Archiwum FiF
| ||||||
Zdarzenia
SONET
Coś przedziwnego zdarzyło się ze mną: nieoczekiwanie zapomniałem, co liczymy najpierw: 7 czy 8. Poszedłem do sąsiadów i spytałem ich, co oni myślą na ten temat. Jakie było ich i moje zdziwienie, kiedy i oni na raz odkryli, że także nie mogą przypomnieć sobie kolejności liczenia. – 1,2,3,4,5 i 6 – pamiętają, a dalej – zapomnieli. Poszliśmy wszyscy do delikatesów "Gastronom", mieszczących się na rogu ulic Znaminskiej i Basenowej i spytaliśmy kasjerkę o nasz problem. Kasjerka smutnie się uśmiechnęła, wyjęła z ust maleńki młoteczek i, z lekka pociągając nosem, powiedziała: – Moim zdaniem, siedem następuje po ośmiu w tym przypadku, kiedy osiem następuje po siódemce. Podziękowaliśmy kasjerce i z radością wybiegliśmy ze sklepu. Ale wtedy, analizując słowa kasjerki, znowu wpadliśmy w przygnębienie, ponieważ jej słowa wydały się nam pozbawionymi wszelkiego Sensu. Co mogliśmy zrobić? Poszliśmy do Letniego Parku i zaczęliśmy tam liczyć drzewa. Ale kiedy dochodziliśmy w naszych obliczeniach do 6-ciu, zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy spierać się: Zdaniem jednych dalej szła 7-ka, a zdaniem innych – 8-ka. Kłócilibyśmy się bardzo długo, ale, wtedy szczęśliwie dla nas z ławeczki zleciał jakiś dzieciak i połamał sobie obie szczęki. To odwróciło naszą uwagę od naszego sporu. A potem rozeszliśmy się po domach.
<12 listopada 1935>
SEN DRAŻNI CZŁOWIEKA
Markow zdjął buty i, westchnąwszy, legł na kanapę. Chciało mu się spać, ale jak tylko zamykał oczy, cała senność momentalnie przepadała. Markow otwierał oczy i wyciągał rękę po książkę, ale znowu nachodziła go senność i, nie dosięgnąwszy książki, Markow kładł się i znowu przymykał oczy. Ale gdy tylko oczy mu się zamykały, sen znowu odlatywał, i jego umysł stawał się tak rześki, że Markow mógł w pamięci rozwiązywać zadania algebraiczne z równaniami z dwiema niewiadomymi włącznie. Długo się męczył Markow, nie wiedząc, co ma zrobić: spać, czy wstać? Na koniec zmęczywszy się zasypianiem i znienawidziwszy samego siebie i swój pokój, Markow nałożył płaszcz i kapelusz, wziął do ręki laskę i wyszedł na ulicę. Świeży wiaterek uśmierzył nerwy Markow?; zrobiło mu się weselej na duszy i zachciało mu się wrócić do siebie, do pokoju. Wchodząc do swojego pokoju, poczuł w swoim ciele przyjemne zmęczenie i zachciało mu się spać. Ale gdy tylko położył się na kanapę i przymknął oczy – senność momentalnie zniknęła. Z wściekłością Markow zeskoczył z kanapy i, bez czapki i palta, pognał w kierunku Parku Taurydzkiego.
MŁODY CZŁOWIEK, KTÓRY ZADZIWIŁ STRÓŻA
– Patrzcie no, – powiedział stróż, przyglądając się muszce. – Przecież jeśli ją pomazać klejem stolarskim, to ona, nieboga, zdechnie. A to historia! Od zwykłego kleju! – Ej ty, gnomie! – zawołał na stróż? młody człowiek w żółtych rękawiczkach. Stróż od razu zrozumiał, że to na niego tak wołają, ale dalej popatrywał na muchę. – Nie do Ciebie mówią? – krzyknął znowu młody człowiek. – Bydlę! Stróż zdusił muchę palcami i, nie odwracając głowy, rzekł: – A ty czego, bezwstydniku, tak się drzesz? Ja i tak słyszę. Nie ma po co tak się wydzierać! Młody człowiek otrzepał rękawiczkami swoje spodnie i cichym głosem spytał: – Powiedzcie, dziadku, jak tu przejść do nieba? Stróż popatrzył na młodego człowieka, przymrużył jedno oko, potem przymrużył drugie, później podrapał się w bródkę, jeszcze raz popatrzył na młodego człowieka i rzekł: – No, nie ma po co tutaj się zatrzymywać, idźcie sobie dalej. – Wybaczcie – powiedział młody człowiek – przecież ja w pilnej sprawie. Tam już dla mnie jest przygotowany pokój. – Dobra – powiedział stróż – pokaż przydział. – Przydział nie u mnie; powiedzieli mi, że mnie i tak przepuszczą, – powiedział młody człowiek, patrząc stróżowi w oczy. – Patrzcie go! – powiedział stróż. – No to jak? – spytał młody człowiek – Przepuścicie? – Dobra, dobra, – powiedział stróż. – Idźcie. – Ale jak przejść? Dokąd? – spytał młody człowiek – Przecież ja nie znam dróg. – Wam dokąd trzeba? – spytał stróż, robiąc surową minę. Młody człowiek zasłonił dłonią usta i bardzo cicho powiedział: – Do nieba! Stróż pochylił się wprzód, podkulił prawą nogę, aby pewnie wstać, smutno popatrzył na młodego człowieka i surowo zapytał: – Ty czego? Wariata strugasz? Młody człowiek uśmiechnął się, podniósł rękę w żółtej rękawiczce, pomachał nią nad głową i nagle zniknął. Stróż powąchał powietrze. W powietrzu czuć było spalone pierze. – Patrzcie go – powiedział stróż, rozpiął kurtkę, podrapał się po brzuchu, splunął na to miejsce, gdzie stał przedtem młody człowiek, i powoli poszedł do swojej stróżówki.
ŁUP!
Lato, biurko. Na prawo drzwi. Na biurku obraz. Na obrazie narysowany koń,a w zębach tego konia – Cygan. Olga Pietrowna łupie drwa. Przy każdym uderzeniu z nosa Olgi Pietrowny spada pince-nez. Jewdokim Osipowicz siedzi na fotelu i pali.
OLGA PIETROWNA (uderza siekierą w polano, które, jednak, nie daje się rozłupać). JEWDOKIM OSIPOWICZ. – Łup! OLGA PIETROWNA (Nakłada pince-nez, uderza w polano). JEWDOKIM OSIPOWICZ – Łup! OLGA PIETROWNA (Nakłada pince-nez). – Jewdokimie Osipowiczu! Proszę Was, nie mówcie tego słowa " ŁUP". JEWDOKIM OSIPOWICZ – Dobrze. Dobrze. OLGA PIETROWNA (Uderza siekierą w polano) JEWDOKIM OSIPOWICZ – Łup! OLGA PIETROWNA (Nakłada pince-nez) – Jewdokimie Osipowiczu! Obiecaliście nie mówić tego słowa " ŁUP". JEWDOKIM OSIPOWICZ – Dobrze. Dobrze, Olgo Pietrowna! Więcej nie będę. OLGA PIETROWNA (Uderza siekierą w polano) JEWDOKIM OSIPOWICZ – Łup! OLGA PIETROWNA (Nakłada pince-nez) – To skandal! Dorosły, stary człowiek i nie rozumie prostej ludzkiej prośby! JEWDOKIM OSIPOWICZ – Olgo Pietrowna! Możecie spokojnie kontynuować Waszą pracę. Ja już więcej nie będę przeszkadzać. OLGA PIETROWNA – No, ja Was proszę, bardzo Was proszę: pozwólcie mi rozłupać choćby tylko to polano. JEWDOKIM OSIPOWICZ – Łupcie, oczywiście, łupcie! OLGA PIETROWNA (Uderza siekierą p polano) JEWDOKIM OSIPOWICZ – Łup! Olga Pietrowna upuszcza siekierę, otwiera usta, ale nic nie może powiedzieć. Jewdokim Osipowicz wstaje z fotela, ogląda Olgę Pietrownę od głowy do nóg i powoli odchodzi. Olga Pietrowna stoi nieruchomo z otwartymi ustami i patrzy na oddalającego się Jewdokima Osipowicza.
Kurtyna powoli opada.
MATEMATYK i ANDRIEJ SIEMIONOWICZ
MATEMATYK (wyjmując z głowy bilę): Wyjąłem z głowy bilę. Wyjąłem z głowy bilę. Wyjąłem z głowy bilę. Wyjąłem z głowy bilę.
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: Włóż ją z powrotem. Włóż ją z powrotem. Włóż ją z powrotem. Włóż ją z powrotem.
MATEMATYK: Nie, nie włożę! Nie, nie włożę! Nie, nie włożę! Nie, nie włożę!
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: Nie to nie, nie wkładaj. Nie to nie, nie wkładaj. Nie to nie, nie wkładaj.
MATEMATYK: I nie włożę! I nie włożę! I nie włożę!
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: No i dobrze. No i dobrze. No i dobrze.
MATEMATYK: No i zwyciężyłem! No i zwyciężyłem! No i zwyciężyłem!
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: No, zwyciężyłeś, uspokój się!
MATEMATYK: Nie, nie uspokoję się! Nie, nie uspokoję się! Nie, nie uspokoję się!
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: Chociaż jesteś Matematykiem, to Słowo honoru, jesteś ciemniak.
MATEMATYK: Nie, nie jestem ciemniak i wiem bardzo dużo! Nie, nie jestem ciemniak i wiem bardzo dużo! Nie, nie jestem ciemniak i wiem bardzo dużo!
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: Dużo, ale wszystko to tylko Bzdury.
MATEMATYK: Nie, to nie bzdury! Nie, to nie bzdury! Nie, to nie bzdury!
ANDRIEJ SIEMIONOWICZ: Już mi sprzykrzyło się spieranie się z Tobą.
MATEMATYK: Nie, nie sprzykrzyło się! Nie, nie sprzykrzyło się! Nie, nie sprzykrzyło się!
(ANDRIEJ SIEMIONOWICZ dosadnie macha ręką i wychodzi. MATEMATYK, postawszy minutę, wychodzi w ślad za Andriejem Siemionowiczem).
Kurtyna <1933>
WYPADŁE STARUCHY
Jedna starucha z nadzwyczajnej ciekawości wypadła z okna, zleciała i rozwaliła się. Z okna wysunęła się druga starucha i zaczęła patrzeć w dół na rozwaloną, ale z nadmiernej ciekawości także wypadła z okna, zleciała i rozbiła się. Potem z okna wyleciała trzecia starucha, potem czwarta, potem piąta. Kiedy wyleciała szósta starucha, zbrzydło mi patrzenie na nie, i poszedłem sobie na rynek Malcewski, gdzie, jak mówią, jednemu ślepemu podarowali szydełkowy szal.
SPOTKANIE
Oto kiedyś pewien człowiek poszedł do pracy, ale po drodze spotkał innego człowieka, który, kupiwszy sobie polską bułkę, szedł do siebie do domu.
Oto, właściwie, i wszystko.
SEN KAŁUGINA
Kaługin zasnął i przyśniło mu się, Że siedzi w krzakach, a obok Krzaków przechodzi milicjant. Kaługin obudził się, poczochrał się po twarzy I znowu zasnął, i znowu przyśnił mu się sen, Że przechodzi obok krzaków, a w krzakach Ukrył się i siedzi milicjant. Kaługin obudził się, Położył pod głowę gazetę, Aby nie zamoczyć śliną poduszki, I znowu zasnął, i znowu przyśniło mu się, Że siedzi w krzakach, a obok Krzaków przechodzi milicjant. Kaługin obudził się, zmienił gazetę, Legł i znowu zasnął. Zasnął i znowu Przyśniło mu się, że przechodzi obok krzaków, A w krzakach ukrył się i siedzi milicjant. Wtedy Kaługin obudził się i zdecydował się Więcej nie spać, ale od razu zasnął i Przyśniło mu się, że siedzi za milicjantem, a obok Przechodzi krzak. Kaługin zakrzyczał i Rzucał się w łóżku, ale obudzić się już nie mógł. Kaługin spał cztery dni i cztery noce pod rząd I piątego dnia obudził się tak chudy, Że musiał przywiązywać buty szpagatem Do stóp, aby nie spadały. W piekarni, gdzie Kaługin zawsze Kupował pszenny chleb, Nie poznali go i podsunęli mu pół-żytni. A komisja sanitarna, wizytując mieszkania Dostrzegła Kaługina i uznała go za niehigienicznego, Do niczego nie nadającego się i Nakazała administratorowi Wyrzucić Kaługina razem ze śmieciami. Kaługina złożono wpół i wyrzucono go, jako śmieć.
ANEGDOTY Z ŻYCIA PUSZKINA
1. Puszkin był poetą i ciągle coś tam pisał. Pewnego razu Żukowski zastał go przy pisaniu i głośno wykrzyknął: - – Przecież z ciebie żaden pismak! Od tej pory Puszkin bardzo polubił Żukowskiego i zaczął nazywać go po przyjacielsku Żukowem.
2. Jak wiadomo, Puszkinowi nigdy nie rósł zarost. Puszkin bardzo tym się męczył i zawsze zazdrościł Zacharinowi, który, przeciwnie, miał silny zarost. "U niego rośnie, a u mnie nie rośnie", – często mawiał Puszkin, pokazując paznokciami na Zacharina. I zawsze miał rację.
3. Pewnego razu Pietruszewski zepsuł sobie zegarek i posłał po Puszkina. Puszkin przyszedł, obejrzał zegarek Pietruszewskiego i położył go z powrotem na stól. "Co powiesz, bracie Puszkin?" – spytał Pietruszewski. – "Maszyna stop!" – rzekł Puszkin.
4. Kiedy Puszkin złamał sobie nogi, to przemieszczał się na wózku. Przyjaciele lubili drażnić Puszkina i chwytali go za koła wózka. Puszkin pieklił się i pisał o przyjaciołach obelżywe wiersze. Te wiersze nazwał "epigramami".
5. Lato 1829 roku Puszkin spędził na wsi. Wstawał wczesnym rankiem, wypijał dzban gorącego mleka i biegał do rzeki wykąpać się. Wykąpawszy się w rzece, Puszkin kładł się na trawie i spał do obiadu. Po obiedzie Puszkin spał w hamaku. Przy spotkaniu z śmierdzącymi chłopkami Puszkin kiwał im głową i zatykał palcami nos. A śmierdzący chłopi gnietli swoje czapki i mówili: To nic.
6. Puszkin lubił rzucać kamieniami. Jak zobaczył kamień, to od razu zaczynał nim rzucać. Czasami tak się rozochocił, że stał cały czerwony, rękoma machał, kamieniami rzucał, że aż strach !
7. Puszkin miał czterech synów, samych idiotów. Jeden nie umiał nawet siedzieć na krześle i cały czas spadał. Zresztą sam Puszkin stosunkowo kiepsko siedział na krześle. Bywał z tego powszechny ubaw: siedzą przy stole; na jednym końcu Puszkin co chwila spada z krzesła, a na drugim końcu – jego syn. Choć boki zrywać!
ZŁUDZENIE OPTYCZNE
Siemion Siemionowicz, nałożywszy okulary, patrzy na sosnę i widzi: na sośnie siedzi facet i pokazuje mu kułak. Siemion Siemionowicz, zdjąwszy okulary, patrzy na sosnę i widzi, że na sośnie nikt nie siedzi. Siemion Siemionowicz, nałożywszy okulary, patrzy na sosnę i znowu widzi, że na sośnie siedzi facet i pokazuje mu kułak. Siemion Siemionowicz, zdjąwszy okulary, znowu widzi, że na sośnie nikt nie siedzi. Siemion Siemionowicz, znowu założywszy okulary, patrzy na sosnę i znowu widzi, że na sośnie siedzi facet i pokazuje mu kułak. Siemion Siemionowicz nie chce uwierzyć w to zjawisko i uważa to zjawisko za złudzenie optyczne.
PECHOWY SPEKTAKL
Na scenę wchodzi Pietrakow-Gorbunow, chce coś powiedzieć, ale ma czkawkę. Zbiera mu się na wymioty. Wychodzi. Wchodzi Pritykin.
PRITYKIN: Szanowny Pietrakow-Gorbunow miał obwieścić... (Zbiera mu się na wymioty, i wybiega.) Wchodzi Makarow. MAKAROW: Jegor... (Makarowowi chce się rzygać.Wybiega.) Wchodzi Sierpuchow. SIERPUCHOW: Żeby nie być... (Jemu chce się do Rygi, wybiega.) Wchodzi Kurowa. KUROWA: Byłabym... (Ma nudności, wybiega.) Wchodzi malutka dziewczynka. MALUTKA DZIEWCZYNKA: – Papa prosił przekazać wam wszystkim, że teatr zamyka się. Nam wszystkim chce się rzygać.
Kurtyna
MASZKIN ZABIŁ KOSZKINA
Towarzysz Koszkin tańczył wokół towarzysza Maszkina. Towarzysz Maszkin śledził towarzyszem Koszkinem. Towarzysz Koszkin obraźliwie wymachiwał rękoma i wstrętnie stawiał kroki. Towarzysz Maszkin zasępił się. Towarzysz Koszkin puruszył brzuchem i przytupał prawą nogą. Towarzysz Maszkin krzyknął i rzucił się na towarzysza Koszkina. Towarzysz Koszkin popróbował uciec, ale potknął się i został doścignięty przez towarzysza Maszkina. Towarzysz Maszkin uderzył pięścią w głowę towarzysza Koszkina. Towarzysz Koszkin krzyknął i upadł na czworaka. Towarzysz Maszkin kopnął nogą towarzysza Koszkina w brzuch i i jeszcze raz przyłożył mu pięścią w ciemię. Towarzysz Koszkin rozciągnął się jak długi i zmarł.
Maszkin zabił Koszkina.
MAKAROW I PETERSEN
Nr 3
MAKAROW: Tu, w tej książce, napisano, o naszych pragnieniach i ich realizacji. Przeczytaj tę książkę, i zrozumiesz, jak czcze są nasze pragnienia. Zrozumiesz także, jak łatwo spełnić pragnienia innego człowieka i jak trudno – swoje. PETERSEN: Zaczął zbyt patetycznie. Tak mówią wodzowie Indian. MAKAROW: Ta książka jest taka, że mówić o niej trzeba wzniośle. Nawet myśląc o niej, zdejmuję kapelusz. PETERSEN: I myjesz ręce, zanim ją weźmiesz. MAKAROW: Tak, i ręce trzeba myć. PETERSEN: Ty i nogi, tak na wszelki wypadek, umyj! MAKAROW: To ordynarne i wcale nie dowcipne. PETERSEN: A co to w końcu za książka? MAKAROW: Tytuł tej książki jest sekretem... PETERSEN: Cha -cha – cha! MAKAROW: Nazywa się "Małgił".
(Petersen znika)
MAKAROW: Wielki Boże! Co to takiego? Petersen! GŁOS PETERSEN?: Co się stało? Makarow! Gdzie ja jestem? MAKAROW: Gdzie jesteś? Nie widzę Ciebie! GŁOS PETERSEN?: A gdzie ty jesteś? Ja także ciebie nie widzę!.. Co to za kule? MAKAROW: Co robić? Petersen, słyszysz mnie? GŁOS PETERSEN?: Słyszę! Ale co takiego się stało? I co to za kule? MAKAROW: Możesz się ruszać? GŁOS PETERSEN?: Makarow! Czy ty widzisz te kule? MAKAROW: Jakie kule? GŁOS PETERSEN?: Puśćcie!.. Puśćcie mnie!.. Makarow!..
(Cisza. Makarow zamarł z przerażenia, potem łapie się za książkę i otwiera ją).
MAKAROW (czyta): "...Stopniowo człowiek traci swoją formę i staje się kulą. I stając się kulą, człowiek traci wszystkie swoje pragnienia".
Kurtyna. <1934>
CO TERAZ SPRZEDAJĄ W SKLEPACH
Koratygin przyszedł do Tikakjejewa i nie zastał go w domu. A Tikakjejew był wtedy w sklepie i kupował tam cukier, mięso i ogórki. Koratygin pokręcił się przy drzwiach Tikakjejewa i zabrał się już za pisanie zapiski, nagle spojrzał, a tu idzie sam Tikakjejew i niesie w rękach ceratową siatę. Koratygin widzi Tikakjejew? i krzyczy do niego: – A ja już całą godzinę czekam! – Nieprawda – mówi Tikakjejew – najwyżej dwadzieścia pięć minut temu wyszedłem z domu. – No, tego już to nie wiem, – powiedział Koratygin, – a ja tutaj jestem już całą godzinę. – Nie kłamcie! – rzekł Tikakjejew. – To wstyd kłamać. – Miłościwy Panie! – powiedział Koratygin. – Zechcijcie dobierać słownictwo. – Uważam... – rozpoczął Tikakjejew, ale przerwał mu Koratygin. – Jeśli uważacie.. – powiedział on, ale wtedy Koratyginowi przerwał Tikakjejew i rzekł: – Sam jesteś dobry! Te słowa tak rozwścieczyły Koratygin?, że zatkał palcem jedną dziurkę w nosie, a przez drugą smarknął na Tikakjejew?. Wtedy Tikakjejew wyciągnął z siaty największy ogórek i uderzył nim Koratygin? w głowę. Koratygin chwycił się rękoma za głowę, upadł i zmarł.
Oto jak wielkie ogórki sprzedaje się teraz w sklepach!
HISTORIA BIJĄCYCH SIĘ
Aleksiej Aleksiejewicz przygniótł sobą Andrieja Karłowicza i, obiwszy mu mordę, puścił go. Andriej Karłowicz, blady z wściekłości, rzucił się na Aleksieja Aleksiejewicza i uderzył go w zęby. Aleksiej Aleksiejewicz, nie spodziewając się tak szybkiego napadu, upadł na podłogę, a Andriej Karłowicz usiadł na nim wierzchem, wyjął z swoich ust wstawioną sztuczną szczękę i tak nią obrobił Aleksieja Aleksiejewicza, że Aleksiej Aleksiejewicz podniósł się z podłogi z kompletnie pokaleczoną twarzą i rozerwanymi nozdrzami. Trzymając się rękoma za twarz, Aleksiej Aleksiejewicz uciekł. A Andriej Karłowicz przetarł swoją sztuczną szczękę, wstawił sobie w usta i, upewniwszy się, że szczęka dobrze leży, rozejrzał się dookoła i, nie widząc Aleksieja Aleksiejewicza, poszedł go poszukać.
<1936>
CZTERY PRZYKŁADY TEGO, JAK NOWA IDEA OSZOŁAMIA CZŁOWIEKA, NA NIĄ NIE PRZYGOTOWANEGO
I
PISARZ: Jestem pisarzem! CZYTELNIK: A dla mnie, jesteś gównem! (Pisarz stoi kilka minut, wstrząśnięty tą nową ideą i pada martwy. Wynoszą go.)
II
ARTYSTA: Jestem artystą! ROBOTNIK: A dla mnie, jesteś gównem! (Artysta od razu zbladł, jak płótno, i zachwiał się jak trzcinka I niespodziewanie zmarł. Wynoszą go.)
III
KOMPOZYTOR: Jestem kompozytorem! WANIA RUBLOW: A dla mnie, jesteś gównem! (Kompozytor, ciężko dysząc, opadł. Niespodziewanie wynoszą go.)
IV
CHEMIK: Jestem chemikiem! FIZYK: A dla mnie, jesteś gównem! (Chemik nie powiedział więcej ani słowa i ciężko runął na podłogę.) |
||||||