Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Aleksandra Janusz „Mrówki w Złotych Tarasach” (4)

Opowiadania Aleksandra Janusz - 23 listopada 2023

Jagoda westchnęła. Trudności w rozmowach z Pauliną polegały na tym, że na wszystko miała dobre uzasadnienie. Nie sprząta, bo brakuje jej sił (kiedy była młodsza, też nie sprzątała, przyzwyczajona, że robią to za nią inni). Kompulsywnie kupuje odzież i wszelkiego rodzaju starożytne pierdolety, jakby cywilizacja nigdy się nie skończyła, bo jej to potrzebne do vloga. Ekonomia lajków, wprowadzona na wzór chińskiego kredytu społecznego, nadal się trzymała, chociaż rzadsze towary, zwłaszcza zagraniczne, dawno wypadły z obiegu. Podstawowe dobra dostarczano za pośrednictwem objazdowych sklepów – elektrycznych ciężarówek albo kurierów rowerowych. Istniały magazyny (strzeżone i obsługiwane przez ludzi, a nie drony) oraz manufaktury. Świat zmalał, skarlał i rozpadł się na nie pasujące do siebie kawałki, ale wciąż działał.

Resztę potrzeb załatwiał handel w szarej strefie, wymienny i za juany; trafiała tam część towarów ze sklepów i wszystko, co się dało wyhodować, wyprodukować, przemycić zza granicy albo ukraść we własnym zakresie. Niektórzy, jak Jagoda, kupowali tylko na bazarach. Coraz mniej ludzi w ogóle miało Internet, no i młodsze pokolenie nie interesowało się mozolnym zdobywaniem lajków. Tablety i notebooki żarły prąd, który dało się wykorzystać inaczej. W gniazdkach dawno go już nie było, cała Warszawa polegała na jednej elektrowni termiczno-solarnej w Siekierkach, którą ukończono przed kryzysem, i tej elektryczności musiało wystarczyć do obsługi podstawowych miejskich systemów – wody, kanalizacji. Jeśli ktoś chciał czegoś więcej, instalował prywatne panele solarne i zawsze się wybierało, co podłączyć. Ostatnie zapasowe baterie wyzionęły ducha przed dekadą, więc do przenośnej komunikacji lepiej nadawało się bardziej ekonomiczne radio. Umierający Internet był rozrywką starych ludzi.

– Są granice inwestycji, ale ja nie o tym. Co kupiłaś?

– Coś, co mi podniesie ruch co najmniej pięciokrotnie – odparła Paulina. – Powinnaś się zainteresować. Ta twoja zabawa w Rambo jest nieodpowiedzialna, nie zapewnia ci bezpieczeństwa finansowego. Musisz się zacząć rozglądać za czymś na starość. Albo dobry interes, jak mój, albo inny rodzaj stabilizacji…

Jagoda poczuła, że na policzkach wykwitają jej rumieńce gniewu.

– Matka, nie wyjdę za Janickiego. Rozmawiałyśmy już o tym.

– Ależ nikt ci nie każe zaraz za niego wychodzić. Znam się na takich rzeczach, wiem, że mu się podobasz…

– Skończ temat.

– Ależ coś ty taka przewrażliwiona? Chodź, zobaczysz, jak się robi grube hajsy.

Jagoda poszła za nią do pokoju dziennego pełna złych przeczuć. Vlog Pauliny był chyba jej dziesiątym doskonałym interesem. Wszystkie pozostałe zaczęły się z rozmachem i umarły cichutko, gdy pomysł się znudził, a biznes zaczął wymagać pracy. Dopiero moda retro okazała się strzałem w dziesiątkę. Co parę dni tysiące starszych pań na kwadrans wracało do bogatego i lśniącego świata swojej młodości. Lajki sypały się hojnie. Jagoda z początku odetchnęła z ulgą, sądząc, że matka wreszcie zapewniła sobie emeryturę. Ale w życiu nic nie było takie proste.

Smugi światła wpadały do mieszkania, przedzierając się przez gąszcz paneli słonecznych rozstawionych na balkonie. Okablowanie – splątane, czarne i lepiące się od kurzu – docierało do niedużego stosu akumulatorów. Niedaleko, bo i pokój był niewielki, stał stolik z podłączonym laptopem, kamerką i mikrofonem – wszystko z tych półprofesjonalnych i energooszczędnych.

Dookoła porozstawiane na stołkach i szafkach przedmioty – porcelanowy serwis do herbaty, nigdy nieużywany mikser kuchenny, oszklone obrazki z motywacyjnymi cytatami, kilka par ciemnych okularów, kapelusze, buty, szaliczki, torebki, zepsute elektroniczne gadżety, zmięte ubrania. Skrzyneczka na makijaż: szminki, podkłady, pudry (Jagoda nawet się nie orientowała) razem z pędzelkami i gąbkami, wszystko rozrzucone po kawowym stoliku wciśniętym pod ścianę. Fioletowy cień do powiek rozdeptany na podłodze, szminka, która potoczyła się pod akumulator i tam rozpuściła. Właściwie to jeszcze nie był syf, a jedynie twórczy rozgardiasz, który rozczulał, dopóki człowiek sobie nie uświadomił, że Paulina tak samo postępuje z odpadkami kuchennymi.

A pośrodku, na honorowym miejscu, przewieszone przez krzesło leżało czarne futro z norek.

– Masz pojęcie, jak to było trudno dostać? Ile to kosztowało? – Paulina dumnie rozpostarła futro przed córką, a potem zarzuciła je na ramiona. – A jak doskonale zachowane! Ma dziurę od moli z tyłu, ale wyczyszczone, i nie będzie widać.

– Mamo… – zaczęła Jagoda i zrezygnowała.

– No co? Nie podoba ci się? – w głosie matki zabrzmiały twardsze nuty. – Takie stare futro jest bardzo ekologiczne. Czysty recykling.

– Mamo, ale zim nie ma… – Złomiarka potarła skronie.

– Przecież nie będę w nim chodzić – oburzyła się Paulina. – Ale trochę mnie kosztowało i człowiek, który mi je przekazał, dał do zrozumienia, że oprócz lajków bardzo liczy na twój nowy złom, więc…

– Mój nowy złom – powtórzyła Jagoda mechanicznym tonem. – Sprzedałaś drona, zanim go ustrzeliłam.

– Oczywiście nie wchodzi w grę, żebym zwlekała z zapłatą. Rozumiesz, jacy to ludzie.

– Mamo, wiesz, że muszę jeszcze sobie kupić lekarstwa i amunicję?

Paulina rzuciła jej złe spojrzenie.

– Ale ty mi tutaj nie kłam, dziecko – podniosła lekko głos. – Wiem, że masz pieniądze. Janicki obiecywał nagrodę.

– Mamo, ale…

– Masz pojęcie, że dla ciebie robię to wszystko? – matka mówiła coraz głośniej. – Dla ciebie rozwijam interes, który utrzyma nas obie. Żresz te wszystkie puszki i chińskie świństwa, a gdybyś się odżywiała jak należy, już dawno byś się wyleczyła. Płacisz dobrymi bateriami za stare leki, założę się, że bardziej cię trują, niż pomagają. Włóczysz się nie wiadomo gdzie jak jakaś dziwka. Czy tak cię wychowałam? Na dziwkę? Nie wychodź stąd! Nie uciekaj! Nie skończyłam, mam ci jeszcze sporo do powiedzenia! Tak mnie traktujesz? Własną piersią…

Jagoda wyszła z mieszkania, trzasnęła drzwiami i zbiegła po klatce schodowej, jakby gonił ją sam diabeł.

 

*****

 

Po powrocie do siebie Jagoda od razu poszła do łazienki, zmyć z siebie pot i kurz pod lodowatym prysznicem. Mieszkała na pierwszym piętrze w mokotowskiej wielkiej płycie; osiedle nie różniło się wiele od tego natolińskiego, ale poprzez bliskość dawnego Mordoru i Galerii Mokotów, największego bazaru na południu miasta, przyciągało innych lokatorów. W okolicy rezydowało nadprogramowo dużo rozmaitych geszefciarzy, macherów i zakapiorów, a Jagoda w naturalny sposób wtapiała się w tę populację.

Zostawiła drona w pokoju, który służył jej za warsztat. Zwykle od razu przystąpiłaby do złomowania zdobyczy: wyłuskiwania baterii, elektroniki pełnej rzadkich metali, paneli fotowoltaicznych i mniej skomplikowanych części, śrubek oraz kawałków metalu, które znajdowały zastosowanie w pokryzysowej codzienności. Ale teraz jej się nie chciało. Skoro Paulina odsprzedała drona osiedlowym oszustom, niech go sobie sami złomują. I tak nie docenią, a jeszcze się przypieprzą, że dwie baterie rozbite kulami. Matka postawiła ją przed wyborem dokonanym, gang nie weźmie z powrotem futra, po złom pójdą prosto do Jagody. Mogłaby wejść z nimi na wojenną ścieżkę, ale po co?

Przepocone ciuchy rzuciła do miednicy z wodą. Z balkonu ściągnęła wysuszoną koszulkę, stanik i gacie, nie przejmując się, że sąsiedzi z naprzeciwka zobaczą ją nago. Kogo jak kogo, ale jej nikt ceniący sobie własną skórę zaczepiać nie będzie. Uznała, że spodnie jeszcze dadzą radę. Mydło też swoje kosztowało.

Postępek matki komplikował sprawy. Może uda jej się stargować lek tak, żeby akumulator wystarczył. Jedna bateria na trzydzieści tysięcy to lepsza rzecz niż sześć takich baterii po pięć. W ostateczności się zadłuży. Była dobrą klientką. Matka w dalszym ciągu uważała, że gdyby Jagoda żywiła się bezglutenowo, jej tarczyca odrosłaby w magiczny sposób. Złomiarka odruchowo dotknęła blizny na szyi. No nie, cudów nie ma.

Rozmasowała skronie palcami. Zaczęła sobie tłumaczyć, że w gruncie rzeczy nie miała w życiu aż takiego pecha. Inni ludzie też opiekowali się starymi rodzicami. Takimi, którzy tracili pamięć, albo chorowali na raka. Jej matka była zdrowa, tylko nieodpowiedzialna, chytra i wredna. Nie, nazwijmy to po imieniu, toksyczna jak barszcz Sosnowskiego. Robiła… jak by to powiedział ktoś przedkryzysowy? Robiła czarny PR całemu rodzajowi żeńskiemu. Jak jej matka i babka przed nią w nieprzerwanym łańcuszku głęboko wdrukowanych schematów emocjonalnych. Jagoda świadomie nigdy nie szukała partnera, bała się, że zatrute ziarno tkwi gdzieś w jej psychice i tylko czeka, aż padnie na odpowiedni grunt.

„Ale by żyć, trzeba jeść. I dlatego potrzebuję zleceń” – skonstatowała. – „Jak najszybciej i, w miarę możliwości, jak najdalej od domu”.




Pobierz tekst:
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17

Mogą Cię zainteresować

Michał Cholewa „Na granicy”
Opowiadania Michał Cholewa - 31 grudnia 2022

Jak zapewne czytelnicy pamiętają, od pierwszego do dwudziestego czwartego grudnia trwał Whamageddon…

Anna Wołosiak-Tomaszewska „Z wyrazami wdzięczności”

– Ale ja go naprawdę nie umiem ożywić! – jęknął w końcu…

Anna Nieznaj „Czortowe dzieci”
Opowiadania Anna Nieznaj - 15 stycznia 2021

Biografii worożychy Horpyny Sienkiewicz poświęcił w Ogniem i mieczem raptem dwa zdania.…

Komentarze: 7

  1. Q'__ pisze:

    Fajnie zobaczyć „Mrówki…” na naszych łamach.

    Tylko do dziś zdumiewa mnie, że nie zdobyły Zajdla, ani nawet nominacji…

    • Ina pisze:

      Wiesz, jest pełno dobrych opowiadań bez nominacji. Zajdel wymaga też (prócz dobrego tekstu) pracy nad rozpoznawalnością, a ja cały czas w labie siedzę :)

      • Q__ pisze:

        Chyba „trochę” się nie doceniasz ;).

        Ale po namyśle mam pewną hipotezę – Zajdle, tak jak i Hugo zresztą (bo w obu wypadkach są to nagrody publiczności) zdobywają często (i to nawet nie jest zarzut, bardziej konstatacja) teksty popowo fajne (choćby i kosztem głębi), z bohaterami skrojonymi tak, by dali się lubić (w sensie, w jakim lubi się np. postacie z komiksów Marvela), tymczasem Twoja Jagoda, jest postacią ponuro-realistyczną, sympatyczną na swój sposób (mimo wszystko), ale motywowaną (adekwatnym do okoliczności) bezwzględnym instynktem przetrwania. Może to to zdecydowało? Co – broń Borgu – nie oznacza bym namawiał Cię do poświęcenia naturalizmu, na rzecz umizgów do (powiedzmy) masowego czytelnika.

        • Ina pisze:

          E, nie sądzę, żeby to tak głęboko szło i żeby miało cokolwiek wspólnego z samym tekstem. Raczej chodzi o to, gdzie się coś ukazuje, w jakim momencie, pewnie jeszcze milion innych spraw.

          • Q__ pisze:

            Gdzie… Przecież „Fenix” to kiedyś była część SF-owej Wielkiej Dwójki obok „Fantastyki”/”NF”. Potem Wielkiej Czwórki, bo doszły „Esensja” i – nieco wcześniej – nasz „F.”.
            No ale zamykam się już ;), bo chciałem Cię (zasłużenie) pochwalić, a nie spierać się z Tobą :).

    • Ina pisze:

      (no i takie pytanie pozostaje, czy jednak nie jest to wrażenie bardzo subiektywne i jednak większość nominujących/głosujących po prostu uważa inaczej, jakkolwiek by się części czyających nie podobało i jak bardzo nie byłabym z tekstu dumna XD)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit