Archiwum FiF
| ||||||
Błąd Błędnego Rycerza
Czarne ptaki krążyły pod ołowianym niebem. W dal niosło się posępne krakanie. Krajobraz tonął w mętnych, szarych oparach. Zimny wiatr poruszał suche trawy, porastające gdzieniegdzie zamkowy dziedziniec; cicho zawodził na blankach starych murów i w pustych komnatach. Z odgłosem tym mieszał się inny dźwięk, subtelniejszy, dobywający się jakby z zaświatów, z góry, z wieży... Z wieży dochodziło ciche szlochanie. Rycerz rozejrzał się z niedowierzaniem. Na jego twarzy odmalował się wyraz zaskoczenia i szczęścia. Czyżby? Wreszcie? Po tylu latach? W jego oku zabłysła łza radości. To musiała być ONA! Nigdy się nie spodziewał, że spełni swe marzenie, marzenie każdego błędnego rycerza, w tak obskurnym, opuszczonym miejscu. Skierował oczy swe ku górze i utkwił wzrok w niebiosach. – Dziękuję – wyszeptał drżącymi ustami. Po zamku rozniosło się echem coś, co brzmiało, jak pociągnięcie nosem. "Smutna, piękna i samotna" – pomyślał rycerz. Istota z jego snów, marzeń, samotnie spędzonych nocy, gdy... hmm, z jego marzeń... – O, piękna nieznajoma, bieżę ku tobie – jęknął i z wypiekami na twarzy rzucił się ku wieży. Rumak parsknął z cicha – już dawno przestał próbować zrozumieć poczynania swego pana. W gruncie rzeczy niewiele go obchodziło, co ten wyprawiał, byleby go tylko w to nie wciągał.
*
Wąskie, kręte schody. Rycerz co sił w członkach gnał ku swemu przeznaczeniu.
*
– Na oczy mi się nie pokazuj, gówniarzu, jeśli zamierzasz przyczłapać – z surowego tonu przebijała ojcowska miłość. – Masz użyć skrzydeł! Te słowa jak wyrok brzmiały wciąż w uszach małego smoka. Wiatr niósł w dal ciche chlipanie. Gdy poczwara wychylała głowę między blankami i spoglądała w dół, jeżyły jej się wszystkie łuski na grzbiecie, a żołądek zamieniał w bryłę lodu. – Nigdy nie nauczę się latać! – fuknął malec. Miał już dosyć wszystkiego. Latać, latać, latać – łatwo mówić, gdy ma się trzysta lat... – Zasrany los – mruknął, patrząc łakomie na krążące nad jego głową kruki. Dawno już nic nie jadł. Z trzaskiem otworzyły się drzwi i na wieżę wpadła jakaś dziwna, zziajana postać. Mały smok odwrócił głowę, posyłając jej zaciekawione spojrzenie. Paszczę wykrzywił mu radosny uśmiech, ukazując rząd długich i ostrych jak sztylety zębów. Żołądek wydał z siebie wesołe gulgotanie...
|
||||||