Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Aleksandra Janusz „Mrówki w Złotych Tarasach” (5)

Opowiadania Aleksandra Janusz - 23 listopada 2023

 

*****

 

Wieczorami w Galerii Mokotów rozbłyskały światła. Piranie, najsilniejszy gang w tej części dzielnicy, kontrolowały nielegalny agregat spalinowy (policja, z rzadka urządzająca naloty na bazar, otrzymywała regularne łapówki w świnkach morskich, kurczakach i bateriach). Dzięki nim Internet działał w nocy, bo większość stacji przekaźnikowych miała akumulatory zajechane do cna i funkcjonowała tylko wtedy, gdy pobierała energię słoneczną. Zimą, to znaczy w „porze deszczowej”, przekaźniki milczały przez całe tygodnie. Chyba, że ktoś się nimi zaopiekował i tak jak tutaj zamontował inne źródło zasilania.

Poza tym było w galerii trochę sztucznego oświetlenia. Niewiele, bo jednak powszechnie zadowalano się lampami olejowymi i w całej olbrzymiej przestrzeni cuchnęło kopciem.

Z daleka budynek robił upiorne wrażenie. Po kryzysie, późniejszej likwidacji pozostawionych samym sobie robotów i rozszabrowaniu wszystkiego, co się dało zjeść lub zrecyklować, galeria straszyła ostrymi krawędziami szkła przytwierdzonego wciąż do rusztowania. Brakujące szyby uzupełniono tylko w niektórych miejscach, czym się dało: deskami, folią, pleksi. Latem było tutaj gorąco jak w szklarni, zimą wiało. Ale lepsze to niż targ na powietrzu, narażony na deszcz i okazjonalne huragany.

No i wciąż działały toalety, przynajmniej na parterze. Nie były, oględnie mówiąc, zbyt czyste, ale zimna woda płynęła, a kanalizacja funkcjonowała. Podobnie jak w większości zamieszkałych bloków. Miasto działało na systemach podtrzymywania życia – czy to dzięki resztkom służb cywilnych, czy też gangom. I tak miało zostać do końca świata albo do wyschnięcia Wisły – w sumie wychodziło na to samo.

Jagoda przeciskała się między straganami. Rano na bazarze handlowano żywnością: warzywami i owocami prosto z ogródków działkowych, mięsem smarowanym formaldehydem, żeby nie gniło, żywymi kurczętami, świnkami i gołębiami w klatkach, workami prosa, sorgo i fasoli. Przyjęło się nazywać ten poranny handel targiem śniadaniowym (starsi uważali to określenie za ironiczne, dla młodszych było po prostu nazwą). Teraz zostały po nim tylko wonie zaschniętej krwi i rozkładających się odpadków. Bazar sprzątano kilka razy w miesiącu, żeby nie zapowietrzył się dokumentnie, ale nie codziennie.

Po zachodzie słońca do Galerii na skuterach, wózkach zaprzężonych w osły i konie oraz rowerach z przyczepami przyjeżdżali rzemieślnicy. Wszechobecny odór palonego oleju mieszał się z zapachem smaru tudzież spawanego metalu. Z biegiem lat Jagoda widywała na targu coraz więcej domowych wyrobów, a coraz mniej recyklowanej elektroniki i przedkryzysowych dóbr codziennego użytku. Zaczynały się pojawiać towary niegdyś zabronione – rękodzielnicze wyroby skórzane, nawet wełna przywieziona ze wsi. Nikt nie wypominał młodym, że to nieekologiczne, a zresztą i tak by nie posłuchali.

Doktorek stał w swoim zwykłym miejscu przy nieruchomym humanoidalnym robocie, niemal trzymetrowym gigancie ustawionym tutaj przez nieznanego złomiarza w charakterze trofeum, dekoracji lub żartu. Maszynę dawno wypatroszono ze wszystkiego, co nadawało się do użytku. Został czarny szkielet z nienadającego się do obróbki włókna węglowego i straszył przechodniów.

– Fibonacci! Cześć.

Zwinął peta, przypatrując się złomiarce spod oka. Źle wyglądał. Postarzał się od ostatniej wizyty w Warszawie, schudł jeszcze. Siwe włosy okalały łysą czaszkę jak wyliniała, przetłuszczona etola. Zaczynał wyglądać na te swoje blisko osiemdziesiąt lat.

– Spodziewałem się ciebie wczoraj.

– Dziś miałam robotę – odparła, wyjmując z plecaka baterię. – Co ty na to?

– Mało – skrzywił się, ale baterię do rąk wziął. – Nie po to się tłukę po dziurawych drogach tego przeklętego kraju. Dawaj, co tam jeszcze przyniosłaś.

– Mało? – Jagoda założyła ręce. – Zweryfikuj ją chociaż. Trzydzieści tysięcy w jednym kawałku. Chodzi jak złoto. Nie wyjmowałam jej z żadnego złomu, to magazynowa nówka.

– Powiadasz.– Fibonacci mrużył oczy i oglądał przez lupę numery seryjne. Potem wyjął czarną skrzynkę z kablami o wszelkich możliwych rodzajach wtyków. Podłączył baterię. Na skrzynce zamigotała seria zielonych świateł. – Ciekaw jestem, gdzie to dostałaś, dziewczyno. Ta bateryjka ma na sobie ludzką krew, wiesz o tym?

– Wydaje mi się, że raczej czysta…

Prychnął.

– Wy, młodzi, myślicie, że metafora to takie przedkryzysowe żarcie. Pod Sochaczewem był nieruszony magazyn. Weszło po złom pięciu takich jak ty, pewnie jeszcze młodszych. Przeżył jeden. Pchnął na rynek cały kontener identycznych. Potem strzelił sobie w łeb. Drugą taką już dziś widziałem, chwilowo nie są rzadkością.

Jagoda na moment straciła rezon.

– A skąd ty to wiesz? W Internecie nic nie było…

Westchnął.




Pobierz tekst:
Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17

Mogą Cię zainteresować

Tomasz Jarząb „Wola życia”

Ogarniał go gniew. Jak można było doprowadzić do takiej sytuacji? Jak najnowocześniejsza…

Juliusz „Q” Mróz – „Larry Newark meets Raolo Benatti”

Winda orbitalna pnie się po fullerenowej nitce. Słynny hacker i ochroniarz (wręcz go uprowadzający do najpotężniejszego…

Adam Cebula „Prawa zachowania”
Felietony Adam Cebula - 1 maja 2020

Jednym z pierwszych praw zachowania, jakie odkryli dzielni uczeni, było prawo zachowania…

Komentarze: 7

  1. Q'__ pisze:

    Fajnie zobaczyć „Mrówki…” na naszych łamach.

    Tylko do dziś zdumiewa mnie, że nie zdobyły Zajdla, ani nawet nominacji…

    • Ina pisze:

      Wiesz, jest pełno dobrych opowiadań bez nominacji. Zajdel wymaga też (prócz dobrego tekstu) pracy nad rozpoznawalnością, a ja cały czas w labie siedzę :)

      • Q__ pisze:

        Chyba „trochę” się nie doceniasz ;).

        Ale po namyśle mam pewną hipotezę – Zajdle, tak jak i Hugo zresztą (bo w obu wypadkach są to nagrody publiczności) zdobywają często (i to nawet nie jest zarzut, bardziej konstatacja) teksty popowo fajne (choćby i kosztem głębi), z bohaterami skrojonymi tak, by dali się lubić (w sensie, w jakim lubi się np. postacie z komiksów Marvela), tymczasem Twoja Jagoda, jest postacią ponuro-realistyczną, sympatyczną na swój sposób (mimo wszystko), ale motywowaną (adekwatnym do okoliczności) bezwzględnym instynktem przetrwania. Może to to zdecydowało? Co – broń Borgu – nie oznacza bym namawiał Cię do poświęcenia naturalizmu, na rzecz umizgów do (powiedzmy) masowego czytelnika.

        • Ina pisze:

          E, nie sądzę, żeby to tak głęboko szło i żeby miało cokolwiek wspólnego z samym tekstem. Raczej chodzi o to, gdzie się coś ukazuje, w jakim momencie, pewnie jeszcze milion innych spraw.

          • Q__ pisze:

            Gdzie… Przecież „Fenix” to kiedyś była część SF-owej Wielkiej Dwójki obok „Fantastyki”/”NF”. Potem Wielkiej Czwórki, bo doszły „Esensja” i – nieco wcześniej – nasz „F.”.
            No ale zamykam się już ;), bo chciałem Cię (zasłużenie) pochwalić, a nie spierać się z Tobą :).

    • Ina pisze:

      (no i takie pytanie pozostaje, czy jednak nie jest to wrażenie bardzo subiektywne i jednak większość nominujących/głosujących po prostu uważa inaczej, jakkolwiek by się części czyających nie podobało i jak bardzo nie byłabym z tekstu dumna XD)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit