Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Łukasz Dylewski Literatura
<<<strona 32>>>

 

Wojownik z północy

 

 

I

 

Elianor już od pięciu dni był w drodze. Pomimo tego, że trzymał się gościńca, nie napotkał nikogo. Znajdował się na uczęszczanym szlaku, toteż te pustki zastanawiały go i ostrzegały równocześnie. Naturalną więc koleją rzeczy było to, że zaskoczył go zapach dymu i rożna na tym, bądź co bądź, odludziu. Na swojej drodze nie spodziewał się już napotkać kogokolwiek. Pomyślał, że nie zaszkodzi mu pogawędka, której zresztą dość mu brakowało, elf lubił rozmawiać, ale nie zwykł ryzykować. Postanowił, że będzie ostrożny. W postanowieniu tym przeszkadzał mu tylko grające marsza kiszki. Słyszał chrapanie konia.

Księżyc był w nowiu, a całą okolicę spowijał szczelny całun ciemności, rozświetlony tylko w promieniu kilku metrów światłem płomieni ogniska.

– Zając albo sniffer – powiedział do siebie szeptem elf, przypominając sobie głód, czując zapach przypiekanego mięsa i oblizując wyschnięte wargi.

Przy ognisku siedział jeden człowiek. Elianor, gdy go tylko zobaczył, wiedział, że osobnik ów może mieć w zwyczaju najpierw bić, a potem dopiero pytać. Mężczyzna siedział na wielkim otoczaku. Miał długie włosy, spięte w koński ogon, pikowaną, skórzaną kurtkę, wysokie buty z wieloma klamerkami na całej długości – ewidentnie elfiej roboty. Miał też miecz, oparty o głaz, by szybko mógł wyjąć go z pochwy w razie niebezpieczeństwa. Elianor był bardzo zaskoczony, gdy...

– Możesz już wyjść – usłyszał głos. Metaliczny, złowrogi, nakazujący. – Możesz wyjść, nic ci nie zrobię. Tylko proszę, nie sięgaj po żadne żelazo.

– Czy aby na pewno jestem... bezpieczny? – spytał drżącym ze strachu głosem. Jak on mógł go usłyszeć, jak mógł usłyszeć skradającego się w ciemnościach elfa? – Nie jestem uzbrojony.

– Nie obawiaj się niczego – mężczyzna odwrócił się w jego stronę, jego twarz była naznaczona kilkudniowym zarostem i blizną. Blizną, której nie powstydziłby się nawet najdumniejszy i zaznajomiony z wieloma bitwami wojak. Szrama miała kilka cali długości. Zaczynała się nad prawym łukiem brwiowym w okolicy skroni , przecinała policzek, a kończyła się na podbródku. Cięcie było głębokie, zadane najpewniej terrencką szablą lub sierpem... Ale nie to było najstraszniejsze w tej twarzy. Elianor zobaczył oczy nieznajomego. Białka i tęczówki były czarne jak smoła. Oczy błyszczały dziwnie. – Podejdź tu, bliżej do ognia, pieczystego jest dosyć dla nas obu.

Elianor wyszedł zza jednego z drzew i powolnym acz pewnym krokiem podszedł do ogniska. Nie mógł pozwolić sobie na okazanie strachu. Bacznie przypatrywał się rękom nieznajomego, przeczuwał, że są bardzo szybkie. Wiedział też, że nie miałby najmniejszych szans, aby wygrać z nieznajomym w pojedynku na miecze. Łuku przy sobie nie miał już dawno.

– Siadaj. Tam leży jakiś pieniek. Jak cię zwą, elfie?

– Elianor ap Sventhly.

– Długo jesteś na szlaku? – spytał.

– Myślę, że wypadałoby, abyś ty się teraz przedstawił – elf postanowił sprawiać wrażenie pewnego siebie. Nie wychodziło mu to.

– Ach, zapomniałem. Przepraszam. Jestem Iveret z Mindelaru – Iveret uśmiechnął się i podał w przyjaznym geście dłoń Elianorowi. – Miło mi cię poznać, elfie.

– Odwzajemnione Iveret, odwzajemnione. Tylko proszę, nie mów do mnie elfie, ja mam imię. Wydaje mi się, że całkiem ładne.

– Przepraszam po raz kolejny, mam nadzieję, że trzeci raz przepraszać nie będę już musiał. Powiedz mi jedno, Elianor. Kiedy cię obrabowali?

Elf drgnął zauważalnie. Skąd on wie? – pytał się w myślach.       

– Skąd o tym wiesz? – Syknął, wstając i przewracając pieniek, na którym siedział. Elf miał wszelkie powody, aby podejrzewać przed chwilą poznanego człowieka o konszachty z bandą, która go napadła. Pot mokrymi kroplami wypełzł mu na czoło. Elianor wytarł go szybko, nie chcąc dać po sobie poznać, że się boi.

– Usiądź, jestem tylko uważnym obserwatorem i bacznym słuchaczem. Po pierwsze, nie masz żadnego żelaza przy sobie, co wydaje mi się dość dziwne, zważywszy na miejsce, w którym się znajdujemy. Po drugie nie masz łuku i kołczanu, z którymi, jak mi wiadomo, żaden elf się nie rozstaje. Następna zastanawiająca rzecz to to, że twoje kiszki bardzo głośno domagają się jedzenia. Głodny elf na szlaku, gdzie pełno lasów, jest zjawiskiem dziwnym i rzadkim. Jednakże głodny elf bez łuku i kołczanu dziwnym zjawiskiem być przestaje. – Iveret uśmiechnął się do Elianora, który zdążył już usiąść. – No więc, kiedy i gdzie cię obrobili? Mów śmiało.

– Może najlepiej będzie, jak zacznę od początku.

– Też mi się tak wydaje – odpowiedział Iveret

– Z Kessen wyjechałem siedem dni temu. Wiozłem rozkazy od tamtejszego barona, De Voila, dla kasztelana w Tillingen. Oczywistym jest, że rozkazów wyjawić ci nie mogę. – Iveret kiwnął lekko głową na znak, że rozumie. – Rozkazy najważniejsze mam w głowie, oni ukradli mi tylko mało ważne świstki papieru. Jechałem bez problemów już dwa dni, a podróż na tym szlaku jest uciążliwa, nigdzie nie mogłem wymienić konia, nie mogłem więc prowadzić forsownej jazdy. Wczoraj zatrzymałem się na nocleg. Teraz wiem, że powinienem być ostrożniejszy. Mądry elf po szkodzie. Zaszli mnie szybko, znienacka. Wyskoczyli spomiędzy drzew, zdołałem zauważyć tylko, że było ich trzech, mieli zamaskowane twarze. I coś bardzo śmierdziało. A potem dostałem czymś ciężkim w głowę. Myślę, że zawdzięczam życie tym maskom na twarzach, nie obawiali się, że ich rozpoznam, nie musieli zabijać. Wrzucili mnie do jakiegoś rowu. Zabrali konia, miecz, kołczan i łuk... – Elianor zasępił się. – Iveret, ja muszę ten łuk, odzyskać z twoją pomocą lub bez. Ten łuk to najcenniejsza rzecz, jaką mam. Nie raz już uratował mi życie. A muszę ci uczynić wiadomym, że nie jest to zwykły łuk.

– Domyślam się – rzekł Iveret, obgryzając udko zająca.

– Takich łuków – ciągnął Elianor – nie spotyka się na byle straganie. Muszę go odzyskać. A poza tym rozkazy, które wiozę, są naprawdę bardzo ważne. Gdy odzyskam konia, to razem pojedziemy do Tillingen. Tamtejszy kasztelan jest roztropny i hojny. Wynagrodzi cię za okazaną mi łaskę. Na pewno... – Na twarzy elfa wykwitł zagadkowy uśmieszek. – Na pewno będzie miał dobry nastrój po tym, co mu powiem.

Iveret utkwił wzrok w ognisku. Zastanawiał się, trapiło go to, jak elf dał się tak łatwo podejść łotrzykom.

– Dobrze, Elianorze. Ale pod jednym warunkiem.

– Mów.

– Dasz mi wypróbować ten łuk, o którym tak mało mówisz. Wtedy pomogę ci.

– Zgoda, przystanę na twój warunek. Ruszamy teraz czy rano?

– Rano, teraz muszę się wyspać. Zresztą ty też nie wyglądasz najlepiej. Kładź się. Wstajemy o wschodzie.

Elianor miał problemy z zaśnięciem. Jego nowy przyjaciel wzbudzał w nim jeszcze strach. Trwogę budziły w elfie czarne, błyszczące oczy Ivereta. Elianor widział już ludzi z takimi oczami. Ale miał nadzieję, że Iveret nie jest tym, na kogo wygląda. Elf modlił się, aby powiedzenie „nie sądź ludzi po pozorach” sprawdziło się teraz, a przede wszystkim sprawdziło się jutro podczas walki ze złodziejami. Usnął po jakimś czasie, nękany niepokojem i wątpliwościami.

 

***

 

– To chyba właśnie on tak śmierdział – Iveret skinął głową na wielkiego, włochatego półogra. Brodaty, wielki stwór siedział przy ognisku, pilnując koni, nieopodal zagajnika, w którym się ukryli. Trzech innych oprychów grało w dziwną grę, której zasad ani Iveret, ani Elianor poznawać nie chcieli.

Na ślad bandy naprowadził ich dym, unoszący się z dogasającego ogniska, okrzyki grających i głośne przekleństwa wielkoluda w chrapliwym języku ogrów z Gór Mecht, który najwidoczniej przegrał właśnie w „dziwną grę”.

– To olbrzym, nawet, jak na półogra. Ma chyba z dziesięć stóp wzrostu – Iveret uśmiechnął się lekko pod nosem. – Elianorze, to banda zwykłych oprychów, jakich wiele na gościńcach. Naprawdę musiałeś być BARDZO nieostrożny. Dam sobie z nimi radę.

– Dam? Pójdziesz tam sam... Sam przeciwko czterem!? Sam przeciwko temu... czemuś?

– Przecież już wiesz, kim jestem. Nazbyt wyraźnie wpatrywałeś się w moje jakże charakterystyczne oczy. Wiesz, że kiedy wpadam w bitewny szał, w berserk, to mógłbym zrobić krzywdę nawet tobie. Nie możemy ryzykować. Czterech to sporo, muszę ulec instynktowi, inaczej nie dam sobie rady. Ten miecz – Iveret złapał za ozdobny jelec – zabija szybko i bezboleśnie. Zawsze szybko, ale nie zawsze bezboleśnie. Dokładnie tak, jak ja. Zostaniesz tutaj. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałeś w walce Elstregów z Północy.

O tak! Widziałem – pomyślał Elianor. Osnuty legendami, sławny elstredzki berserk. Szał bitewny. Nikt ani nic nie jest w stanie zatrzymać wojownika z północy, kiedy wpadnie w dziki, morderczy taniec.

– Idź więc. Niech Rosmerta nie dosięgnie cię swoimi lodowatymi dłońmi.

– Nie obawiaj się. Rosmerta, twoja bogini śmierci nie wlazła jeszcze na mój trop. – Iveret uśmiechnął się.

Elstreg postanowił zabić najpierw półogra. Aby zajść go od tyłu, musiał przejść kawałek lasu. Jakieś dwadzieścia kroków w prawo a potem prosto na plecy brodatego potwora. Skradał się powoli, był ostrożny, jak zawsze. Nigdy nie ryzykował bez potrzeby. Życie to nałóg z którym trudno było mu zerwać. Dotarł do miejsca, z którego miał czystą pozycję do ataku.

Miecz wyjmował powoli, pewnie uchwyciwszy rękojeść. Wiedział, że półogr nie będzie miał najmniejszej szansy na przeżycie po uderzeniu tym ostrzem. Po dobrym i celnym uderzeniu. Iveret wyskoczył z krzaków. W kilku krokach dopadł siedzącego na trawie, niczego nie spodziewającego się półogra. Śmierć nadeszła szybko. W postaci srebrnego błysku klingi, a potem karminowej kotary opadającej na oczy szeroko otwarte z bólu. Półogr zawył przeraźliwie, krew zalewała mu twarz i wielką klatkę piersiową. Z krwią upływało z niego życie. Iveret już czuł, jak adrenalina wypełnia mu mózg. Nic już nie słyszał. Wiedział tylko, że przyszedł czas zabijania. Trzech pozostałych zbirów już nadbiegało. Zaczęli się rozdzielać, aby okrążyć wojownika. Iveret nie był głupi. Ruszył biegiem naprzód, w kierunku nadbiegających przeciwników.

Elianor, który obserwował całe zajście z zagajnika, wiedział, że przestępcy spostrzegli już charakterystyczne, czarne oczy berserkera.

– Na wielkiego Taranisa – jęknął znajdujący się najbliżej Ivereta człowiek. – Przecież to Elstreg. Więcej już nie powiedział. Wojownik ciął szybko i bardzo dokładnie. Z rozpłatanej tętnicy szyjnej wyznawcy Taranisa siknęła krew.

Elianor widział już, jak walczą wojownicy z północnych, dzikich krajów, ale ten człowiek zabijał w sposób okrutny. Okrutny, bo taki oszczędny i wyrachowany. Klinga nie robiła zbędnych ruchów. Zdawała się być częścią ciała wojownika, przedłużeniem jego ręki. Zdawało się, że to właśnie ostrze zabija, a nie człowiek. Elianor zaczął już podejrzewać, że miecz ma swój rozum i serce, które dokładnie wiedzą, do czego zostały stworzone. A zostały stworzone do zadawania śmierci.

Zostało już tylko dwóch. Zbliżali się powoli, świadomi lub nie tego, co ich zaraz spotka. Niższy, długowłosy, z twarzą pokrytą w całości bliznami po ospie, wydawał polecenia.

– Jansen, zajdź go z lewej, ja pójdę po prawej, zaatakujemy jednocześnie. Uważaj! – Iveret wpadł pomiędzy nich. Bez ostrzeżenia. Adrenalina uderzała do głowy, zmęczenie zdawało się go nie ogarniać, nie słyszał rozmów wrogów. Nie czuł, jak szabla tego niższego rozcina skórę i mięśnie na jego lewej ręce. Iveret wiedział tylko, że musi prędko obrócić się, zastawić i wykonać błyskawiczne cięcie z lewej, z dołu, pod odsłonięte krocze ospowatego. Trafił. Ospowaty zawył, wypuścił szablę i złapał się za krocze. Krew bluznęła spomiędzy palców. Iveret zrobił krok do przodu, obrócił się na pięcie. Jedyne, co zobaczył, to to, że niższy uciekał przez polanę w kierunku lasu. Iveret już miał go gonić, kiedy ktoś chwycił go za ramię. Wojownik odwrócił się gotowy do zadania ciosu. W ostatniej chwili powstrzymał się.

– Zabij go! Szybko – powiedział rozgorączkowany Elianor.

Iveret zerknął z ukosa na Elianora. Bardzo mu zależy na śmierci tego oprycha.

– Właśnie miałem to zrobić. Nie denerwuj się tak. Popatrz, on ucieka. Już sto kroków. Przynieś mi łuk i kołczan. Leżą koło paleniska. Szybko.

Elianor za kilka sekund podawał łuk Iveretowi.

– Daj strzałę. Najlepszą na dwieście pięćdziesiąt kroków.

Iveret płynnie i szybko naciągnął cięciwę. Wstrzymał oddech. Syk powietrza przecinanego przez spuszczaną cięciwę, był jedynym świadectwem tego, że strzała pomknęła ku celowi. Rozległ się głuchy dźwięk. Człowiek, zanim upadł na ziemię, przeleciał kilka stóp w powietrzu, poderwany siłą uderzenia pędzącej strzały. Grot trafił dokładnie tam, gdzie trafić miał. Pomiędzy lewą łopatkę a kręgosłup. Z pleców wystawały tylko lotki. Elianor stał oniemiały i z zaciekawieniem wpatrywał się w tego tajemniczego, pełnego tajemniczości wojownika z północy.

– Naprawdę niesamowity łuk. – Iveret z podziwem spojrzał na broń, która z łatwością niosła strzały na dwieście pięćdziesiąt kroków.

– Niesamowity strzelec. Gdyby ktoś mi powiedział, że wojownicy z północy potrafią trafić biegnącego człowieka w serce z ponad dwustu kroków, wyśmiał bym go. Nikt mi nie uwierzy.

– Nikomu nie będziesz o tym opowiadał. – Iveret spojrzał na Elianora swoimi czarnymi oczami. Żyły na skroniach Ivereta ciągle jeszcze pulsowały od podwyższonego ciśnienia. – Rozumiesz?

– Tak, rozumiem. Myślę, że nikomu nie przyda się taka wiedza. Nie obawiaj się. Czy możesz oddać mi łuk?

– Oczywiście. – Iveret podał łuk elfowi w taki sposób, w jaki przekazuje się komuś dwustuletnią porcelanę. – Niesamowita broń. Opowiedz mi o niej.

– Iverecie, śpieszy mi się bardzo do Tillingen. Opowiem ci na miejscu. Znam świetną gospodę w kasztelu. Bierzmy konie i moje juki.

– Czy to już wszystko? – spytał Iveret, gdy Elianor przyprowadził konia i zapakował swoje juki.

– Tak. Możemy jechać. Aby szybko. Jeszcze dwa dni drogi przed nami.

– A co z tym? – Iveret wskazał na jęczącego mężczyznę, leżącego kilka kroków dalej w kałuży krwi. Źrenice Elianora rozszerzyły się.

– Zabij go, nie może zostać przy życiu.

– Przecież i tak zaraz umrze. Wykrwawia się.

– Zabij go natychmiast. Nie lubię spraw nie wyjaśnionych do końca. Muszę mieć pewność.

– Panie... Panie, nie zabijajcie. O bogowie, jak boli. Panie, ostawcie przy życiu. Błagam... – Ranny jęczał, spomiędzy palców zaciśniętych na kroczu szybko wyciekała krew.

– I tak umrzesz. Śmierć będzie trwała długo. Już zaczynasz blednąć. Chcesz umierać w taki sposób, powoli i boleśnie? – Wojownik mówił wolno, akcentował każde słowo, co sprawiało, że ranny był pewien co do szczerości jego słów. Ranny był przerażony perspektywą takiego umierania.

– Panie, nnie zabijaj... ja... ja wiem... panie... on... – Ospowaty podniósł drżącą dłoń i wskazał palcem na Elianora. – Ppanie... to on...

Szczęknięcie cięciwy, strzała pędząca w powietrzu, lotki wystające z piersi trupa.

– Jedźmy już – powiedział elf, dosiadając swojego gniadosza.

– Elianorze, mam kilka pytań do ciebie.

– Nie teraz. W Tillingen. Jedźmy już.

 

***

 

Skierowali się gościńcem na północny wschód. W kierunku kasztelu Tillingen – najważniejszej twierdzy, strzegącej Północnej Rubieży królestwa Levendaar. To właśnie tam, w czasie oblężeń tamtejszego zamku, załamywały się ofensywy Winimetów z Esk, Chiredanii czy potężnego Grebanonu. Tak, Tillingen było ważne, tamtejszy kasztelan był ważny, więc wieści niesione przez Elianora też musiały być ważne. Iveret rozumiał pośpiech elfa. Nie oszczędzali koni. Na gościńcu nie spotkały ich już nowe przygody, a Iveret nie zadawał pytań elfowi. Myślał tylko i obserwował Elianora. Coś było nie tak.

Drugiego dnia po starciu ze złodziejami Iveret i Elianor stanęli przed bramą kasztelu.

 

 

II

 

Odźwierny miał na imię Ernest. Nie cierpiał swojej pracy. Szczególnie nocne zmiany dawały mu się we znaki. Cóż jednak innego mógł robić w kasztelu Tillingen? Miał sporą gromadkę dzieci, musiał je wykarmić. Imał się każdego zajęcia, jakie było dostępne. Praca odźwiernego była najgorsza ze wszystkich, jakie miał dotychczas. W jego małej komórce przy Bramie Południowej było zawsze zimno, brudno i ciemno. W dodatku zawsze był tu sam.

Ernest długo będzie pamiętał noc, trzecią pełnię po Faldh nen Mairb – Święcie Zmarłych. Wówczas pod jego Bramą zjawiło się dwóch jeźdźców. Obaj okryci byli podróżnymi pelerynami, a twarze ich skrywały cienie kapturów. Pamiętał, że było zimno, bardzo zimno.

– Hej, jest tam ktoś. Proszę otworzyć – wołał ten mniejszy, z łukiem na plecach. – Niosę wiadomość dla kasztelana Ribeldana, to pilne wieści.

– Pilne wieści, pilne wieści – mruczał pod nosem zezłoszczony Ernest. – Pospać człowiekowi nie dadzą, bo pilne wieści, mam w rzyci wasze pilne wieści. Kto tam!? – krzyknął Ernest, wychodząc przez swoje małe drzwiczki po boku bramy. – Po nocy nie wpuszczamy. Proszę odejść.

– Jestem posłańcem, mam ważne informacje dla kasztelana, wpuść mnie człowieku natychmiast, bo...

– Bo co? – zadrwił Ernest. – Jestem tu odźwiernym, regulamin jest. Po nocy nikomu nie można do kasztelu. Wynocha, zakapturzone łobuzy, bo gwardzistów na was poszczuję. – Odwrócił się już i miał zamiar odejść, kiedy jeden z podróżnych zeskoczył z siodła. Ernest spojrzał przez ramię.

– Wpuścisz nas – ciężki, lekko zachrypnięty głos zdradzał dziwny akcent. Sprawiał, że serce Ernesta zaczęło szybciej bić.

– Nie i już! Wynocha. Nie wolno... – Iveret spuścił kaptur. Ernest ujrzał wielką bliznę i czarne oczy. Zawahał się. Wiele opowiadano mu o Ludziach z Północy, o wojownikach, którzy nie znają litości, nie mają zasad, których ulubionym zajęciem jest zadawanie śmierci. – Nnn... Nie mogę, panie.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Iveret zbliżył swą twarz do twarzy Ernesta tak, że odźwierny czuł gorąco bijące od oblicza nieznajomego. – Jest zimna noc, gwardzistom nie będzie chciało ruszyć tyłka tylko dlatego, że usłyszą charczenie człowieka, któremu podrzyna się gardło. Bo, uwierz mi, nie zdążysz krzyknąć. Mamy pilne wieści dla kasztelana. Zresztą pomyśl, wojsko jest kupione przez lokalnych notabli, gdzie im tam do obrony pospólstwa? No więc jak będzie? Wpuścisz nas, czy... – Iveret wyciągnął zza pasa długi sztylet o falistym ostrzu. Spojrzał na Ernesta. Wzrok Ernesta zogniskował się na czubku sztyletu. Odźwierny miał dziwne przeczucie, że sztylet jest ostry jak brzytwa.

– Dddobrze. Macie pilne wieści dla kasztelana, wchodźcie. – Klucz zachrobotał w zamku od Bramy Południowej. Iveret wskoczył na siodło. Przejechał przez bramę pierwszy, za nim wjechał Elianor. Gdyby obejrzeli się za siebie, ujrzeliby Ernesta, którego twarz, biała jak śnieg, obrazowała wszelkie lęki człowieka, któremu groził śmiercią jeden z wojowników Północnych Krajów.

 

***

 

Jechali dobrze oświetloną, wybrukowaną alejką. Stuk podków rozbrzmiewał echem wśród uliczek uśpionego Tillingen. Miasto było bogate, kamienice mieszczan i lokalnej szlachty piętrzyły się wysoko, na trzy, cztery piętra. Pięknie zdobione gzymsy, gryfy i nimfy ze złoconego stiuku, okiennice z czarnego drewna, sprowadzanego daleko z południa. Mieszczanie zarabiali krocie na handlu z krajami takimi, jak Greban czy Chiredania, Ettina, Zenzeran, Kefath. Kupcy handlowali ze wszystkimi i wszystkim, co było pod ręką a jednocześnie dawało się sprzedać, lub kupić, oczywiście. Tillingen broniło Północnej Rubieży Levendaaru, było głównym przejściem granicznym, prowadzącym dalej na północ, i było bezpieczne. Nic dziwnego, że kupcy tutaj budowali swoje bogate domy, blisko klientów i gwardii, która będzie broniła swoich pracodawców.

– Ja pojadę od razu do Ribeldana. Przekażę mu wieści i opowiem o człowieku, który sprawił, że wieści te dotarły na czas. Ty, Iverecie, zatrzymaj się w gospodzie „Pod Smoczym Łbem”. Tam się spotkamy, jak załatwię już swoje sprawy.

– Jak sobie życzysz. Do zobaczenia.

 

***

 

Gospoda „Pod Smoczym Łbem” zawdzięczała nazwę oczywiście smoczemu łbowi, który wisiał nad wejściem do wyszynku. Była to drewniana rzeźba naturalnych rozmiarów, wykonana kunsztownie przez fachowca niewątpliwej klasy. Iveret bywał już tu nieraz i wiedział, że oberża cieszy się sławą i dobrą opinią. Bijatyki zdarzały się rzadko i notowano najwyżej kilka kradzieży kieszonkowych dziennie. Jak zwykle wojownik miał małe wątpliwości, czy zostanie wpuszczony do tak... renomowanego lokalu. Jego wątpliwości okazały się jednak bezpodstawne. Wykidajło – wielki troll – nie obdarzył Elstrega większym zainteresowaniem i wpuścił bez dyskusji. Iveret nigdy nie był pewien, czy będzie akceptowany w takich lokalach, jak ten. Wszystko zależało od sytuacji politycznej regionu i nastrojów społecznych. Na razie nie spotykały go żadne szykany.

Iveret podszedł do szynkwasu, za którym stał oberżysta, obficie pokryty potem.

– Piwo – rzekł Iveret, rzucając miedziaka na ladę.

– Służę – odpowiedział lekko drżącym głosem oberżysta, po czym wypełnił mosiężny kufel jakąś pienistą, bladożółtą cieczą, której Iveret nigdy nie podejrzewałby o to, że jest piwem. Wziął jednak kufel i usiadł przy małym stoliku, w cieniu. Miał cały lokal na oku. Nigdy nie czuł się zbyt pewnie w wielkich skupiskach ludzkich.

Niedobre jak diabli – pomyślał Iveret sącząc swój napój.

Obserwował salę uważnie. Coś było nie tak. Sprawdził, czy miecz lekko wychodzi z jaszczura. Obserwował. Ludzie spoglądali tylko po sobie, nerwy i napięcie unosiło się w powietrzu. Oberżysta wyszedł do kuchni i zamknął za sobą drzwi. W tym momencie prawie wszyscy goście zaczęli opuszczać gospodę, gdzieś zapodział się też wykidajło ze swoim młotem. W lokalu zostały trzy osoby. Jeden wysoki, drugi gruby, trzeci nie golił się już od kilku dni. Siedzieli przy jednym stole. Szeptali do siebie, uśmiechali się i zerkali na Elstrega, zajmującego miejsce w kącie. Iveret widywał już takich. Pewnych siebie, z tymi głupawymi uśmieszkami na gębach. Nie lubił łowców nagród. Wiedział, co się zaraz wydarzy. Jego obawy rozwiały kroki kilku osób, wchodzących po schodach do gospody. Trzech rębajłów wstało od stołu, odsuwając ze skrzypem drewniane krzesła. Drzwi otworzyły się. Do gospody weszło następnych troje ludzi. Jeden miał przewieszony przez plecy łuk.

– Witaj, elfie.

– Mówiłem ci, żebyś nie mówił do mnie elfie. – Elianor dziwnie się uśmiechał. – Iveret, nie wyglądasz na zaskoczonego. Chyba już wiesz, co chcemy zrobić, ja i moi – powiódł dłonią po obecnych – koledzy.

– To jedno jest dla mnie zagadką – rzekł, uśmiechając się, Iveret.

– Mój pracodawca chciałby się z tobą widzieć. Dla mnie i dla niego jest bez różnicy, czy wyrazisz na to zgodę.

– A czy mógłbym wiedzieć, kto jest twoim... pracodawcą?

– W tej chwili jest to bez znaczenia.

– Tak myślałem.

Zbiry zaczęli rozchodzić się po sali. Dwóch na prawo, dwóch na lewo. Elianor i niski, krępy człowiek, zostali na swoich miejscach, stojąc naprzeciwko wejścia.

– Pójdziesz sam, czy mamy cię zmusić? – Spytał Elianor.

Odpowiedź Ivereta była szybka i jednoznaczna. Wojownik posłał kopniakiem mały stolik prosto na Elianora i jego małego kumpla. Wywiązało się zamieszanie. Elstreg doskoczył do dwóch z prawej. Nie byli zbyt dobrymi szermierzami. Elf wybrał kiepskich ludzi, a Iveret czuł zbliżający się szał. Ciął z góry, zamaszyście. Jego miecz odbił się z impetem od parady wysokiego łowcy nagród. Berserkerski miecz płynął w powietrzu, a wraz z nim płynęła krew. Pierwsza należała do grubasa, który nie zasłonił się odpowiednio szybko przed cięciem Elstrega, wymierzonego precyzyjnie na tętnice szyjne. Jako drugi umarł wysoki. Iveret sprawił, że kolacja wysokiego pojawiła się na podłodze. Wojownik już odwracał się na pięcie, aby spotkać się z dwoma następnymi najemnikami. Zbliżali się powoli. Sztychy ich mieczy, zataczały w powietrzu koła, hipnotyzowały.

– Nie ze mną te sztuczki, najemne psy – powiedział, zaciskając zęby, Iveret.

Elianor tylko szczerzył swoje białe, równe zęby.

Iveret skoczył na przód. Zwinnie, jak kot. Łowcy nie mieli najmniejszych szans z niewiarygodnie szybkim Iveretem. Elstreg ciął i parował, a ludzie umierali. Dla wojownika z północy liczyła się tylko krew wrogów, która płynęła po podłodze. Łowcy nie żyli. Umarli prawie w tym samym momencie. Bali się, to ich zgubiło. Byli za wolni, nie zachowali zimnej krwi, myśleli tylko o tym jak przeżyć to starcie. Byli za wolni. W takiej walce wolni umierają. Umierają, bo krew wypływała im z tętnic, bo organy wewnętrzne zostały pocięte na kawałki.

Elianor nadal się uśmiechał, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że sam też zaraz umrze. Elf spojrzał na swojego niskiego kompana.

– Na co czekasz, Meleyet? Czyń, co do ciebie należy.

– Tak, panie – odpowiedział bardzo wysokim głosem najemnik Elianora. Ostatni najemnik. Meleyet zamknął oczy, skupił się, po czym zaczął wykonywać skomplikowane gesty dłońmi i szeptać coś pod nosem.

– Czarodziej? Jasny gwint. – Iveret przebiegł kilka kroków, już był przy czarodzieju, kiedy poczuł szarpnięcie w płucach i zdał sobie sprawę, że przemieszcza się z dużą prędkością w powietrzu. Iveret już wiele razy uderzał plecami w ścianę, ale nie należał do osób lubiących takie zabawy. Meleyet skandował następne zaklęcie. Iveret wiedział, że ten czar zabije go. Dźwignął się z podłogi, poczuł lekkie zawirowanie w głowie. Nie przewrócił się. Gdyby nie pozostająca jeszcze w jego głowie resztka adrenaliny, na pewno straciłby przytomność. Ruszył biegiem w stronę baru. Odbił się, przeleciał nad szynkwasem i wylądował po drugiej stronie. Prawie w tej samej chwili, powietrze nad jego głową rozcięła jasnoniebieska błyskawica.

Tego na pewno bym nie przeżył – pomyślał Iveret.

– Co robić? Jak ukatrupić tego maga?

Iveret wstał i wychylił się całkowicie nad barem. Meleyet skandował kolejne zaklęcie. Elstreg z satysfakcją zauważył, że czarodziej zaciska zęby. Iveret w ostatniej chwili skoczył w bok. Kolejna błyskawica przecięła powietrze, nie robiąc mu krzywdy. Oberżysta jednak na pewno będzie załamany, kiedy spostrzeże, że cały szynkwas jest w opłakanym stanie.

Meleyet sapał, krew płynęła mu z prawej dziurki nosa.

– Co narobiłeś, baranie? – Elf już się nie uśmiechał. – Dałeś się sprowokować.

Iveret wiedział już, że mag wyczerpał zasoby energii. Postanowił nie czekać. Wyszedł zza lady i ostrożnie zaczął zbliżać się do elfa.

– Twoje psy nie sprawiły się zbyt dobrze. Czemu się nie uśmiechasz, elfie?

– Mówiłem, żebyś nie nazywał mnie elfem. – Elianor był zdenerwowany, zaciskał zęby, a ręka drżała mu, kiedy wyjmował swój krótki elficki miecz. – Teraz umrzesz, Elstregu, będziesz kolejnym na mojej liście. Znam was, wojowników z północy, berserkerów, barbarzyńców. Ja i mój pan polujemy na was już od lat. Zainteresowanym mówimy, że jesteście po prostu szpiegami wrogich państw, które tylko czyhają na ich spokojny, ciepły dom. Zdychaj...

Iveret ledwo zdążył sparować cios Elianora. Elf był pioruńsko szybki, a krótki miecz sprawiał, że walczył na krótkim dystansie. Ciosy elfa były precyzyjne i błyskawiczne. Iveret jednak zauważył, że elf nie broni w ogóle nóg. Elstreg postanowił nie poddawać się szałowi, to mogłoby go zabić.

Elf pchnął szybko, na wprost. Nie napotkał oporu, jaki powinno stawić przebijane ciało Iveret. Zachwiał się na chwilę, wypadł z rytmu. Iveret stał lekko z boku, a jego miecz nadchodził od dołu, w kierunku elfiego ostrza. Dłoń Elianora zdrętwiała, kiedy Iveret z całą siła uderzył od dołu w miecz elfa. Elianor wypuścił z rąk broń. Iveret nie przerwał ruchu. Elf ujrzał nad swoją głową srebrną smugę, która szybko podąża w kierunku jego nóg. Poczuł ból i coś ciepłego, spływającego po łydkach. Upadł, poprzecinane mięśnie nie były w stanie utrzymać ciężaru jego ciała. Iveret zrobił krok w tył. Spojrzał najpierw na Elfa, później na Meleyeta.

– Bierz nogi za pas, psi synu, i niech lepiej nigdy nie spotkam cię na mojej drodze, bo umrzesz tak, jak tamci.

Meleyet wybiegł chwiejnym krokiem z gospody, nawet nie oglądając się za siebie. Uznał umowę zawartą z elfem za rozwiązaną, skoro elf leży na podłodze w kałuży krwi.

Iveret schylił się i podniósł łuk elfa.

– Czemu nie skorzystałeś z tego? Czemu nie wystrzeliłeś strzały?

-Strzały są dla ciebie za wolne, Elstregu. Skąd wiedziałeś, że chcemy cię ukatrupić?

– Dobrze grałeś swoją rolę, ale nie ustrzegłeś się błędów. Za bardzo ci zależało na śmierci tych dwóch. A poza tym ktoś, kto został pobity i wrzucony do rowu nie wygląda tak, jakby właśnie wyszedł z komnat zamkowych. Gadaj, z kim współpracujesz.

– Nie wiesz, o co prosisz. Zresztą ta wiedza na nic ci się nie przyda. Umrzesz niedługo.

– JA umrę niedługo? Nie, to TY umrzesz. I to zaraz. Spowalniasz świadomie rytm serca. Krew wolniej wypływa. Wiedz, że na nic to się zda.

– Umrzesz niedługo. Mój pan nienawidzi was, Ludzi z Północy. Nienawidzi całym sercem. A moją śmierć pomści. – Elianor mówił coraz wolniej, oczy zaszły mu mgłą. Zemdlał.

– Czekam na niego z niecierpliwością. Umrze tak, jak ty.

Iveret odłożył łuk. Wsunął miecz do pochwy i wyszedł z oberży. Przed lokalem zebrał się mały tłumek. Elstreg zszedł po schodach. Nikt nie zastąpił mu drogi. Oczy jednych zdradzały strach, innych złość, ale nikt nie powiedział słowa. Iveret postanowił, że odnajdzie tego, który czyha na jego życie i życie jego współplemieńców.

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 32 >