Archiwum FiF
| ||||||
Po stokroć przeklęty Gorion
Świetlik leciał powoli trzy metry nad ziemią, rozcinając mrok bezksiężycowej nocy żółtawym światłem. Tylko dzięki temu, sześciu mężczyzn posuwało się krok za krokiem do przodu. Nie zatrzymywali się ani na chwilę. Nie posługiwali się także żadną mapą, pewnie kierując się ku celowi swojej podróży, mimo ciemności i braku punktów orientacyjnych. Szli w milczeniu, jedynie od czasu do czasu któryś z nich odchrząknął. Okryci byli ciemnymi płaszczami, spod których wyzierały czarne buty pokryte warstwą pomarańczowego pyłu. Twarze mieli szczelnie owinięte szalami. Nie chroniło to jednak przed kłującym piaskiem, który wdzierał się pod ubranie najmniejszymi nawet szczelinami. Szli jeden za drugim, nie zwracając na to uwagi. Także zimny wiatr smagający wygolone czaszki zdawał się im nie przeszkadzać. Nieprzeciętnie wysocy i szczupli. Nawet płaszcze, które na wietrze plątały się między nogami nie były w stanie ukryć kościstych sylwetek i nienaturalnych, kanciastych ruchów. Niebieskie oczy, utkwione nieruchomo w jakimś punkcie na horyzoncie, nie wyrażały żadnych uczuć. Szli w kręgu światła, jakby poza nocą, prowadzeni przez człowieka wyższego od pozostałych. Dumnie wyprostowany, z odwiniętym szalem, nos miał haczykowaty, kości jarzmowe wydatne. Twarz o ostrym wyrazie zastygła w bezruchu. Drapieżne oczy wypatrywały ścieżki. Prowadził kompanów nie oglądając się za siebie, pewny że podążają za nim wytrwale. To on dał sygnał do zatrzymania. Stanęli, tak jak szli, w szeregu. Także świetlik zawisł nad głowami. Czekali na decyzję przewodnika, który skierował oczy ku miastu widocznemu na horyzoncie. Miastu, które właśnie budziło się ze snu. Bez słowa ruszyli dalej w chwili gdy słońce nieśmiało wychyliło się nad dachami. # – Panie! Panie! – do gabinetu wbiegł służący z wyrazem przerażenia na twarzy. – Przed domem stoi sześciu Urligów! Ernest Haver – kupiec, jeden z najzamożniejszych ludzi w Parlor, podniósł wzrok znad sterty papierów przykrywających jego biurko. – Wprowadź ich – polecił. – Ale, panie... – strach wykrzywił twarz służącego jeszcze bardziej. – Wprowadź ich – powtórzył Haver tym samym, nie dopuszczającym sprzeciwu tonem. Służący skinął tylko głową i zniknął za ciężką, zieloną kotarą. Po kilku chwilach ponownie stanął przed pracodawcą. Tym razem w towarzystwie sześciu łysych ludzi owiniętych czarnymi płaszczami. – Możesz odejść – kupiec wstał od biurka i skierował się ku gościom – Witam w moim domu. Mam nadzieję, że podróż minęła bez nieprzyjemnych niespodzianek? – Jakie niespodzianki masz na myśli? – najwyższy z mężczyzn wymawiał każde słowo z naciskiem i niezależnie od pozostałych. Jego głos był wysoki, niemal piskliwy, pozbawiony wszelkich śladów intonacji. – Niespodziewane – kupiec był dumny ze swojego poczucia humoru, które wśród elit Parlor cieszyło się dużym uznaniem. Goście najwyraźniej nie doceniali go, gdyż skwitowali błyskotliwą ripostę całkowitym milczeniem. – Hmm... drogi nie są teraz zbyt bezpieczne ... różni ludzie się kręcą ... bandytów nie brakuje – kontynuował Haver zbity nieco z tropu. – Żartujesz – to nie było pytanie. Mimo braku intonacji, kupiec zorientował się, że gość poczuł się urażony. I dał temu wyraz. "Drugiego ostrzeżenia nie będzie" – przemknęła myśl – "Muszę uważać na słowa". Ernest Haver miał już wcześniej do czynienia z Urligami i bardzo źle to wspominał. Wiedział, że są niebezpieczni. Bardzo niebezpieczni, nieprzewidywalni i niezwykle wrażliwi na punkcie swoich umiejętności. Długo się zastanawiał zanim zdecydował, że poprosi ich o pomoc. Okoliczności wymusiły jednak na nim tę decyzję. Miał nóż na gardle i tylko Urlingowie byli w stanie powstrzymać rękę, która ten nóż trzymała. "Po stokroć przeklęty Gorion! Zawsze chciał położyć swoje tłuste łapy na moim majątku". Igo Gorion był kupcem, podobnie jak Haver. Konkurowali ze sobą od lat. I odkąd Haver pamiętał, jedynym uczuciem jakie wobec siebie żywili była nienawiść. A teraz Gorion był bliski zwycięstwa. Jakimś cudem udało mu się w tajemnicy wykupić wszystkie długi Haver’a. I zażądał natychmiastowego zwrotu. A interesy jeszcze nigdy nie szły tak źle. Dlatego Ernest Haver zdecydował się na desperacki krok. – Tak, oczywiście – zapewnił szybko. Może zechcecie usiąść? – zaproponował. – Nie zabawimy tu długo. – No tak, rozumiem. Więc może przejdziemy do interesów? – mówiąc to zamknął drzwi do gabinetu. – W tym celu tu przybyliśmy – chłodno zauważył Urling. Kupiec podszedł do biurka i nacisnął ukryty pod blatem przycisk. Pojawił się trójwymiarowy wizerunek otyłego mężczyzny ubranego w białą togę. – To jest Igo Gorion – Haver mówił ściszonym głosem. – Człowiek bez sumienia, chciwy i okrutny. Ośmielił się mi grozić! Mnie, Ernestowi Haverowi! Musi umrzeć. – Nie będzie z tym problemu – padło zapewnienie. – Jeśli jesteś w stanie zapłacić. – Cały majątek Gorion’a należy do was. Mnie interesują weksle. – Jego majątek to tylko część zapłaty. Chcemy także wszystkich ludzi, którzy tam będą. Haver obawiał się tego. Szczerze nienawidził Gorion’a i z radością powitał by śmierć całej jego rodziny, ale tu chodziło o coś znacznie gorszego. Widział kiedyś co Urlingowie robią ze swoimi niewolnikami. Długo nie mógł potem dojść do siebie. Jeszcze teraz zdarzało się, że budził się w nocy kiedy przyśnili mu się ludzie żywcem miażdżeni w ogromnych młynach, krwawa papka płynąca rurami do misek wygłodniałych współwięźniów. Nie! Nie był pozbawioną ludzkich uczuć bestią. – Nie tak się umawialiśmy – zaprotestował nieśmiało, nie wiedząc czy nie będą to jego ostatnie słowa. – Wiedziałeś jakie są nasze warunki – Urling wykazał niespotykane u przedstawicieli jego rasy opanowanie. "Po stokroć przeklęty Gorion! Sam jest sobie winien. Zgubiła go nienawiść i pazerność" – Jeśli się rozmyślisz będziesz musiał zapłacić nam za przebytą drogę – dodał bez emocji wysoki gość. "Po stokroć przeklęty Gorion!" – Więc? – Przynieście mi weksle. – kupiec zacisnął pięści gdy sześć okrytych płaszczami postaci ruszyło ku wyjściu – I idźcie do diabła! – wysapał. Nie zdążył pożałować tych słów. Błyszczące ostrze ze świstem przecięło powietrze i przez oczodół dotarło do mózgu. # Igo Gorion siedział przy biurku w swoim gabinecie. Był z siebie zadowolony. Udało mu się doprowadzić do upadku Ernesta Haver’a. Uśmiechnął się na wspomnienie miny przeciwnika, gdy zakomunikował mu o tym. Biedny Ernest, mimo wszystko. Kupiec z satysfakcją zatarł dłonie. Haver nawet nie podejrzewał jaki los dopiero go czekał. Gorion skrzywił się na wspomnienie wielkich młynów. "Sam jest sobie winien! Stary chciwiec. Ja chciałem po dobroci" – pomyślał. Igo Gorion nie słyszał jak jego służący, dzieci i żona padli ogłuszeni precyzyjnymi ciosami i zostali złożeni obok rodziny Haver’a. Nie mógł tego słyszeć. Urlingowie potrafili pracować w sposób nieuchwytny dla ludzkiego ucha. A kiedy do gabinetu wkroczyło sześciu owiniętych czarnymi płaszczami mężczyzn, z uśmiechem wyszedł im naprzeciw. |
||||||