitnięciem, nie ogłupieć do reszty...".

Przyjaciółka zna mnie dokładnie, choć w te wakacje nie mieliśmy okazji się spotkać, wie też wyśmienicie, że nienawidzę alkoholu, tytoniu i narkotyków. Ową szlachetną umiejętność zaszczepiłem od dwóch braci; zapalonych żeglarzy, acz niedoświadczonych. Ale to mnie dzisiaj nie interesuje. Idąc dalej: nasza wioska to miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc, gdzie ludzie sami wymierzają sobie sprawiedliwość... To wioska w padającym deszczu. Wioska z placem, gdzie trzymano jeńców – z prawdziwym obozem koncentracyjnym.

Pod powałą sklepu całodobowego przygięci do ziemi ludzie, dotykając czubkami palców puste butelki, płaczą nie za przegranym życiem, ale za kolejną flaszką. Inni wyciągają powykręcane podagrą ręce, aby wyrwać przechodniowi choćby złotówkę. I kiedy widzę to w dzień i w nocy, kiedy idę ścieżką na przystanek autobusowy, a złowroga psia kakofonia kłębi się tuż za mną, coś mi pęka w sercu. Mówię wtedy: świat ginie!!!

Świat niejednokrotnie ginął u Lema, Turgeniewa i Żeromskiego, i ginie ponownie we wspomnieniu Świętochowskiego. Cieszy mnie jedna rzecz: Anioł Dzieciarni czuwa, żadnemu więc dziecku nic nie grozi.

Ale potem, gdy ta cała hołota dorośnie... Głupieje!

Kongres futurologiczny, noszący datę powstania: listopad 1970; jest taki swobodny, profesjonalny, ale ani trochę nie teatralny poza swoją wymową sceny teatru dramatycznego: bowiem powtarza jak echo za mną: świat ginie!

Świat jest absolutnie niewiarygodny; do gruntu morderczy i do gruntu złośliwy. I cichy. I atakuje cicho, jak byk matadora ( Słowo "toreador" już w latach dwudziestych XX wieku było przestarzałe w hiszpańskim i nigdy nie używane) wykonującego zwrot – tzw. veronicę.

Tak więc świat w swej odwiecznej strukturze jest zły, przy czym pamiętajcie, że to skarbiec analogii i tego wszystkiego, co felietonista uznaje za warte sprawy, za warte wierszówki. Nigdy o tym nie zapomniałem. Myślę, że Bóg stworzył świat dla publicystyki, a niektórych z nas do pisania felietonów, i jeżeli to nie jest zanadto w porządku, zawsze możemy pisać książki.

 

Autor chce uściślić, że Górka Maciusia i Przyjaciółka istnieją; Anioł Dzieciarni mógłby także. Zaś przytoczona wioska, po prawdzie, też istnieje, ale jest o wiele okropniejsza.

 

Sierpień 2004

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Wywiad
Ludzie listy piszą
Konkurs
Galeria
K. Night Coleman
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Piotr K. Schmidtke
Idaho
W. Świdziniewski
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
J. Świętochowski
J. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Adam Cebula
M. Koczańska
Krzysztof Kochański
Altea Leszczyńska
Anna Kańtoch
Anna Marcewicz
Aleksandra Zielińska
Richard A. Antonius
Paul Kearney
Jaqueline Carey
Jacek Piekara
J. Grzędowicz
 
< 23 >