Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Paweł Leszczyński Literatura
<<<strona 16>>>

 

Student

 

 

Przechadzał się szarymi chodnikami i czarnymi drogami wśród białych zasp. Wyglądał całkiem zwyczajnie – ot jeszcze jeden przeciętnej urody student odpoczywający spacerem w czasie ferii – gdyby nie fakt, że zimowa przerwa jeszcze się nie zaczęła. Ludzie i zwierzęta nie zatrzymywali na nim wzroku. Był tak naturalny, jakby chodził tak już od zawsze. Jakby każdego dnia, ba – o każdej godzinie kroczył tymi właśnie przetartymi wśród śniegu szlakami.

Wtem spostrzegł małe, najwyżej dziesięcioletnie dziecko, w kierunku którego skierował swe kroki. Te zejście z wybranej uprzednio ścieżki było tak naturalne, że student nawet nie pozostawiał śladów odciśniętych na lepkim śniegu.

Chłopiec – dzieciak jakich wiele – płakał, a jego chlipanie wzbudziłoby w nas współczucie, może przypomnielibyśmy sobie nasze zamierzchłe dzieciństwo... Jednak żaden z nas nie podszedłby do niego. Tak jak żaden z nas nie mógłby mu pomóc.

Młody człowiek nie był ciekawy co takiego przytrafiło się chłopcu. Nie był także smutny, zdziwiony, czy – nie daj Boże – zaintrygowany. Po prostu podszedł do niego i jak gdyby nigdy nic, zagadnął:

– Coś się stało. – to pod żadnym względem nie było pytanie, a raczej proste stwierdzenie.

– Tak. – odparł chłopiec głosem tak spokojnym, jakby nigdy w życiu nie uronił ani jednej łzy. Jakby zaraz po wyciągnięciu z brzucha matki uśmiechnął się. – Rodzice kupili mi na gwiazdkę sanki, a nigdzie w pobliżu nie ma wystarczająco dużej górki, aby na nich zjeżdżać. – powiedział nie zdziwiony swoim nowym słownictwem. Mama kategorycznie zabroniła mu rozmawiać z obcymi, ale to przecież nie był nikt obcy.

Dopiero teraz my, słuchając słów chłopca zauważylibyśmy, że siedzi na szeroko rozkraczonych sankach – zbyt drogich i dobrych jak na niskie parkowe standardy. Problem był prosty, lecz nie do rozwiązania. Gorzkie łzy były bezcelowe, bezowocne... Ale... ale przecież to jeszcze dziecko – nie wiedziało o tym.

Student pogładził miękkie włosy chłopca, jak i my zrobilibyśmy pragnąc rozpocząć wywód na temat "Dlaczego jest Tak, a nie Inaczej?".

Lecz dzisiejszego późnego poranka było właśnie Inaczej.

Student uśmiechnął się odruchowo i popatrzył na leżące nieopodal pole. Chciał, aby tam znajdowała się górka.

– Niech stanie się górka. – powiedział tak spokojnie, że szumiący w gałęziach wiatr najpierw zdumiał się, a następnie zawył z zazdrości.

Pole uwypukliło się i od zawsze stała tam górka, na którą od dawna co roku chodziły z sankami okoliczne dzieci.

– Dziękuję panu. – wykrzyknął nieświadomy chłopiec już nieuchronnie biegnąc w stronę stromego zbocza.

Student, który najwyraźniej nie był już tylko studentem ruszył do przodu tak naturalnie, jakby nigdy się nie zatrzymywał.

Podążał dalej, a jego średniej długości, spokojne kroki mierzyło białe słońce. Uśmiechnął się – oczami. Niewielu ludzi potrafi tak uśmiechnąć się wzrokiem, żeby ukazać swą prawdziwą i szczerą radość. Niewielu ludzi potrafi uśmiechnąć się tak do wspomnień. Niewielu ludzi...

Student przypominał sobie gdy – nie dalej jak przedwczoraj powiedział: "Niech stanie się Słońce.", a dobroduszni ludzie ciągle wierzą, że płynie ono po niebie już miliardy suchych lat.

Westchnął smutno. Może taka nieświadomość jest lepsza od wszechświadomości?

Z naprzeciwka zbliżył się starszy człowiek z trzymanym na krótkiej smyczy psem. Był otulony brązowym płaszczem, a biały śnieg spadał z gałęzi wprost na jego przerzedzone czasem włosy. Należał do tych ludzi, których mija się bez zastanowienia. Do ludzi, którzy pachną samotnością.

Student przystanął, zmuszając przechodnia do spojrzenia w swoje przepastne oczy. Nic dziwnego, że tamten także się zatrzymał.

– Ładna górka, prawda? – powiedział student w skromnym geście samozadowolenia.

– Górka? Jaka górka? – starzec zdziwił się i począł bezwiednie rozglądać, jakby nie wiedział o co chodzi. Wreszcie odnalazł wzrokiem zbocze. – Skąd ona się tu wzięła. Przez pięć lat chodzę tu codziennie i jeszcze nigdy.., nigdy.., nigdy nie... nigdy nie mogę oderwać od niej oczu. Jest taka piękna. – dokończył szczerze się uśmiechając.

Student wiedział, że mężczyzna marźnie i zechciał, aby ten miał na głowie kapelusz.

– Niech się stanie kapelusz. – powiedział tak spokojnie, że wiatr z nienawiścią zacisnął na nim swe niewidzialne pięści.

– Kapelusz? Jaki kape... Czego pan chce od mojego kapelusza? Źle wygląda czy co? – powiedział odruchowo zdejmując przyprószone śniegiem nakrycie głowy. – Nie... dobry... Niedawno kupiony... O co panu chodzi? Coś z nim nie tak? – czymś zaniepokojony popatrzył na swojego rozmówcę, ale ten już odszedł pozostawiając go sam na sam ze swoim psem. No i całkiem nowym, ciepłym kapeluszem. Wzruszył ramionami.

Student szedł dalej. Nie był uśmiechnięty, nie zaznawał radosnego nastroju. To nic, że pomógł. To nic, że naprawił. Taki miał obowiązek. Służyć. Może i nieświadomie, ale to oni byli panami. To oni mogli wszystko, to o nich chodziło.

Właśnie okrążał zamarznięte jeziorko, podchodząc do zbocza "Starego Urwiska", jak od dawna nazywały je dzieci. Była to górka, którą stworzył niemalże przed godziną. Student stanął i obserwował czekając usłużnie na następne szczere – wypowiedziane lub nie – życzenia.

Następne pół godziny było tylko kolejnym nic nie znaczącym mgnieniem w jego wiecznym istnieniu.

Obserwował, jak chłopiec w radosnym uniesieniu wskakuje na sanki i migiem zjeżdża po zboczu. Następnie z olbrzymią prędkością wjeżdża w niewielki lasek u podnóża górki.

Chłopiec nie zdążył nawet krzyknąć. On jechał zbyt szybko, a drzew było zbyt wiele – zawiniły swoją odważną postawą nie uskakując z drogi rozpędzonych sanek. Głuche uderzenie, a potem dalej delikatny szum wiatru.

On nie był smutny. Widocznie tak musiało być... Nie mógł nic zrobić.

Chwilę później względną ciszę przerwał głośny trzask. To cienka tafla lodu załamała się pod starym człowiekiem, który nieuważnie wbiegł na pokryte śniegiem jezioro w pogoni za zwianym przez zazdrosny wiatr kapeluszem z miękkiej skóry.

Starzec nie zdążył nawet krzyknąć. Lód pod nim zarwał się, a jezioro z cichym pluskiem pochłonęło go w swych odmętach. A potem dalej szum, szum zimnego wiatru.

A on nie mógł nic zrobić.

– Widzisz co narobiłeś. – to pod żadnym względem nie było pytanie, a raczej proste stwierdzenie.

Student uśmiechnął się. Oczami.

Po raz pierwszy w jego istnieniu ktoś obcy go zagadnął. Nie był zdziwiony. Odwrócił głowę, aby jego rozmówczyni miała świadomość, że jej słucha. Była to starsza pani, która na chwilę przerwała zamiatanie chodnika nieustannie otulanego świeżym śniegiem.

– Widzisz co się stało. – kontynuowała oskarżycielskim tonem wciąż zadając swoje nieudane pytania. – Gdybyś nie stworzył tej górki i tego kapelusza...

– Musiałem. – przerwał jej.

– Nie, nie musiałeś. Wiedziałeś, że zginą. Nie musiałeś tego robić – dla ich własnego dobra. Albo mogłeś im chociaż powiedzieć.
- Musiałem. – powtórzył student, tym razem słabiej, choć nie mniej pewnie.

– Nieprawda. A teraz wszystko to odwołaj.

– Ale... – wyszeptał i każdy z nas prócz starej kobiety stojącej przed nim zobaczyłby w jego przepastnych oczach strach.

– Żadnych "ale". Odczaruj to wszystko. Zniszcz wszystkie swoje nieudane błogosławieństwa.

– Wszystkie? – zapytał cicho.

– Tak. – odpowiedziała. Dopiero teraz zrozumiał, że mówiła to wszystko z pełną świadomością.

– Dobrze. – odparł głucho.

– Za kogo ty się właściwie uważasz? Za Boga, czy Diabła? Za Pana, czy za Szatana?

Student pochylił się nad nią i delikatnym wyzbytym emocji głosem wyszeptał:

– Za Waszego Stwórcę. – powiedział patrząc po raz ostatni na Świat. A potem z trudem zapragnął, żeby Świat przestał istnieć. – Niech zniszczy się wszystko co stworzyłem. – dodał.

I zniknął kapelusz, i zniknęła górka. I zniknęło słońce, i zniknęła sama stara sprzątaczka zniszczona wolą i słowem. A potem zniknął Świat. A na samym samiusieńkim końcu zniknął smutny teraz student.

Bo Bóg tak naprawdę nie jest wszechmogący. Choćby nie wiem jak chciał, nie może zniszczyć swojego choćby najgorszego tworu. I musi być posłuszny swoim decyzjom. Tak więc nigdy nie istniał świat, ani wczoraj, ani dziś, ani jutro. Zawsze była pustka. Nie mamy więc za czym tęsknić.

Gdzieś w głębi tej pustki płakał po stracie syna i śmiertelnego wroga Bóg i Duch Święty. Oni także zginęli niewinnie, wiedząc że od zawsze wszyscy Bogowie są jednością. Wszyscy...

 

NonFelix

Nie wiem, może Słońca jeszcze wczoraj nie było.

A może nigdy nie będzie go już jutro.

A może samo Słońce nie istnieje.

Zniknie tak samo, jak znikną moje smutki.

31 – X – 1999 r.

Okładka
Spis Treści
Justyna Kowalska
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Ryszard Krauze
K.Kwiecińska
Marcin Lenda
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
K.Leszczyński
Jakub Lipień
LouSac
Lucy
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
A.Mason
Michał Mazański
Rafał Mroczek
Sławomir Mrugowski
Sławomir Mrugowski
Barbara Ogłodzińska
Barbara Ogodzińska
Kamil Olszewski
Pacek
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Andrzej Pilipiuk
Eryk Ragus
Eryk Ragus
RaV
Paweł Rogiewicz
Anna Romanowicz
Jacek Rostocki
Jacek Rostocki
Tomasz J. Rybak
Ryh
Andrzej Siedlecki
Agnieszka Śliwiak
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Robert J. Szmidt
Robert J. Szmidt
Roman Szuster
W.Świdziniewski
Andrzej Świech
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
Vanderberg Club
Tomasz Winiecki
Tomasz Winiecki
Marek Wojaczek
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Robert Zang
Roger Zelazny
Dawid Zieliński
Dawid Zieliński
Zubil
Zubil
Zubil
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Artur Żarczyński
Artur Żarczyński
K.Żmuda-Niemiec
K.Żmuda-Niemiec

Archiwum cz. I
< 16 >