Archiwum FiF
| ||||||
Shorty II
POCZUCIE WŁASNOŚCI
Paramonow miał kozła. Właściwie to Paramonow kozłów ścierpieć nie mógł, ponieważ śmierdzą capem. Ale o tego kozła to troszczył się i pielęgnował, i nazywał go Paramoszą. Prawdę mówiąc, charakter Paramosza miał wredny i zżerał wszystko, co pozostawiono na wierzchu – łącznie z forsą. I właściwie żadnego pożytku z niego nie było, jak to z kozła... Ale za to był – swój. Własny. A Feldiakowicz kozła nie miał, i strasznie zazdrościł Paramonowowi. Gdyby tak nie było, to po co Paramonow trzymałby kozła w swoim mieszkaniu w blokach?
LOGIKA ŻYCIA
Pewien biały arkusik prześwitywał na różowo, i marzył o wierszach. Nie uwierzycie – ale rzeczywiście na nim wydrukowano wiersz:
Nie wpadniesz pod tramwaj - Przepisy drogowe przestrzegaj.
Ale najstraszniejsze było to, że komuś ten wiersz się podobał. Inaczej by ich nie wydrukowano. Jeżeli zaś chodzi o arkusik – zużyto go w zupełnie innych celach.
ZAPOMNIALEM!
Pewien mój znajomy zapominał o wszystkim na świecie. Wychodząc zapominał zgasić światło, zapominał zakręcać kran w kuchni i wyłączać gaz, zapominał numer swojego mieszkania, a kiedy nawet sąsiedzi mu przypominali, i tak nie mógł trafić do domu, ponieważ zapominał wziąć klucze. Zapominał także numery telefonów, zapominał rzeczy w metro i w autobusie, zapominał własne imię i swój adres, zapominał składać życzenia znajomym z okazji ich święta, a nawet zapominał zwyczajnie się przywitać, zapominał nakładać ciepłą czapkę zimą albo zdjąć ją latem... Jednym słowem – o WSZYSTKIM zapominał! Prawdę mówiąc, ja już sam zapomniałem, o czym on zapominał. Kiedyś zapomniał, że jest człowiekiem, na środku ulicy stanął na czworaka i zaczął ujadać na przechodniów, dopóki nie podeszła do niego pewna przechodząca staruszka z torbą na zakupy na wózeczku, wypełniona paryskimi bułkami jak trzaskami. Popatrzyła, popatrzyła i powiedziała: – Co za wstyd! Stary facet, a zachowuje się jak szczeniak! – i pogłaskała go po grzbiecie, ale chlebka to i nie dała... Wtedy przypomniał sobie, że jest człowiekiem, i poszedł do domu. Ale po drodze zapomniał, dokąd ma iść, i zgubił się. Milicja przez trzy dni szukała go po całym mieście i na przedmieściach, i znalazła go tuż przy jego domu, na drzewie, gdzie on ćwierkał i przeskakiwał z gałązki na gałązkę. A później zapomniał, jak się oddycha i zmarł. Wczoraj wróciłem do domu, a on siedział na mojej kanapie i uśmiecha się: – Cześć, a ja do Ciebie – w gości! – Jak to?! – zdębiałem. – Przecież nie żyjesz! – Tak? Zapomniałem... – wzruszył ramionami.
WYCHOWANIE
I jeszcze – Ania bardzo lubiła wychowywać Wowę. Bywało i tak, że wezwie go, i od razu zacznie EduKOwać. EduKUje go godzinę, drugą, po drugiej – trzecią, a wtedy nawet i czwartą. Niekiedy nawet do pięciu dochodziło. A więcej – jeszcze Ania nie umiała liczyć – dlatego myliła się, i rozpoczynała jego reEduKOwanie. A Wowa nigdy nie mógł się zdecydować: dać się EduKOwać, czy re-edukować, i zamiast słuchać Ani, liczył wrony. Do pięciu. A o piątej przychodziła z pracy mama i podawała wszystkim kolację.
ODPOWIEDNIOŚĆ
Po polu jedzie ciężarówka. Po wybojach. Wiezie żelazną beczkę. Na platformie. I jeszcze znajduje się tam facet. Leży. Głowę położył na beczce i jedzie. Głowa leży na beczce, a beczka – wprost na gołych deskach. Ale nie skarży się. Jednak dudni. Beczka jest żelazna. Ale pusta. A głowa też jest – twarda. Ponieważ jest z kości. Na beczce wydrapano słowo. Krótkie. Ale tak naprawdę, nie ma Tego w beczce. A u faceta – jest. Jest u niego flaszka – za pazuchą. I ręce są, i nogi – porozrzucane bezpośrednio na gołych deskach. Oprócz głowy. Głowa – jest na beczce. On ją tam położył. Tak i na beczce leży. Ale nie cały czas, ponieważ ciężarówka jedzie po wybojach. Dlatego go trzęsie. Trzęsie beczkę, trzęsie głowę, a przy okazji – i wszystko pozostałe, znajdujące się na gołych deskach. I dlatego głowa czasami jest na beczce – a czasami – oddzielnie. Oddzielnie od beczki. Za to cały czas znajduje się na szyi. I dlatego ciągle wraca na beczkę. Silnie opada. Szybko. Z łomotem. To dlatego, że trzęsie. Głowa uderza w beczkę, ale jej to nie boli. A beczka uderza w głowę – i głowę bardzo boo-oo-li! Na głowie jest guz. A na beczce, na odwrót – wgniecenie. Zupełnie jak u Freuda. Aż się można zdziwić, że temu facetowi do głowy nie przychodzą erotyczne fantazje.
CZEGO NIE ZDĄŻYŁEM
Zdążyłem wyłączyć budzik, nawet nie budząc się, ale – mimo to – zdążyłem do pracy. Zdążyłem podpisać dwa akty i skończyć jedno rozliczenie. Przed obiadem zdążyłem wypalić cztery razy, a po obiedzie – sześć. Zdążyłem zapoznać się z jednym nowym przepisem księgowym i zrozumieć, że to zajęcie dla laboranta. Zdążyłem powstrzymać się i powiedzieć szefowi tylko o tym, że zdążyłem w instytucie odnieść sukcesy we wszystkich dziedzinach, ale i zdążyłem też w ciągu ostatnich pięciu lat utracić swoje kwalifikacje inżyniera. Zdążyłem wylać swoją żółć na laborantkę i zdążyłem przed końcem pracy zatuszować to, prawiąc jej kilka komplementów. Zdążyłem cofnąć rękę, zanim zmiażdżyły ją drzwi autobusu, i zdążyłem zająć miejsce siedzące. W następnym autobusie. Zdążyłem zauważyć z okna autobusu, że przyszła wiosna. I zrozumiałem, że zdążyłem postarzeć się, chociaż nadal jestem młody. Zdążyłem zapomnieć, jak pachnie tający śnieg, zdążyłem utracić subtelność wrażliwości i jasność spojrzenia, zdążyłem roztrwonić nadzieje i pozbyć się pragnień. W ciągu dziesięciu minut drogi powrotnej do domu zdążyłem wznieść się duchem na najwyższe szczyty. Zdążyłem, będąc jeszcze na progu, nakrzyczeć na córkę i zwyzywać żonę. Zdążyłem pokajać się i przeprosić je. Zdążyłem jeszcze obejrzeć kolejny odcinek serialu telewizyjnego, początek którego zdążyłem już zapomnieć. A przed zaśnięciem zdążyłem sobie jeszcze przypomnieć, co jednak nie zdążyłem dzisiaj zrobić. Znowu nie napisałem do matki.
GEOMETRIA NA PŁASZCZYŹNIE
Proste i krzywe. Zamknięte i rozwarte. Geometria. Całe nasze życie to zamknięty krąg. Proste złapały się za swoje ogony i wierzą, że są Środkiem Świata. I zbiegają się w punkcie, coraz bardziej skupiając się na sobie, ponieważ każdy środek – to kropka A my – krążymy po swoich krzywych. I ja też krążę wokół swojego środka. Wszystko mija mnie przelotnie, od ciągłego kręcenia mąci mi się w głowie i trochę chce mi się rzygać. Ale nie widzę wyjścia. Oczywiście, można zbiec po stycznej, która przyległa nieopodal, ale u stycznej tylko jedno jest wspólne z otoczeniem – jedynie i wyłącznie jeden punkt. A i po której stycznej zbiec, jeśli w najbliższym otoczeniu ich jest nieskończenie wiele?! Odejdziesz na bok – i nie uda się wrócić, nie znajdziesz tego jednego jedynego punktu stycznego. A zresztą, co to takiego prosta, jeśli nie tylko – okrąg o nieskończenie wielkim promieniu?! Jednak niektórzy odchodzą po prostej – i nie wracają. Okrąg kręci się we wszystkie strony, wszystko widzi, ale jest zamknięty i ograniczony/skończony. Prosta jest otwarta i dąży w ku nieskończoności, ale nie wie, jakie niebezpieczeństwa tam ją czekają. A okręgi co? Zakrzywiają swoje linie. I krążymy po tych liniach, po swoich krzywych, utartych drogach. I Ziemia krąży wokół Słońca, jak mucha wokół lampy, i elektrony krążą wokół jądra... I nie ma temu końca! Bo nawet, jeśli całe życie przemieszczać się będziesz po okręgu, nie dojdziesz do końca. Dopóki nie nadejdzie Twój koniec. I tak krążymy, krążymy, coraz bardziej zamykając się w sobie... Proste i krzywe. Zamknięte i rozwarte. Okręgi i styczne... |
||||||