Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 50>|>

Sztuka samoobrony

 

 

Miałem, jak to mówią, szczęście w nieszczęściu.

Leżałem na chodniku nie dłużej niż piętnaście sekund, kiedy z piskiem opon zatrzymał się radiowóz. Tłumek gapiów rozstąpił się, przepuszczając barczystego policjanta. Drugi pozostał w samochodzie, ale rozglądał się czujnie na lewo i prawo. Zawodowiec, znał się na swoim fachu.

Policjant podszedł, pomógł mi wstać i posadził mnie na niskim murku pod sklepem spożywczym.

– Okradli pana? – spytał troskliwie.

Spróbowałem odpowiedzieć, ale wargi spuchły mi już jak balony. Wybełkotałem coś niewyraźnie, pokiwałem twierdząco głową.

– Dużo ich było?

Wystawiłem pojedynczy palec. Raptem drzwi sklepu otworzyły się i zobaczyłem swojego oprawcę. Wyszedł chwiejnym krokiem, popatrzył na zbiegowisko i wcale niespiesznie zaczął się oddalać. W lewej ręce trzymał moją nowiutką dyplomatkę, w prawej ściskał butelkę piwa. Drań zdążył już przehulać pieniądze, które mi ukradł!

Poderwałem się z murku, wyplułem złamany ząb i wrzasnąłem dziko:

– To ten!

Muszę przyznać, że policjant mi zaimponował. Odwrócił się do bandyty, obejrzał go od stóp do głów, po czym jakby nigdy nic skupił całą uwagę na mnie. Co to znaczy mieć stalowe nerwy! Jasnoniebieskie oczy zdawały się mówić: choćbym miał cię tropić cały tydzień, już mi, bratku, nie uciekniesz!

– Ale drań pana urządził! – Popatrzył ze współczuciem na moją opuchniętą, zakrwawioną gębę. – Co ukradł? – Oschły ton stróża porządku nie zwiastował dla opryszka nic dobrego. Ucieszyłem się. Nawet wargi jakby przestały boleć.

– Nową skórzaną dyplomatkę, czarną, dopiero co...

– Coś cennego w środku? – przerwał mi.

Jasne, czas ucieka, trzeba krótko i zwięźle.

– Na szczęście była pusta.

Sapnął jak parowóz.

– Chodzi pan z pustą teczką?

Stropiłem się nieco.

– Koledzy w biurze mają, to i ja... Nie chcę być gorszy – wykrztusiłem.

– Zabrał coś jeszcze? – spytał policjant nieoczekiwanie lodowatym tonem.

– Portfel z pieniędzmi.

– Aha! – podchwycił z rozbudzonym na nowo zainteresowaniem. – Dużo tego było?

– Dwa sześćdziesiąt.

Spojrzał na mnie – fachowo, przenikliwie. Aż mi ciarki przeszły po grzbiecie.

– Chce pan powiedzieć, że wypuszcza się pan na miasto z pustymi kieszeniami? – wycedził.

– Bałem się, że mnie okradną – wybełkotałem.

Pokręcił z niesmakiem głową.

– I taki się jeszcze dziwi, że dostał w skórę. – Obciągnął mundur, popatrzył na mnie surowo. – Ofiary losu, same się o to proszą! Nikt panu nigdy nie mówił, że dla własnego bezpieczeństwa trzeba nosić przy sobie jakąś grubszą sumkę?

– Jak to? Ktoś mógłby mi ukraść!

– No i rozmawiaj z takim! – Westchnął ciężko, spojrzeniem pełnym politowania obrzucił moje chuderlawe ramiona. – Widzę, że i tak może pan mówić o szczęściu. Jak bandzior trafia na takiego golca, to ze złości potrafi zabić.

Nie ma co, powiało grozą. Przełknąłem ślinę i żeby dodać sobie animuszu, zapiałem buńczucznie:

– Tak łatwo mu ze mną nie poszło! Nawet raz trzepnąłem drania!

Odsunął się o dwa kroki. Wybałuszał teraz na mnie oczy, jakby miał przed sobą eksponat z gabinetu osobliwości.

– Czy ja dobrze słyszę? – wysapał. – Pan mu się stawiałeś?

– Próbowałem się bronić...

– Wariat! – jęknął głucho. – Normalny wariat! Nie zna elementarnych zasad bezpieczeństwa!

Spuściłem głowę, wbiłem wzrok w czubki własnych butów. Widocznie zrobiło mu się mnie żal, bo w końcu powiedział z rezygnacją:

– Oporny z pana człowiek, oj, oporny. Ale jest na to rada. – Wyjął z kieszeni na piersiach mały biały kartonik.

Przez środek wizytówki biegł wypisany dużymi literami tekst: SZTUKA SAMOOBRONY. ZADBAJ O SWOJE BEZPIECZEŃSTWO.

Sztuka samoobrony! Oczy mi rozbłysły. Mój dobroczyńca tymczasem perorował dalej:

– To kurs dla takich jak pan, ludzi zupełnie nieprzystosowanych do życia. Tam wszystkiego nauczą. Potem człowiekowi nic już niestraszne, potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji. Powodzenia.

Zasalutował mi służbiście, wsiadł w radiowóz i odjechał. Na sygnale.

Po trzech miesiącach kursu muszę przyznać mu rację. Całkowicie wyzbyłem się lęku, bez strachu zapuszczam się w najciemniejsze zakamarki miasta. Robię ogromne postępy – mój sędziwy mistrz Chodu-W-Nogi nie może się mnie nachwalić. Twierdzi, że przynoszę zaszczyt szlachetnej sztuce samoobrony nago-do. Faktycznie, już po sześciu tygodniach opanowałem jej zasady niemal po mistrzowsku: w razie napadnięcia wystarcza mi siedem sekund, by rozebrać się posłusznie do naga i oddać wszystko, co mam.

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 50 >