Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Daniel 'Beesqp' Jurak Literatura
<<<strona 70>>>

 

Gra pozorów

 

 

Szybkim uderzeniem miecza rozpłatałem hełm bandycie. Jak to mówią co dwie głowy to nie jedna. Drugiego pozbawiłem kilku pozostałych zębów silnym uderzeniem klingą. Odskoczyłem czym prędzej szukając miejsca na zamach. Po chwili ostrze przecięło gardło napastnika, który zwalił się na ziemię charcząc. Obejrzałem się.

Kilka odległości ode mnie Anonycus, kręcąc młyńca swym potężnym dwuręcznym mieczem, dzielnie odpierał ataki czterech bandytów. Chyba mu się znudziło, bo opuścił go na chwilę. Na to tylko czekali. Prawie równocześnie podskoczyli do barbarzyńcy. Uskoczył przed pierwszym, który siłą rozpędu wpadł na swojego towarzysza, wbijając mu ostrze miecza pomiędzy żebra. Anonycus silnie sparował atak kolejnego. Króciutki miecz napastnika pękł na dwoje niczym patyczek. Pięść olbrzyma wylądowała wręcz idealnie na podbródku opryszka. Nie wiele było przechwałek w opowieściach, jak to bykowi kark łamał gołymi rękami. Chrzęst żuchwy wyskakującej z zawiasów, pomimo walki, słyszałem dość wyraźnie.

Czwarty z napastników nie zdążył zadać ciosu. Błyskawica trafiła go plecy gdy unosił miecz. Ciało na moment otoczyły niebieskie łańcuchy mocy. Potem trafiony wyprężył się i upadł w konwulsjach. To Landis wystrzelił ze swej okutej laski. Oprawiony złotem błękitny kamień na jej końcu jeszcze jarzył się lekkim płomieniem.

Ostatni z napastników widząc co się stało z jego towarzyszami biegiem dopadł konia i ruszył z kopyta. Już widziałem jak Dart’el naciąga cięciwę swego łuku.

– Jego chce żywcem! – krzyknąłem.

Strzała pomknęła ze świstem, a zaraz za nią dwie jej siostry. Jeździec został przyszpilony do drzewa niczym ogłoszenie przez heroldów. Spojrzałem na elfa. Przez jego twarz przetoczył się uśmiech. Skoczyłem czym prędzej do uwięzionego, który szarpał się zaciekle próbując oswobodzić się. Tuż za mną biegli pozostali.

Anonycus mocno złapawszy zbira za poły bluzy zdjął go z drzewa i postawił na ziemi. Pod oswobodzonym ugięły się nogi. Olbrzym podjął dalsze kroki nauki zachowania pozycji pionowej przez bandytę. Jak się jednak biedak miał wykazać przed swym "nauczycielem", gdy ten trzymał go za kark kilka centymetrów nad ziemią.

– Kim jesteś? – spytałem.

– Puście mnie Panie! Nie zabijajcie!

– Widzisz kozi bobku, żem już twe życie darował. Przecie ze swymi towarzyszami na drodze nie krwawisz. Więc kto żeś jest?

– Proszę puście!

– Odpowiadaj, albo mój przyjaciel inaczej zapyta.

– Ja... Parek jestem.

– Dlaczego nas zaatakowaliście?

– Herszt nam kazał, Panie. Mówił, że tędy jechać będziecie. Tośmy tędy galopem ruszyli by Was czym prędzej znaleźć.

– A herszt to kto?

– Zabije mnie jak powiem.

– On albo ja. – powiedziałem wycierając miecz o jego kubrak.

– To Bazyleusz.

Landisem przez moment wstrząsnął dreszcz. Doskoczył do chłopaka i wydarł się tuż przed jego twarzą:

–  Bazyleusz?!?

– Ba...zy...leusz – wyjąkał młodzieniec nie panując nad swym ciałem. Z nogawki na kurz drogi pociekł strużka.

– Zaszczaniec jeden. – rzekł Anonycus i puścił go na drogę.

– To psi syn! Co za bękart suczy!

– W sumie każdemu może się zdarzyć.

– Co? A, nie on tylko Bazyleusz.

– Znasz go? – spytałem.

– Pewnie ze znam. Thrance, my z jednego miasteczka jesteśmy. Kiedyś zadarłem z nim. Dostał w karczmie takie lanie, że później pół osady się z niego śmiało.

– Z hersztem bandy zadarłeś? – zapytał trochę niedowierzając Dart’el.

– Jakim hersztem? Wtedy to on pijanych w karczmach okradał. To się dochrapał, suczy syn.

– Hej Parek, a duża ta wasza banda?

– No z tyle razy będzie – powiedział pokazując dwa razy wyprostowane wszystkie palce.

Anonycus uśmiał się serdecznie i odezwał się:

– Jak tyle to żaden z niego herszt, tylko jaki wypierdek kozi.

Nagle Ladnis spoważniał.

– Nie ośmielił się ruszyć mojej rodziny?

– Nie wiem Panie.

– Pod miastem mieszkają, tam gdzie dąb wielki rośnie.

Twarz Pareka pozbyła się krwi w bardzo krótkim czasie. Otwarte do granic możliwości oczy patrzyły z wyraźnym lękiem. Jeszcze chwila i serce z samego strachu przestałoby bić.

– Zatłukę psiego syna! Ruszamy! – krzyknął mag i skoczył na konia.

– A co z tym? – dopytywał się Anonycus.

– A zostaw go, widzisz że ledwo żyje. – powiedziałem także dosiadając rumaka Po chwili już pędziliśmy przed siebie co koń wyskoczy. Najgorzej miał wierzchowiec Anonycusa, dźwigając ciężkie cielsko, jednak ambitnie dotrzymywał naszym kroku. Wyjechawszy z lasu na pola, Landis o mało nie zatłukł swojego konia pejczem, zmuszając go do jeszcze bardziej wzmożonego wysiłku. Także i naszym wierzchowcom dostało się w skórę. Przed nami na niebie unosił się dym z jednej z widocznych osad. Jak się okazało tej koło wielkiego dębu...

 

Rodzinę Landisa pogrzebaliśmy tego popołudnia w kamiennym kopcu. Wieczorem zasiedzieliśmy w pobliskim miasteczku, w alkowie karczmy "Wściekła Krowa" zastanawiając się co zrobić dalej. Niejaki Jakub Creuzfeld, właściciel tego przybytku, dowiedziawszy się o wymordowaniu rodziny Landisa, ugościł nas jak swoich.

– I co teraz? – spytał Dart’el sięgając po miejscowe wino o wdzięcznej nazwie "Jad smoka".

– Musimy go znaleźć, i to szybko. Poza tym musze dotrzeć do mojej siostry. Jak ja jej to powiem...

Stojący w drzwiach karczmarz zamarł z tacą patrząc się na Landisa.

– No co tak stoisz, mości karczmarzu, dawaj tu te mięsiwo – zakrzyknął Anonycus.

– Landis, to tam ... nie było ... Marindy? – łamiącym się głosem rzekł Jakub.

– Gdzie? – wyszeptał mag.

– No, razem z twoja rodziną...

– Nie... Przecież jest w kolegium kapłanek w Oswold.

– Landis, ... Ona przyjechała tutaj dwa dni temu...

Popatrzyliśmy na osłupienie pomieszane ze zgrozą malujące się na twarzy przyjaciela. Mag bezsilnie opadł na ławę i oparł się o ścianę. Widać było, że ostatnie chwile zabrały mu co najmniej kilka lat życia.

– Przynajmniej jest nadzieja, że żyje. – rzeczowo zauważył elf.

– Może on będzie chciał ją wymienić na Ciebie? – spytałem.

– A wtedy my go... – dodał swoje Anonycus, odłamując udziec od jagnięcia.

– Tylko gdzie go szukać?

– Mogę posłać chłopaków tu i ówdzie – zaproponował karczmarz.

– Byłbym wdzięczny.

– Załatwione, a teraz posilcie się przyjaciele. Pokoje już przygotowane.

Długo siedzieliśmy w alkowie zastanawiając się jak najszybciej odnaleźć siostrę czarodzieja. Żywą.

 

Nad ranem obudził nas karczmarz pukając do izby. Zerwałem się z łóżka, mając nadzieje, że Landis jeszcze się nie obudził. W końcu prawie całą noc nie spał. Otworzyłem drzwi.

– Witajcie.

– Ciszej, Landis dopiero niedawno usnął. I ...

– Już nie śpi – wciął się w naszą rozmowę mag wyłażąc spod koca.

– Może przyjaciele pocieszy was gość, którego przyprowadziłem.

– Służka z pieczonym dzikiem? – rzucił przeciągając się Anonycus.

– Na posiłek zapraszam po rozmowie.

Głos dochodził spoza drzwi. Karczmarz przesunął się do tyłu robiąc miejsce młodej kobiecie, która weszła po chwili. Ubrana w błękitno-szarą tunikę, która przepasana w biodrach wąskim skórzanym paskiem podkreślała jej, jak się wydawało doskonałe kobiece kształty. Brązowe włosy spięte z tyłu sprawiały wrażenie prostoty, jednak doskonale współgrały z przenikliwymi oczami przesuwających się po kolei po nas. Przez moment zatrzymały się na Anonycusie, który widząc gościa zamarł z naprężonymi mięśniami. Po chwili jednak dokończyła lustracji naszej grupki i rzekła.

– Nazywam się Joethra. Jestem młodszą kapłanką i myślę, że mogę wam pomóc.

– O panie, wiesz coś o mojej siostrze?

– Niestety, jednak chyba wiem gdzie można znaleźć sprawcę twej troski, Landisie.

– Znasz kryjówkę tego sucze... tzn. Bazyleusza?

– Domyślamy się. Wyjawię wam te miejsce, jednakże pod pewnym warunkiem.

– Spełnimy każdy.

– Sama was tam zaprowadzę.

– Ależ pani, to może być niebezpieczne. Czy nie lepiej, nie narażać się i powiedzieć nam gdzie to jest? – rzekłem przeciw sobie, gdyż chciałem jak najdłużej widzieć tę piękną twarzyczkę.

– Umiem o siebie zadbać, poza tym chyba nic mi się nie stanie w gronie tak zacnych wojowników? – przekorę aż nadto wyraźnie dało się odczuć w jej głosie.

– Możesz Joethro liczyć na moje ramię. – odparł bezceremonialnie olbrzym.

– Cieszy mnie, że się porozumieliśmy w tej kwestii. Tak więc zapraszam na śniadanie, prawda Jakubie? – karczmarz szybko pokiwał głową. – Więcej dowiecie się w drodze.

 

W południe wyruszyliśmy w drogę.

Z miasta wydostaliśmy się w dość szybko, zważywszy na wielką ilość wozów spieszących się by zając dobre miejsce na jutrzejszy jarmark. Dart’el pomimo szybkiego kłusa niepostrzeżenie wyłuskał z jednego wozu bukłaczek wina, wyśmienitego jak się okazało później. Kapłance ten incydent umknął uwadze. Na szczęście. Minąwszy wozy pogalopowaliśmy drogą na południe. Joethra nad wyraz dobrze trzymała się siodle. Widać, że taka jazda to dla niej nie pierwszyzna.

Na prawo od nas wznosiło się wzgórze o nazwie Szczyt Ariakana. Tam odbyła się jedna z większych bitew ostatniego okresu. Rycerz ten popadłszy w konflikt właścicielem niedalekich ziem (ojcem pewnej niewiasty). Uciekawszy przed pogonią zdał sobie sprawę, iż nie ma szans uciec, ulokował się właśnie na tym wzgórzu. W tej walce udział brali także jego bliscy przyjaciele: niezastąpiony lekarz i łucznik w jednym – Norbin, pewien strasznie zadziorny gnom – Wyrwidąb, Elmek – mag z nieodzowna flaszeczką "czegoś na pokrzepienie" i również wielkim bólem głowy oraz ostatni z nich, waleczny wojownik imieniem Neo.

Bardowie do tej pory zabawiają towarzystwo w tawernach pieśniami na temat tej walki. O garstce przyjaciół dzielnie broniącej się przed atakami najemników tegoż szlachcica. A także ich niezwykłego zniknięcia...

Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi kapłanka zatrzymała konia, także i my zatrzymaliśmy się w koło niej.

– Teraz musimy zjechać z traktu i przejść przez ten las.

– Daleko jeszcze do obozowiska tego łotra? – dopytywał się Landis.

– Już blisko, dlatego musimy od teraz zachować ostrożność posuwając się po lesie.

– Słyszeliście, buźka w ciup i nadstawiać uszu.

– Thrance, ja cię kied...

Anonycus umilkł natknąwszy się na spojrzenie kapłanki. Nic dziwnego, gdyby jej wzrok mógł zabijać, olbrzym padłby martwy kilkanaście razy w ciągu jednej chwili.

Mrok ogarniał nas coraz bardziej, niczym ramiona ciemnoskórej kochanki. Dzięki pomocy elfa bez problemów przeszliśmy przez las, zatrzymując się na jego skraju. Przed nami rozpościerała się polana u stóp wzgórza. Jednak nie było żadnego miejsca nadającego się dla bandytów. Trochę łąki i wzgórze.

Brwi kapłanki zbiegły się nad oczami, sugerując zmartwienie. Gestem zawołała do siebie Landisa. Przez chwilę szeptali miedzy sobą, po czym mag sięgnąwszy do torby, zaczął coś mówić pod nosem. Gdy skończył, zamaszyście wyrzucił przed siebie proszek. Zamigotało i naszym oczom ukazało się wejście do kopalnianego korytarza. Co ciekawe, nie było w koło żadnych straży.

Mag skinął głową. Równocześnie z Dart’elem wyskoczyliśmy z lasu i po chwili przypadliśmy do ściany w korytarzu. Ubezpieczając się nawzajem, z przygotowanymi mieczami wkroczyliśmy do środka. Korytarz wydawał się być pusty. Powoli i ostrożnie posuwaliśmy się w głąb. Po chwili wróciliśmy do wyjścia i daliśmy znak przyjaciołom, że droga wolna. Będąc już razem ruszyliśmy dalej. Po kilku zderzeniach ze ścianą stwierdziłem, że to nie ma sensu.

– To chyba jednak nie tutaj. Na ich miejscu ustawiłbym jakieś straże. Cokolwiek. A tutaj zupełna pustka i cisza.

– To jest drugie z wyjść. Zabezpieczone iluzją, nie korzystali z niego nigdy, więc i straż tutaj nie wystawiają – powiedziała Joethra, po czym dodała ciszej – to musi być tutaj.

– Ja bym się jednak wycofał...

Wielkolud odwrócił się starając nie uderzyć głową w podporę stropu, gdy potknął się i runął jak długi na ścianę. O mało nie zszedłem z tego świata, słysząc jak łomot jego upadku, a potem seria bluzg odbiła się echem w głębi kopalni. Spojrzałem w miejsce gdzie upadł. Kilka chwil wcześniej, o ile mnie pamięć nie myli, stała tam ściana. Teraz znajdował się tam otwór wielkości ludzkiej głowy, ziejący jeszcze czarniejszym mrokiem, niż ten otaczający nas. Przecisnąłem się koło otrzepującego się Anonycusa i spróbowałem zajrzeć do środka.

– Dobra, psia ich mać. Jeżeli są tutaj i tak pewnie nas już usłyszeli, po tym jak ta kupa mięśni zawaliła ścianę. Dajcie tutaj jakiś ogień.

– Następnym razem zrobię to cicho... twoją głową.

Landis podał po chwili zapaloną pochodnię.

– Patrzcie, to jakiś korytarz.

– To co robimy?

– Wchodzimy tam.

– Przez taki otworek?

– Przepuście mnie, Trance główka! – powiedział olbrzym przepychając się między nami. Zdążyłem wywinąć się przyjacielowi tuż sprzed jego łapsk. Ten niewiele myśląc łupnął z barku w ścianę. Posypała się niczym spróchniałe drewno. Po chwili staliśmy już przed odpowiednio poszerzonym wejściem.

Ostrożnie stanąłem w środku. Posadzka wydawała się być w dobrym stanie. Zanim wszyscy weszli już doszedłem do pierwszego zakrętu.

– Kto pierwszy? – rzuciłem.

– No to na ochotnika zgłaszam... Thranca.

– Dart’el, wiesz... jakby co to będę Cię straszyć nocami.

– W białej sukni będziesz wyglądał bosko.

– Ech, wojownicy. – rzekła Joethra i wyjmując mi pochodnię ruszyła do przodu.

Popatrzyliśmy, o ile to było możliwe w mroku, bez słowa po sobie i pomknęliśmy za nią. Anonycus wyprzedził kapłankę i prowadził naszą grupkę. Korytarz to schodził ostro w dół, to znów lekko się wznosił. Ale jak mi się zdawało, to jednak ciągle schodziliśmy w głąb kopalni. Po dłuższym marszu, tracąc już nadzieję na wyjście z lochu, za kolejnym zakrętem zobaczyliśmy w oddali nikłe światło.

– Zgaście pochodnie – zasyczałem.

Po ciemku i znacznie ostrożniej, niż do tej pory posuwaliśmy się przed siebie. Dotarłszy do ujścia tego tunelu, delikatnie wysunąłem głowę. Znajdowaliśmy się w kącie duże pieczary, wnioskując po sklepieniu jakie widziałem przed sobą. Tuż przed wyjściem z korytarza znajdowały się skały zasłaniające widok pomieszczenia, a zza nich słychać było okrzyki. Na paluszkach podszedłem do załomu kamieni. Na środku pieczary paliło się ognisko, a wokół niego siedziało ze dwa tuziny zbójców. Rozmawiali o czymś głośno. Z drugiej strony pieczary, w klatce siedziała młoda dziewczyna. Cofnąłem się czym prędzej do przyjaciół.

Kiwnąłem na Landisa by szedł ze mną. Pokazałem mu klatkę. Nie musiał nic mówić, jego mina aż nad wyraz dobrze wyjaśniała kim była dziewczyna. Kątem oka zobaczyłem jak w naszym kierunku szedł jeden z bandytów. Schowaliśmy się czym prędzej, nasłuchując co się dzieje. Z tego co usłyszeliśmy, domyślać się mogłem, że na tej ściance jest ich źródło wody. Zbój chlapał się jak leszcz w jeziorze. Cicho wróciliśmy do reszty kompanów, pilnując czy przypadkiem szare komórki, któregoś z nieprzyjaciół nie podsuną mu pomysłu zaglądnięcia za skały. Na szczęście komórki były po naszej stronie. Wyjaśniliśmy pozostałym sytuację.

– Macie jakieś pomysły?

– Ja bym tam wparował po kilku ognistych kulach Landisa i moim mieczykiem dobił resztę. – wyszeptał donośnie Anonycus.

– Tam ich jest co najmniej ze dwa tuziny, a nie wiadomo czy reszta się gdzieś nie czai.

– To co? Będziemy tak siedzieć i gaworzyć jak baby? – Dart’el za późno ugryzł się w język.

– Nic się nie stało – uspokoiła go kapłanka. – mam pomysł.

– Hmm?

– Mogę sprawić, że będziecie wyglądać jak jeden z zbójców, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Musze tylko się jednemu z nich dobrze przyjrzeć.

– Jak długo trwa ten czar?

– Macie od kilku do kilkunastu minut.

– Dużo czasu nam nie dajesz... Ale inaczej się chyba nie dostaniemy do środka niepostrzeżenie. Dobrze to idę.

– Zaraz, zaraz, dlaczego ty masz iść? – zaperzył się elf.

– Dobra, to losujemy. Joethra i Landis nie bierzemy pod uwagę.

– Dlaczego? – mag był niepocieszony.

– Dlatego, bo to twoja siostra. Jeszcze zrobiłbyś coś głupiego.

– No cóż to zostaje nas trzech. To na trzy...

Na znak każdy wyprostował inna ilość palców. Padło na mnie.

– Wiesz, mógłbyś spróbować zagrać w Hazardzinie. Z twoim szczęściem. – odciął się elf.

– Ta, to pozostaje dorwać jednego z tych drani.

– Nie trzeba, wystarczy ze tylko na niego popatrzę.

– Jasne, a później jak się natknę na niego, to będę udawał zwierciadło?

– Racja.

– Zostawcie to mnie. – rzekł Anonycus i podszedł do załomu skały.

Wyszedłem za nim, niewiedząc cóż on knuje. Olbrzym odczekał, aż znowu któryś podejdzie nabrać wody i rzucił małym kamykiem. Zgromadzeni koło ogniska za głośno dyskutowali by to usłyszeć, ale ten z dzbanem wody w ręku miał całkiem dobry słuch. Ostrożnie wyszedł za załomu. Zdążyłem tylko chwycić dzban osuwający się z bezwładnych rąk. Żaden odgłos nie wydobył się z usta zabitego, gdy barbarzyńca szybko skręcił mu kark. Zarzucił sobie martwe ciało na ramię i za mną wrócił do korytarza.

Kilka mruczeń kapłanki później przejrzałem się w wodzie. Nie do wiary, wyglądałem zupełnie jak tamten.

– Jakby co będę uciekał tutaj, osłaniajcie nas.

I wyszedłem za skały, niosąc dzban. Ruszyłem w miarę pewnym siebie krokiem. Kierowałem się w stronę klatki, okrążając siedzących na środku pieczary możliwie najdalej.

– Gdzie niesiesz tą wodę? – usłyszałem za sobą. O mało nie sfajdałem się w spodnie ze strachu a dzban ostatkiem silnej woli utrzymałem w rękach. Odwróciłem się i zobaczyłem prawie brata bliźniaka Anonycusa. Ta sama wielkość, takie same ogromne mięśnie. Różnili się tylko tym, że ten stojący przede mną posiadał rudą, kręconą brodę.

– Dziewczynie dam, niech ugotuje coś.

– Racja. Tylko niech się pośpieszy, bo głodny jestem. – Poklepał się po brzuchu i położył na skórach przy ścianie. Jak mogłem go nie zauważyć, zganiłem się w duchu. Czym szybciej pośpieszyłem do klatki, mając w pamięci, że czar nie trwa wiecznie.

– Jestem od Landisa – powiedziałem szeptem do Marindy próbującej napluć mi w twarz. Wypuściłem ją z klatki i wręczyłem pusty dzban stojący obok niej. Po czym też wziąłem drugi taki sam i poprowadziłem w stronę źródła wody. Nasz droga, według mnie, ciągnęła się w nieskończoność. Choć rzeczywiście nie trwała dłużej niż dwie-trzy minuty. Jednak już przyzwyczaiłem się, że plany opracowywane na szybko mają to do siebie, iż lubią brać w łeb w najbardziej niespodziewanych chwilach. Mijaliśmy właśnie ognisko, gdy to poczułem. Czułem, jak moja postać z powrotem wraca do właściwego wyglądu. Marinda o mało nie krzyknęła widząc co się dzieje, jednak jej cichy pisk zwrócił na nas ich uwagę. Uśmiechnąłem się i rzekłem:

– Człowiek zmiennym jest. – po czym pociągnąłem dziewczynę za sobą w kierunku przyjaciół. Jak się okazało mieli rękę na pulsie. Zza skały ku sklepieniu pieczary poleciała ognista kula. Odłamki sufitu spadając, na chwilę spowodowały zamęt w szeregach bandy. Co dało nam kilka chwil na ucieczkę. Już dopadaliśmy do skał, gdy biała błyskawica trafiła Marindę w plecy. Landis krzyknął, ona osunęła mi się w ramionach. Chwyciłem ją i dopadliśmy korytarza.

Anonycus mieczem sięgnął dwóch przeciwników, którzy jako pierwsi się opanowali i doskoczyli do nas. Rozciął ich na pół, niczym kawał sera. Nagły świst uświadomił nam, że kusze poszły w ruch. Jeden z bełtów przemknął tuż koło mojej głowy. Lecz inny doszedł swojego celu. Joethra krzyknęła, łapiąc się za ramię. Dart’el wystrzeliwszy kilka strzał zarzucił krótki łuk na ramię i pomógł kapłance w ucieczce. U wyjścia korytarza pojawiła się postać w czarnej pelerynie i kapturze zarzuconym na twarz. Podniósł ręce w sobie znanym geście.

– Landis zawalaj przejście! – krzyknąłem.

Mag ze swej laski wystrzelił w wylot tunelu. Łomot co dziwne słychać było nie tylko z miejsca gdzie trafił mój przyjaciel, ale także... z korytarz przed nami! Odkasłując kurz wdzierający się do moich płuc rzekłem.

– Dajcie światło?

Landis pstryknął palcami i kamień na końcu jego kostura zaczął się świecić jasnożółtym światłem. Spojrzałem za siebie. Przejście zawalone. Przeszliśmy kawałek do przodu to samo. Byliśmy uwięzieni...

 

– No dobra chłopaki, pomyślcie co zrobić a ja skoczę "odsączyć kartofelki" – rzekł Tomek wstając z podłogi. Wyciągnąłem się w fotelu i sięgnąłem po cole i chipsy.

– Kurde, ale żeś przygodę wymyślił. Jak my się z tego mamy wykaraskać?

– Przecież nie ja wam kazałem zawalać wejście do tunelu.

– A skąd mogliśmy wiedzieć, że ten cymbał zdąży jeszcze zawalić z drugiej strony! – oburzył się Wojtek odkładając kartę postaci swego maga.

– No jak mi na kościach wyszło osiem to musiało mu się udać – zaśmiał się nasz Mistrz Gry, prowadzący przygodę.

– Dobrze, że ci nie wypadło dziesięć. Wtedy to i nas by przysypało. – zawtórował mu donośnie Krzysztof, jak przystało na postać barbarzyńcy.

Maciek przekręcając się w czasie snu nogą wywalił resztę chipsów na dywan. Kuksaniec od Tomka obudził go.

– Strzelam z łuku! – krzyknął. Wybuchliśmy śmiechem

– No co? Zdrzemnąć się nie można?

– Czy na każdej sesji u mnie będziesz spał? Bo wiesz to prowadzenie twojej postaci elfa trochę mnie już męczy. – śmiejąc się dokuczał mu Tomek.

– No baaardzo śmieszne, baaardzo...

– Te Magda co się nie odzywasz?

Faktycznie. Spojrzeliśmy w kierunku fotela na którym siedziała. Przestraszone oczy patrzyły na nas obłąkanie.

– Kim jesteście? Na Heloriona, gdzie ja jestem?

Błekitno-szara tunika przy prawym ramieniu zabarwiona na czerwono budziła w nas strach. Dodatkowo mały drobiazg doprowadzał nasze nerwy do granic wytrzymałości. Z ramienia wystawał ... bełt.

Spojrzeliśmy po sobie i krzyknęliśmy jednocześnie:

– Joethra!!

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 70 >