Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Krzysztof Mandrysz Literatura
<<<strona 23>>>

 

Zbyt długi sen

 

 

Gdy przyglądałem się balonom, dostałem pociskiem w lewe ramię. Upadłem na ziemię i przeturlałem się za fontannę. Byłem w szoku, nie czułem bólu. Nie potrafiłem uwierzyć, że ktoś do mnie strzela. Rozpaczliwie wypatrywałem strzelca. Coś czerwonego mignęło w oknie budynku na przeciwko mnie. Posłałem tam serię z karabinu. Napastników było dwóch, lub ten który do mnie strzelał szybko biegał, bo już po chwili terkot broni odezwał się z okna niższego piętra. Pociski odbijały się od fontanny, odrywając od niej kawałki betonu. Gdy kanonada na chwilę ucichła, wystrzeliłem granat. Wpadł on do właściwego okna. Wybuch wyrzucił na zewnątrz budynku porozrywane meble. Nie widziałem wśród nich niczego czerwonego i zmasakrowanego. Jeżeli napastnik znów zmieniał miejsce ostrzału to mógł zdążyć wydostać się z pokoju. Mógł też zostać rozsmarowany na przeciwnej ścianie. Szok zaczął mijać, ręka bolała jak cholera. Przyjrzałem się ranie. Kula przeszła na wylot. Spryskałem ramię specjalną pianką. Krew przestała płynąć, a zawarte w piance środki uśmierzyły ból. Balony, gdy je przed strzelaniną obserwowałem unosiły się kilometr dalej, teraz znacznie się przybliżyły. Pozornie zdawały się nie zwracać na mnie uwagi. Byłem jednak pewien, że to strzały je tu sprowadziły. Balony, tak je nazwałem, bo unosiły się swobodnie w powietrzu i miały gruszkowaty kształt. Były srebrne, a w słońcu jarzyły się na złoto. . Ich ruchy pełne gracji przywodziły na myśl biegnące sarny. Poruszały się bez widocznego napędu. Raz widziałem jak setki takich balonów szybowało w zachodzącym słońcu, było to coś co chciało by się jeszcze kiedyś zobaczyć. Nie chciałem, by znalazły się tu w trakcie wymiany ognia, dlatego ostrożnie pobiegłem do budynku.

 

Leżałem na ciepłym, morskim piasku, obok opalała się Beata. Leniwie wpatrywałem się w żaglowiec płynący w głębi morza. Myśli swobodnie się przemieszczały. Osiągnąłem ten rodzaj spokoju, który jest tylko możliwy na plaży w słoneczny dzień. Gdy będzie mi zbyt ciepło, pójdę popływać. Wysiłek wytworzy we mnie wirtualne endorfiny, które sprawią, że poczuje się jeszcze lepiej. Później ukoronowanie tego hedonistycznego dnia, Beata. Brzeg na którym leżałem ciągnął się w nieskończoność. W oddali tak dalekiej, że gdybym chciał tam dojść pieszo musiałbym iść kilka wieków, zaczynało się skaliste, wysokie wybrzeże pełne urokliwych, ale i niebezpiecznych zatoczek. Przypominało mi ono południe Włoch, nadmorskie okolice Neapolu.. Dla utrzymania klimatu były tam nawet resztki morskich fortów, pozostałości starożytnej potęgi. Niekiedy tam się przenosiłem, ale zazwyczaj wolałem piaszczyste plaże. Jeszcze dalej, tak daleko, że pieszo mógłbym nigdy nie dojść, pojawiały się neo karaibskie wyspy z palmami kokosowymi i lagunami. Co było dalej nie wiem, bo nigdy tam nie dotarłem. Nagle wszystko się zmieniło, w jednej chwili czułem się wspaniale, by już w następnej czuć się źle. Wszystko wokół mi nie pasowało. Jasność słońca była nie odpowiednia, piasek i woda morska miały nieprawidłowy odcień. Otaczała mnie sztuczność i mechaniczność. Wspomniałem tamten świat i zatęskniłem za nim.

– Coś taki spięty?- zapytała Beata

– Wydaje ci się- odpowiedziałem i zamknąłem oczy, udając, że zasypiam.

Na powstanie Multiwordu złożyło się wiele czynników. Ludzie już przed tem spędzali wiele czasu w sztucznej rzeczywistości, często zdarzali się uzależnieni, tych nie trzeba było nakłaniać na przeniesienie się tam na stałe. Innym powodem była nieśmiertelność, ciało zostawało zamrożone, a umysł żył nadal. Rządy przyłączyły się z dwóch powodów. Światowa gospodarka przeżywała kryzys, powstało olbrzymie bezrobocie, a co za tym idzie znacznie wzrosła przestępczość. Multiword pozwalał pozbyć się niepotrzebnych ludzi i sprawować nad nimi kontrolę. Najważniejszym jednak powodem była Nowa Świadomość Ekologiczna, ta niby religia głosiła, że nie wystarczą nowe ekologicznie przyjazne technologie i  dbanie o środowisko. Ludzie powinni zniknąć z powierzchni ziemi, a jedynym sposobem by to osiągnąć, poza masowym samobójstwem, było przeniesienie się do Multiwordu.

W przeciągu stu lat cała ludność ziemi znalazła się w krzemowo-biologicznych układach. Mnie osobiście pociągała możliwość nie ograniczonej rozrywki, wciąż jednak wracałem do prawdziwego świata, w końcu jednak życie tam okazało się zbyt drogie, rządy wprowadziły specjalne podatki. Cywilizacja przestała się rozwijać, nie było takiej potrzeby, każda zachcianka zostawała natychmiast zaspokajana. Naukowcy dalej prowadzili badania, ale była to już tylko sztuka dla sztuki.

Szybko straciłem kontakt z starymi znajomymi, zbyt duża była tutaj dynamika życia. Być może ich nawet spotykałem nie wiedząc, że to oni. Niektórzy wybierali dziwaczne wcielenia. Ja sam przeżyłem okres fascynacji postaciami baśniowymi. Gdy stawałem się centaurem zmieniał się nie tylko mój wygląd zewnętrzny, ale i sposób myślenia. Było bardzo dziwnie, zachowywać się jak czterysto kilowy półczłowiek półkoń. Robiłem jeszcze wiele innych rzeczy, jedne fascynujące inne po prostu głupie, aż znalazłem się na tej plaży i zostałem. Żyłem tu już może sto, albo dwieście lat. Czasu nie liczyłem. Ludzie kiedyś by nie uwierzyli, że można liczyć lata z tolerancją do stu, a pewnie w przyszłości pojęcie czasu tak się rozmyje, że straci jakiekolwiek znaczenie. Było mi tu dobrze, aż do dzisiaj, gdy poczułem się oszukany tym co mnie otacza. Zapragnąłem powrócić.

 

 Masz dziwną prośbę- mówi do mnie Sceptyk jeden z tych jajogłowych, którzy nadal myślą. W starym świecie był informatykiem i mówią o nim, że ma dostęp do nie osiągalnych dla zwykłego użytkownika ustawień Multiwordu.

– Ale dasz radę to załatwić?

– Jasne, ale chyba coś ci się pochrzaniło w oprogramowaniu. Odkąd utknąłem tu na dobre, nie myślałem o tamtym świeci, aż do teraz. Wydaje mi się, że oni ustawili nam blokady, abyśmy nie tęsknili.

– Po prostu to załatw. Dobra?

– Nie ma sprawy. Opowiesz mi potem jak tam teraz jest.

Mogłem zwrócić się z podaniem do Komisji, ale wątpiłem czy rozpatrzyli by moje podanie w rozsądnym czasie, rozsądnym nawet tutaj. Dlatego poszedłem do Sceptyka. Trochę się bałem, bo słyszałem, że cała sieć jest podsłuchiwana przez Zarząd, a to co chciałem zrobić nie było zgodne z prawem. Zarząd na pewno nie pozwolił by na samowolkę. Miałem jednak nadzieje, że Sceptyk jest na tyle dobrym fachowcem, że zabezpieczył się przed inwigilacją.

 

Wyjąłem ze skrzyni M-16 i zważyłem go w ręce, był to model z podwieszonym granatnikiem, odpowiadał mi, dlatego go wziąłem. Z innych pojemników wyjąłem kilka magazynków i granaty. Potrzebowałem jeszcze apteczkę, trochę innego sprzętu oraz kilkadziesiąt zjofilizjowanych, samo podgrzewających się racji żywnościowych, no i ubranie, z lodówki wyszedłem całkiem nagi. Znalazłem je w innych salach. Byłem w wojskowym magazynie, mapę z jego położeniem oraz kody otwierające bramy dostałem od Sceptyk. Zastanawiałem komu teraz służyły te olbrzymie magazyny, już chyba tylko kurzowi. Gdy po przebudzeniu wyłoniłem się z kompleksu, gdzie trzymano ciała, uderzyła mnie realność tego co mnie otaczało. Ogarnęła mnie euforia, skakałem i śmiałem się na przemian. Kolory, zapachy takie jak zapamiętałem. Położyłem się w gęstej trawie na terenach okalających budynki i wpatrywałem się w niebo. Był tam kiedyś park, teraz tylko dzięki dużej wyobraźni można było zobaczyć jego pozostałości.

Wyszedłem z magazynu i skierowałem się do autostrady, miałem zamiar dość nią do Balcerony. Po upadku Uni Europejskiej, jej miejsce na gospodarczej mapie świata zajęła Koalicja Państw Hiszpańsko Języcznych. Należała do niej zarówno sama Hiszpania jak i kraje z ameryki płd. i środkowej. Balcerona chociaż była stolicą Katalonii to jednak dzięki ścisłym powiązaniom gospodarczym z Hiszpanią także szybko się rozwijała. I to właśnie obok niej powstało Europejskie Centrum Lodówek jak nazywali je złośliwcy, czyli magazyn komór kriogenicznych.

Asfalt dobrze się jeszcze trzymał. Pobocza drogi porastały agawy i zdziczałe sady oliwne. Czekał mnie wielokilometrowy marsz. Ściskając karabin zastanawiałem się czy zdarzę wystrzelić, jeżeli jakiś drapieżnik wybierze mnie na swój obiad. Nie bardzo wiedziałem czego się mogłem spodziewać, najbardziej prawdopodobny wydawał mi się atak lwów, albo tygrysów. Wiele z nich nielegalnie wypuścili w lasach właściciele zoo, aby nie kłopotać się transportem do ich naturalnego środowiska. Pamiętam, że zanim na stałe opuściłem rzeczywistość, słyszałem o atakach drapieżników na ludzi.

Opuszczając Multiword nie zastanawiałem się jak długo tu zostanę. Czułem się wspaniale, ale zdawałem sobie sprawę, że w końcu będzie mi brakować towarzystwa ludzi i wtedy pewnie wrócę. Nie myślałem o tym zbyt wiele. Cieszyłem się chwilą. Pragnąłem by rozpętała się burza z groźnymi piorunami i masą deszczu , te najgwałtowniejsze ze zjawisk przyrody dostarczyłoby mi wiele prawdziwych wrażeń. Tornado, też by mi odpowiadało. Przede wszystkim jednak chciałem zobaczyć morze i położyć się na prawdziwej plaży. Szedłem tak, aż do późnej nocy. Wybrałem w miarę płaskie miejsce wśród pini i nie rozpalając ognia położyłem się w wyjętym z plecaka śpiworze. Myślałem o ludzkości, która pozwalając się zamknąć w świecie snu odebrała sobie pewien poziom doznań. Świadomość tego, że to co cię otacza nie jest prawdą spłaszczało emocje. Można się było zatracić w iluzji, ale w końcu każdy wyczuwał, że to tylko elektroniczne kłamstwo. Pamiętałem, że gdy komputerowa rozrywka zaczęła ogarniać świat ludzie zachwycili się sportami ekstremalnymi. Skoki na spadochronie czy z elastyczną liną z mostu, miały im pozwolić odróżnić prawdziwe emocje od udawanych. W Multiwordzie blokowano nam myśli o realnym świecie, ale w wszystkim co robiliśmy odczuwaliśmy niedosyt. Wtedy, tam na plaży, pękłem. Mój umysł powiedział dość i zresetował obwody.

W oddali słyszałem cykady. Zjadłem trochę zapasów i usnąłem. Podróżowałem tak jeszcze dwa dni, aż dotarłem do przedmieść Balcerony. Nie zostało z nich zbyt wiele. Budowane z oszczędnych materiałów domy porozpadały się. Wśród pozarastanych zgliszczy dzieciaki miały by dobrą zabawę. Widok o dziwo mnie nie przygnębił. Nawet mi się podobał. Jedynym w miarę zachowanym elementem był beton. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że gdy w przyszłości opuchnięte słońce wypali Ziemię, kosmitom będzie się wydawać, że tu wciąż może istnieć życie, bo tyle wody zostało uwięzione na zawsze w betonie. Kosmici to jednak nie mój problem, tak mi się w każdym razie wtedy wydawało.

W oddali widziałem zarysy dzielnicy finansowej, olbrzymie wieżowce, betonowe dowody potęgi tego miasta. Były nawet bardziej imponujące od budowli miast amerykańskich. Ja jednak chciałem dość do starszych dzielnic, zobaczyć psychodeliczne kamienice szalonego architekta Gaudiego. Niepokoił mnie ich los, bałem się że pozostawione same sobie zamieniły się w ruiny. Później miałem zamiar zobaczyć inne jego dzieło, wieczną budowlę Sagrade Familie, ukończono ją wreszcie , gdy nie miało to już żadnego znaczenia, tuż przed tym niż ostatni człowiek połączył się z Multiwordem. Idąc ulicami starego miasta wspominałem, jak tu kiedyś było. Drogi wypełnione mieszkańcami i turystami, tych ostatnich łatwo było rozpoznać, bo w przeciwieństwie do miejscowych chodzili w szortach. Artyści malowali obrazy na płytach chodnikowych, tak jakby nie obchodził ich los dzieł. Żywe rzeźby ożywały jeśli wrzuciło się im kilka monet do kapelusza. Wszyscy znikli, a ja nie mogłem ich zastąpić.

Doszedłem do wyżej położonego miejsca i popatrzyłem w dal w kierunku city. I wtedy go zobaczyłem. Olbrzymi statek którego końców nie mogłem dojrzeć, wisiał nad wieżowcami i je ... zjadał. To chyba najlepsze określenie. Powoli warstwa po warstwie kolejne kondygnacje wieżowców się rozpływały. O ile mogłem to dojrzeć, za statkiem rozciągała się goła ziemia. Od tamtej pory dużo myślałem o tym dlaczego obcy to robili. Musieli uznać naszą planetę za wymarłą, czy to z powodu zarazy czy też wojny i teraz ją oczyszczali, by zrobić miejsce dla siebie. Pomyślałem o miliardach ludzi leżących w lodowych sarkofagach i zadrżałem. W końcu statek dotrze i do nich. Musiałem coś zrobić na razie jednak tylko obserwowałem. Obok statku unosiły się balono podobne obiekty. Początkowo wziąłem je za sondy, ale gdy dłużej im się przyglądałem zdałem sobie sprawę, że to są obcy. Nie rozumiałem jak takie pozbawione kończyn stworzenia, mogły stworzyć cywilizacje. Możliwe, że żyły w symbiozie z innymi organizmami, albo ich wygląd był przystosowaniem do warunków panujących na ziemi. Kilka dni trzymałem się w ich pobliżu i zastanawiałem się czy mam wracać by powiedzieć o nich innym, czy też samemu nawiązać kontakt. Jeżeli wrócę istniało ryzyko, że nikt mi nie uwierzy lub że zostanę zignorowany, a drugiej szansy powrotu mogłem już nie dostać. Jeśli sam pójdę mógłbym nie sprostać sytuacji. Patrzyłem właśnie przez lunetę karabinu by lepiej im się przyjrzeć, gdy padł strzał.    

 

W biegłem do gmachu, a później ostrożnie wspinałem się po schodach. Karabin w ręce dawał złudne poczucie pewności. Schody były kręte i miałem ograniczone pole widzenia. W każdej chwili mógł przede mną pojawić się wróg, albo granat odbijający się po stopniach. Dotarłem na piętro i usłyszałem charczenie dochodzące z jednego z pokoi . Założyłem, że to podstęp i jeszcze wolniej posuwałem się do przodu. Szedłem bokiem, tak by zawsze mieć za plecami ścianę. Budynek był kiedyś hotelem. Na drzwiach zachowały się jeszcze numery pokoi. Sprawdzałem po kolei każde pomieszczenie. Niektóre drzwi były tak zbutwiałe, że przy dotknięciu rozpadały się.

Mężczyzna leżał w kałuży krwi. Odłamki przebiły mu płuca. Z ust wyciekała mu czerwona piana. Musiał właśnie biec do wyjścia, gdy wybuchł granat. Coś mówił. Pochyliłem się nad nim, uprzednio go rozbroiwszy, by usłyszeć co.

– One są... takie... piękne. Dla czego..... chciałeś je zabić. – wycharczał z wyrzutem.

Zrobiło mi się żal jego, siebie. Nieporozumienie doprowadziło do jego śmierci, a zemnie zrobiło zabójcę. Kim był? Może potomkiem ludzi którzy ukryli się przed Multiwordem, albo kimś takim jak. Powrócił bym go zabił.

Zastanawiałem się co obcy zrozumieli z strzelaniny, bo że ją zauważyli to pewne. Przestali się zbliżać osobiście, a wysłali sondy. Jedna z nich obserwowała mnie przez okno. Mimo to wciąż mogli uważać mnie tylko za zwierzę, za dziwnie się zachowujące, ale tylko zwierze. Broń dowód mojej inteligencji, mogła nie zostać przez nich rozpoznana. Jeżeli natomiast wiedzieli, że jestem istotą myślącą to, pierwszy wrażenie o ludziach zrobiłem jak najgorsze. Gdybym wrócił i powiedział o obcych, Zarząd zapewne wysłałby wojskowych do nawiązania kontaktu, a to jeszcze bardziej skomplikowało by sytuację. Obcy mogliby pomyśleć, że chcemy ich zabić. Dlatego musiałem iść sam. Tak wtedy myślałem. Dopiero później zrozumiałem, że prawdziwym powodem tej decyzji było moje rozbuchane ego, które nie mogłoby znieść, że to ktoś inny nawiązałby kontakt. Idąc z białą flagą, zrobioną z patyka i kawałka koszuli, symbolem zapewne zupełni bez użytecznym wobec obcych, wiedziałem jedno, że ludzie bez względu na to czy mi się powiedzie czy też nie, dalej nie będą mogli trwać w letargu.

Okładka
Spis Treści
Justyna Kowalska
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Ryszard Krauze
K.Kwiecińska
Marcin Lenda
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
K.Leszczyński
Jakub Lipień
LouSac
Lucy
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
A.Mason
Michał Mazański
Rafał Mroczek
Sławomir Mrugowski
Sławomir Mrugowski
Barbara Ogłodzińska
Barbara Ogodzińska
Kamil Olszewski
Pacek
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Andrzej Pilipiuk
Eryk Ragus
Eryk Ragus
RaV
Paweł Rogiewicz
Anna Romanowicz
Jacek Rostocki
Jacek Rostocki
Tomasz J. Rybak
Ryh
Andrzej Siedlecki
Agnieszka Śliwiak
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Robert J. Szmidt
Robert J. Szmidt
Roman Szuster
W.Świdziniewski
Andrzej Świech
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
Vanderberg Club
Tomasz Winiecki
Tomasz Winiecki
Marek Wojaczek
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Robert Zang
Roger Zelazny
Dawid Zieliński
Dawid Zieliński
Zubil
Zubil
Zubil
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Artur Żarczyński
Artur Żarczyński
K.Żmuda-Niemiec
K.Żmuda-Niemiec

Archiwum cz. I
< 23 >