Archiwum FiF
| ||||||
Czarna rozpacz
pomysł: na podstawie wywiadu z Mirosławem Kowalskim, właścicielem wydawnictwa "SuperNowa" aranżacja: Ryszard "Kuźnia" Dziewulski
Natrętny odgłos budzika niczym pneumatyczny młot rozłupywał kruche obrazy snu. Mirosław Nowak przewrócił się na drugi bok, przykrywając głowę wielką poduchą. Błoga cisza nie trwała jednak długo: zaczynał się dusić. Nienawistnym ruchem odrzucił poduszkę i usiadł na łóżku. Przecierając oczy przypomniał sobie, że już wcześniej wyłączył budzik. Skoro więc nie budzik... – Tak, słucham – wymamrotał zaspanym głosem do słuchawki. – Przepraszam, czy pan Mirosław Nowak? – Tak. – Właściciel Oficyny Wydawniczej "CzarnaDziura"? – Tak. Z kim rozmawiam? – Moje nazwisko Skowronek. – Nowak zerknął na nocną szafkę. Była siódma piętnaście. – Zygmunt Skowronek. Czy nie dzwonię zbyt wcześnie? – Owszem, dzwoni pan. – Przepraszam za ten kłopot, ale od wielu dni usiłuję się z panem skontaktować, co – proszę mi wierzyć – nie jest łatwe. Poza tym dzwonię z zagra... – Rozumiem. Kim pan jest i w jakiej sprawie? – uciął zirytowany wydawca. – Yyy... jestem pisarzem. – Skowronek zawiesił głos, jakby oczekując na reakcję rozmówcy. – Tak? – Nowak zamknął oczy i zacisnął zęby, bezwiednie gniotąc w dłoni słuchawkę. – I co z tego? – Otóż... napisałem powieść... – Gratuluję – z trudem powstrzymał się przed wybuchem gniewu. Kolejny grafoman, przeświadczony o walorach swojego intelektu, usiłuje wcisnąć mu swój trzystustronicowy bełkot. Nabrał w płuca możliwie dużo powietrza, by uspokoić oddech. – Rozumiem, że chce pan zainteresować mnie swoim... tekstem. Czy zgadłem? – Otóż kiedyś miałem taki właśnie... – Proszę więc – przerwał, czując, że zaczyna tracić nad sobą panowanie – przesłać maszynopis na adres wydawnictwa i czekać na odpowiedź. Żegnam! Z hukiem odłożył słuchawkę i rzucił się na posłanie. Budzik zadzwoni po raz drugi za piętnaście minut. A więc czeka go jeszcze kwadrans snu. Niczym nie mąconego, beztroskiego snu... Przez kilka chwil przewracał się z boku na bok, nie mogąc uspokoić nerwów, lecz wkrótce ciepło otaczającej pościeli przeniosło jego jaźń w świat iluzji. Jednak śniona uprzednio idylla nie powróciła. Jej miejsce zajął inny obraz: oto on, Mirosław Nowak, stojąc na szańcu wydawnictwa, wydaje polecenia plutonowi swych pracowników. Powiewająca nad nimi flaga z emblematem OW "CzarnaDziura" jest niczym samotny żagiel pośród szalejącego żywiołu. A dookoła, jak okiem sięgnąć, napierająca armia grafomanów usiłuje zasypać ich rękopisami. – Do okularów! – wydaje polecenie garstce wiernych recenzentów i, nie tracąc czasu, osobiście wkłada na nos karykaturalnie wielkie szkła. – Czytać! – rozkazuje, z trudem przekrzykując zgiełk jakiejś nowej kanonady. To grafomani za pomocą z grubsza ciosanych przenośni zasypują ich gradem skostniałych zwrotów. – Czytać! Czytać i wyrzucać! Oczy Nowaka i wszystkich jego pracowników zaczynają poruszać się w szaleńczym oczopląsie. Jednak tempo czytania jest zbyt wolne. – Nie czytać zdań wplecionych! To strata czasu – usiłuje ratować sytuację, lecz szybko orientuje się, że takie posunięcie nie jest wystarczające; zwały leżących wszędzie, jeszcze nie tkniętych maszynopisów sięgają mu już do kolan. – Nie czytać zdań podrzędnych! Same nadrzędne! Szalejący żywioł wzmaga się z każdą chwilą. – bzdHURAAAAA!! – krzyczą grafomani, posyłając w kierunku bastionu salwę za salwą (na szczęście chybionych) porównań. Świszczą źle postawione przecinki, pauzy, średniki, wielokropki... – Padnij! – drze się któryś z ludzi Nowaka, miotając ciężkim wulgaryzmem wraz z kiepsko dosztukowaną przydawką integralną. I miał rację, bo oto z nieba sypią się opasłe tomiska hard s-f, łamiąc wszelkie możliwe zasady pisowni. – Czytać co drugą, nie – co pięćdziesiątą stronę! Nowak, wertując tomik rymów częstochowskich, czuje się jak kosmiczny Kmi- cic, tonący w potopie niepotrzebnych słów. Bo tak, jak czarna dziura wsysa materię, tak i jego wydawnictwo zapadało się w sobie pod naporem bezkresnej szmiry. – Nie czytać! – sięgnął po ostateczność, mając poziom "literatury brzydkiej" powyżej uszu. – Niczego nie czytać! Wyrzucać! Ale było już za późno, bo grafo...mani?! Nie – żadne "mani"! To nie ludzie, lecz jakieś nieosobowe formy bezokolicznika "BYĆ", ruszyły (z wykrzyknikami na ustach) do ostatecznego szturmu i w ułamku sekundy pogrzebały żywcem wszystkich czytaczy pod kopcem pustosłowia. Ale czy na pewno wszystkich? Nowak nabiera powietrza w płuca i oddmuchuje leżący na jego twarzy "Pamiętnik Ijona Głośnego". Wstępuje w niego nadzieja: oto któryś z jego ludzi wygrzebał się spod natłoku słów i... I dopiero wtedy wydawca zrozumiał, że jest zgubiony. Ostatni z jego pracowników postradał zmysły: zamiast wyrzucać co popadnie – sam zabrał się do pisania powieści. Zlany potem Nowak usiadł na łóżku. Świst jego oddechu, w duecie z trzepo- tem serca, z powodzeniem zastąpiłby najdziksze techno-party. Nie – to nie tętno. To telefon. – Halo!! – ryknął do słuchawki. – Dzień doby. Zygmunt Skowronek. Czy rozmawiam z... – Czego pan, do jasnej cholery, ode mnie chcesz?! – No więc usiłuję się z panem... – Prześlij pan, co masz do przesłania, i czekaj pan na odpowiedź! Aż do zdychu! – Ależ przesłałem wam mój maszynopis. Czterokrotnie. I nic. Chciałem wam za to podziękować. – Jak to: podziękować? – zdziwił się wydawca. – Bo gdyby nie wy, nigdy nie zdecydowałbym się na to, żeby przerobić powieść na scenariusz filmowy. I wie pan co? Wygrałem międzynarodowy konkurs Hartley Merrill Prize i otrzymałem stypendium Roberta Redforda. Równolegle z filmem, który powstanie w przyszłym roku, wydana zostanie też moja powieść. Ta sama, której czterokrotnie nie odebraliście z poczty. W przekładzie na pięćdziesiąt siedem języków. Mój obecny wydawca oszalał z radości... |
||||||