Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Agnieszka Śliwiak Literatura
<<<strona 48>>>

 

Spotkanie z przeznaczeniem

 

 

Zawód psychiatry nie jest, uwierzcie, łatwym kawałkiem chleba. Miałem w swojej ośmioletniej doktorskiej karierze do czynienia z tak zadziwiającymi przypadkami, że mógłbym na ich podstawie pisywać artykuły do najgorszych krajowych brukowców, do zamieszczenia tuż obok tych o narodzinach trzygłowego cielaka czy o zbliżającej się inwazji obcych. Choć zdarzają się oczywiście i łagodniejsze przypadki, to muszę przyznać z ubolewaniem, że ostatnimi czasy należą one raczej do rzadkości. Ameryka, jak i chyba reszta świata, nieodwołalnie popada w zbiorowy obłęd a ja czuję się po prostu jak odpowiedni człowiek w odpowiednim czasie. Na szaleństwie, stresie i ludzkich obsesjach można zbić sporą fortunę. Mówią mi to zera uśmiechające się do mnie co dzień z ekranu najnowszego modelu laptopa czy cudowny dźwięk wybijany właśnie przez moje palce na blacie biurka za 3000$.

Są też oczywiście słabe strony bycia psychiatrą. Przychodzi taki czas, że całe życie zaczyna sprowadzać się do jednej trwającej w nieskończoność wizyty. Pacjenci przychodzą i odchodzą, ich twarze zmieniają się jak kręgi na wodzie...Twarze, ale nie usta. Jedynie usta pozostają niezmienne. Wciąż się poruszają. W dzikim rytmie wyrzucają z siebie słowa, nieskończone potoki słów związane ze sobą w długi, toporny węzeł przeszywający mój umysł. Przeklęte perpetuum mobile mojej egzystencji. Czasem marzę o chwili ciszy ale ta prawie nigdy nie nadchodzi a ja wciąż słyszę tylko te same opowieści, te same niestworzone brednie. I tylko czasem gdzieś na granicy rzeczywistości mam wrażenie jakbym przebudził się z letargu. Pragnę wówczas zrzucić jednym ruchem ręki wszystkie starannie poukładane na moim biurku przedmioty i głośno krzyczeć: „Wy chyba wszyscy postradaliście rozum!” . Ale zaraz strofuję się w myślach, bo przecież to faktycznie są wariaci, a ja siedzę tu przecież dobrowolnie i moim zadaniem jest pomóc im w ich szaleństwie lub przynajmniej ofiarować im namiastkę tej pomocy i odrobinę zainteresowania. Jest bowiem oczywiste, że nie zdarzy się żadne cudowne ozdrowienie ani tez nie zaskoczą nas efekty wspaniałej terapii, bo spaczenia umysłu nie da się po prostu pozbyć jak natrętnego kataru.

– Doktorze, doktorze...

Siedziałem przy moim biurku i najwyraźniej zatopiwszy się w rozmyślaniach nie spostrzegłem nawet gdy zrobiło się ciemno. Mój lokaj stał nade mną, delikatnie szarpał mnie za rękaw marynarki i przemawiał ściszonym głosem. To ton jakiego używa się gdy budzi się śpiących by złagodzić konfrontację snu z rzeczywistością. Zdałem sobie sprawę, że coraz częściej ludzie mówią do mnie w taki właśnie sposób.

– Doktorze – kontynuował – jakiś pacjent domaga się natychmiast wizyty. Prosiłem by przyszedł rano, ale on nalega.

Rzadko decydowałem się pracować o tak późnej porze. Nie chciałem zamieniać swojego domu w klinikę czynną całą dobę, ale po odejściu mojej żony coraz częściej robiłem wyjątki od tej swojej nie mówionej zasady.

– Wpuść go – powiedziałem wreszcie po dłuższej chwili wahania.

           

***

 

Muszę przyznać, że większość pacjentów stara się zachować choć pozory normalności dbając o, jak ja to nazywam, „efekt pierwszego wrażenia”. Chodzi o to, że na pierwszy rzut oka lub nawet po krótkiej wymianie zdań nikt nie rozpozna w nich szaleńców, może jedynie ludzi odrobinę bardziej roztargnionych czy rozmarzonych.

On najwyraźniej o takiej zasadzie nie słyszał lub, co bardziej możliwe, już dawno przestała go ona obchodzić. „Czysta esencja szaleństwa” – ta myśl przemknęła przez głowę doktora Adamsa gdy tylko ujrzał go w progu. Chorobę psychiczną miał niemal wypisaną na twarzy, i to z pewnością nie jedną. Jego widok sprawił, że doktor trwał przez moment w bezruchu, niezdolny wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nieświadomie otworzył usta w niemym zachwycie. Oto stał przed nim przypadek na jaki czeka się długimi latami aby potem napisać o nim bestseller. Po głowie krążyło mu już nawet kilka błyskotliwych tytułów, jak: „ W dniu gdy szaleństwo nawiedziło mój dom” lub „ Oblicze obłędu”. O, tak! Aura obłędu jakby go otaczała. Wyzierała z jego rozbieganego spojrzenia i niemal uderzała w nozdrza swoim zapachem. Oczy miał przerażające i przerażone zarazem. Ruchliwe gałki zdawały się nieustannie wypatrywać prześladowcy, palce obu dłoni połączone w uścisku, splątane w jakiś wymyślny, magiczny wzór wciąż tańczyły, poruszały się, zmieniały położenie, jakoby fakt, że się zatrzymają oznaczał dla nich koniec istnienia. Jego skóra miała niezdrowy, brunatno-szary kolor, a smugi pod oczami oznajmiały dodatkowo bezsenność. Usiadł bezszelestnie w fotelu i wpatrywał się w doktora nieufnie. W pokoju zapadła cisza. Nowoprzybyły nie przejawiał ani odrobiny inicjatywy więc Adams zdał sobie sprawę że on musi zacząć pierwszy.

– Nazywa się pan...

– To nieistotne jak się nazywam – przerwał mu natychmiast podniesionym głosem – istotne, że mam to -rzucił na biurko plik banknotów o wysokich nominałach – wiec niech pan zacznie wreszcie zadawać istotne pytania.

Adams był zaskoczony tak gwałtownym początkiem. Zazwyczaj wszyscy z kim ma do czynienia chcą tylko mówić. To ich tutaj przywodzi – potrzeba obnażenia przed kimś myśli. Nieznajomego najwyraźniej skierował tu inny cel.

– A jakie pańskim zdaniem pytania zasługują na miano „istotnych” ? – zaczął wymijająco

– Nie wiem – odpowiedział rozdrażniony – to wy jesteście mistrzami zadawania pytań. Wciąż macie kilka w zanadrzu. Pytacie właściwie o wszystko. O to czy kochałem swojego psa, jaki jest mój ulubiony kolor. Pytania należą do nielicznych niewyczerpanych źródeł tego świata. Weź się w garść, George. Na pewno coś wymyślisz.

Przeraził go sposób w jaki wypowiedział jego imię. Przez chwilę obleciał go nawet strach skąd je w ogóle zna, ale zaraz uspokoił się że to przecież normalne znać imię lekarza do którego właśnie udaję się z wizytą.

– W porządku, sir...

– Nathan

– Słucham?

– W porządku, Nathan. Tak mam na imię. – burknął i jakby odrobinę wyzbył się wrogiego tonu.

– A więc czy kochałeś swojego psa, Nathan?

– Nigdy nie miałem psa – chyba odrobinę się rozluźnił jakby zdawał sobie sprawę że rozmowa zmierza na pożądany tor.

– W takim razie może zdradzisz mi swój ulubiony kolor?

– Czerwony – odparł bez zastanowienia. Pewny i już zupełnie spokojny.

 

 

***

 

 

Przez następną godzinę George Adams atakował przybysza serią pytań, które zdawały się nigdy nie znaleźć końca. Nathan już całkiem rozluźniony udzielał jedynie krótkich, zdawkowych odpowiedzi, z których doktor Adams niewiele mógł wywnioskować na temat nieznajomego, ale pojął szybko że nie dla jego fachowej diagnozy ani specjalistycznej pomocy Nathan tu przybył, ale po to właśnie by znaleźć źródło niekończących się pytań. Udzielanie odpowiedzi sprawiało mu niewyobrażalną rozkosz, wywoływało dziką, niepojętą fascynację. Doktor nie rozumiał co dzieje się z jego dziwnym pacjentem, ale cała ta sytuacja sprawiała że siedział zlany zimnym potem i zupełnie przerażony. A w powietrzu unosił się ten dziwny, słodkawy zapach. Zapach spełnienia.

George zadawał Nathanowi coraz to kolejne pytania a on chłonął je całym sobą, skupiony na tonie jego głosu jakby rósł dzięki niemu w siłę, regenerował stracony gdzieś po drodze spokój i koncentrację. Doktor Adams ucichł na moment zmęczony szaleńczym pędem tego spotkania. Nathan, najwyraźniej zniecierpliwiony złowieszczą ciszą utkwił groźne spojrzenie gdzieś za oknem jakby intensywnie czegoś wypatrywał. Krople deszczu tłukły w szybę i spływały długimi wstęgami w dół po szkle wybierając przy tym, jakby z pewną rozmyślnością, bardzo skomplikowane tory, pełne zakrętów i nieregularności.

– Ciekawe jak długo deszcz się utrzyma – doktor pragnął jakimś niewinnym, neutralnym tematem rozwiać skondensowany w pokoju żar i napięcie. Na próżno. Odpowiedź jaką otrzymał niemal powaliła go z nóg. Była okrutnie precyzyjna i uderzała pewnością siebie.

– Żeby nie zamęczać cię nadmierną dokładnością George, powiedzmy że jeszcze 6 dni i jakieś 12 i pól godziny. Z małymi przerwami oczywiście.

Doktor osłupiał, najpierw zaśmiał się histerycznie lecz zaraz jakby powaga całej sprawy do niego dotarła i przetarł tylko zmęczone oczy niby w nadziei, że go one zawiodły, że nie widzi naprawdę tego co rozgrywa się tuż przed jego twarzą, że jest to tylko jakaś koszmarna ułuda. Ale Nathan tam był. Rzeczywisty i namacalny. Z tymi samymi błyskami szaleństwa w oczach, teraz dodatkowo jego twarz zdobił paskudny, wykrzywiony uśmiech. To właśnie widok tego uśmiechu sprawił, że doktor odskoczył instynktownie do tylu i cofał się tak dopóki nie zatrzymał go zimny dotyk szyby na jego plecach. Dotarło do niego, że uczestniczy w wydarzeniach niezwykłych i niecodziennych i nie ma pojęcia do czego właściwie zmierzają.

– Kim ty u diabła jesteś? – zapytał z nutą desperacji w głosie, bo coś w nim pękło i domagało się natychmiast odpowiedzi. „Zabawne” – pomyślał -„kolejne pytanie. Tej nocy z mych ust nie padnie chyba nic poza nimi”.

Nathan jeszcze mocniej wyszczerzył zęby a z jego gardła wydobył się piskliwy dźwięk, coś pomiędzy chichotem a parsknięciem.

– Jesteśmy tylko tym kim jesteśmy George, i nikim więcej. Ja znam po prostu odpowiedzi na wiele pytań. Nie ma przecież pytania bez odpowiedzi, nie prawdaż?

– I ty je wszystkie znasz? – zaśmiał się, lecz głos mu drżał i załamywał się gwałtownie na kolejnych sylabach.

– Owszem – odparł beznamiętnie – pytaj jeśli nie wierzysz. Pytaj a odpowiedz będzie ci dana.

Doktor nie chciał uwierzyć w prawdziwość jego stwierdzenia. Co więcej – uwierzyć nie mógł, gdyż kłóciło się to z jego powszechnym pojmowaniem rzeczy, burzyło fundamenty jego logicznego myślenia i mury, które dzieliły go od szaleństwa z jakim co dzień się stykał. Ciekawość jednak zwyciężyła i skłaniała go do ciągłego zadawania pytań, a z każdą kolejną odpowiedzią jaką otrzymywał jego wola coraz bardziej się kruszyła a rozsądek najwyraźniej go opuszczał. Pytał o przeszłość, o własne największe tajemnice, takie, jakimi nie dzielił się nawet z żoną, pytał wreszcie o przyszłość, o losy świata, o wygrane numery jakie padną w kolejnej loterii stanowej, o wojny które miały się wydarzyć, o odkrycia które miały dopiero zadziwić świat. A każda z kolejnych odpowiedzi padała tak naturalnie, bez zastanowienia i z jakąś wyczuwalną niepodważalnością, że doktor Adams nie mógł dłużej zaprzeczać, że to co słyszy z pewnością jest prawdą.

 

 

***

 

 

Kolejne godziny mijały. Doktor karmił się każdym wypowiadanym przez przybysza zdaniem. Jego głos stał się ambrozją dla jego uszu, słowa – nektarem dla duszy.

Wreszcie cały ten spektakl został brutalnie przerwany z chwilą gdy pierwsze promienie słońca zaczęły rozświetlać pokój. Nathan podniósł się z miejsca i zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. Doktor najbardziej w świecie chciał go teraz zatrzymać ale wiedział że to po prostu niemożliwe. Wiedział też, że widzi Nathana po raz ostatni. Władca pytań i odpowiedzi nigdy nie odwiedza dwa razy tego samego słuchacza.

Nieoczekiwanie jednak Nathan zatrzymał się w progu i obejrzał po raz ostatni. Ujrzał rozdygotane usta doktora Adamsa, wciąż wypowiadające bezgłośnie pytania, oczy zarażone odrobiną obłędu widocznego w jego własnych oczach.

– Pytaj – szepnął – odpowiem na twoje ostatnie pytanie. Wiem czego chcesz się dowiedzieć. Wszyscy chcecie. Ale wywarz to dobrze w głowie. Zastanów się o co pytasz bo czasem otrzymanie odpowiedzi może okazać się niebezpieczne. Więc?

– Powiedz... Chce jeszcze wiedzieć jedno... Zdradź mi kiedy umrę. Musisz powiedzieć kiedy nadejdzie mój kres. – głos doktora był tak cichy i słaby że Nathan prawie na pewno nie mógł go usłyszeć. Odpowiedział jednak gdyż znał odpowiedzi na każde pytanie, również na to czy doktor chce usłyszeć tę.

Nastała dłużąca się chwila milczenia. Strużki potu spływały po czole doktora a ten trwał w bezruchu, cały spięty w gotowości by przyjąć odpowiedź.

– dobrze więc – odparł niedbale – proście a otrzymacie – chyba umyślnie uczynił kolejną pauzę w wypowiedzi jakby czerpał nienormalną przyjemność z oczekiwania Adamsa. – zginiesz jutro, nim zajdzie słońce. Zabije cię siwy mężczyzna.

Nie czekał na żadną reakcję. Wyszedł natychmiast, ruszył prosto do wyjścia i zniknął gdzieś w oddali budzącego się poranka.

 

***

 

 

George Adams cały dzień spędził zamknięty w swoim gabinecie. Nie otwierał nikomu drzwi, nie przyjmował posiłków, nie chciał słuchać o przybyciu umówionych pacjentów. Jego umysł zaprzątnięty był tylko jedną myślą – myślą o śmierci. Rozważał wszystkie kandydatury na swojego potencjalnego zabójcę. Ilu znał siwych mężczyzn? Czy w ogóle zna swojego niedoszłego mordercę? Najpewniej na jego życie targnie się któryś z pacjentów, ale ilu siwych mężczyzn mógł leczyć w ciągu 8 lat praktyki lekarskiej a i przez ten czas niemała ilość mogła osiwieć naturalnie z powodu upływu czasu.

Po całym dniu rozmyślań, obsesyjnych poszukiwań i przeglądania kartotek krańcowe załamanie zbliżało się milowymi krokami. Wreszcie odezwało się wyczerpanie i doktor Adams zasnął w swoim fotelu.

 

***

 

Późnym wieczorem obudziło go stukanie do drzwi. Ktoś też najwyraźniej szperał przy zamkach. Przytłumiony głos zza ściany rozpoznał jako swojego lokaja.

– Doktorze Adams, doktorze! Prosimy otworzyć. Na Boga, martwimy się o pana! Jest tu też z nami pański ojciec. Chce z panem pomówić. Proszę być rozsądnym doktorze i nie zmuszać nas abyśmy musieli sforsować drzwi.

I nagle w głowie Georga Adamsa wszystko stało się jasne. Elementy układanki skleiły się ze sobą w spójną, zrozumiała całość. Jego ojciec! Siwy mężczyzna rządny jego krwi, jego cierpienia, jego majątku!

Wyjął z szuflady zakurzony rewolwer Smith&Wesson kaliber 38 i przycisnął go mocniej do piersi. Nie pozwoli nikomu się zastrzelić a już na pewno nie temu staremu, chciwemu łajdakowi. Będzie się bronił! Tak! Spróbuje oszukać przeznaczenie!

I znów doznał olśnienia. W jego głowie zakwitł pomysł tak łatwy do wykonania, kusząco prosty w realizacji. Oto jak oszukać przeznaczenie. Dzisiejszej nocy nie zostanie zamordowany w swoim gabinecie. Żaden siwy mężczyzna nie umieści kuli w jego głowie. Wiedział to na pewno ponieważ zrobi to on sam! Oto noc w której doktor George Adams przechytrzy swój los!

Ludzie zgromadzeni za drzwiami gabinetu jeszcze jakiś czas słyszeli szaleńczy, gardłowy śmiech doktora. Śmiech, w którym dało się odczytać obłęd ale przede wszystkim strach. Ten sam śmiech ucichł zaraz potem przeszyty hukiem oddanego strzału.

 

***

 

Dwaj policjanci dyżurni kręcili się po gabinecie samobójcy, niejakiego doktora Georga Adamsa, który z niewiadomych przyczyn odebrał sobie tego dnia życie. Jeden z nich przyklęknął nad zwłokami mężczyzny i przyglądał się jego rozłupanej pociskiem czaszce.

– Spójrz. Taki młody facet a jest zupełnie siwy – wskazał palcem na srebrzystobiałe pasma

– Tak. Powiadają że osiwiał w ciągu jednego dnia.

– Jednego dnia?

– Owszem. Zadziwiające, jakkolwiek niektórzy twierdzą, że to możliwe. Ponoć dzieje się tak pod wpływem silnego strachu.

– Hm.. strachu przed czym?

– Nie mam pojęcia. – wzruszył ramionami w geście bezsilności – Tę odpowiedz zna chyba jedynie doktor Adams. Ale on nam jej z pewnością nie udzieli.

Okładka
Spis Treści
Justyna Kowalska
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Ryszard Krauze
K.Kwiecińska
Marcin Lenda
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
K.Leszczyński
Jakub Lipień
LouSac
Lucy
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
A.Mason
Michał Mazański
Rafał Mroczek
Sławomir Mrugowski
Sławomir Mrugowski
Barbara Ogłodzińska
Barbara Ogodzińska
Kamil Olszewski
Pacek
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Andrzej Pilipiuk
Eryk Ragus
Eryk Ragus
RaV
Paweł Rogiewicz
Anna Romanowicz
Jacek Rostocki
Jacek Rostocki
Tomasz J. Rybak
Ryh
Andrzej Siedlecki
Agnieszka Śliwiak
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Robert J. Szmidt
Robert J. Szmidt
Roman Szuster
W.Świdziniewski
Andrzej Świech
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
Vanderberg Club
Tomasz Winiecki
Tomasz Winiecki
Marek Wojaczek
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Robert Zang
Roger Zelazny
Dawid Zieliński
Dawid Zieliński
Zubil
Zubil
Zubil
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Artur Żarczyński
Artur Żarczyński
K.Żmuda-Niemiec
K.Żmuda-Niemiec

Archiwum cz. I
< 48 >