Archiwum FiF
| ||||||
Mała z uszkiem i zielonym koreczkiem
Trzask!
Drzwi do komnaty otworzyły się gwałtownie. Czarnoksiężnik o mało nie dostał zawału. Próg dumnym i pewnym krokiem przestąpił książę Malaro. Na jego twarzy kwitł szelmowski uśmiech. Czarnoksiężnik, zmierzywszy go lodowatym spojrzeniem, warknął złowrogo: – Mógłbyś zapukać, gruboskórny gburze. Wyjdź... – Nazywam się... – ... i zrób to teraz! Książę nie przywykł do takiego tonu, lecz wiedział, że z czarnoksiężnikami lepiej żyć na przyjacielskiej stopie. Raz jego daleki krewniak ze strony matki zadarł z takim i przez pół roku szczekał na swoich dworzan, że nie wspomnieć o sikaniu na ściany; mówił potem, że znaczył swój teren... – No, na co jeszcze czekasz? Książę odwrócił się na pięcie i wyszedł zamykając drzwi. Po chwili rozległo się pukanie. – Kto tam? – Książę Malaro. Czy można? – Nie – czarnoksiężnik wymówił to słowo z błogim uśmiechem na twarzy. Chwila ciszy. – Mam szkatułę. – Tak? – Pełną czerwonych dukatów... Czarnoksiężnik był tylko człowiekiem, więc... – Ile? – zadał rzeczowe pytanie. – Dwa tysiące... Minuta, dwie, trzy – magom nie wypada okazywać emocji. – Wejdź! Drzwi się otworzyły i Malaro ponownie wkroczył do komnaty. – Witaj, drogi książę! – zaczął czarnoksiężnik. Ten zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, nie będąc pewnym, co sądzić o tej nagłej zmianie tonu. – Usiądź i czuj się jak u siebie. Malaro usiadł na drewnianym stołku. – Więc masz do mnie sprawę – zaczął czarnoksiężnik rzeczowo. – Oto wspomniana szkatuła – równie rzeczowo podjął rozmowę książę. Po twarzy adepta magii przebiegł cień zadowolenia – ostatnio był zastój w interesie. – Przejdźmy zatem do sedna – powiedział. – Mam taki mały interes – zaczął książę. Czarnoksiężnik, patrząc na szkatułę pełną złota, zaśmiał się w duchu i pomyślał: "Czy aby na pewno mały jest ten interes, kochanieńki?" – Jak każdy – powiedział na głos. – Więc...? – Chodzi o to, że przydałby się jeden mały urok, no, może zaklęcie... Cóż, chciałbym cię prosić... – Jak każdy – przerwał mu mag. – Do rzeczy, mój drogi. "Na pewno chodzi o jakąś oporną księżniczkę" – pomyślał. – "Jak wszystkim..." – No, może ten urok powinien być trochę większy, niż przeciętny. Tak, tu jest potrzebny mocny czar. Złoto złotem, ale czarnoksiężnik zaczynał się powoli irytować. – Streszczaj się – burknął. "Nie, to chyba nie księżniczka. Może jakiś smok, albo rywal..." – Trochę głupio mi o tym mówić, bo w zasadzie..., hmm, to bardzo delikatna sprawa. – Wiedz, iż mag jest jak lekarz. Możesz powiedzieć mi o wszystkim, co cię trapi. – Lecz mam wrażenie, że małe zaklęcie nic tu nie pomoże... – Pozwól, że ja to ocenię. – Chcę... – Tak? – Chcę... – twarz Malaro oblał rumieniec. – Chcę zostać poetą – powiedział jednym tchem i wbił wzrok w podłogę. – ?! – Chcę zostać poetą – powtórzył nieśmiało. – Kim? – Poetą... Czarnoksiężnik miał do czynienia już z wieloma dziwactwami, ale... – Po co, na bogów? Książę w dalszym ciągu świdrował wzrokiem podłogę. – Jest taka księżniczka... – bąknął. "No, to jesteśmy w domu" – pomyślał z wyraźną ulgą mag. – I? – zaczął zachęcająco. – I chciałbym... – Tak tak, wiem. Ale co ma do tego poezja? – Więc tak księżniczka... – Malaro wyraźnie zaczął wpadać w melancholię. – Jakie ona ma... – Tak, wiem – czarnoksiężnik wszedł mu w słowo. – Włości... – Taaak, włości – oczy księcia stały się zamglone, rzekłbyś – błędne. – Cóż więc z tą poezją? – Księżniczka oświadczyła, że odda, że włości, że się, że się odda tylko temu, kto oczaruje jej serce. – Tradycyjne sposoby? – Zawiodły... – Konkurenci? – Ich kości bieleją na wszystkich polach królestwa. – Smoki? – Wyrżnąłem wszystkie gadziny w promieniu wielu mil od jej zamku. Lud mnie miłuje, a ona nic... – Hmm... – czarnoksiężnik zamyślił się głęboko. – Pomożesz mi? – spytał książę z nadzieją w głosie. – Myślę, że wiem, jak ci pomóc – odparł mag, drapiąc się po brodzie. Następnie wstał i podszedł do regału, na którym roiły się różne butelki, buteleczki i fiolki. – Zostanę poetą? – Co? – Poetą... – Aaaaaa, tak tak – powiedział czarnoksiężnik, nie odwracając głowy i uważnie czytając etykietki na butelkach, buteleczkach i fiolkach. Mijające minuty przeciągały się w nieskończoność. Malaro w napięciu obserwował maga. – Jest! – wykrzyknął ten triumfalnie po dłuższej chwili. Książę obejrzał uważnie buteleczkę z zielonego szkła. – Co mam zrobić z zawartością? – spytał, podnosząc ją na wysokość oczu. – Wypić? – Aaaaaaa, nie, dać do wypicia swej wybrance. Dolać jej do wina, nie wiem. To już zależy od twojej wyobraźni. – Poskutkuje? – Ręczę głową. – Będę poetą? – Żaden bard królestwa nie będzie godzien zawiązać rzemienia u twego sandała. Twarz księcia rozpromienił szeroki uśmiech. – Dziękuję!!! – Polecam się – czarnoksiężnik skłonił się skromnie. – A teraz, drogi książę – do dzieła! – Tak! Każda chwila jest cenna! Malaro wybiegł z komnaty. Gdy kroki księcia ucichły w oddali, długa zasłona tuż przy oknie poruszyła się i wyszedł zza niej młodzieniec z płową czupryną. – Słyszałeś wszystko, mój chłopcze? – spytał mag swego asystenta. – Tak panie, każde słowo. – Nie ma rzeczy niemożliwych, mój drogi. To podstawowa zasada. – Nie wiedziałem panie, że znasz zaklęcie, pozwalające... – W rzeczy samej, nie znam – przerwał mu czarnoksiężnik. – Dostał po prostu lubczyk. Najmocniejszą miłosną miksturę, jaką posiadałem. Gdy księżniczka to wypije, wnet pojmie, że Malaro jest jej przeznaczeniem, jej bohaterem, jej największym skarbem, jej...- Poetą?- Też. Poza tym będzie jej misiaczkiem, żabcią, myszką i robaczkiem. Gdy tylko zawartość zielonej buteleczki znajdzie się w jej kielichu... – Zielonej? – spytał asystent, rzucając spłoszone spojrzenie na regał, gdzie stały butelki, buteleczki i fiolki. – Zielonej. – Z zielonym koreczkiem? – Tak. – I małym uszkiem? – Tak, a co? – Nic... – Nic? – Nic... Czarnoksiężnik zmierzył go badawczym spojrzeniem. – Dziwny jakiś jesteś... – No bo, bo ja, ja się, no bo ja się, no..., hmm, chyba nie jestem do końca sobą; to pewnie przez te grzyby z wczorajszej kolacji. – Ech... – mag machnął ręką. – Idź lepiej zajmij się czymś pożytecznym. – Tak, mistrzu. Trzasnęły drzwi. W komnacie zaległa cisza. Czarnoksiężnik wyjrzał przez okno. Chyba zanosiło się na burzę.
*
Asystent pędził po schodach jak wicher. Płowa czupryna podskakiwała z każdym krokiem. Lubczyk, o którym mówił czarnoksiężnik, hmm, tak po prawdzie, to już dawno nie było żadnego lubczyku. Córka młynarza, taaaak, córka młynarza miała wiele zalet... W zielonej buteleczce, z zielonym koreczkiem i małym uszkiem znalazł się efekt ostatniego eksperymentu. Mistrz kazał ćwiczyć, nie? Co to było? Chłopak wpadł do swojej komnaty i zaczął gorączkowo pakować podróżny worek. – Jak sprawić, żeby kurze wyrosły błoniaste, nietoperze skrzydła – mruczał pod nosem. – Jak sprawić, żeby kurze... |
||||||