Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 89>|>

Inny jeleń

 

 

Ryh (jakby się kto pytał, ryh to nick Rycha Dziewulskiego z listy) wyskoczył trochę przed szereg, a w każdym razie przed nonFelixa. Jego polemika z Januszem Urbanowiczem to najwyraźniej dalszy ciąg wątku, który ciągnął się od początku uruchomienia listy.

Powstał mały kłopot – lista, po okresie rozruchu jest dopiero upubliczniana, nF nie zdążył jeszcze z materiałami, zaległych postów też nie ma gdzie przeczytać. Ale tekst Ryha jest ponadczasowy, mimo, że wpisuje się w dyskusję na liście, jest jak najbardziej samoistny.

Dotyka bowiem ciekawego problemu.

To taka ogólna teoria wszystkiego, możliwa do rozpatrywania w mikro- , i makroskali. Coś jak fraktal (znowu mnie Cebula pewnie poprawi), jak na niego nie patrzeć, to zawsze taki sam, powtarzalny.

Co jest kulturą wysoką, a co niską? Nie wiem, jak już gdzieś pisałem, wiem, co to jest kot niski. Jak ktoś nie wie, niech spróbuje kota przestraszyć. Ale są tacy, co wiedzą, i to wiedzą na ogół znakomicie, a w każdym razie z definicji lepiej ode mnie.

Wszyscy siedzimy w gettcie, które nazywa się literaturą fantastyczną, popularną, rozrywkową, czy też badziewiem, nazwa zależy wyłącznie od klasyfikatora. Literaturą gorszą, bo sprzedawaną w większych nakładach – tak, taki jest najczęściej argument. Drugi, to ta łatwizna, jakaś fabuła, mało eksperymentów formalnych. A jak fabuła, to też taka jakaś popaprana, nieweryfikowalna.

Ale zejdźmy szczebel niżej. Za murem getta też są lepsi i gorsi. Jest szacowna science-fiction, zasłużona, z tradycjami, podejmująca wątki ważkie, posiadająca wartości poznawcze i tak dalej. I jest łatwizna zwana fantasy, traktująca o jakichś duperelach, skrzatach szczających do mleka, smokach i wywłokach. Gdzież jej do dzielnego astronauty z blasterem. Toż astronauta to nauka najczystsza, a że blastera jeszcze nikt nie widział, to niechybnie zobaczy, toż to przecież futurologia! A fantasy, to literatura łatwa, prosta jak dublety w INBADCZAM-ie.

I zawsze znajdzie się ktoś, kto przekonuje, nie, źle mówię, podaje do wierzenia z mocą dogmatu – cztery nogi dobre, dwie nogi złe. Beeeee! U ha ha, Liedtke zła!

I kiedy przeczytałem, co napisał Ryh, na liście i tutaj, zrobiło mi się lepiej. Na chwilę. Bo jestem kretynem nietypowym. I bez kompleksów, przynajmniej na tym tle.

Cham ze mnie i prostak, impregnowany jestem na twierdzenie o wyższości teatru nad filmem, mimo, iż wypada tak twierdzić. W teatrze byłem po raz ostatni ćwierć wieku temu (jak ten czas leci), potrzeby nie odczuwam. W dodatku to cholernie niebezpieczne miejsce, jak stamtąd wychodziłem, to kolega podbił mi oko parasolem, co zniechęciło mnie jeszcze bardziej.

Nikt mi nie wytłumaczy, że film przeżywać można tylko w kinie, gdzie jest wielki ekran i Dolby Surround. To ostatnie mi nie przeszkadza, ale prócz tego w kinie jest jeszcze śmierdzący popcorn i kupa ludzi, którzy gadają i śmieją się w miejscach, które mnie nie śmieszą. Tak więc, zdaniem fundamentalistów nie mogę obcować z X muzą, bo na moim telewizorze o rozmiarach A4 nie odbieram zamysłów twórcy.

Lubię fabułę, niekoniecznie film czy książka musi być strumieniem świadomości, najlepiej alkoholika w delirce.

Ale też nie jestem od tego, żeby nie przykopać kulturze masowej i popularnej. To łatwe, wiem, choćby z racji jej masowości, zawsze znajdzie się coś, do czego można się przyczepić. I jeśli reaguję alergicznie na twierdzenia o wyższości kina polskiego nad amerykańskim, to i na odwrotne też. Słowa Matrix proszę przy mnie nie wymawiać.

Bo to tylko paru facetów uparcie twierdzi, ze Kieślowski wielkim artystą jest, i dogmat to niewzruszony. Nie ma się co dziwić, tym facetom płacą za to. A żeby im płacić, to najpierw trzeba ich obwołać Autorytetami Z Urzędu. Bo gdyby Dziewulski w Fantazinie napisał to samo (o co go nie posądzam wprawdzie), to i tak nikt nie zapłaci.

Kieślowskiemu sprawiedliwość należy oddać – wielki ma wkład w rozwinięcie postaci snuja. Jeśli kto nie wie, snuj jest podobny do Radziwiłowicza, nosi zwykle okulary, co ma sugerować jego inteligenckość i snuje się w kadrze. Myśli. Na koniec dostaje w dupę, ale odnosi moralne zwycięstwo.

I tak się dziwnie składa, że jeśli ktoś z wysokiej katedry mówi o polskim kinie (tym lepszym), to zazwyczaj ma na myśli pana K., pana Z, panią J. Ale polskie kino to nie tylko wyżej wymienieni. To jeszcze Kondratiuk, w którego moich ulubionych filmach fabuły nie ma żadnej, o happy endzie nie mówiąc. Ot, facet wódki się napije, prześpi na leżaku, z babą pokłóci. Dokoła pory roku przemijają. To Kolski, to Machulski.

Co zrobić, lubię Kondratiuka, a nie lubię Matriksa. Ale nie twierdzę przez to, że polskie lepsze niż amerykańskie, bo lubię Spielberga, a nie lubię Kieślowskiego.

Myślę, że problem sprowadza się do tego, jakiego jelenia na rykowisku kto lubi. Czy nimfę nad ruczajem, czy wazon słoneczników. Tylko niech mi nikt nie wmawia, że jeden jeleń jest lepszy od drugiego.

Z dwóch skrajnych postaw niewątpliwie bliższe mi jest to, co pisze Ryh. Słabą mam pamięć do cytatów, ale o pierwszej ktoś powiedział : "krytyk i eunuch z jednej są parafii, każdy wie jak, żaden nie potrafi". Twierdzenie, że Dzieło wielkim jest na podstawie jego niezrozumiałości jest co najmniej nieusprawiedliwione. O wszelkich eksperymentach formalnych ślad zaginął, a Słoneczniki, jakby na to nie patrzeć kicz pierwszej wody wiszą na setkach ścian.

Ale, żeby się tak do końca z Ryhem nie zgadzać, i po tej stronie barykady, mimo fabuły, happy endu, poczytności i oglądalności są kicze niezmierne. Tylko że nie te cechy są kryterium. Nie powinny być. A wszystkich, co piszą o sztuce wyskiej i niskiej, o centrach kultury, a awangardach, ariergardach i przynależności formalnej możemy śmiało zignorować. Sztuka może być dobra, albo zła, może się podobać, albo nie. I nigdzie nie jest powiedziane, że musi podobać się wszystkim. A tym bardziej powiedziane nie jest, ze są tacy, co za nas zdecydują.

Na koniec, gwoli pokazania, co krytyka, objawiająca prawdy, jest w stanie zrobić, analiza wierszyka (podaję za Przemkiem Ilukowiczem):

 

WIERSZYK NA DZISIEJSZĄ POGODĘ?

 

PTASZEK SOBIE FRUNIE Z DALA,

W GÓRZE SŁOŃCE ZAPIERDALA,

ŻABA DUPĘ W WODZIE MOCZY,

KURWA! CO ZA DZIEŃ UROCZY!!!

 

Analiza wiersza..

 

Wiersz jednozwrotkowy, czterowersowy z rymem sylabowym, równomiernie rozłożonym akcentem. Podmiot liryczny wyraża swoje głębokie zadowolenie z otaczającego go świata, przepełnia go kwitnący stoicyzm i szczęście, które człowiekowi żyjącemu we współczesnym zamęcie, może dać tylko otaczająca przyroda. Dla podmiotu lirycznego nawet zanurzona w błękicie wody dupa żaby jest pretekstem do euforii. Zapierdalające inne stworzenia sugerują wczesne lato, kiedy świat zwierzęcy obudził się z otchłani zimy. Puenta liryku jest jednoznaczna i łatwo odczytywalna. JA liryczne personifikuje słońce. W słowie "zapierdala" oddaje szybkość i złożoność ruchu słońca, które przecież nie jest istotą ludzką i nie może "zapierdalać" sensu stricte.

Uwagę zwraca użycie wulgaryzmów, których znajomość świadczy o ludowych korzeniach poety i głębokiej więzi ze społeczeństwem. W moim rozumieniu autor chciał się tym utworem odwdzięczyć środowisku, z którego wyrósł, za poświęcenie i trud włożony w zapewnienie mu należytego wykształcenia.

Szkoda, ze tak mało w dzisiejszej poezji wierszy o tak pogodnym nastroju!

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 89 >