Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
RaV Literatura
<<<strona 40>>>

 

Prosta robota

 

 

(Echa Achelonu)

 

– Aaa ja i... i... Camron... hep! my na hep! tej wwojnie... ładnych hep! parę... parę lat!

– Co najwyżej po tej wojnie, Raskobli, pijaku jeden! Uciszyszże się wreszcie?!

Grubawy śpiewak odrzucił lutnię i posłusznie zamilkł, lądując w korycie, ku ogólnemu niezadowoleniu koni. Osioł, który także znalazł sobie miejsce przy zbiorniku z wodą, nie był wybredny i z upodobaniem zaczął skubać bujną czuprynę nieprzytomnego artysty.

– Ewentualnie przed tą wojną... Hmm... – zamyślił się postawny mężczyzna, obserwując osła podczas posiłku. Pokonał chęć ocucenia towarzysza i zapytania, o którą dokładnie wojnę mu chodziło, po czym otworzył drzwi i żwawo wszedł do karczmy, pozostawiając zwierzę i przyjaciela samym sobie.

Oczy klientów gospody zwróciły się w jego stronę. Nienawidził tego. Zawsze, gdy wchodził do oberży, skupiał na sobie uwagę klienteli. A nie cierpiał być w centrum uwagi. Szybkim krokiem podbiegł do pierwszego wolnego stolika i usiadł. Schylił się i zaczął poprawiać but, mimo iż ten był w porządku. Ukradkiem rozejrzał się po sali. Nadal go obserwowali! Wszyscy, bez wyjątku. Spojrzał po sobie, czy aby jaki ptak go nie osrał. Nie, wszystko zdawało się być w porządku. Coś jednak nie grało. Zazwyczaj po takim czasie klienci powinni wrócić do swoich rozmów, a pomieszczenie powinno ponownie napełnić się krzykami, przekomarzaniem, przekleństwami, żłopaniem i tym wszystkim, czego zawsze w karczmie jest pełno. Lecz teraz goście najwyraźniej nie zamierzali postąpić stereotypowo. Wiercili przybysza wyczekującymi spojrzeniami.

– Dzień dobry wszystkim? – zaryzykował niepewnie, pochylając lekko głowę i patrząc chyłkiem na reakcję ludzi. Zauważył jedynie jej brak. Trzeba było szybko coś wymyślić, albo nie wytrzyma i z wrzaskiem wybiegnie na zewnątrz, rujnując swoją reputację (którą, nawiasem mówiąc, miał zamiar dopiero budować, dopuszczając się wielu szlachetnych i odważnych czynów i takie tam).

– Hm, – spróbował inaczej – stawiam wszystkim?

Goście odpowiedzieli gromkim okrzykiem radości. Niektórzy bili brawo, inni wrzeszczeli w niebogłosy, jeszcze inni pędzili do karczmarza z pustymi kuflami, żądając ich napełnienia i wskazując palcami przybysza jako sponsora. Ktoś klepnął spanikowanego Camrona przyjaźnie w plecy, udając się w stronę lady, by wypić za jego zdrowie i za jego pieniądze.

Przybysz pokonał chęć ucieczki i rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu człowieka, z którym miał się tu spotkać. Wśród tłumu ludzi wyróżniał się ubrany na czarno osobnik. Siedział w najbardziej zaciemnionym rogu karczmy, z kapturem naciągniętym głęboko na głowę, tak, że nie było widać jego twarzy. Tajemniczy nieznajomy skinął Camronowi, nakazując mu przybliżenie się.

Camron niepewnie minął rzesze rozszalałych ze szczęścia ludzi i dotarł do okupywanego przez człowieka w czarnym płaszczu stolika. Bez słowa usiadł, wpatrując się w czerń, okrywającą twarz nieznajomego. Nie dostrzegł niczego konkretnego, widział tylko ciemność.

– Nieznajomy W Czarnym Płaszczu? – zapytał, by się upewnić.

– Nie, idioto! – odezwał się tajemniczy gość nieprzyjemnym, chrapliwym głosem. – Król Tragus w przebraniu, w trakcie tajnej misji, mającej na celu poznanie opinii ludności na temat sukcesywnego wypleniania smoków z naszych ziem!

Camron zamyślił się. Nie, nie mógł się pomylić. Nie był przecież głupi.

– Nie zmylisz mnie – rzekł stanowczo, kładąc ręce na karku w geście pewności. – Jesteś Nieznajomym W Czarnym Płaszczu, z którym byłem tu umówiony.

– Cóż, zdemaskowałeś mnie – nieznajomy świetnie udawał zmartwienie.

– Ha! – wykrzyknął Camron i momentalnie pokraśniał. Z dumy. Zamierzał zrobić dobre wrażenie na osobie, z którą miał się spotkać, i dopiął swego. Tylko dlaczego, mimo iż nie widział jego twarzy, wydawało mu się, że tajemniczy nieznajomy przygląda mu się z politowaniem?

Trochę speszony karcącym spojrzeniem niewidocznych oczu odwrócił wzrok, który padł na stojącego na stoliku mężczyznę, uściskującego wyciągane doń prawice. Camron, korzystając z doskonałego wręcz słuchu, dowiedział się, iż ów mężczyzna wprowadził w życie jakiś wspaniały plan, który się powiódł, mimo iż miał na to marne szanse, i że skutkiem owego planu stojący na stole mężczyzna wzbogacił się, wygrywając jakieś zakłady, jego koledzy, jak i wiele innych, będących akurat w pobliżu osób, także skorzystali, choć w mniejszym stopniu, a wszystko to kosztem jakiegoś frajera. Camron parsknął śmiechem, zastanawiając się, kto mógł być tak głupi, by dać się okpić tak dużej ilości ludzi.

– Khy khy! – zakaszlał znacząco Nieznajomy W Czarnym Płaszczu, przypominając o sobie. Camron spoważniał i z powrotem skupił się na tajemniczym gościu. – Dam ci teraz plany domu, w którym ukryta jest Mapa, o której rozmawiałem z twoim szefem. – Camron pokiwał głową, na znak, że wie o co chodzi. – Strzeż ich pilnie, to jedyny egzemplarz! Przekaż je Exdeusowi... Z resztą, rób co chcesz, ale wpierw zapłać mi!

Camron pogrzebał za pasem i wyjął pękatą sakiewkę. Właściwie to nie pękatą, lecz popękaną. Schował ją szybko i wyjął drugą, tym razem pełną. Dał ją Nieznajomemu W Czarnym Płaszczu. Ten chwycił ją w stare, uschnięte dłonie, zważył i schował w nieprzeniknioną ciemność swojej narzuty. Stamtąd też wyjął zwinięty pergamin, który podał Camronowi.

– Interesy z twoim szefem to prawdziwa przyjemność! – wykrzyczał złowieszczo, po czym zerwał się z krzesła i cisnął w ziemię flakonik. Z rozbitego naczynia zaczęła wysączać się gęsta mgła, pokrywając coraz większy obszar. Tajemniczy nieznajomy zniknął w jej oparach. (Tak to przynajmniej wyglądało. W rzeczywistości Nieznajomy W Czarnym Płaszczu pod osłoną mgły podbiegł do okna, otworzył, przeskoczył przez nie, zamknął za sobą, rozejrzał się i cichaczem oddalił w bliżej nieokreślonym kierunku. Ten numer miał mu w przyszłości przynieść sławę, bogactwo, piękne kobiety i szybką śmierć na skutek upadku z czwartego piętra.)

Camron oddalił się od pokrytej gęstym oparem strefy, wmieszał w zaciekawiony i lekko przestraszony tłum. Przecisnął się do wyjścia i już na zewnątrz rozłożył pergamin. Rozrysowana na nim była Mapa. Czyli że tajemniczy nieznajomy nie oszukał mnie, pomyślał z ulgą Camron. Zwinął ponownie pergamin i włożył za pazuchę. Podszedł do koryta. Osioł skończył już ucztę i fryzura śpiewaka wyglądała... nieciekawie. Osioł zarżał radośnie, najwidoczniej zadowolony ze swego dzieła.

– Choć, pijaku, wracamy do szefa – to mówiąc, Camron wyciągnął pochrapującego towarzysza z wody i posadził obok, oparłszy o koryto. Spoliczkował kilka razy druha w celu ocucenia. Raskobli spojrzał na Camrona nieprzytomnym wzrokiem i wypuścił wodę z ust.

– Do walki... i zwycięstwa... – rzekł ospale, niemrawo podnosząc prawą rękę w anemicznym geście triumfu.

– Raczej do domu – poprawił z uśmiechem Camron, biorąc przyjaciela na plecy, a jego harfę wtykając za pas. Trochę wolniej niż zwykle ruszył w kierunku willi Exdeusa, pogwizdując raźno, jakby w ogóle nie zauważał dźwiganego ciężaru. W końcu był silny i twardy.

 

***

 

– Nareszcie!

Krasnolud odszedł od trzymanego w dybach elfa i podbiegł do dwójki przybyłych właśnie ludzi. Długo ich oczekiwał. Był tak rozgorączkowany, że po drodze potknął się o pogrzebacz, przewrócił niewielką gilotynkę i potrącił zakrwawioną rohatynę.

– Szybko, szybko, pokażcie!

Camron posłusznie wyjął zwój zza pazuchy i podał szefowi.

– W końcu! – zaczął krasnolud, rozwijając pergamin. – Po wielu miesiącach żmudnych poszukiwań, w me ręce wpadła Mapa z tajnym wejściem... – urwał, przyglądając się Mapie – ... do Cukierni Mistrza Iana?

Camron zadygotał, jakby obudzony ze strasznego snu.

– Eee, szefie – wydukał. – To moje... tego. – Pogrzebał pod kamizelką i wyjął inny zwój. Podał go krasnoludowi, nieśmiało wyrywając swój największy skarb. Głupawo się uśmiechając, zwinął pergamin z mapą, ujawniającą tylne wejście do kuchni Cukierni Mistrza Iana. Dziękował w duchu bogom za to, że Raskobli spał na kanapie i nie widział tej mapy.

– Hm, hm! – burknął gniewnie Exdeus, rozłożył zwój i krytycznie przyjrzał się jego treści. Rozpromienił się. – Ha ha ha! Dobra Mapa! Słyszysz, Camron?! – Camron słyszał i uśmiechnął się szeroko do szefa, gdyż tamten tego oczekiwał. – Słyszysz, Raskobli?! – Raskobli nie słyszał, więc krasnolud machnął na niego ręką. – A ty słyszysz, zapluty elfie?! – wykrzyknął radośnie, podniósł ze stołu mały młotek i cisnął nim w wystającą z dyb głowę elfa. Ten jęknął żałośnie. – Dobra mapa! Ha ha!

– Kiedy ruszamy szefie? – Camron, jako profesjonalny wojownik, chciał znać konkrety.

– Jak najwcześniej – odrzekł nie od razu Exdeus, zapatrzywszy się na przeciwległy koniec komnaty. Camron podążył za jego wzrokiem, ale nie spostrzegł niczego ciekawego. Nie dawało mu jednak spokoju, że mógł coś ominąć swym sokolim wzrokiem i ruszył, by z bliska zbadać punkt obserwowany przez szefa. Krasnolud zatrzymał go, chwytając za ramię. Musiał w tym celu stanąć na palcach. – Zbierz sprzęt, zorganizuj ludzi, ustal hasła, zarysuj plan działania...

– Ale szefie. Mieliśmy iść tylko we trzech.

– No tak – uspokoił się Exdeus.

– A sprzęt już od dawna czeka gotowy w komórce. Hasła znamy, a plan działania zawsze wymyślaliśmy na bieżąco.

– Hm, racja. Dobrze więc. Doprowadź do porządku tego, no, jak mu tam... – krasnolud pstrykał energicznie, próbując sobie przypomnieć imię pijaka, zapluwającego mu kanapę wyściełaną skórą elfów. W końcu dał za wygraną i ograniczył się do skinięcia w stronę śpiewaka. – Ja tymczasem zakończę sprawę mego gościa.

Uśmiechnął się paskudnie, chwycił pogrzebacz i ruszył wolno w kierunku trzymanego w dybach więźnia.

Tego wieczoru elf zapomniał o swej dumie.

 

***

 

Grubo po północy trzej mężczyźni przemykali ciemnymi ulicami. Przylegali do ścian, by być mniej widocznymi dla niepowołanych oczu. Unikali światła jak zarazy czy kolacji u matki Camrona, darowanym zaułkom nie zaglądali w zęby. Musieli natomiast sprawdzić stan uzębienia czwórki zbirów, będących lokatorami jednej z ciemnych uliczek. Do zabiegu dentystycznego posłużyły im magiczne pałki ze skarbca maga Treffunialsa. (Powiadano, że ten szacowny mag pod koniec życia zbzikował. Dostał szajby na punkcie pałek i umagicznił większość swoich artefaktów, jak i przedmiotów codziennego użytku. Wszystkim im nadał jedną dodatkową właściwość: pod wpływem woli ich właściciela, zmieniały się w... pałki. Zapewne stąd wziął się nadany pośmiertnie przydomek Treffunialsa – Pałka.)

Exdeus i jego drużyna nie mogli niestety korzystać jedynie z wąskich, ciemnych uliczek. Konieczność zmusiła ich do przejścia kawałkiem ulicy głównej. Krasnolud wiedział od początku, że ktoś ich na tym odcinku zaczepi.

Miał rację. Właśnie mijali kamienicę, gdy z wnętrza domu po drugiej stronie ulicy wychynęła szczupła postać. Przez chwilę przyglądała się trójce przechodzących mimo niej mężczyzn, po czym krzyknęła, wskazując jednego z nich palcem:

– To ty! Ty stawiałeś wszystkim piwo, a po ten zwiałeś, nie płacąc!

Camron osłupiał, przypomniawszy sobie o deklaracji z oberży, o której całkowicie zapomniał. Jego myśli wypełniła jedyna rozsądna myśl: uciekać!

Raskobli osłupiał. Spojrzał z wyrzutem na towarzysza, który okazał się na tyle nie towarzyszki, by postawić piwo całej karczemnej klienteli, a zapomnieć o swoim druhu. Jego myśli wypełniła wizja przyjaciela, powieszonego na latarni za jaja.

Exdeus wyprężył się, gdy do jego uszu doleciał najbardziej znienawidzony z dźwięków – elfi głos. Lepiej nie pisać, co wypełniło jego myśli.

Elf zdołał rozpoznać oszusta z oberży tylko dzięki temu, że w nocy widział równie dobrze, jak za dnia. Dzięki temu także dostrzegł lecący w jego kierunku toporek na tyle wcześnie, by zdołać wyksztusić:

– N...!

Krasnolud pobiegł za ciśniętą siekierką, dopadł martwego już elfa i jął okładać go pałką, określając w międzyczasie rasę spiczastoucha masą niewybrednych epitetów. Camron i Raskobli, otrząsnąwszy się z szoku, doskoczyli do szefa i siłą odciągnęli go od ciała, szybko zamieniającego się w krwawą miazgę. Chwyciwszy Exdeusa pod ramiona, biegiem ruszyli w stronę najbliższego zaułka.

Zatrzymali się na rogu, ciężko dysząc. Camron wyjrzał, czy nikt nie idzie, artysta tymczasem zwrócił się do krasnoluda:

– Co ty wyprawiasz, ty kurdypiełku zafądziany! – Śpiewak nie odnosił się do szefa z takim szacunkiem, z jakim robił to jego bardziej postawny towarzysz; nie do końca wywietrzały alkohol jeszcze bardziej zacierał dzielące ich różnice. – Opanuj się, na boskie pomruki! Przeszło ci już?

Krasnolud przestał sapać, oblizał usta, na których zdążyła zebrać się piana. Oczy straciły swój obłędny wyraz. Głowa pochyliła się lekko w geście potwierdzenia.

Ledwo dwaj mężczyźni go puścili, Exdeus ruszył z powrotem na elfa.

 

Więcej kłopotów po drodze nie napotkali i szczęśliwie dotarli do celu – starego, podupadającego domu, stojącego w sąsiedztwie wielkiej willi. Trójka awanturników oparła się o ścianę rudery. Exdeus wyjął mapę.

– To tu – wskazał jakiś punkt na rysunku swym grubym palcem. – Musimy teraz zejść do piwnicy. Tylko cicho!

– Jednego nie rozumiem – rzekł cicho Camron. Raskobli pokręcił z politowaniem głową, najwyraźniej dając do zrozumienia, że nie jednego. – Skąd wzięło się przejście stąd do domu tego kupca?

– Pomyśl chwilę, zagwazdrańcu – odrzekł mu śpiewak, próbując po cichu otworzyć zamek u drzwi. – Ten kupiec, Gerrem, ma żonę, wszyscy o tym wiedzą. Taką żonę to każdy chciałby mieć; podobno codzienne go zaspokaja. – Krasnolud parsknął, a Raskobli nagle odleciał od drzwi z zamkiem w ręku. Przy klamce została dziura. Wstając, śpiewak wzruszył ramionami i wszedł do środka. Pozostała dwójka podążyła za nim.

Przeszli cicho przez główną izbę i zajrzeli do sypialni. Na zniszczonym łożu spał stary, zaniedbany mężczyzna, ściskając pod pachą pustą butelczynę. Exdeus spojrzał na mapę i, upewniwszy się, wskazał skinieniem niewielki, sparciały dywanik, leżący przed łóżkiem. Przyjaciele weszli do komnaty.

Raskobli nigdy nie mógł poszczycić się dużym wzrostem, u Exdeusa sprawa ta rozumiała się sama przez się. Na nieszczęście Camron miał swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów, z których ostatnie piętnaście uderzyło we framugę. Wojownik upadł z jękiem, zawadzając o krzywy stolik, stojący tuż przy wejściu. Na skutek lekkiego przecież kopnięcia noga stolika odpadła, dzięki czemu (czy raczej przez co) reszta mebla runęła z trzaskiem na podłogę, umożliwiając stojącemu wcześniej na blacie wazonowi, pełnemu dawno zwiędłych kwiatów, z brzdękiem rozbić się na podłodze.

Artysta i krasnolud zamarli w pół kroku i, schyliwszy głowy i przymknąwszy oczy, wysłuchali całego przedstawienia, jakie odbyło się za ich plecami. Ze zgrozą unieśli wzrok na śpiącego mężczyznę. Ujrzeli właśnie śpiącego mężczyznę i odetchnęli z ulgą. Pijaczek przewrócił się na drugi bok, mlaszcząc kilkakrotnie i nie wypuszczając butelki z ręki.

– Wądrołaju skierdaszony ty! – wycedził przez zęby śpiewak do wojownika, pukając się w czoło.

Exdeus bez słowa odrzucił dywanik, odsłaniając starą, nadgniłą klapę. Jej stan wskazywał na to, że śpiący aktualnie mężczyzna zawsze wstawał z drugiej strony łóżka; gdyby stanął na klapie, zawaliłby się razem z nią.

Krasnolud podniósł bez trudu klapę i wsunął się w ciemność piwnicy. Po chwili dołączyli do niego dwaj towarzysze. Podczas gdy Exdeus usiłował zapalić pochodnię krzesiwem, Raskobli przerwał milczenie.

– Ma tylko jedną wadę – zaczął pozornie ni w kij, ni w oko. Camron początkowo nie załapał, ale po niefortunnym uderzeniu we framugę jakoś szybciej mu się myślało, więc szybko skojarzył (czym sam siebie zdziwił), że chodzi o żonę kupca, którego mieli okraść. – Nie pozwala mu pić. Alkoholu, oczywiście. Dosłownie ani kropli! A wiadomo: chłop czasem napić się musi. Więc nasz kupiec kazał wydrążyć z willi tunelik, prowadzący, jak się już zapewne domyśliłeś... – urwał, przemyślając swe ostatnie słowa. Nie zamierzał jednak się nad tym rozwodzić, założył więc (bardzo optymistycznie), że przyjaciel potrafił wyciągać... jakiekolwiek wnioski. – Więc, jak się domyśliłeś, prowadzący właśnie tu.

Zaakompaniował swym słowom zatoczeniem ręką szerokiego łuku. Camron nie miał szans zobaczyć tego gestu, lecz Exdeus, ze sporym wyczuciem czasu, w tej właśnie chwili zapalił pochodnię, rzucając światło na pomieszczenie, zastawione dziesiątkami beczek.

Camronowi oczy wyszły z orbit. Podświadomie zaczął podchodzić do jednej z beczek.

– Z dala od napoju bogów! – ryknął szeptem (jeśli to tylko było możliwe) Exdeus. – Najpierw zadanie, potem żłopanie – dokończył wierszykiem sytuacyjnym własnego pomysłu. Odczekał chwilę, by dać kompanom trochę czasu na docenienie swego geniuszu artystycznego, po czym wbił spojrzenie w mapę. Nie odrywając od niej wzroku, przeszedł kilka kroków w stronę jednej z beczek i, obejrzawszy ją oględnie, zdjął z niej wieko.

– No tak – poskarżył się Raskobliemu Camron. – My to nie możemy, a...

– Cicho bądź, chipalcu! – uciszył go śpiewak, zapalając swoją pochodnię od pochodni Exdeusa. – Nie widzisz, że to przejście do tunelu?

Raskobli powiódł wzrokiem za krasnoludem, który sekundę wcześniej zniknął w jej wnętrzu.

– No tak, – rzekł obruszony wojownik – teraz to chipalcu, jak mamkę kocham, a wieczorem to w korycie bez czucia leżał, i myśli że taki mądry, nie ma co, jak on się głupio zachowa, to dobrze, to wspaniale, nikt nie ma prawa mu uwagi zwrócić, ale jak Camron coś źle zrobi, to od razu powód do śmiechu, bo przecież Camron jest głupi, nie to, co Raskobli, mędrzec na mędrce, tak mądry, że żadnego błędu nigdy nie jest w stanie zrobić, no bo jak niby?

Artysta stał od pewnego czasu oparty o beczkę i z politowaniem przysłuchiwał się słownemu potokowi przyjaciela. Raz tylko skrzywił się na wspomnienie drzemki w korycie, skutkiem której został posiadaczem fryzury, mogącej spokojnie uchodzić za ekstrawagancką. (W niektórych kręgach można by ją określić jako kultową... Lecz tylko w ekstrawaganckich kręgach).

– Już? – to były jedyne słowa, jakimi skomentował monolog wojownika. I wystarczyły. Camron, trochę obrażony, wcisnął się w otwór beczki. Raskobli poszedł w jego ślady.

Znaleźli się w ciasnym, niskim tunelu. Płynął tu malutki strumyczek, a z góry wciąż kapały słone krople.

– Macie zamiar przez cały czas pieprzyć od rzeczy, czy zabierzemy się wreszcie za zadanie? – zapytał ostro Exdeus, mierząc kłótników zabójczym spojrzeniem. Winowajcy spuścili głowy i mruknęli coś na kształt "już nie będę". Ukontentowany krasnolud ruszył raźno w wybranym po konsultacji z mapą kierunku, a reszta oddziału za nim.

O dziwo, droga przez tunel przebiegła bez żadnych przygód wartych przytoczenia, nie zdarzyło się także nic śmiesznego, czy chociażby troszkę zabawnego, czy nawet minimalnie humorystycznego. Do ich podróży przez wąski tunel nie dałoby się przyczepić żadnej anegdotki, opowiedzieć trafnego dowcipu lub skomentować głupawego zdarzenia.

Faktem jest jednak, iż dotarli do willi kupca Gerrema.

Nie mieli problemów ze strażą lub służbą pracującą w nocy, gdyż właściciel domu kazał przeprowadzić tunel z piwniczki z winami bezpośrednio do sypialni. Sypialni w której, według planu uzyskanego od Nieznajomego W Czarnym Płaszczu, znajdować się miała Mapa. Exdeus był Gerremowi naprawdę wdzięczny.

Tunel nagle kończył się ścianą. Krasnolud przystanął przy niej i, nakazując ciszę swym kompanom, nasłuchiwał. Nic nie usłyszawszy, namacał niewielką dźwigienkę ukrytą za jednym z kamieni i pociągnął. Ściana cicho odsunęła się, ukazując trójce awanturników urządzoną z przepychem sypialnię.

Przy oknie stało wspaniałe łoże z baldachimem, na przeciwko niego znajdował się kominek, będący jedynym sypialnianym źródłem światła (co szybko zauważył Exdeus i nakazał Raskobliemu zgaszenie pochodni, co samemu także uczynił). W rogu pokoju stał wspaniały stół z hebanowego drewna i cztery fotele do kompletu. Ozdobą sypialni było zgrabne połączenie kwiatów, motywu raczej damskiego, i półek zapełnionych książkami, motywu raczej... raczej...

Nie zważając na dekorację wnętrza, krasnolud zwrócił się szeptem do kompanów:

– W którejś z książek ukryta jest Mapa. Musimy ją znaleźć, nie budząc tych dwojga – ruchem głowy wskazał parę, smacznie śpiącą na wielkim łożu.

– Tamten bełtogłun nie zaznaczył, w której konkretnie książce? – zapytał Raskobli.

– Zaznaczył, zaznaczył. Ale w miejscu jej opisu pojawiła się mokra plama... – Urwał, wbiwszy nienawistne spojrzenie w Camrona. – Dziwnie śmierdząca cebulą – dokończył.

Camron zwiesił nos na kwintę, a śpiewak zachichotał.

– Nie czas teraz na to – podsumował Exdeus, chowając plan za pazuchę. – Zaczynajmy.

Szybko rozdzielił obowiązki, dodając:

– Tylko nie obudźcie kupca i jego żony. Nie chcemy ich zabijać, nie?

Dwaj przyjaciele pokiwali skwapliwie głowami i cała trójka wzięła się do wertowania ksiąg.

Było to zadanie trudne, gdyż półki zastawione były głównie opasłymi tomiszczami, obitymi ciężkimi okładkami, z liczbą stron mogącą przyprawić o zawrót głowy (tylko osobę niezwykle podatną co prawda, ale jednak). Nie mogli przepatrywać inkunabułów pobieżnie, gdyż nie znali wielkości Mapy, a istniała możliwość, że jest niewielka, i mogłaby umknąć wśród przelatujących kartek, zwłaszcza w słabym świetle, w jakim przyszło poszukiwaczom pracować.

Camronowi przypadły półki stojące najbliżej łoża, zajmowanego przez śpiące małżeństwo. Wojownik bardzo się stresował, starając się nie narobić hałasu. Ciche pomruki i pochrapywania śpiącej pary nie pogłębiały jego spokoju. Przy każdym ruchu kupca lub jego żony Camron zamierał i modlił się, by nie doszło do obudzenia śpiących właścicieli domu. Nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z kłopotliwym człowiekiem, jeśli w grę nie wchodziło uśmiercenie.

Exdeus dosłownie tonął w przeglądanych księgach. Dodatkową trudność stanowił fakt, iż księgi należało odstawiać na miejsce – krasnolud chciał utrzymać kupca w przekonaniu, iż ten nadal jest szczęśliwym posiadaczem Mapy. W tym celu włamywacze nie mogli zostawić ani śladu włamania.

Exdeus popełnił co najmniej dwa duże błędy. Pierwszy: wysłał Camrona i Raskobliego na spotkanie z Nieznajomym W Czarnym Płaszczu, zamiast iść samemu – efektem była plama potu na ważnym fragmencie Mapy. Drugi: ustawił Camrona przy łóżku Gerrema.

Z ust kupca wydobył się rozkoszny pomruk. Bynajmniej nie cichy. Camron z zaskoczenia aż podskoczył, pechowo zawadzając nogą o półkę. Skrzeknął (bo nie można powiedzieć, że krzyknął) i stracił równowagę, upadając na plecy, w stronę łóżka. Trzymaną akurat w ręku księgą zdzielił żonę kupca w twarz. To było szczęście w nieszczęściu, gdyż kobieta otwierała właśnie lewe oko, obudzona skrzekiem (nie krzykiem) wojownika.

– Coś ty narobił? – spytał szeptem Raskobli, podbiegłszy do przyjaciela. Pomógł wstać Camronowi, po czym nachylił się ku żonie Gerrema. – No ładnie – skomentował. – Będzie miała ładnego sińca, suka jej wlań!

– Cicho – zmitygował go Exdeus. – Bo obudzisz Gerrema. Najważniejsze, że nic nie widziała. Możemy... Co? – zapytał, widząc rozwarte szeroko usta Raskobliego. Śpiewak ruchem głowy wskazał kobietę. Krasnolud przeniósł na nią spojrzenie. Powędrował wzrokiem za jej ręką, dotarł do dłoni, która leżała na gerremskim...

– O psia mać – zaklął cicho Exdeus.

– O do chandrygi – poparł go szeptem Raskobli.

– Co jest? – zapytał niezbyt trzeźwo sprawca całego zamieszania. Wstał i podążył wzrokiem za spojrzeniami kompanów. Z wrażenia przykrył usta ręką. – Myślicie... – zaczął niewyraźnie, jako że wciąż trzymał dłoń na wargach. – Myślicie, że... że to dlatego...?

– Na pewno – potwierdził artysta. On pierwszy się opanował. – Dobra, dobra, koniec pokazu. Nigdyście damskich pieszczot nie widzieli?

Krasnolud potrząsnął głową.

– Racja. Zachowujemy się jak młokosy jakieś. A przecież...

Zamilkł, gdyż kupiec zaczął się budzić. Z ust Gerrema zaczęły wydobywać się niezrozumiałe pomruki, jakby niezadowolenia lub ponaglenia. Ręka mężczyzny po omacku wyszukała ręki kobiety i zaczęła ją badać.

Trójka awanturników przyglądała się temu jak zamurowana. Kupiec zdawał się ponaglać żonę do... wszczęcia działań, mających na celu dostarczenie mu rozkoszy. Raskobli, jako doświadczony kochanek, pierwszy zorientował się w sytuacji. Szepnął kilka słów na ucho Camronowi. Wojownik odskoczył od śpiewaka jak oparzony.

– Oszalałeś? Nigdy!

– Zamknij się – uciszył go Raskobli. – Nie mamy wyboru. Zresztą pamiętaj, kto ogłuszył jego żonę.

Exdeus przyglądał się ruchom ręki kupca z przerażeniem, spowodowanym możliwością rychłego przebudzenia się właściciela ponaglającej kończyny. Decydował się już na użycie topora, gdy do Gerrema zbliżył się Camron. Wojownik z oporem usiadł przy śpiącym mężczyźnie. Exdeus chciał zareagować, lecz powstrzymał go Raskobli.

– To jedyne wyjście – usłyszał krasnolud. Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się, jak Camron delikatnie zamienia dłoń kobiety na swoją, po czym...

– To chore!

– Wiem, ale nie mamy wyjścia – odrzekł szeptem śpiewak. – Jeśli ma nas tu nie być, to on nie może się teraz obudzić. Szybko znajdziemy Mapę, a tymczasem Camron zastąpi żonę Gerrema.

Plan poskutkował. Już po kilku sekundach Gerrem ponownie zatracił się w rozkoszy i pogrążył w przyjemnym śnie. Lecz gdy tylko Camron chciał wstać, usłyszał gniewne pomruki kupca. Ustały dopiero, gdy wznowił haniebny proceder. Wojownik spojrzał błagalnie na towarzyszy.

– Proszę, pospieszcie się – szepnął. I zwymiotował obok łóżka.

– Ma rację – zgodził się Raskobli. – Exdeus, znajdź tę odwantronioną Mapę, ja zajmę się upozorowaniem przypadkowego uderzenia księgi w czerep tej kobiety. – Wychylił się, by zajrzeć pod nogi Camrona. – I zrobię coś z tymi rzygowinami.

Krasnolud na wpół przytomnie skinął głową i, mimo najszczerszych chęci, z trudnością zaprzestał obserwowania rytmicznych ruchów dłoni Camrona. Paradoksalnie ta ohydnie specyficzna praca przyciągała wzrok z wielką mocą.

Raskobli podszedł do półki z księgami, stojącej najbliżej łóżka. Zmierzył odległość. Niestety szansa, że książka spadłaby z górnej półki i uderzyła kobietę w głowę... nie istniała. Rozejrzał się. W myśleniu przeszkadzały mu dźwięki wydawane przez wciąż wymiotującego Camrona. Litość nakazywała mu jednak pospieszyć się. Jego wzrok zatrzymał się na posągu, przedstawiającym półnagą niewiastę. Stał on mniej więcej w połowie drogi między skrajem łóżka a półką. Raskobli błyskawicznie wpadł na pewien pomysł. Przesunął figurę kawałek w stronę łóżka, zbadał odległość między nią a regałem i, cały czas asekurując od dołu, przechylił ją i oparł o półkę. Odszedł na dwa kroki i przyjrzał się krytycznie swemu dziełu. Nie, nie miał mu nic do zarzucenia. Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.

Kolejny głośny spazm przyjaciela przywrócił śpiewaka do rzeczywistości. Raskobli zdjął kilka ksiąg z regału i porozkładał chaotycznie na podłodze. Dwie położył na łóżku obok tej, która rzeczywiście trafiła żonę kupca w czoło. Nie mitrężąc przebiegł na drugą stronę łóżka, tam, gdzie Camron przeżywał najgorsze w swoim życiu katusze.

Śpiewak podniósł jeden z papuci, należących najpewniej do Gerrema, i nabrał nim trochę camronowych ekskrementów, po czym wylał je na pościel obok kupca. Kilkakrotnie powtórzył tę czynność, tworząc niedbałą smugę, mającą swój początek przy ustach Gerrema, a koniec w miejscu, do którego Camron co chwila dokładał co nieco. Zakończenie planu Raskobliego było najważniejsze. Artysta nabrał mokrym już papuciem kolejną porcję przetrawionych resztek posiłków Camrona i, najdelikatniej jak potrafił, wysmarował nimi twarz kupca. Gerrem na szczęście (na pewno nie dla Camrona) był aktualnie pochłonięty przeżywaniem rozkosznych chwil i nie obudził się. Raskobli odrzucił przesiąknięty papuć w kałużę ekskrementów.

Mistyfikacja była skończona.

Exdeus tymczasem wertował księgę po księdze w poszukiwaniu Mapy. Głośne spazmy i odgłosy przypominające pomyje wylewane przez okno na ulicę bynajmniej nie były komfortowe. Krasnolud po tysiąckroć wolałby wiedzieć, że za jego plecami toczy się zajadła walka, niż słyszeć, jak jego towarzysz cierpi, i mieć świadomość, z jakiego powodu.

To przerastało granice jego tolerancji. Exdeusowi także zbierało się na wymioty. Ale musiał być twardy, musiał się skupić. Żałował, że kupiec nie był elfem – wtedy cios topora i nie byłoby problemu. A tak należało uczynić wszystko, by wizyta trójki nieproszonych gości w domu Gerrema nie wyszła na jaw.

Nagle spomiędzy pożółkłych stronic opasłego inkunabułu wyleciała niewielka kartka. Krasnolud poczuł mocniejsze bicie serca. Szybko odstawił księgę na miejsce i podniósł kartkę.

– Co masz? – zapytał Raskobli, w tym momencie podbiegając do Exdeusa i zaglądając mu przez ramię. – To to?

– Chyba... chyba tak – wysapał rozgorączkowany krasnolud. – Nie widzę dokładnie w tych ciemnościach.

– Daj do światła.

Szybkimi krokami zbliżyli się do raźno płonących polan w kominku. Exdeus nachylił się nad ogniem i przeleciał Mapę wzrokiem. Obejrzał się na śpiewaka. Jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech, nadający krasnoludzkiej twarzy całkiem miły wygląd.

– Raskobli, bracie... – zaczął uroczystym głosem. – To ta Mapa.

Usta śpiewaka uformowały się w duże O. Oczy poszły za przykładem ust. Prawa dłoń przykryła policzek w geście, jaki często wykonują gospodynie domowe, gdy okazuje się, że zabrakło ziemniaków na obiad.

– Co jest? – zapytał Exdeus i obrócił głowę, podążając za spojrzeniem kompana.

Mapa płonęła.

– Na otchłań!

– Ratuj, ratuj Mapę! – krzyknął Raskobli, sięgając ponad ramieniem Exdeusa, by wyrwać mu pergamin. Krasnolud zaczął energicznie wymachiwać Mapą i jednocześnie na nią dmuchać. Nie przynosiło to jednak oczekiwanych rezultatów. Już prawie cała kartka płonęła. Exdeus do ostatniej chwili starał się ją uratować, lecz dał za wygraną, gdy ogień osmalił mu palce. Wypuścił w znacznej części spopielony, lecz wciąż płonący skrawek papieru.

– Budzi się – usłyszeli zdenerwowany szept Camrona. Rzeczywiście kupiec zdawał się już nie zwracać uwagi na żałosny proceder awanturnika i mruczał gniewnie. – Krzyk Raskobliego go rozbudził – wytłumaczył Camron, jakby zapewniając, iż z jego strony nie było potknięcia.

Śpiewak spojrzał na Exdeusa, lecz ten był zbyt załamany, by myśleć, a co dopiero, by cokolwiek zarządzić. Więc sam machnął przywołująco ręką na wojownika, chwycił wpół krasnoluda i wbiegł z nim w tunel, którym przybyli. Gdy blady jak wapno Camron przekroczył próg, Raskobli wymacał dźwigienkę i popchnął. Ściana z ledwie słyszalnym szumem wróciła na swoje miejsce. Trójka awanturników biegiem puściła się w głąb tunelu – każdy z nich chciał jak najszybciej opuścić to pechowe miejsce.

Po kilku sekundach dobiegł ich przeraźliwy wrzask Gerrema.

Okładka
Spis Treści
Justyna Kowalska
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Ryszard Krauze
K.Kwiecińska
Marcin Lenda
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
K.Leszczyński
Jakub Lipień
LouSac
Lucy
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
A.Mason
Michał Mazański
Rafał Mroczek
Sławomir Mrugowski
Sławomir Mrugowski
Barbara Ogłodzińska
Barbara Ogodzińska
Kamil Olszewski
Pacek
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Andrzej Pilipiuk
Eryk Ragus
Eryk Ragus
RaV
Paweł Rogiewicz
Anna Romanowicz
Jacek Rostocki
Jacek Rostocki
Tomasz J. Rybak
Ryh
Andrzej Siedlecki
Agnieszka Śliwiak
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Robert J. Szmidt
Robert J. Szmidt
Roman Szuster
W.Świdziniewski
Andrzej Świech
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
Vanderberg Club
Tomasz Winiecki
Tomasz Winiecki
Marek Wojaczek
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Robert Zang
Roger Zelazny
Dawid Zieliński
Dawid Zieliński
Zubil
Zubil
Zubil
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Artur Żarczyński
Artur Żarczyński
K.Żmuda-Niemiec
K.Żmuda-Niemiec

Archiwum cz. I
< 40 >