Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 51>|>

Defrodyzacja

 

 

Dotyczy wszystkich artykułów w temacie “Władca Pierścieni a słoń”, sygnowanych przez Tomasza Stypczyńskiego i Grzegorza Żaka (czyli mnie). I nie tylko.

 

Dobrze się to czyta, no nie? A jak dobrze się pisze, wręcz samo spływa z palców na klawiaturę, tudzież ze śliną na język... Takie złośliwe, wyzywające cię od idiotów i (co najwyżej) półgłówków paszkwile to dziedzina stworzona dla prasy. I zapewne przez prasę. Czytelnikom aż się oczy świecą do takich “polemik”, gdzie błoto tryska na wszystkie strony, odbijając się od obu dyskutantów, a oni szermują “inteligentnymi” hasłami, mającymi na celu zdyskredytowanie przeciwnika. W dodatku używają przy tym różnych trudnych słów, typu: “zdyskredytować”. Tłuszcza wyje z zachwytu, wydzierając sobie gazetę z rąk do rąk, pokazując palcami i wrzeszcząc “ale mu dowalił!”. Panem et circenses. W Internecie też się sprawdza, tylko, że w tym przypadku trzeba wyrywać sobie monitor, a to trochę trudniejsze.

Mógłbym napisać kolejny utworek z cyklu “Pocałuj mnie w...” i odpowiedzieć Tomkowi, używając jeszcze większej ilości obraźliwych słów, niż on. Mógłbym wpleść w to jakąś ideologię, jakąkolwiek, podeprzeć się półsetką cytatów i ciągnąć dalej tę farsę. Ale mi się nie chce. Postanowiłem wyjaśnić sprawę i przestać robić czytelników w balona. A więc:

Pomysł ściągnąłem z naszych lokalnych, miejskich gazetek, które przez dłuższy czas opluwały się wzajemnie, dając powód do uśmiechu co bardziej zdystansowanym obywatelom. Nie trzeba było bardzo wnikliwej analizy rynku, żeby zauważyć, że ludzie lubią czytać wzajemne bluzgi panów konkurencyjnych redaktorów. Zagaiłem temat i rozpocząłem serię wspomnianych artykułów kontrowersyjnym twierdzeniem, przeczącym myśli samego Tolkiena. Tomasz miał mnie zmasakrować w stylu określanym jako “kresowy” – ku czci autora ś.p. Kącika Złamanych Piór w ś.p. Feniksie. Zrobił to świetnie, aż nabrałem podejrzeń, że to lubi. Może i lubi, ale nie w tym rzecz – takie “kontry i rekontry” to moim zdaniem najłatwiejsza do stworzenia forma pisemnej (i ustnej też) wypowiedzi. Wielu ludzi, nie mających pojęcia o pisaniu, o stylu i o dobrym guście robi dzięki temu karierę. Że wspomnę tylko jednego populistę o inicjałach A.L. My też mieliśmy ochotę spróbować powozić się na sprawdzonej przez polityków metodzie. No i powoziliśmy. Mnie już zbrzydło – aczkolwiek było sympatycznie – ktoś, kto nas zna, może dopatrzyć się wielu zabawnych aluzji. Jednak kilka wydarzeń sprawiło, że postanowiłem położyć temu (notabene) kres.

Po pierwsze – na łamach FiF’u toczy się o wiele ciekawsza, bo rzeczywista wojna pomiędzy panami (w kolejności alfabetycznej) Inglotem i Szmidtem. Realność tego sporu jest dla mnie przykładem wyższości literatury faktu nad wszelaką fantastyką (no dobra, to tylko wątłej jakości prowokacja :). Jestem poniekąd zamieszany w tę kłótnię, bo magazyn, który reprezentuje pan Inglot, czyli “SFinks”, zabawił się niedawno moim kosztem i wydrukował jedną z części opowiadania “Tolkien a sprawa polska”, biorąc to, o ile dobrze zrozumiałem, za primaaprilisowy żart. Jak widać, nie tylko dzieci z podstawówki się na to nabierają, Tomaszu. Nawet poważni (że tak powiem) redaktorzy. Nie mam ochoty się już kłócić, spójrz tylko: Inglot versus Szmidt – ci to dopiero działa wytaczają. Inglot trochę, moim zdaniem, o mniejszej sile rażenia, bo najpierw czepia się jakichś “biznesów video” (nie wiem, o co chodzi, a tym bardziej nie wiem, co to ma do rzeczy), a potem powtarza coś “o zdrowiu”. Argument to szlachetny, rzekłbym nawet kochanowski. Widocznie pan Inglot zna się na satyrze i wie, jak należy się kłócić.

No dobra, przyznam się – kibicuję Szmidtowi, bo on reprezentuje mnie w sporze ze “SFinksem”. Muszę to powiedzieć: “SFinks” zrobił, delikatnie mówiąc, chamówę – ukradł tekst, który wcześniej był w “Science Fiction” i puścił bez podpisu, bez pytania, ot tak sobie. Nie chodzi mi już nawet o jakość magazynu, którego największą zaletą jest ładny papier, ale potem poszły jakieś absurdalne wyjaśnienia, że to żart, że wzięli z Internetu, a tam jest wszystko za darmo... Żenada. Dlaczego nie będę dalej prowadził dyskusji z Tomaszem? Bo nie mam czasu, bo mam ważniejsze sprawy – ukradziono mi tekst – i to ewidentnie, nie muszę nikogo przekonywać, że to był mój pomysł (vide Inglot versus Schmidt). Tekst i pomysł był mój, przepisano go i tyle. Teraz powinienem na to poświęcić całą energię i porozsyłać teksty szkalujące “SFinksa” do wszystkich zainteresowanych tematem, do tak zwanego fandomu. Z życzliwą radą omijania pewnego bardzo kolorowego magazynu na ładnym papierze, który nie dość, że piratuje, to jeszcze nie chce przyznać się do błędu ani (co mniej dziwi) zań zapłacić. Takie ich zbójeckie prawo? I wy, młodzi, potencjalni Sapkowcy, chcecie na to pozwolić?

Jestem zbulwersowany, przyznaję. Mordor rządzi, Ich Troje to najpopularniejszy zespół, na ulicach pełno dresiarzy – rozumiem, taka prawda czasów. Ale żeby w elitarnym półświatku fantastycznym zdarzały się takie numery? Żebym musiał tracić swój cenny czas i energię na domaganie się zapłaty, która mi się należy?

Z Tomaszem kłóciłem się dla zabawy. Ale tak naprawdę to nie lubię – taka już moja słowiańska natura. Jednak w przypadku “SFinksa” czuję się zmuszony. Dzięki tym zabawom nabrałem wprawy.

 

Przepraszam za odbiegnięcie od tematu, ale ta sprawa musiała być w końcu przeze mnie poruszona. Przy okazji chciałbym podziękować koledze Colemanowi za wszelkie opinie i ogólne zaangażowanie. Dzięki niemu wiedziałem, że ktoś to czyta. Dzięki też dla innych, którzy wyciągnęli wnioski i próbowali nas pogodzić. Mieliście rację.

 

Szwagier

 

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 51 >