Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Hubert Kolano Literatura
<<<strona 82>>>

 

Sakwa czarodziejki #2

 

 

(Echa Achelonu)

 

Mroźny podmuch, upstrzony mrowiem śnieżnych płatków, ruszył przez izbę, znacząc swą ścieżkę białą smugą, gęstniejącą z każdą chwilą na zadeptanych deskach. Trącił brodę Everyka, szarpnął fartuch karczmarza, zawirował wdzięcznie wokół szamoczącego się w przerażeniu ognia i wypadł trzaskając okiennicami tam, skąd przybył.

– Prosimy do środka, panienko – gospodarz wypuścił z dłoni nogi bezwładnego wciąż elfa i przyskoczył do drzwi. – Gdzież to się w taką zawieję panienka wybrała? Niebezpiecznie tak samej.

Nie odpowiedziała. Mrużąc oczy rozejrzała się po sali, zatrzymując spojrzenie na twarzach obecnych. Gdy napotkała wzrok Bartosza, skrzywiła się lekko, po czym jej oblicze znów przybrało zacięty wyraz.

Karczmarz zaryglował drzwi i popatrzył niepewnie na żonę. Nie miał szczęścia do klientów. Dziewczyna była czarodziejką. Właściwie nic szczególnego na to nie wskazywało. Ubrana była jak każda inna dziewucha w okolicy. Wełniany płaszcz z kapturem, poszarpana suknia, zapewne po rodzicielce, pogniecione trzewiki. Proste włosy, zlepione topniejącym śniegiem, opadały w bezładzie na ramiona. Z oczu jednak biła wyniosłość nie pozostawiająca cienia wątpliwości. A problem z czarodziejami był taki, że ciężko się było z nimi dogadać. Żyli we własnym zamkniętym świecie, zbyt subtelnym, by mogły go pojąć masy, jak twierdzili, czy też jak odcinało się pospólstwo, wymajaczonym przez zgraję nierobów. Nie sposób było dociec o czym myślą i jakie mają zamiary. Nawet gdy wprowadzali je w życie, nikt nie mógł być pewien swego losu i dalszych wydarzeń.

– Czegoś ciepłego? – zaproponował gospodarz.

Czarodziejka posłała mu krótkie spojrzenie.

– Komnatę – rzuciła rozkazującym tonem, odwracając głowę ku krasnoludom. – Myśleliście, że uda wam się uciec?

Gunter podrapał się po czuprynie, splunął w bok i wyszczerzył w uśmiechu zęby.

– Gdzieżbyśmy śmieli. Postanowiliśmy tylko w bardziej przytulnym miejscu zaczekać.

– Dziwni ludzie po lesie się kręcą – dodał Everyk.

– Ludzie? – syknęła dziewczyna. – Bandziorów zgraje, wśród których krasnoludy prym wiodą!

Bartosz wybałuszył oczy.

– Myślicie, że ona mówi o nas? – obejrzał się na towarzyszy.

– Może być – Gunter pokiwał głową. – Mogło jej się nie spodobać jak ją do porządku przyprowadzałeś.

– Przecie delikatnie... – Bartosz chciał coś tłumaczyć, uniósł pałkę i zamarkował cios. Słysząc, jak dziewczyna głośno wciąga powietrze, zrezygnował. Wzruszył tylko ramionami i rozejrzał się w poszukiwaniu kufla, który szczęśliwie stał w pobliżu. Przechylił go do ust, spoglądając znad brzegu. Łyknął raz i drugi.

– No co? Może i w zdenerwowaniu stuknąłem nieco za mocno. Nie moja wina. Po co Guntera napastowała? – wysapał nagle pryskając wokół kroplami piwa.

Z hukiem postawił kufel.

– Zresztą o co awantura? Nic się przecie wielkiego nie stało. Głowa cała, a i spokojniejsza chyba...

– Prawda – znów wtrącił się czarnobrody. – Miała szczęście, że na ciebie trafiła. Everyk, na ten przykład, już taki delikatny nie jest.

Rudy krasnolud uśmiechnął się ukontentowany.

– Jak trzeba potrafię i delikatnie... – mruknął pod wąsem.

Gunter szturchnął Bartosza w łokieć.

– Słyszałeś?

– Palnę cię zaraz jak nic, tak że się nie pozbierasz!

Umilkł, gdy czarodziejka odgarnęła z czoła pęk włosów i założyła go za ucho. Na skroni widniał podłużny, czerwonosiny ślad.

– Moje dziecko! – gospodyni załamała ręce. – Choć tu do mnie, usiądź. Okład jaki zrobić trzeba.

– Nie jestem dzieckiem. I prosiłam o komnatę.

Karczmarz dał znak żonie, która pokręciła tylko głową i poczęła wspinać się po schodach na piętro, gdzie znajdowały się pokoje dla gości.

– Zaraz przygotujemy. Może tymczasem zechce panienka spocząć – wskazał ławę przy kominku – i ogrzać się nieco.

Czarodziejka bez słowa postąpiła do ognia.

– Ejże, gospodarzu, tam my się ogrzewamy – zaprotestował Gunter.

Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Zmrużyła oczy.

– Nie potrzebne mi twoje miejsce, krasnoludzie! Nie zamierzam przebywać w waszym towarzystwie dłużej niż to będzie niezbędne. Nie zwykłam też jadać w obecności bandytów plądrujących obozowiska i napadających na samotnie podróżujące niewiasty, drapieżnych niczym zwierzęta i chciwych ponad wszelką miarę.

– Wielcem rad wasza łaskawość – odparł Gunter wznosząc oczy ku powale.

– Czy mam zatem podać posiłek? – karczmarz wszedł między nich. Na twarzy błąkał mu się niewyraźny, blednący z każdą chwilą, uśmiech.

– Drwisz ze mnie krasnoludzie? – słowa przeciskały się jedno za drugim przez zaciśnięte zęby.

– Skądże taka myśl? Gospodarzu, w moim kuflu widać dno.

– Miarkuj z kim masz do czynienia!

– Ależ nie przystoi tak się sprzeczać. Może antałek najlepszego wina...

– Bartosz, twoja kuracja nie poskutkowała – mruknął Everyk.

– Powtórzyć?

– Panowie, spokojnie – bez większych nadziei jęknął karczmarz.

– Nie trudź się, tu już nic nie pomoże – skrzywił się Gunter.

– Zapłacicie za swoją bezczelność krasnoludy! Poznacie czym jest gniew czarodziejki!

Wyprostowała się, rozpostarła ramiona. Wargi zaczęły poruszać się bezgłośnie, recytując straszliwe zaklęcie.

Gospodarz w kilka chwil pogodził się z własnym losem, skulony usunął się na bok, by przynajmniej skórę ocalić, skoro karczmie i tak pisane było zniszczenie.

Gunter rozglądał się za beczułką, z której mógłby utoczyć nieco trunku, Everyk niecierpliwie szarpał swą brodę, Bartosz spoglądał to na pałkę, to na dziewczynę, niepewny co czynić.

Usta czarodziejki znieruchomiały. Poruszyły się dłonie. Zrazu wolno, potem coraz szybciej kreśliły w powietrzu tajemne znaki. Cisza zapadła mroczna i przejmującą, powietrze zgęstniało, gdy czarodziejka głębokim głosem wymawiała formułę. Ogień w kominku zamigotał, zahuczał groźnie i zgasł. Z paleniska uniosła się smużka pachnącego ostro dymu.

– Ten... tak... to było tylko ostrzeżenie... no... następnym razem nie zawaham się użyć całej swej potęgi.

Karczmarz odetchnął ciężko. Był szczęściarzem. Nie pytając o nic, chwycił krzesiwo i na nowo rozpalił ogień.

– To co z tym piwem? – przypomniał o sobie Gunter.

– Już nalewam. Ale może zechcecie panowie wpierw usiąść? Zamieszanie się robi, kiedy tak wszyscy krążą wokół.

Everyk kiwnął głową.

– Jak najbardziej, jeśli panienka nie reflektuje na to samo miejsce.

– Już mówiłam, nie będę się powtarzać – odparła czarodziejka, tym razem łagodniejszym tonem. – Poza tym mam sprawę do załatwienia – dodała zwracając się ku elfowi, którego postękiwania dawały znać, że wraca do przytomności.

Elf uniósł się na łokciu i ostrożnie obmacał głowę. Syknął z bólu. Leżał przez chwilę bez ruchu.

Dziewczyna zbliżyła się. Gdy ją dostrzegł, zerwał się natychmiast i wycofał w kąt.

– A, widzę, że poznajesz.

Gunter klepnął Bartosza w ramię.

– Patrz. Wszystko z nim w porządku, nie tylko żyje ale i ucieka od tej pannicy. Żebyś mi więcej nie mówił, że budzić nie umiem.

– Może i umiesz. Ode mnie trzymaj się jednak na wszelki wypadek z dala.

– Wcale nie zamierzam się zbliżać. Nigdy nie wiadomo co ci do głowy strzeli.

– Uciszcie się! – zgromił towarzyszy Everyk. – Tamta znów zaczyna.

Adeptka magii napierała na przerażonego elfa.

– Gdzie ona jest?

Zaatakowany, oszołomiony jeszcze, rozglądał się rozpaczliwie w poszukiwaniu drogi ucieczki.

–  Mów, bo wycisnę to z ciebie tak czy inaczej.

Elf przywarł do ściany.

– Gadaj albo poznasz mój gniew! Potrafię być okrutna.

– Tak elfie, powiedz jej wszystko, bo znów zgasi ogień – zawołał Gunter.

Krasnoludy zarechotały.

– Nie wtrącajcie się! Jak tylko skończę z tym złodziejem, wrócę i do was. Gadaj! – chwyciła elfa za kaftan.

– Może jednak jeszcze raz? – ni to do siebie, ni do kompanów mruknął Bartosz. – Nie za mocno, wiadomo, ale choć odrobinkę. Tak, żeby tylko ochłonęła.

– Siedź spokojnie, bo ciebie zaraz w śnieg wrzucę, żebyś ochłonął – odparł Everyk. – Dość już narozrabialiście.

– Grzeczniś jeden, psia jego mać! Jeszcze kufel, albo dwa i będzie cię trzeba trzymać, żebyś nie pobił, jak kto spojrzy. Już ci się ślepia świecą.

Everyk zmarszczył brwi.

– Ja ci Gunter dziś krzywdę jaką zrobię, zobaczysz.

– Najpierw będziesz musiał z moim toporem sprawę załatwić.

– Myślisz, że nie załatwię? Jeszcze jak! Najlepszy kowal nie zdoła z tego co zostanie, podkowy choćby wyklepać.

– Chcesz spróbować?

– Stawaj! – Everyk chwycił młot. – Gadaniem do niczego jak widać nie dojdziemy.

Karczmarz wybiegł zza kontuaru.

– Panowie, litości! Nie tutaj.

Gunter i Everyk stali naprzeciw siebie z groźnymi minami w bojowych pozycjach, dzierżąc w dłoniach broń. Mierzyli się wzrokiem dłuższą chwilę.

– I co? – zapytał w końcu czarnobrody.

– A co ma być?

– Miało być przystojnie.

– Ano miało.

– To co będzie?

– A co byś chciał?

– Przyłożę ci zaraz!

– Miało być przystojnie.

– To siadaj.

– Ty pierwszy.

– Nie bój się, ja od tyłu nie atakuję.

– Siadajcie obaj! Bo zaraz was będę kurował! – Bartosz uderzył pałką w stół.

Posłuchali. Spoglądając na siebie nieufnie, zajęli miejsca.

Karczmarz począł napełniać kufle złocistym płynem.

– Po co awantury wszczynać? Naleję panom jeszcze piwa, to rozmowa się będzie gładziej toczyła.

– Jaka awantura? Nie możesz przekonać – udowodnij, jak mawiał mędrzec Trombi – zacytował Everyk.

– Toś sobie nauczyciela wybrał – zaśmiał się Gunter.

– Tobie co się znów nie podoba?

– To, że jak mędrzec Trobmi zaczął udowadniać, że krasnolud potrafi wypić beczkę spirytusu i przebiec między Zielonymi Ostrogami, to przekonał wszystkich, iż nie ma ani krztyny racji.

– Potknął się na kamieniu.

– Myślisz o tym głazie, większym od niego? Toż on nawet nie na drodze leżał. Jak się Trombiemu udało weń trafić, inni mędrcy do dziś usiłują odgadnąć.

– Dość mam tego stękania! W jakiej jaskini? Gadaj wszystko! – czarodziejka nie zwracała uwagi na krasnoludzkie kłótnie i kontynuowała swoje dochodzenie.

Elf tłumaczył coś bełkotliwie

Krasnoludy zamilkły.

– Może odbijemy ostrouchego? – zaproponował Gunter.

– Żal ci elfa?

– Siedź cicho Everyk. Widzisz przecie, że on sobie sam nie poradzi. Otumaniony jakiś. Może urok rzuciła? Godzi się pomóc.

– Ma rację – przytaknął Bartosz. – Coż, że elf. Nie był zarozumiały, a ona...

Everyk odstawił kufel.

– Mało macie własnych spraw? Nie wiecie nawet o co idzie. Niech się rachują między sobą.

– Czekajcie – Gunter wstał.

– Dokąd leziesz?

Krasnolud podszedł do czarodziejki. Chrząknął. Gdy nie zareagowała, dotknął jej łokcia. Odwróciła się gwałtownie.

– Przysłuchujemy się z towarzyszami tej interesującej konwersacji, ale za nic dojść nie możemy o co w niej chodzi. Może zechcielibyście...

– Jak śmiesz krasnoludzie wtrącać się do spraw, których istoty i tak nie jesteś w stanie objąć swym przyziemnym rozumem?

– Bartosz, będę potrzebował pomocy.

– Idę.

– Nie zapomnij o pałce.

Twarz dziewczyny stężała.

– Grozicie mi?

Nie doczekała się odpowiedzi. Przed nią pojawił się Bartosz. Z zainteresowaniom przyglądał się dowodowi poprzedniego spotkania czarodziejki z jego pałką. Elf skorzystał z zamieszania. Ponaglony przez Guntera, wymknął się z kąta i dołączył do mamroczącego pod nosem Everyka.

– Teraz spokój – Bartosz uśmiechnął się do dziewczyny.

– Bronicie złodzieja!

– Nic w tym złego jeśli taki z niego złodziej, jak z nas bandziory.

– Ukradł moją sakwę.

Everyk zmarszczył brwi.

– Mówiłem, żeby się nie wtrącać.

– Wino dla elfa, dla nas jak zwykle, tylko żwawo – zawołał Gunter. – Ty tłumacz. Tak byśmy objęli to naszymi rozumami – zwrócił się do elfa, który oparł się o ścianę.

– To był pomysł podczaszego na służbie u księcia Null – zaczął drżącym głosem. – Bawiłem na zamku kilka tygodni temu.

Okrył kolana opończą.

– Wesoło było.

*

 

Opróżniony sumiennie antałek, stoczył się z dębowego stołu i dźwięcznie roztrzaskał na drobniutkie cząsteczki.

– Heeeeeeeiiiii!!! – zakrzyknął do wtóru sprawca artystycznego akcentu.

– Nie wrzeszcz tak, bo jeszcze kto usłyszy – z dezaprobatą mruknął osobnik zajmujący miejsce naprzeciwko. Z rzadko spotykanym zacięciem, balansował na chwiejącej się ławie, starając się czubkiem trzewika dosięgnąć spoczywającego na kamiennej posadzce stworzenia.

– Heeeeeeeeiiiiii!!! – powtórzył jeszcze donośniej właściciel imponującego żywota. – Kto nasz tu urz... ussz... uszłyszeć może, osztrouchy? Toż wszyszcy szławią życie póki jest po temu szposobność.

– A co książę na takie sławienie? Nie pomstuje? – elf odkrył, że jeśli wyciągnąć język na brodę, znacznie łatwiej można opierać się zakusom niesfornej ławy, usiłującej zrzucić biesiadnika wprost w obiad, który wbrew naturze, opuścił go dwa antałki wcześniej, tym samym otworem, którym został wprowadzony.

– Pomsztuje, a jakże! – dworzanin rozglądał się uważnie po sali – Kiedy szę rozszerdzi lepiej nosza sz komnaty nie wysztawiać. Zarzdrosny o antałki jak szroka o błyskotki. Ale terasz ksiencia nie ma – twarz dworzanina rozpromieniła się gdy dostrzegł pod falującą ścianą pękaty kształt. – Wyjechał do Szelle, daninę zebrać i sprawy roszsządzić. I patrz co mam – wydobył z fałdów szaty brzęczący pęk. – Klucze do piwnicy. Ale mi się oberwie.

– Do Selle, powiadasz? To znaczy, że zabawa potrwa ze dwa tygodnie – elf był bliski sukcesu. Stabilnie umocowany, wyciągnął stopę w kierunku wybałuszającego ogromne ślepia stworka. Ten okazał się być wyjątkowo złośliwy. Machając leniwie pasiastym ogonem, cofnął się o krok.

– Dłuuuuuuużej! – zawył podczaszy, zmagając się z rozkołysaną przez nieznanego demona podłogą. – Potem wyrusza do Starven na szwięto – dworzanin chwycił pewnie antałek i potrząsnął, upewniając się czy będzie z niego jaki pożytek.

Radosne chlupotanie nie pozostawiało wątpliwości. Podczaszy skierował się ku ławie, z której wyruszył, po drodze sprawdzając jakość napitku.

– Ejże! Nalej i mnie – zaprotestował elf.

– Nie gniewaj że szę, osztrouchy. Przydatnoszcz dla twego delikatnego podniebienia oceniam. Żebysz potem po szwiecie nie rozpowiadał, że w winnicach Null wina zrobicz nie potrafią.

– Nie martw się o moje podniebienie. I nie nazywaj mnie ostrouchym. Ja się twoich warkoczyków nie czepiam.

– Szpokojnie, elfie – podczaszy wysunął antałek w pojednawczym geście – Masz, pociągnij żdrowo to ci szę nasztrój poprawi.

– Zaprawdę... takiego nektaru dawnom... dawnom nie smakował – wysapał elf chwytając oddech, gdy już mu się udało usta od butli oderwać.

– Widać żesz szpragniony – jęknął podczaszy zaglądając do opróżnionego antała. – Anisz kropli nie osztawił.

Elf nie zwracał uwagi na żale. Dostrzegł, że krnąbrny futrzak jakby podrósł. Siedział teraz w zasięgu nogi i przewracając oczami wysuwał i chował co chwilę rozdwojony język. Elf z przebiegłością właściwą mieszkańcom boru udał, że podziwia misterne zdobienia na srebrnym kielichu księcia. Kiedy kątem oka dostrzegł, że stwór począł czyścić futerko, spiął mięśnie i wyrzucił stopę w jego kierunku.

Tylko dzięki wypitemu winu, wyostrzającemu zmysły, zdołał utrzymać się na ławie, która w tym samym momencie poderwała się do skoku. Przywarł do niej obejmując kurczowym uściskiem. Zwierz wlepił w elfa swoje ogromne oczy i szyderczo wyszczerzył zęby.

– Puszto – stęknął podczaszy wymachując antałkiem. Rozejrzał się bezradnie w poszukiwaniu kolejnego. – I koniecz – dodał płaczliwym tonem. – Trzeba do piwnicy...

Sprawy zaszły za daleko by je tak po prostu zostawić. Elf odbił się od rozchybotanej ławy, w powietrzu wykonał ćwierć salta, z wdziękiem opadł na posadzkę, omijając przy tym obiad i wykonał popisowy przewrót przez lewe ramię. Dzięki temu znalazł się w zaskakującej dla wroga pozycji na boku. Szybko ocenił sytuację. Futrzak był za daleko, by związać go w bezpośredniej walce. Siedział bez ruchu, niewinnie trzepocząc długimi rzęsami.

Elf nie dał się zwieść, zbyt wytrawnym był wojownikiem. Sprężył się, na wszelki wypadek wykonał unik i poturlał pod ścianę gdzie znajdował się jego łuk. Dysząc ciężko, napiął cięciwę i wypuścił strzałę.

Zwierz bez wątpienia korzystał z pomocy sił nieczystych. Strzała przeleciała między różkami nie czyniąc mu najmniejszej szkody i z głuchym stęknięciem utkwiła w nodze stołu.

– Szwietny szcz.... szycz... sztszał – ożywił się podczaszy. – W drugą!

– Zginiesz bestio!!! – wrzasnął obłąkańczo elf rzucając się na zwierzę.

Stworzenie uskoczyło a napastnik trafił na pustą przestrzeń.

– Czo ty wyprawiasz kłapo... osztrouchy?

– Nie siedź tak! Łap tego potwora!

– Jakiego potwora? – podczaszy rozglądał się zdezorientowany.

– Za tobą!

Elf odbił się z przysiadu i pomknął ku futrzakowi. Nie zdążył. Zamiast tego zwalił z ławy współbiesiadnika.

– No doszcz jusz – zadecydował podczaszy, z wysiłkiem podnosząc się na nogi. – Pora szpać.

– Nie pójdę spać dopóki nie złapię tego stwora!

– Na niewydżalne... sztworki najlep... siejsza jest... szakfa... czarodżejki... – zdołał jeszcze wystękać podczaszy, zanim opadł ponownie na posadzkę i zachrapał donośnie.

 

*

 

Czarodziejka zbladła.

– Zabrałeś moją sakwę, żeby schwytać w nią jakieś nieistniejące zwierzę?

– Istniało, tak jak wszystko wokół. Łaziło za mną od wielu miesięcy. Miałem już dość tych wielkich oczu wpatrujących się we mnie bez ustanku, gdziekolwiek bym się nie udał i cokolwiek bym nie robił.

– I złapałeś? – spytał Gunter.

– Tak.

– Co za głupiec z ciebie – syknęła czarodziejka.

– Cicho! – zgromił ją Bartosz.

– Gdzie to masz, elfie? – zainteresował się Everyk.

– Nie przy sobie.

Czarodziejka przestała zwracać uwagę na pilnującego ją krasnoluda. Zerwała się na nogi.

– Mów gdzie sakwa? Muszę ją odzyskać!

– Ukryłem. W smoczej jaskini. Na samym dnie. Będzie tam spoczywać po wieki.

Gunter znieruchomiał. Oczy zapłonęły mu gniewem.

– Gdzie?

– W smoczej jaskini – powtórzył elf.

– Gunter, nie rób tego! – Everyk usiłował pochwycić kompana, gdy ten skoczył się na elfa. Czarnobrody był zbyt szybki. Przydusił elfa do ławy.

– Słyszałem, że w jaskini! Mów w której!

– Na... na wschód. Tydzień drogi.

– Ruszamy!

Krasnolud puścił elfa. W dłoń pochwycił toporzysko. Ciężko chwytał powietrze.

– Ruszamy! – krzyknął. – Wiedziałem, że ta chwila w końcu nadejdzie!

 

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 82 >