Archiwum FiF
| ||||||
Tolkienowiec
W takie szarobure, dżdżyste i mżyste dni najlepiej siedzieć w suchej norce i popijać gorącą herbatę, zagryzając ciastkiem z kminkiem. Niech to będzie i ekspresowy earl grey z wojskowym sucharem. "Szkoda, że mama nie pozwala mi palić fajki" – pomyślał Maciek – "Ciekawe, czy Merry albo Pippin mieli problemy z rodzicami?". Wstał z krzesła i wyjrzał przez okno. Ziewnął. W takie szarobure, dżdżyste i mżyste dni dobrze jest posiedzieć z książką i posłuchać dobrej muzyki. Maciek spojrzał na zasłoniętą kraciastym wełnianym kocem bryłę na półce. Na chwilę odsłonił koc i szybko przerzucił szereg stojących obok wieży kompaktów. Clannad "Legend", soundtracki z "Bravehearta" i "Rob Roy’a", trochę jazzu, Jethro Tull, kilka klasyków – Czajkowski, Grieg, Borodin. Dużo celtyckiego folka w dobrych wykonaniach. – Cholerka – przeklął cicho i szybko zasłonił regał brunatno – zieloną derką – Wytrzymam. Usiadł przy biurku i sięgnął do oprawionej w czerwony pergamin księgi. Przeleciał kilka pierwszych stron, zatrzymał się na pierwszej czystej kartce. Sięgnął po gęsie pióro, spojrzał krytycznie pod słabe, zimowe światło i zanurzył czubek w kałamarzu. Potem skrobnął na grubym papierze. Rezultat nie był zachwycający. Właściwie to ledwo widoczny. Spróbował jeszcze raz, trochę mocniej. Nic. Zanurzył raz jeszcze, na dłuższą chwilę. Potem wyciągnął i zaatakował kartkę z impetem. – Cholerka – zacisnął wargi i wypuścił powietrze nosem. Na stronie pojawił się szybko rozrastający się kleks. Rozpaczliwie rozglądał się za bibułką. Bibułki nie było. Bibułka nie miała klimatu. Kleks rozrósł się do swojego maksimum i zaczął powoli wsiąkać. Maciek poruszał palcami, a potem nagłym ruchem wyrwał kartkę z czerwonej księgi. Nie zważając na poplamione palce i ubranie odwrócił kartkę na drugą stronę. Pokiwał głową. Tamta była całkiem udana. – Cholerka – zmiął gruby czerpany papier i wyrzucił kartkę do kosza. Kosz był wiklinowy, z klimatem. Było w nim już kilka takich zmiętych kartek. Przypomniał sobie, ile zapłacił za czystą księgę z czerpanego papieru. Papier załatwiał aż z Dusznik, potem zaniósł cały zapas do introligatora, kazał sobie oprawić w czerwoną skórę. Niedługo potem stwierdził, że mógł najpierw napisać, potem dopiero oprawić. Zwłaszcza, że sporo nieudanych z powodu błędów w piśmie, kleksów czy po prostu krzywych linijek, musiał wyrwać i wyrzucić. Chyba nie miał takiego talentu, jak średniowieczni skrybowie. Cierpliwości też mu ostatnio brakło. Wyszedł do kuchni. W porównaniu z jego tonącym w wełnianych kocach i pełnym gałęzi oraz bukietów suchych kwiatów pokojem, kuchnia była oazą nowoczesności. Przeważały kolory biały i jasnoniebieski, była kuchenka, lodówka, zlewozmywak. Nawet toster. Zupełnie bez klimatu. Rodzice Maćka nie chcieli się zgodzić na piec chlebowy. Ba, nawet o wianuszkach czosnku i cebuli pod sufitem nie było mowy. Maciek otworzył szafkę i sięgnął do znajomego pudełka. – Cholerka – rzucił. Skończyły się wojskowe suchary z kminkiem. Jedyna rzecz choć trochę przypominająca lembasy. Wrócił do pokoju i zerknął na jeszcze jeden przykryty wełnianym kilimem sześcian. Stał na biurku. Maciek odwrócił wzrok, wziął z półki książkę, na chybił – trafił. To był "Silmarillion". Znał to na pamięć. – Cholerka ! – zaklął szczerze i otwarcie. Usiadł na przykrytym kocem łóżku. Położył się. Wstał znienacka, powoli ściągnął koc z wieży, włożył do odtwarzacza płytę i poczekał, aż zacznie się pierwszy numer. – Hedningarda – ucieszył się na głos – no, to jest muzyka. Zasiadł na drewnianym krześle przy biurku i niedbale ściągnął kilim z sześcianu. To był ekran monitora. Jakiś czas temu rodzice kupili mu porządny komputer. Włączył, odczekał chwilę, sprawdził pocztę. Kolega Ugluk (zupełnie nie przypominał sobie, kto to taki), podawał mu adres internetowy strony z fajnymi średniowiecznymi czcionkami. Wszedł tam. Faktycznie były fajne. Z klimatem. Były też celtyckie plecionki, dużo świetnych grafik. Przez następny tydzień czuł się głupio. W głowie dźwięczały mu słowa: "Tolkien był hobbitem, siedział w swojej norce i nie pragnął przygód". A on zawiódł. Wytrzymał zaledwie kilka dni. Potem się znudził. Nie był prawdziwym Tolkienowcem. Hobbici mieli muzykę tylko wtedy, kiedy sami sobie zagrali. W takie szarobure, dżdżyste i mżyste dni najlepiej jest siedzieć w ciepłym pokoju i grzać się przy piecu. Albo ewentualnie przy kaloryferze. Maciek grał na komputerze i miał wyrzuty sumienia. Zasejfował, otworzył szufladę biurka i wyciągnął schowaną pod stosem dyskietek fajkę kupioną od Rosjan na rynku. Pobiegł do kuchni po zapałki, później do dużego pokoju po jednego papierosa z paczki ojca. Rozkruszył papierosa i nabił cybuch. "Odkupię moje winy wobec Mistrza" – pomyślał zapalając zapałkę. Zaciągnął się uczciwie. Zachłysnął się i zaczął kaszleć – głośno, gwałtownie i długo. Kiedy przestał, przez załzawione oczy dostrzegł rodziców stojących w drzwiach. Nie wyglądali na zadowolonych. Wcale. – Khe, khe, khe – zaczął nieśmiało. – No to teraz Maciek przegiąłeś! – warknął ojciec. – Jak możesz! – załamała ręce mama – przecież ty masz dopiero czternaście lat. – To wszystko przez telewizję i ten komputer! – ojciec podniósł fajkę i zmarszczył brwi – Od dzisiaj masz szlaban na komputer, internet i telewizor. Do odwołania. A potem sobie jeszcze porozmawiamy! – Słyszałeś, co powiedział ojciec ? Bierz się za książki! – Khe khe – powiedział Maciek krztusząc się. "Khe, khe" – pomyślał. Miał mętlik w głowie.
|
||||||