Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Marcin Jeżewski Literatura
<<<strona 67>>>

 

Kwestia zasad

 

 

Potężnie zbudowany mężczyzna stanął w drzwiach gospody i przez chwilę rozglądał się szukając wzrokiem gospodarza. Zadymione wnętrze przedstawiało się nad wyraz niechlujnie i nieprzyjaźnie. Gospoda, położona na obrzeżach miasta była schronieniem dla wszelkiej maści osobników, którzy z tych czy innych względów nie mogli zatrzymać się w samym Tharsie. Pojawiali się więc tu gdzie mogli po cichu i w dyskrecji załatwiać swoje pokątne interesy nie obawiając się Straży Miejskiej. Od lat istniał bowiem niepisany układ, na mocy którego Straż nie zaglądała do "Czarnego Smoka" mając w zamian względny spokój w bogatszych dzielnicach miasta. Wszystkim było to na rękę. Przestępcy mieli miejsce gdzie mogli spokojnie omawiać wszelkie, nawet najbardziej delikatne sprawy a władze zawsze miały pod ręką ludzi, którzy mogli – bez zbędnego rozgłosu – usunąć wszelkie przeszkody nie plamiąc przy tym rąk prominentów.

Sam "Czarny Smok" nie był przykładem nowoczesnej i luksusowej oberży. Nikt tego zresztą nie oczekiwał. Tutaj najbardziej liczyła się dyskrecja za którą ostatecznie hojnie płacono. Legendy opowiadano o skarbach, które musiał zgromadzić właściciel "Smoka" jednak widząc obskurnego, nie najmłodszego już draba bez jednego oka i drewnianą protezą zamiast lewej nogi na pewno nie myślano o skarbach. W lokalu prawdę mówiąc wszystko było obskurne i nie pierwszej już młodości. Drewniane ławy ze śladami po nożach co bardziej czupurnych klientów, drewniane filary podtrzymujące strop i poznaczone setkami, jeśli nie tysiącami ciosów miecza czy topora, czarne plamy sadzy na ścianach przypominające o kilku pożarach, które na szczęście szybko zostały stłumione. Tak samo wyglądali sami klienci. Szramy, blizny, protezy i łachmany nie były niczym niezwykłym. Z rzadka tylko widywano tu gładko wygolone oblicze, ukryte zwykle pod kapturem, przemykające tak aby nikt nie rozpoznał jego właściciela – byli to wielmoża bądź, co bardziej prawdopodobne, ich sługi szukające tu kogoś kto dysponując pewnymi talentami mógł załatwić jakąś – zwykle niezbyt legalną – sprawę. Można tu było bowiem znaleźć rozwiązanie każdego dylematu. Potrzebowałeś złodzieja, zabójcy, fałszerza, fałszywego kapłana czy też maga – udawałeś się do "Czarnego Smoka". Potrzebowałeś pieniędzy a dysponowałeś jakimiś szczególnymi predyspozycjami – "Smok" na pewno nie zamykał przed tobą podwojów.

Także mężczyzna, który stanął w drzwiach wyglądał raczej na kogoś kto szuka tu rozwiązania swoich problemów niż na stałego bywalca. Jego potężne, aczkolwiek nieco zaniedbane ciało od razu przyciągnęło uwagę pozostałych klientów. Przez chwilę przyglądali się intruzowi po czym wrócili do swoich spraw. On tymczasem nie śpiesząc się zbliżył do właściciela gospody stojącego za barem. Wyglądał na człowieka pewnego siebie i przywykłego do wydawania rozkazów ale z dosyć nerwowych ruchów wywnioskować można było, że nie przywykł do takich miejsc. Jego, niegdyś na pewno przystojna, twarz teraz tłusta i ukryta pod szerokim kapturem znamionowała siłę i władzę.

– Szukam pewnego człowieka – odezwał się mocnym ale zmanierowanym głosem nieznajomy.

– Tak jak my wszyscy ... – właściciel "Czarnego Smoka" zbyt długo siedział w tym interesie aby nie wiedzieć jak poradzić sobie z nawet najgroźniejszym przeciwnikiem. Za często miał do czynienia z najgorszymi szumowinami w Tharsie jak i zbyt często przyjmował takich wielkich panów jak ten nieznajomy, by czegokolwiek się bać. Przeżył już tyle bójek, tyle napadów i tyle zamachów na własną osobę, że wiedział jak sobie radzić w każdej sytuacji.

– Ten jest bardzo szczególny... mówią, że tu przesiaduje. Średniego wzrostu, czarne, długie włosy, blizna przez pół twarzy, bardzo dziwne oczy... Nazywa się Arkan...

Oczy karczmarza gwałtownie się rozszerzyły na dźwięk tego imienia. Dumny był z tego, że niewiele było rzeczy zdolnych wywołać jego strach a nieznajomy trafił akurat na jedną z nich.

– Jest tutaj – rzekł wskazując na najbardziej odległy tonący w mroku zakątek sali – Przesiaduje tu codziennie ... mówią, że rozmawia z demonami – powiedział cicho do pleców odchodzącego już mężczyzny.

Nieznajomy zbliżył się do stolika wskazanego mu przez oberżystę. Nie dziwiła go reakcja na imię które wymienił. Nie było może zbyt popularne ale mężczyzna który je nosił był postacią szczególną. Przynajmniej tak słyszał. Człowiek, który go polecił sam był świetny w swoim fachu ale nie umywał się do jednego z Cieni. A jeśli choć połowa z tego co o nim opowiadano była prawdą to stanowiłby bardzo cenny nabytek.

Pierwsze wrażenie nie było jednak zbyt pochlebne. Człowiek, którego mu polecono był najwyraźniej zalany i to niewątpliwie nie od dziś. Cały aż cuchnął wielodniowym brudem, potem i tanim winem. Odziany w czarny strój prawie niewidoczny w półmroku mruczał coś do siebie jakby z kimś rozmawiał. Przed nim, na stole, stała butelka jakiegoś marnego – sądząc po zapachu – sikacza, a na talerzu walały się resztki zimnego już posiłku.

– Czego – warknął nawet nie zadając sobie trudu by otworzyć oczy.

– Porozmawiać – odpowiedział nowo przybyły – Jeśli jesteś tym kogo szukam...

– Nie jestem.

– Wydaje mi się jednak, że powinniśmy porozmawiać. Może się to opłacić... – jego słowa zawisły w powietrzu.

– NIE JESTEM ZAINTERESOWANY – odpowiedział tamten cicho lecz dobitnie.

– Nawet za dwa tysiące ?

Tym razem, zgodnie z oczekiwaniami, doczekał się innej reakcji. Arkan powoli pochylił się do przodu wynurzając twarz z cienia. Oczom jego rozmówcy ukazała się dosyć przystojna twarz wyprana jednak z jakichkolwiek uczuć. Przez całą długość twarzy biegła pionowa czarna blizna dzieląca lewe oko na dwie równe części. Z tego co mówiono cięcie to pozbawiło właściciela twarzy jednego oka, drugie zaś wyłupiono mu niedługo później. Teraz jednak z oczodołów spoglądały dwie, jak najbardziej rzeczywiste, gałki oczne. Były to najzimniejsze, najbezwzględniejsze, najokrutniejsze i najbardziej pozbawione życia oczy jakie przybysz kiedykolwiek widział. Patrząc w nie wydawało się, że spogląda się w oczy samej Śmierci. I w pewnym sensie tak właśnie było. Jeśli historie opowiadane o tym człowieku były prawdziwe.

– Nazywam się Hadrian i jestem... – zastanowił się – Jak by to powiedzieć... wolnym kupcem – chociaż wcześniej powątpiewał w słowa informatora, teraz jednak nie był skłonny poddawać ich w wątpliwość – Sprzedaję i kupuję ... Wszystko co ma jakąś wartość.

Nie była to prawda ale nie przyszedł przecież się spowiadać. W tym człowieku było jednak coś takiego, jakaś nieuchwytna, ledwo wyczuwalna groźba, że zaczął się zastanawiać czy nie popełnił błędu. Jeśli coś pójdzie nie tak...

– Co miałbym zrobić ? – przerwał mu Arkan.

– To co zwykle. Oczywiście zdaję sobie sprawę że pana usługi obłożone są pewnymi warunkami ... – przerwał czekając na reakcję. Te oczy. One naprawdę były martwe. Zupełnie zimne i pozbawione życia. Przerażały. Zastanawiał się co musiały widzieć. W tym i poprzednim życiu.

– A więc słyszał pan o nas ?

– Powiedzmy, że zasięgnąłem pewnych informacji.

– Co to za robota ? – Arkan zupełnie już nie wyglądał na pijanego.

– Standardowa. Tylko o wiele trudniejsza – zastanawiał się ile może mu powiedzieć. Ten człowiek nie wyglądał na głupca – Dwa dni temu pewien człowiek ukradł coś co należy do mnie ...

– Nie zajmuję się ściąganiem długów.

– Oczywiście... Chodzi mi o człowieka, który jest odpowiedzialny za tę kradzież. Ale przy okazji mógłby się pan rozejrzeć za moją własnością. Jestem do tego przedmiotu niezwykle przywiązany. Znajduje się w mojej rodzinie od pokoleń. Chciałbym go więc odzyskać... i dodatkowo zapłacić za pański wysiłek. Powiedzmy dodatkowy tysiąc.

– Kim jest cel ?

– To najwyższy kapłan Memetha.

– To oznacza, że musiałbym zadrzeć też z jego bogiem – nie próbował podbić ceny, po prostu stwierdzał fakt.

– Owszem... To jest właśnie powód dla którego przyszedłem właśnie do pana. W końcu...

– Zgoda – uciął Arkan.

Groźba ingerencji bogów stanowiła pewien problem tylko pod warunkiem, że wiedzieli oni co się dzieje. A w takich przypadkach dowiadywali się zwykle po czasie i ich interwencje były w najlepszym wypadku grubo spóźnione. To rodziło pewne pytania... Jednak teraz nie miały one większego sensu. Musiały poczekać na rozwój wydarzeń.

– Połowa zapłaty teraz, połowa po robocie.

– Zgoda.

Następna wątpliwość. Zwykle próbowali się targować. Przynajmniej przez chwilę. Hadrian bez sprzeciwu wyciągnął jednak sakiewkę i położył na stole.

– Proszę przeliczyć.

– W porządku. Wierzę na słowo.

– Pozostaje jeszcze do omówienia kilka kwestii ...

 

Na dwie godziny przed świtem miasto pogrążone było w wszechobecnym mroku. Słabe światło księżyca z ledwością rozpraszało cienie na dachach pozostawiając ulice skąpane w ciemnościach. Czarna szata nocy znakomicie komponowała się z, chyba jedyną, postacią przemykającą się po ulicach. Stąpając wzdłuż ścian w czarnym jak sama noc ubraniu Arkan był prawie niewidoczny. Dla kogoś kto nie wiedział na co patrzeć był tylko jeszcze jednym cieniem poruszającym się w takt nocy.

Ostatnie kilka godzin spędził na przygotowaniach do akcji. Przede wszystkim musiał pozbyć się z organizmu nagromadzonych przez ostatnie dwa miesiące resztek alkoholu. Nie mógł sobie pozwolić aby coś przeszkadzało mu w wykonaniu zadania. Mimo wszystko był profesjonalistą i nie liczyły się tu miesiące spędzone na niszczeniu własnego ciała i umysłu. Na szczęście istniały pewne techniki pozwalające kontrolować funkcje własnego organizmu za pomocą umysłu i siły woli, które teraz mu pomogły.

Pozostawała jeszcze kwestia wyrównania szans. Coś mu się w tej całej sprawie nie podobało. W miarę jak jego zleceniodawca mówił rodziły się coraz to nowe pytania. Na pewno nie był do końca szczery. Było to co prawda tylko wrażenie ale za to oparte na bardzo mocnych przesłankach. Potrafił wychwytywać niewidoczne dla innych nuty fałszu w pozornie szczerych wypowiedziach co było to bardzo pomocne w jego profesji. No i była jeszcze sprawa aury zleceniodawcy. Oczy Arkana miały pewne bardzo szczególne i nietypowe właściwości a jedną z nich było dostrzeganie aury innych istot. Czasami nawet potrafił ujrzeć aurę przedmiotów martwych. Zwłaszcza tych magicznych. Nie była to jednak łatwa do opanowania umiejętność. Mimo upływu lat jego nerwy wzrokowe nadal nie dostroiły się do tych, jakże szczególnych gałek ocznych. Kiedyś pewien mag powiedział mu, że potrzeba lat ćwiczeń i praktyki aby osiągnąć pełne zgranie jak u poprzedniego właściciela, a i tak nie wiadomo czy jest to w ogóle możliwe. Teraz jednak nie miał zamiaru roztrząsać tej kwestii. A poza tym miał do pomocy kogoś, kogo nie sposób było przecenić. W dodatku o tej dodatkowej karcie atutowej nie wiedział nikt poza kilkoma osobami których raczej nie spodziewał się tutaj spotkać.

Powoli zbliżył się do pałacu będącego jego celem. Ze słów Hadriana wiedział, że posiadłość otoczona jest wysokim murem a po całym terenie krążą uzbrojeni akolici Memetha. Zastanawiał się co tym razem przyniesie mu zadzieranie z bogami. Co prawda akurat ten nie był zbyt potężny, ale był bogiem – a możliwości bogów przekraczały możliwości zwykłych śmiertelników. Jednak przy odrobinie szczęścia nic się nie wydarzy i zanim Memeth zauważy stratę swojego kapłana, o ile w ogóle zauważy, on sam będzie już daleko.

Wyćwiczonym ruchem zarzucił kotwiczkę z przytwierdzoną do niej liną na mur po czym wspiął się na jego szczyt. Widok po drugiej stronie nie był zbyt zachęcający. Ciemny park z gęsto rosnącymi drzewami otaczał mroczny i ponury na tle nocy pałac. Ogród dawał przeciwnikom zbyt wiele potencjalnych kryjówek zwłaszcza, że znali oni teren. On sam jednak także miał pewne atuty.

Cicho zeskoczył na ziemię i przez chwilę nasłuchiwał. Nie musiał martwić się ciemnościami. Jego wzrok równie dobrze radził sobie w dzień jak i w nocy. Widział więc zupełnie wyraźnie najbliższe otoczenie porośnięte wiekowymi dębami i wiązami. Wokół panowała cisza i spokój ciepłej letniej nocy. Ostrożnie skradając się wśród drzew wypatrywał przeciwników. W tej chwili jego największym atutem było zaskoczenie i nie zamierzał tego zmarnować. Przystanął pod drzewem i skupił się na najbliższym otoczeniu. Moment później wychwycił delikatny ruch przed sobą. Miał szczęście. Ochrona nie była zbyt czujna. Młody akolita zamiast patrolować teren usiadł sobie i przysnął. Arkan bezszelestnie zbliżył się do śpiącego i wbił mu nóż w podstawę czaszki. Śpiący nie miał szans nawet na przedśmiertny jęk nim zginął. Nie mógł darować mu życia. Nie obawiał się, że go obudzi przemykając obok – to było raczej niemożliwe – jednak zawsze istniała możliwość, że strażnik obudzi się i patrolując teren natknie się na linę, która zwisała teraz po wewnętrznej stronie muru. Lepiej było nie ryzykować zbyt wczesnego odkrycia lub też odcięcia drogi ucieczki.

Po chwili skradał się dalej. Wyminął dwóch strażników wspólnie patrolujących teren i cicho zbliżył się do budynku. Przez moment wypatrywał jakiegoś poruszenia w oknach ale nic nie dostrzegając zaczął wspinać się po winorośli oplatającej ściany pałacu. Kilka sekund później był już na wysokości pierwszego piętra i kierował się w stronę uchylonego okna, które wcześniej dostrzegł. Przechodząc przez parapet poczuł delikatne mrowienie w prawej ręce. To wykonane ręką maga tatuaże pokrywające rękę od barku aż po wierzch dłoni naginały czar ochronny pałacu pozwalając mu wejść bez uruchomienia alarmu. Była to jedna z najlepiej strzeżonych tajemnic Cieni. Niektórzy myśleli, że fantazyjne tatuaże to znak rozpoznawczy sekty, inni, że to świadectwo inicjacji ale prawdę znali tylko sami Skrytobójcy. Przez setki lat działalności nikt nie domyślił się jak zabójcy przenikają przez magiczne bariery. W każdym razie nikt z tych co poznali prawdę nie pozostał żywy na tyle długo aby się nią podzielić. Zwykle posądzano ich o to, że parają się magią – ale posądzano ich już o wiele rzeczy. Takie plotki pomagały budować mistyczną otoczkę wokół profesji jaką się parali.

Kiedy już znalazł się w środku uznał, że czas poprosić o pomoc przyjaciela.

– Draho, twoja kolej – wyszeptał w ciemność – Znajdź urnę.

– Już się robi – dobiegło go gdzieś znad prawego ramienia, a znajdujący się tam demon pomknął przez korytarze w poszukiwaniu skradzionego przedmiotu.

Arkan tymczasem bezszelestnie skierował się do sypialni ofiary. Zastanowiło go skąd jego zleceniodawca tak dobrze znał rozkład pałacu. Była to jedno z tych pytań, na które odpowiedź musiał znaleźć tej nocy. Teraz tymczasem, nie napotykając po drodze żadnych przeszkód cicho zbliżył się do poszukiwanej komnaty. Zdziwiony przekonał się, że drzwi są lekko uchylone.

– Tak jakby mi ktoś pomagał – wyszeptał bezgłośnie.

Ostrożnie uchylił drzwi i wśliznął się do środka. Komnata urządzona była z przepychem godnym niejednego arystokraty. W oczy rzucały się złote rzeźby i kandelabry a na ścianach wisiały obrazy w bogato zdobionych ramach. Na podłodze leżał gruby dywan i olbrzymia skóra śnieżnego kota. Na wielkim łożu z baldachimem leżała pogrążona w głębokim śnie postać. Arkan zbliżył się do śpiącego rozglądając się czujnie wokół. Nic nie wskazywało na zasadzkę, wolał mieć się jednak na baczności. Śpiący był tłustym, niewysokim człowieczkiem o świńskiej twarzy, z której nawet we śnie nie schodził wyraz okrucieństwa. Można było sobie wyobrazić z jaką rozkoszą składał ofiary z ludzi swojemu nieprzyjemnemu bogowi. Zabicie kogoś takiego było czystą przyjemnością a nóż który przejechał kapłanowi po gardle nawet nie zadrżał zalewając się głęboką czerwienią posoki. Zabójca jeszcze przez chwilę chłonął świeży zapach krwi i wylewającego się wraz z nią życia po czym odwrócił się czekając na demona. Trudno było kontrolować takiego stwora ale jedno było pewne – zjawi się jak tylko poczuje krew. Nie musiał czekać zbyt długo. U wezgłowia zmarłego z sykiem pojawił się ledwo widoczny zarys postaci, która rzuciła się w kierunku krwi i z obrzydliwym jękiem jakiejś perwersyjnej rozkoszy zaczęła chłeptać czerwoną ciecz.

– Opanuj się – warknął Arkan – Gdzie urna ?

Demon nawet nie zwrócił uwagi na jego słowa dalej rozkoszując się świeżą krwią.

– Gdzie urna ? – powtórzył pytanie nieco głośniej.

– W komnacie pod nami – zasyczał stwór niechętnie odrywając się od pożywienia – unieszkodliwiłem ochronne czary ... – dodał wracając do przerwanego zajęcia.

Arkan ruszył po skradziony przedmiot pozostawiając pożywiającego się demona. Tym razem nie zachowywał już takiej ostrożności jak poprzednio. Gdyby były jakieś straże Draho by go ostrzegł.

Zszedł po schodach i odszukał komnatę z urną. Była to niewielka izba bez jakichkolwiek sprzętów. Gołe podłogi i puste ściany pozostawały w opozycji do narzucającego się przepychy reszty pałacu. Na środku komnaty stał tylko, pozbawiony wszelkich zdobień podest ze stojącą na nim czarną, pękatą amforą. To musiało być to. Zbliżył się powoli do przedmiotu oczekując w każdej chwili ataku jakichś magicznych mocy ale nic takiego się nie stało – najwyraźniej demon dobrze wywiązał się z zadania. Podniósł urnę i przez chwilę przyglądał się zdobiącemu ją wzorowi. To rozwiązywało przynajmniej niektóre zagadki. Wkrótce potem, tą samą drogą co przyszedł, opuścił teren pałacu i udał się na miejsce spotkania aby odebrać resztę zapłaty. Nie przejmował się demonem. On miał swoje sposoby na poradzenie sobie z magicznymi barierami.

W ciemnej uliczce, którą jego zleceniodawca wybrał na miejsce spotkania zjawił się na pół godziny przed czasem. Szybko odnalazł ukryty tam wcześniej miecz i przewiesił go przez ramię. Następnie ukrył się w cieniu czekając na przybycie Hadriana, chociaż nie spodziewał się go tu ujrzeć. Pewne było jednak, że kogoś przyśle. I że ten ktoś nie będzie miał bynajmniej uczciwych zamiarów.

Rzeczywiście, kwadrans później pojawili się jacyś ludzie. Ukryli się w uliczce nie zauważając Arkana. Nie mieli najmniejszych szans na dostrzeżenie zabójcy, który poświęcił całe lata ćwicząc ciało w ten sposób aby mogło pozostać bez ruchu przez wiele godzin. Poza tym jego tatuaż miał tę dodatkową właściwość, że załamywał światło pozwalając pozostać nieodkrytym tak długo aż sam się nie zdradził jakimś nieopatrznym ruchem.

Po kilku następnych minutach w uliczce pojawił się powóz, z którego wysiadł młody człowiek w długiej szacie i kapturze na głowie. Przystanął przed karetą i niczym nie zdradzając się wiedzą o ukrytych tu ludziach, czekał na przybycie zabójcy.

Arkan odczekał jeszcze chwilę po czym wyszedł z cienia. Raczej wyczuł niż usłyszał zduszone jęki zdziwienia ukrywających się ludzi. Nie miał się czego obawiać. Jego oczy wychwytywały skrywających się ludzi jakby był środek dnia gdy tymczasem oni musieli polegać raczej na wyczuciu i przewadze liczebnej. Tracili jednak efekt zaskoczenia i pewnie teraz właśnie zastanawiali się czy przybył dość wcześnie by ich zauważyć.

– Gdzie jest Hadrian ?

– Nie mógł przybyć... – tamten wzdrygnął się zaskoczony. Prosił abym ja odebrał przesyłkę.

– I zapłacił ?

– Tak, oczywiście – odparł tamten pośpiesznie – ... To też... – zawahał się chwilę – Najpierw muszę jednak zobaczyć ten przedmiot.

Arkan postanowił ułatwić mu zadanie. Ten człowiek najwyraźniej bardzo się denerwował i mógł popełnić jakiś błąd, który kosztowałby go życie gdy tymczasem potrzebny był żywy. Przynajmniej na razie. Podał mu urnę owiniętą w czarną tkaninę. Tamten drżącymi rękami odwijał materiał cofając się równocześnie w stronę powozu.

– Brać go !!! – zakrzyknął gdy tylko upewnił się, że ma właściwy przedmiot.

W tym samym momencie trzy niewielki kulki, trzymane dotychczas przez Arkana poleciały na ziemię a z ich wnętrza zaczął wydobywać się gęsty dym, który w ciągu zaledwie kilku sekund spowił całą uliczkę. Zaskoczeni napastnicy przystanęli na chwilę nie bardzo wiedząc co się dzieje gdy nagle jeden z nich padł na bruk z poderżniętym gardłem. Chwilę później odziana w czerń postać z błyszczącymi niesamowitą czerwienią oczami rzuciła się na pozostałych czterech napastników. Z półobrotu cięła mieczem jednego z nich, zasłoniła się przed niepewnym cięciem drugiego i szybkim pchnięciem powaliła następnego. Zanim pozostali doszli do siebie postać zniknęła w szarych oparach. Trzech pozostałych przy życiu napastników niepewnie zbliżyło się do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą widzieli wroga. Poganiani okrzykami przez wsiadającego do powozu osobnika powoli zanurzyli się w kłębowisko dymu. Ze środka dało się słyszeć trzy krótkie okrzyki i nastała cisza. Po chwili wynurzyła się stamtąd odziana na czarno postać. Zanim powóz ruszył Arkan dopadł woźnicę i powalił go na ziemię skręcając mu kark. Powoli, dozując grozę, otworzył drzwiczki i kazał wysiąść trzęsącemu się ze strachu młodemu człowiekowi.

– Wiesz co cię czeka – chrapliwie wyszeptał mu do ucha – Tylko od ciebie zależy jak bardzo będzie bolało.

– Nic ci nie powiem... On mnie zabije – zajęczał tamten szczękając zębami.

– Ja też mogę ci coś zrobić... Chociaż może lepiej porozmawiaj z moim przyjacielem...Nazywa się Draho...

W powietrzu obok nich pojawił się czerwony zarys sylwetki demona. Był mniej więcej wzrostu człowieka, z wielkimi czerwonymi oczami i zarysem potężnej szczęki z wszechobecnymi zębami. Z nozdrzy wydobywał mu się czerwony, wijący dym. Szeroki, muskularny tors i równie atletyczne ramiona zwieńczone dodatkowo długimi pazurami dopełniały obrazu. Nie posiadając ciała od pasa w dół unosił się w powietrzu jakieś dwa metry nad ziemią.

– Mów człowieczku – zacharczał potwór.

– Ddobbbrze... – jeniec trząsł się jak galareta – Pppowiem ...powiem wszystko. To nie ja... On mi kkazał... – jąkając się zaczął mówić.

– Po kolei – przejął ciężar prowadzenia rozmowy Arkan – Kto mnie wynajął ?

– Kanarius, drugi kapłan Memetha ... On ... on – najwyraźniej nie mógł zebrać myśli będąc w tak bliskim kontakcie z demonem.

– Draho ... – westchnął Arkan a demon domyślnie rozpłynął się w powietrzu – Może w każdej chwili powrócić – ostrzegł swojego jeńca a czerwony błysk w jego oczach nie pozostawiał zbyt wiele miejsca na domysły – Mów !

– Kanarius... chciał sprzedać urnę... i pozbyć się najwyższego kapłana. A cała wina spadłoby na zabójcę – nieobecność demona najwidoczniej dobrze działała na możliwości formułowania przez niego słów.

– To dlatego w pałacu nie było strażników ?

– Tak, to Kanarius odpowiada za bezpieczeństwo. Sprawił, że nikt dziś nie miał służby wewnątrz ...

– Nie obawiał się śledztwa po wszystkim ?

– Wtedy byłby już najwyższym kapłanem... I sam nadzorowałby śledztwo...

– Rozumiem... Tylko dlaczego chciał żebym ukradł urnę ?

– Ma długi ... Za pieniądze ze sprzedaży urny spłaciłby wszystkich wierzycieli nie naruszając zasobów świątyni...

– Sprytne... Powiedz mi jeszcze jak mogę znaleźć Kanariusa.

– Ma komnatę w pałacu. Na drugim poziomie... tuż przy schodach... Proszę... – zająknął się – Powiedziałem ci wszystko. Nie zabi...arkhh – nie zdążył dokończyć prośby gdyż sztylet przebił mu serce.

– Co teraz ? – spytał demon ujawniając się.

– Teraz...? – zaśmiał się nieprzyjemnie człowiek – Teraz przyjacielu zapewnię ci tyle krwi, że będziesz mógł się w niej kąpać.

Zanim wstało słońce raz jeszcze znalazł się w pałacu zabijając po drodze wszystkich strażników. Nie śpiesząc się wszedł na drugie piętro i przekroczył próg komnaty Kanariusa. Kapłan siedział przy stoliku obrócony tyłem do drzwi i pisał coś na kartce leżącej przed nim. Komnatę rozświetlała niewielka lampka stojąca przed nim i rzucająca cienie na cały pokój.

– Witaj Kanariusie – odezwał się Arkan.

Kapłan z przestrachem obejrzał się za siebie próbując dojrzeć coś w półmroku.

– To ty ...

– Obawiam się że tak.

– Kiedy tylko cię zobaczyłem wiedziałem, że będą kłopoty.

– Więc trzeba było się wycofać.

– Było już za późno. Ktoś mógłby odkryć moje plany. Sądziłem jednak, że sobie poradzę. Najwyraźniej cię nie doceniłem – powiedział przesuwając się ostrożnie w stronę okna.

– Jeśli chcesz wezwać pomocy to nie trudź się. Jesteśmy jedynymi żywymi ludźmi w pałacu – ostrzegł Arkan obserwując jak twarz jego ofiary kurczy się ze strachu.

– Posłuchaj... To nie było nic osobistego. Po prostu kwestia interesów. Może się jakoś...

– Nie – przerwał mu zabójca – To kwestia zasad.

 

Godzinę po świcie młody akolita wracający po nocy pełnej cielesnych uciech do świątyni odnalazł jedenaście rozszarpanych ciał należących do kapłanów i akolitów. Na drugim piętrze w sypialni drugiego kapłana, w czerwonym od krwi łożu leżało zmasakrowane ciało. Z jego rozprutego brzucha wystawała amfora zdobiona postaciami boga Memetha.

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 67 >